Rozdział 10
Ujawnienie
Czas mijał bardzo szybko. Nim Syriusz się zorientował minęła zima. Drzewa
nabrały świeżych zielonych liści. Słońce zaczęło coraz mocniej grzać, dzień
stawać się coraz dłuższym, a nauczyciele w Hogwarcie coraz bardziej przyciskać
uczniów do nauki przed egzaminami kończącymi rok szkolny.
Wiosna również minęła bardzo szybko. Syriusz opracował plan, który miał
pozwolić unieszkodliwić Glizdogona raz na zawsze, a tym samym zapobiec
powrotowi jego złowrogiego szefa – Lorda Voldemorta – jednego z najgroźniejszych
czarnoksiężników w historii. Zdaniem wielu owy samozwańczy lord był
najgroźniejszym czarnym magiem w całej historii, uwzględniając nawet początki
magii i ludzkości – w czasach plemiennych.
Troje uczniów Hogwartu ruszyło w stronę zamku, wolno, by utrzymać na
sobie pelerynę, która czyniła ich niewidzialnymi. Robiło się coraz ciemniej, a kiedy wyszli na
otwartą przestrzeń, ciemność ogarnęła ich jak zaklęcie.
- Parszywku,
siedź spokojnie - syknął chłopięcy głos, przyciskając dłoń do piersi.
Szczur
miotał się jak oszalały. Chłopak zatrzymał się nagle, próbując wcisnąć go
głębiej do kieszeni.
- Co jest z
tobą, ty głupi szczurze? Siedź spokojnie... AUU! Ugryzł mnie!
- Ron,
cicho bądź! - szepnęła dziewczyna ze strachem. - Knot za chwilę wyjdzie...
- On za nic
nie chce... siedzieć... w kieszeni... Parszywek zupełnie zwariował. Walczył
wściekle, próbując się wyrwać z uścisku Rona.
- Co mu się
stało?
Drugi z
chłopaków właśnie zobaczył, co tak przeraziło Parszywka... Przypłaszczony do
ziemi, na ugiętych łapach, z żółtymi ślepiami płonącymi niesamowicie w
ciemności, pełzł ku nim po trawie... Krzywołap. Trudno było powiedzieć, czy ich
widział, czy kierował się piskami Parszywka.
-
Krzywołap! - jęknęła Hermiona. - Nie! Idź sobie, uciekaj, psiiik!
Ale kot był
coraz bliżej.
-
Parszyyy... NIEE!
Za późno... Szczur wyśliznął się z zaciśniętych palców Rona, spadł na
ziemię i pomknął po trawie. Krzywołap natychmiast za nim pognał, a nim Harry –
bo tak nazywał się drugi z młodzieńców -
i dziewczyna - Hermiona - zdążyli powstrzymać Rona, ten wyskoczył spod
peleryny-niewidki i zniknął w ciemności.
- Ron! -
jęknęła Hermiona.
Spojrzała z rozpaczą na Harry’ego, on na nią, i puścili się biegiem, ale
po chwili okazało się, że we dwoje trudno im było biec szybko pod jedną
peleryną, więc ściągnęli ją i pomknęli za Ronem, a srebrna peleryna powiewała
za nimi jak sztandar. Przed sobą słyszeli stłumione dudnienie stóp Rona i jego
krzyki:
- Zostaw
go... odczep się od niego... Parszywku, chodź tutaaa...!
Rozległ się
głuchy odgłos uderzenia.
- Mam cię!
Uciekaj, ty śmierdzący kocurze...
Harry i
Hermiona o mało co nie wpadli na Rona; zatrzymali się raptownie tuż przed nim.
Leżał na ziemi, ale Parszywek już był w jego kieszeni: Ron obiema dłońmi
ściskał rozdygotane wybrzuszenie na piersi.
- Ron...
szybko... pod pelerynę - wydyszała Hermiona. - Dumbledore... minister... zaraz
będą wracać...
Ale zanim
zdążyli okryć się peleryną, zanim zdążyli nabrać tchu, usłyszeli miękki odgłos
wielkich łap... Coś biegło ku nim z ciemności... olbrzymi, kruczoczarny pies o
lśniących bladych ślepiach.
Harry sięgnął po różdżkę, ale było już za późno - pies skoczył i uderzył
go przednimi łapami w pierś. Upadł na wznak, czując na sobie gorący oddech...
zobaczył błysk długich kłów...
Siła
uderzenia była jednak tak duża, że pies przetoczył się przez niego; oszołomiony
i obolały, jakby mu popękały żebra, Harry starał się dźwignąć na nogi. Słyszał
głuche warczenie psa, który zawracał, szykując się do kolejnego ataku.
Ron był już
przy nim. Kiedy pies skoczył ponownie, Ron pchnął Harry’ego w bok, a potworne
kły zacisnęły się na jego wyciągniętej ręce. Harry rzucił się na psa i chwycił
go za kudłatą sierść, ale bestia wlokła już Rona jak szmacianą lalkę...
A potem
nagle coś uderzyło Harry’ego w twarz z taką siłą, że znowu zwaliło go z nóg.
Usłyszał, jak Hermiona również krzyczy z bólu i pada na ziemię. Po omacku
wyciągnął różdżkę, mrugając powiekami, bo krew zalewała mu oczy...
- Lumos! -
szepnął.
W świetle,
które trysnęło z końca różdżki, ujrzał pień grubego drzewa. Ścigając Parszywka,
dobiegli prawie do stóp wierzby bijącej i teraz jej gałęzie trzeszczały jak w
porywie wichru, młócąc drapieżnie powietrze, by nie dopuścić ich bliżej. A pod
gałęziami, u podstawy pnia, olbrzymi czarny pies wlókł Rona do wielkiej jamy
między korzeniami - chłopiec miotał się i wił, ale jego głowa i tułów już
znikały w czeluści...
- Ron! -
krzyknął Harry, rzucając się ku niemu, ale gruba gałąź świsnęła przed nim
złowrogo, więc szybko się cofnął.
Teraz widać było już tylko jedną nogę Rona, którą zahaczył o korzeń,
broniąc się rozpaczliwie przed wciągnięciem pod ziemię. A potem rozległ się
przerażający trzask łamanej nogi, a w chwilę później stopa Rona znikła między
korzeniami.
- Harry...
musimy biec po pomoc!... - krzyknęła Hermiona; ona też krwawiła, bo wierzba
rozcięła jej ramię.
- Nie! Ten
potwór może go pożreć, nie mamy czasu...
- Harry...
sami nie damy rady...
Następna
gałąź przecięła ze świstem powietrze, chłoszcząc ich cienkimi witkami,
pozaginanymi na końcu jak knykcie.
- Jeśli ten
pies zdołał się tam wcisnąć, to i my możemy - wydyszał Harry, miotając się
wokół drzewa i próbując znaleźć lukę między świszczącymi gałęziami. Nie zdołał
jednak przybliżyć się nawet o cal do pnia.
- Och,
pomocy, pomocy... - szeptała gorączkowo Hermiona, podskakując w miejscu. -
Błagam...
Z ciemności wyskoczył Krzywołap. Prześliznął się między gałęziami jak wąż
i oparł się przednimi łapami o grube zawęźlenie na pniu.
Nagle
drzewo znieruchomiało, jakby zamieniło się w kamień. Nie poruszała się ani
jedna gałąź, nie drżał ani jeden listek.
-
Krzywołap! - wyszeptała zdumiona Hermiona, ściskając ramię Harry’ego aż do
bólu. - Skąd on wiedział...
- On się
przyjaźni z tym psem - odpowiedział ponuro Harry. - Widziałem ich razem.
Chodź... i wyjmij różdżkę...
W mgnieniu oka znaleźli się przy pniu, ale zanim zdążyli wcisnąć się do
jamy między korzeniami, Krzywołap zniknął w czeluści, machnąwszy swoim
puszystym ogonem. Harry wgramolił się za nim; przeczołgał się kilka stóp głową
naprzód i nagle ześliznął po wilgotnej ziemi na dno bardzo niskiego tunelu. W
świetle różdżki zobaczył niedaleko od siebie płonące oczy Krzywołapa. W chwilę
później wylądowała obok niego Hermiona.
- Gdzie
jest Ron? - zapytała przerażonym szeptem.
- Tędy -
odrzekł Harry, pochylając się i ruszając za Krzywołapem.
- Dokąd ten
tunel prowadzi? - wydyszała Hermiona za jego plecami.
- Nie mam
pojęcia... Jest zaznaczony na Mapie Huncwotów, ale Fred i George mówili, że
nikt nigdy do niego nie trafił. Biegnie aż do skraju mapy... Chyba kończy się w
Hogsmeade, nie wiem...
Zgięci prawie wpół, posuwali się tak szybko, jak zdołali; przed nimi ogon
Krzywołapa to pojawiał się, to ginął w mroku. Tunel był długi - chyba tak
długi, jak ten, który prowadził do lochów Miodowego Królestwa. Harry myślał
tylko o Ronię i o tym, co mógł z nim zrobić ten potworny pies... Chwytał
rozpaczliwie powietrze i biegł, biegł, zgięty wpół, czując ból w krzyżu i w
płucach.
W końcu
tunel zaczął się podnosić, a w chwilę później zakręcił i Krzywołap zniknął.
Zobaczyli plamę światła padającego z małego otworu.
Zatrzymali się, żeby złapać oddech, a potem wyciągnęli przed siebie
różdżki i ostrożnie wyjrzeli przez dziurę.
Zobaczyli zaśmiecony, zakurzony i opustoszały pokój. Ze ścian odpadły
tapety, podłoga była zaplamiona, meble połamane, jakby je ktoś roztrzaskał.
Okna były zabite deskami.
Harry spojrzał na Hermionę. Minę miała przerażoną, ale kiwnęła głową.
Przełazi
przez dziurę i rozejrzał się po pokoju. Drzwi na prawo były otwarte; wiodły do
mrocznego korytarza. Hermiona nagle chwyciła go za ramię. Jej szeroko otwarte
oczy błądziły po zabitych deskami oknach.
- Harry -
szepnęła - chyba jesteśmy we Wrzeszczącej Chacie...
Harry
rozejrzał się. Jego spojrzenie padło na stojące blisko nich drewniane krzesło.
Wyglądało, jakby ktoś tłukł nim o ścianę; jedna noga była wyłamana.
- Duchy
tego nie zrobiły - powiedział powoli.
W tym momencie coś zatrzeszczało nad ich głowami. Ktoś tam był. Wlepili
oczy w sufit. Hermiona ściskała ramię Harry’ego tak mocno, że stracił czucie w
palcach. Spojrzał na nią i uniósł brwi, a ona znowu kiwnęła głową i puściła go.
Po cichu,
na palcach, wyszli na korytarz, a potem wspięli się po rozpadających się
schodach. Wszędzie leżała gruba warstwa kurzu, tylko na podłodze widniała
szeroka, połyskująca smuga, jakby ktoś wlókł coś na górne piętro.
Doszli do
mrocznego podestu.
- Nox -
szepnęli równocześnie i światło wydobywające się z końców ich różdżek zgasło.
Tylko jedne drzwi były otwarte. Kiedy podkradli się pod nie, usłyszeli jakiś
ruch, cichy jęk, a później głośne mruczenie. Znowu wymienili spojrzenia i
kiwnęli głowami.
Harry wyciągnął
przed siebie różdżkę i jednym kopnięciem otworzył drzwi.
Na
wspaniałym łożu z czterema kolumienkami spoczywał Krzywołap, mrucząc głośno i
mrużąc oczy na ich widok. Obok łóżka leżał na podłodze Ron, trzymając się za
nogę, która sterczała pod dziwnym kątem.
Harry i
Hermiona rzucili się ku niemu.
- Ron...
nic ci nie jest?
- Gdzie
jest ten pies?
- To nie
pies - jęknął Ron, zaciskając zęby z bólu. - Harry, to pułapka...
- Co...
- To nie
jest pies... To animag...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz