Syriusz Black

Syriusz Black
Cudowne Ocalenie

piątek, 25 stycznia 2013

18. Aurorzy



Rozdział 18
Aurorzy

- Nie wiem czy chcę wiedzieć… - zaczął nie pewnie Syriusz.
- … rozumiem, ale proszę pozwól mi to wyjaśnić – przerwał mu Ahmed.
- Dobra. Masz swoją szanse na wyjaśnienia – zakończył Black.
- Miałem wtedy 20 lat i pragnąłem podbić magiczne części arabskiego świata. Miałem kilkunastu kumpli, którzy na moje wezwanie gotowi byli iść walczyć o władze do samego końca… Egipt, Libia, Algieria i Tunezja łatwo ogłosiły mnie magicznym suwerenem. Nie byłem tam ministrem magii, ale decydowałem o obsadzie tych stanowisk i mogłem kiedy chciałem pozbawić ministra tej funkcji. Kierowałem z tylnego siedzenia, że tak powiem. Nie używałem czarnej magii, ani zaklęć niewybaczalnych, choć znałem i jedno i drugie. Utrzymywałem władzę przez kilkanaście miesięcy w tamtych krajach. Wspólnie z moją wtedy już armią składającą się  z czarodziejami z różnych krajów zdobytych przez mnie postanowiliśmy ruszyć na moją ojczyznę – Maroko. Miałem ze sobą kilkaset ludzi gotowych na wszystko, nawet Voldemort nie mógł nigdy liczyć na takie wsparcie… - tu zrobił przerwę i po chwili kontynuował – zapomniałem, że w między czasie ożeniłem się z kobietą mego życia. Uparła się żeby ze mną pójść... Była taka piękna… Niewinna… - głos mu się coraz bardziej łamał – mieliśmy dwie bitwy, okropne straty tutejsze ministerstwo pozwoliło nas uśmiercać, walczyliśmy na pustyni… Dwie krwawe wygrane. Straciłem ponad pięćdziesięciu ludzi, oni kilkunastu. Zakazałem zabijać, mieli brać żywcem… I tak było. Po drodze do stolicy było już lepiej, momentami cudownie… głównie przez… nią… - tu ponownie zrobił przerwę, spojrzał Łapie w oczy i widząc w nich zrozumienie kontynuował – kilka kilometrów przed bramami do miasta udaliśmy się na spacer…  było wspaniale… do czasu… jakiś pierdolony fanatyk wyskoczył zza lasu i rzucił w nas avadą… Dostała prosto w żebra… Nie miała szans… On teleportował się od razu. Mój oszołamiacz był o kilka sekund zbyt późny. Wróciłem do obozu załamany. Chciałem się wycofać i zapaść pod ziemię… Doradcy nakłonili mnie do kontynuowania kampanii… Ja chciałem tylko ukarać tego faceta. Pozwoliłem rzucać śmiertelne klątwy. Ruszyliśmy prosto do ministerstwa, jest tu nie daleko… Wpadliśmy w pułapkę. Wyłapali połowę moich, część podkupili, część uśmiercili, reszta ratowała się ucieczką. Mnie nie mogli pokonać walczyłem z nimi. W pewnym momencie było ich 8 na mnie. Nie patrzyłem kogo obezwładniam. Nadal nikogo nie pozbawiłem życia… W pewnej chwili zatrzymałem wzrok na jednym z nich… To był on… Rzuciłem jakieś zaklęcie, które wywołało pożar, którego nie mogli ugasić… Potem coś eksplodowało… Nie pamiętam dokładnie. W każdym razie zostałem z nim sam na sam… A on do mnie rzucił coś w stylu, żebym zaczął się witać z moją wybranką po drugiej stronie… Kurwa. Rzuciłem w niego klątwą powolnej śmierci. Umierał około tygodnia w straszliwych męczarniach…

            Po tych słowach zapadła cisza. Syriusz wyczarował Ognistą Whisky i dwie szklanki. Nalał szczodrze do obu i oboje wychylili jednym łykiem. Potem następną i następną, aż po kilku minutach w milczeniu butelka została pozbawiona całej zawartości. Opuścili mieszkanie Ahmeda i udali się połazić trochę po mieście. Podczas przechadzki zatrzymywali się w mugolskich barach, gdzie próbowali rozmaitych trunków.
            Mężczyźni mocno już pijani po zmieszaniu rozmaitych alkoholi nie wyczuli, że są obserwowani. Ich jedynym problem była myśl, że nie wymyślono jeszcze eliksiru na kaca. Siedzieli właśnie w kolejnym już barze, tym razem na obrzeżach miasta po stronie przeciwnej do domu Ahmeda. 

            W barze zostało już tylko 5 klientów i barman. Przy jednym stoliku siedział nonszalancko Syriusz i Ahmed, a przy drugim po przeciwnej stronie Sali siedziało troje mężczyzn. Dwoje w pelerynach z kapturami na twarzy i trzeci, który nie miał zasłoniętej twarzy. Był to wysoki, barczysty mężczyzna o czekoladowym kolorze skóry.
- Poproszę jeszcze 3 piwa – zwrócił się swoim głębokim, basowym tonem do barmana.

            Syriusz po chwili udał się do łazienki zostawiając Ahmeda tymczasowo samemu. Obmył dwa razy twarz zimną wodą i poczuł ulgę. Zdawało mu się, że jego stan się trochę poprawił. Nagle usłyszał głuchy łoskot z baru. Wyjął niezdarnie różdżkę zahaczając nią o kant umywalki i pobiegł w kierunku Sali, z której dochodził hałas. Otworzył na oścież drzwi i zobaczył Ahmeda rzucającego na ślepo klątwy w kierunku pozostałej trójki klientów. Był tak zapatrzony spoglądaniem na pojedynek, że nie zwrócił uwagę na lecący prosto w niego strumień czerwonego światła. Padł nieprzytomny na ziemię. 

            Syriusz wypadł z gry, ale Ahmed nadal pojedynkował się z trójką przeciwników. Rozpaczliwie próbował oszołomić, któregoś z nich, ale Ci wykonywali trzeźwiejsze uniki. Zdał sobie z tego sprawę i sam zaprzestał uników i używał potężniejszych zaklęć obronnych, od czasu do czasu próbując oszołomić lub rozbroić rywali.

- Enervate! – ryknął Ahmed, a Black ożył natychmiast. Tym razem był już przygotowany na mknące ku niemu uroki i rzucił się w bok z głuchym łoskotem. Ahmed wykorzystał ten moment na atak. Trafił murzyna zaklęciem pełnego porażenia ciała, na co ten padł sztywny na ziemię. Teraz pozostało już tylko 2 na 2.
- Avada kedavdra! – ryknął jeden z napastników i zielony strumień pomknął do Ahmeda, który w ostatniej chwili lewitował kamienną figurkę z pod ściany między siebie i zaklęcie, tak że rozsypała się, chroniąc go przed zaklęciem. 

            Syriusz wyczuwając narastającą w pijanym kompanie furię postanowił zakończyć ten pojedynek za pomocą kilku szybko rzucanych zaklęć pogasił światła w całym lokalu i rzucając „levicorpus” wytransportował Ahmeda na zewnątrz, chociaż aurorzy wewnątrz nadal rzucali na ślepo uroki. Syriusz złapał Ahmeda za skrawek peleryny i teleportował się z nim na pustynię. Gdzie rzucił jedynie zaklęcie alarmujące kiedy pojawi się człowiek w pobliżu i zasnął.

            Rano oboje mężczyźni obudzili się na Saharze z bólem głowy i odczuwali nadal zmęczenie, mimo przespania kilkunastu godzin. Black wyczarował dwa puste betonowe naczynia, a z różdżki Ahmeda wpadła do nich cienkim strumieniem woda. 

- Kim oni byli? – spytał Ahmed, kiedy opróżnili po raz drugi naczynie.
- Aurorzy.
- Skąd wiesz? – spytał Arab.
- Ten czarny to Kingsley Shacklebolt jest szefem grupy odpowiedzialnej za schwytanie mnie.
- Gdzie teraz jesteśmy?
- Na Saharze.
- To wiem, ale dokładniej… - zaczął Ahmed.
- … nie wiem – przerwał mu Black i obaj pogrążyli się w milczeniu.

            Refleksje obu mężczyzn przerwała nadlatująca sowa. Była to duża, biała sowa. Gdy podleciała bliżej dało się rozpoznać, że jest z gatunku śnieżnych, a to oznaczało, że należy do...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz