Syriusz Black

Syriusz Black
Cudowne Ocalenie

wtorek, 6 września 2016

68. Nagły wypadek



Rozdział 68
Nagły wypadek

- Dlaczego... - zaczęła Cho, lecz głos się jej urwał.
- ... byli szmalcownikami - wytłumaczył spokojnie Jonatan.

            Dziewczyna w dalszym ciągu była w szoku. Dostrzegł to także Syriusz. Podszedł do niej i spojrzał w oczy. Dziewczyna wyglądała jakby miała zaraz wymiotować. Nie dziwiło to czarodzieja. W końcu pierwszy raz widziała morderstwo - i to od razu podwójne. Położył jej dłonie na przedramionach.

- Musisz być dzielna - powiedział spokojnie - wiem, że to nie będzie łatwe, ale dasz sobie radę. Słyszysz mnie?

            Pokiwała głową. Wyrwała się z jego uścisku i zwymiotowała na trawę obok.

- Typowe - skwitował gdzieś z przodu Faust.
- Daj spokój - uspokoił go Black.
- Wiem, nikt nie brał pod uwagę, że już dziś wpadniemy i będziemy musieli ich likwidować. Na pocieszenie powiem wam, że została ich tylko czwórka.

            Cho w tym czasie skończyła zwracać wszystkie posiłki jakie zjadła w ciągu ostatnich kilku dni.

- Gdzie teraz? - spytał ją Syriusz.
- Do domu - wydukała nie patrząc na nich.
- To potem, a teraz?

            Nic nie powiedziała. Poszła prosto. Ruszyli za nią. Nie szli jednak do głównego budynku. Podeszli do jednej z mniejszych budek.

- Tam siedział jeden z nich - powiedziała beznamiętnie Chang.
- Kurwa - zaklął Jonatan - zaraz wracam.

            Pobiegł w stronę ciał szmalcowników. Dziewczyna nie obróciła się nawet. Syriusz domyśliwszy się co chce zrobić jego towarzysz walki, doszedł do wniosku, że najlepiej ukryć niewiastę także przed tym widokiem. Objął ją delikatnie i skierował w stronę budki.

- Poczekajmy tu na niego - powiedział po przekroczeniu progu.

            Wnętrze budki ujawniło jej przeznaczenie, którego i tak każdy z nich się spodziewał. Była to budka strażnicza. Znajdowało się w niej stare, zniszczone biurko, zawalone gazetami. Uwagę Syriusza przyciągnęła jedyne mugolskie czasopismo, ponieważ już z okładki półnaga blondynka szczuła go swoim biustem. Siłą woli zmusił się by nie ruszać tej ani żadnej innej gazetki. Poza biurkiem znajdował się tam stary, zużyty fotel, dwa plastikowe krzesła - na których właśnie siedzieli - cynowy kociołek oraz szafa.

- Już - powiedział zdyszany Faust  wchodząc do budki.

            Łapie wystarczyło jedno spojrzenie w oczy kolegi, żeby wiedzieć, że ten wyruszył ukryć zwłoki szmalcowników.

- Musimy się zastanowić co dalej - powiedział Black.
- Wycinamy ich wszystkich - odrzekł Niemiec - nie mamy innego wyjścia, inaczej zorientują się, że coś jest nie tak i skrzywdzą jej rodzinę - zakończył wskazując na Cho.

            Dziewczyna zaczęła się trząść. Jej nerwy ewidentnie nie wytrzymywały napięcia i nadmiaru emocji jakich dziś doświadczyła.

- Nie wiemy nawet gdzie są! - oponował Black.
- Wiemy za to, gdzie będą - sprzeciwił się Faust - dokładnie za 23 minuty pod główną bramą - podał z dokładnością szwajcarskiego zegarka.
- Musimy poinformować zleceniodawcę - powiedział dając za wygraną Łapa.

            Jonatan wyszeptał coś pod nosem i po chwili z jego różdżki wystrzelił srebrzysty obłok dymu, który w locie uformował się w srebrzystego nosorożca.

- Nietypowy patronus - zauważył Black.
- Dziki jak ja - uciął radośnie Niemiec.

            Łapa pomógł Cho wstać.

- Wiesz gdzie może być kolejny? - spytał.
- Nie.
- Będzie za duży tłum - powiedział do partnera - bez kamuflażu nie dorwiemy ich. Nawet jeśliby się nam udało, to ktoś to zauważy...
- I co z tego?! Ty jesteś oficjalnie uznany za zmarłego, a ja nie jestem nawet z tego kraju.

            Argumenty Jonatana miały sens i Syriusz nawet widział w nich pewną logikę, ale... akcja była kusząca. Zwłaszcza, że na terenie całego zakładu nie było nikogo poza tymi szmalcownikami, kto mógłby donieść śmierciożercą o ataku. Wykluczało to groźbę donosu i wezwania wsparcia przez siły Czarnego Pana.

- No dobra.
- Co? - spytała zdziwiona Cho.
- Zrobimy to.

            Dziewczyna zapiszczała.

- Schowamy się... - zastanowił się Faust.

- ... no właśnie gdzie? - zapytał retorycznie Black- wszędzie tylko pola i łąki.

            W tle tej rozmowy Cho zmarszczyła brwi. Wyglądała jakby gorączkowo nad czymś myślała.

- Można by tak, tylko że mamy problem z łącznością - bredziła od rzeczy.
- Mów jasno - polecił jej Jonatan.
- Jeśli potraficie rzucić celnie avadę to jeden może zostać w budce, drugi przeniesie się do innej, a ja zajmę takie miejsce żeby dać wam znak, że już idą.
- Za mało szczegółowo - uciął Syriusz.

            Prawdę mówiąc nie wiedzieli nawet jak wyglądają cele ich wypadu. Chang jakby czytała mu w myślach, bo powiedziała:

- Chodzą ubrani w szare, zniszczone płaszcze. Na głowach mają dziurawe tiary. Jeden ma szramę na twarzy, od policzka do czoła.
- Ok - przytaknął German - gdzie będziesz?
- Położę się pod murem, przy krzakach - oznajmiła.
- Powiększ krzaki, gdy ich zobaczysz - polecił jej Syriusz - a teraz szybko. Przetransportujesz mnie do drugiej budki. Jony jak czas?
- 11 minut.
- Biegiem!

            Syriusz z Cho wybiegli z budki. Do drugiej mieli niecałe sto metrów. Sprint zajął im kilkanaście sekund. Zatrzymali się przed drzwiami, a tam czekała ich niespodzianka. Ktoś już w niej był.

            Drzwi otworzyły się z hukiem. Wyszedł z nich mały, gruby czarodziej. Jedno oko miał zielone, a drugie niebieskie. Wyglądał paskudnie. Ubrany był w strój, który odpowiadał opisowi szmalcownika.

- Kim jesteście? - spytał.
- Pracujemy tu - odparł Black.

            Grubas zignorował jego uwagę. Zamiast odpowiedzieć spojrzał na osiemnastolatkę. Wyglądała bardzo atrakcyjnie i... mugolsko. Czarne, obcisłe jeansy oraz niewiele jaśniejszy sweter nie wyglądała ani trochę czarodziejsko. Spięte włosy rozpadły jej się trochę podczas biegu, co tylko dodawało jej uroku - opinii Łapy. Nie czas jednak na podziwianie o wiele młodszych dziewcząt.

- Nie wyglądasz na pracownicę - warknął szmalcownik - a tym bardziej na czarodziejkę zdziro.
- Nie tym tonem - upomniał go Black.
- Bo co? - odwarknął grubas wyjmując różdżkę.

            Syriusz był jednak szybszy. Jedną ręką skierował swoją różdżkę na mężczyznę, a drugą odepchnął Cho tak mocno, że ta upadła na ziemię zdezorientowana.

- Avada Kedavra! - syknął.

            Rozbłysło oślepiające zielone światło i szmalcownik padł martwy na ziemię. Dopiero kiedy to nastąpiło Black podszedł do dziewczyny i łapiąc ją za rękę pomógł jej wstać.

- Wybacz, musiałem to zrobić- rzucił lakonicznie - leć już na swoje stanowisko.

            Sam nie czekając na odpowiedź wszedł do swojej budki. Wyglądała identycznie jak ta, w której siedzieli wcześniej. Otworzył okienko skierowane w stronę drogi prowadzącej do głównej bramy - to stąd będzie rzucał śmiercionośne klątwy.

            Przez okno ujrzał, że Cho dobiegła już do krzaków i wskakuje w nie. W tym momencie docenił inteligencję i przenikliwość młodej damy, która ubrała się tak, że nie bała się ubrudzić swojej kreacji. Cóż może jeszcze nie całe młode pokolenie jest tak zdegenerowane jak myślał?

            Dalsze rozważania Syriusza przerwał nagły i niespodziewany dla przeciętnego obserwatora wzrost krzaków, w które przed chwilą wskoczyła młoda kobieta. Oznaczało to, że wybiła godzina zemsty na kapusiach. Anioł Śmierci wyczekiwał już na swoje przyszłe ofiary, które niedługo będą mogły udać się w zaświaty.

            Z będącego najbliżej wyjścia budynku wyszedł tłum kilkudziesięciu osób. Wśród nich nie było jednak żadnego szmalcownika. Black dostrzegł dla odmiany kilka osób, które kojarzył z czasów swojej nauki w Hogwarcie. Kiedy ci ludzie wyszli za bramę, nie widać było nikogo na horyzoncie. Chciał już wyjść z budki, kiedy krzaki urosły jeszcze bardziej.
- Oby to było teraz - powiedział sam do siebie.

            Czuł jak serce mu bije, kiedy ujrzał około trzydziestu osób podążających za bramę. Wśród nich był jeden człowiek wyglądem przypominający ich cel.

            Był to średniego wzrostu mężczyzna. Miał długie, rude włosy i coś przypominającego pejsy w tym samym kolorze. Brodę porastał mu kilkudniowy, gęsty zarost. Jego ubiór był jednak schludniejszy niż poprzednich trzech zabitych dziś fanów szybkiego, niemoralnego, ale łatwego zarobku.

            Syriusz zaczął uspokajać oddech. Próbował wycelować, jednakże nie było to łatwe, ponieważ rudzielec szedł w towarzystwie dwóch wyższych od siebie, starszych mężczyzn którzy w żaden sposób nie zgadzali się z opisem szmalcowników.

            Nagle z drugiej strony dziedzińca w pejsatego człowieka uderzył strumień zielonego światła. Trafił go prosto w skroń. Jego ciało wyleciało kilka metrów w górę, po czym opadło z głuchym hukiem na ziemię. Większość ludzi uciekła co sił w nogach, ale towarzysze trupa ruszyli powoli w stronę, z której nadciągnęła śmierć.           Dopiero, kiedy odwrócili się Łapa mógł przyjrzeć się im bliżej. Obaj byli krótko ścięci. Jeden z nich miał nieco jaśniejsze włosy, zarost i... szramę od policzka do czoła. Tak, więc oznaczało to, że nie każdy z dobrowolnych, płatnych donosicieli jest zdesperowanym człowiekiem, który na gwałt potrzebuje pieniędzy.

- Będą kłopoty - powiedział ponownie sam do siebie i wypadł z budki.

            Ruszył najszybciej jak mógł za szmalcownikami. Ci mieli nad nim kilkadziesiąt metrów przewagi i byli w wyraźnie lepszej formie fizycznej od niego. Kiedy wbiegł na drogę od budynku do bramy zdał sobie sprawę, że tamci nie wiedzą skąd padł strzał. W związku z tym pierwszą osobą jaką zobaczą będzie on z różdżką w ręce. Jeśli nie zobaczą jego, to pewnie zwrócą uwagę na dziwnie przerośnięte krzaki pod murem - jeżeli jeszcze tego nie zrobili.

- A ty kto?! - głos człowieka ze szramą wybił go z zamyślenia.

            Na szczęście to jego znaleźli szybciej niż panienkę Chang. Ulga była tylko częściowo, ponieważ oznaczało to, że niebawem stanie do walki na śmierć i życie z dwojgiem przeciwników. Liczył już tylko, że Jonatan w porę wesprze go - czyli jak najszybciej - skończą misję i uciekną z tego przeklętego miejsca.

- Nieznajomy - odparł głośno i spokojnie.
- To, to ja widzę - odrzekł drugi z szmalcowników.
- Do takich ja wy przychodzę w godzinę śmierci - powiedział pewny siebie - Avada Kedavra!

            Zielony strumień pofrunął w człowieka z szramą, lecz ten schylił się i ocalił swoje życie.

- Avada Kedavra! - ripostował jego towarzysz.
- Avada Kedavra! - powtórzył on sam.

            Dwie fala zielonego światła przemknęły nad Syriuszem. Całe szczęście nie byli to przeciwnicy zaprawieni w bojach. Niemniej ubicie ich w pojedynkę będzie trudniejsze niż mogłoby się to zdawać.

- Avada Kedavra! - zawyła cała trójka.

            Klątwa człowieka z szramą była niecelna o dobre pół metra. Przed tą rzuconą przez jego kolegę Syriusz się uchylił. Z kolei jego atak trafił idealnie w cel. Szmalcownik został ugodzony w klatkę piersiową i padł na ziemię wyzionąwszy ducha.

- Zabiję cię! - ryknął jego towarzysz.
- Jakbyś tego nie próbował wcześniej - odpowiedział lekceważąco Syriusz

            Mężczyzna wściekł się jeszcze bardziej po usłyszeniu tych słów. Rzucił kolejną śmiercionośną klątwę, która jednak była niecelna o dobre kilka metrów.

- Drętvota! - czerwone światło z krzaków pod murem ogłuszyło mężczyznę.

            Szmalcownik padł nieprzytomny na ziemię. Syriusz wykorzystał ten moment i podbiegł do niego. Nie patrząc na dziewczynę, która właśnie wyłoniła się z krzaków i machaniem wzywała Jonatana, dopadł do przeciwnika i wypowiedział dwu słowną formułę klątwy, której nie chciałby nigdy używać. Ostatni szmalcownik został zlikwidowany.

- Czy on... - usłyszał głos Cho.
- Tak - odpowiedział beznamiętnie.

            Dziewczyna zaniosła się szlochem. Dopiero teraz nerwy z całego dnia mogły z niej ujść. Upadła na kolana i płakała. Gdzieś za jej plecami Faust klął na czym świat stoi, że to nie on miał przywilej uśmiercić zdrajcę krwi.

- Brzmisz jak śmierciożerca - powiedział do niego Syriusz.
- Nie porównuj mnie do tych, którzy prawdopodobnie na wiele lat obrzydzili czarodziejom czystą krew - odwarknął Niemiec.

            Black wzruszył ramionami. Spojrzał na wciąż łkającą Cho. Podszedł do niej i pomógł wstać.

- Pora stąd spadać - rzekł do niej tonem jakby mówił o pogodzie.

            Złapali się za ręce i deportowali z trzaskiem. Znów towarzyszyło im to nie przyjemne uczucie w okolicach żołądka. Aportowali się pod barem spod, którego wyruszali na dzisiejszą misję.

- Chodźcie na piwo - powiedział Jonatan - to nam dobrze zrobi na nerwy.

            Chang i Black zgodzili się kiwając delikatnie głowami. Weszli za Faustem do baru. W środku poza nimi było raptem czworo podstarzałych klientów w koszulkach jednego z londyńskich klubów piłkarskch.

- Jak nasz liga w tym... całym zamieszaniu? - zagadnął Syriusz, kiedy szli do baru.
- Grają tylko zawodnicy i zawodniczki z odpowiednimi certyfikatami - odpowiedziała Cho - Harpie miały problem ze skompletowaniem kadry, ale Gweong poszła na jakieś ustępstwa i w końcu zostały dopuszczone - opowiadała z ożywieniem - Sroki i Tajfuny także miały problem ze skompletowaniem kadry.
- Reżim ma jakiś swój ulubiony klub? - spytał zaciekawiony Jonatan.

            Cho zamyśliła się na chwilę.

- Na zdjęciach w Proroku na trybunach Nietoperzów podczas meczu z Osami widać było Lastrange'ów...
- Których?
- Wszystkich, których wolałabym nie spotkać w ciemnej uliczce.

            Łapa skinął ze zrozumieniem głową. W końcu zanurzył usta w złocistym trunku.Za jego przykładem podążyli pozostali.

- Gdzie teraz pójdziecie? - spytała ich Cho.
- Do domu - odparł neutralnie Black - pytanie dokąd ty się udasz?
- Dołączę do rodziny.

            Syriusz i Jonatan pokiwali ze zrozumieniem głową.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz