Rozdział
73
Czas
zemsty
- NIE*! - rozpaczliwy pisk prof.
McGonagall był pierwszą reakcją na słowa Voldemorta.
Wtórował jak najbardziej radosny
rechot na jaki było stać Bellatriks. Śmierciożercy od jakiegoś czasu stali
ustawieni w tyralierę naprzeciw drzwi frontowych do zamku. Jeżeli dojdzie do
wymiany klątw będą w lepszym położeniu. Sam Czarny Pan stał około dwóch metrów
za Hagridem. Białym jak kreda palcem głaskał swojego węża.
Niepewni prawdziwości słów
Voldemorta Hogwartczycy cisnęli się w progu i na kamiennych schodach. Kiedy
zobaczyli, że Harry na prawdę leży na ramieniu gajowego z otwartymi ustami,
zamkniętymi oczami i bez życia, kolejne osoby dołączyły do krzyku nauczycielki
transmutacji.
Syriusz łudził się jeszcze, że to
jakiś sprytny plan Pottera, żart w stylu Jamesa. Powinien teraz wstać, krzyknąć:
"ale was nabrałem" i uśmiercić Voldemorta. Tymczasem nic takiego się
nie działo. Najpierw Lupin i Tonks, teraz Harry. Kto jeszcze umarł lub umrze
tego dnia?
Rozochoceni krzykami McGonagall i
innych obrońcy szkoły zaczęli krzyczeć, bluzgać czarnoksiężników... Ci nie
bardzo wiedzieli co robić. Czekali na reakcję swojego mistrza. W końcu się jej
doczekali. Huknęło, błysnęło, a on powiedział:
- Cisza*! - wszyscy posłuchali - Już po wszystkim! Złóż go u moich stóp,
Hagridzie, tam, gdzie jego miejsce!*
Pół-olbrzym spełnił polecenie.
Wyglądał na będącego pod wpływem uroku. Człowiek, który kiedyś był Tomem Riddle
kontynuował swoją tyradę wobec zamordowanego przeciwnika. Nazwał go nikim,
tchórzem, który zawsze chował się za silniejszymi od siebie.
- Ciebie pokonał* - krzyknął Ron.
Pozostali obrońcy ponownie poczuli
się ośmieleni i powrócili do lżenia śmierciożerców. Samego Voldemorta bali się
skrzywdzić choćby słownie, gdyż wiedzieli jakby to się skończyło. Słudzy władcy
magicznej Wielkiej Brytanii pozostali w kamiennych pozycjach. Widać było, że
dostali żelazne wytyczne wobec tego na co mogą sobie pozwolić. W zgiełku przez
tłum obrońców zaczął przedzierać się Neville Longbottom.
- Został zabity* - powiedział Voldemort a
jego słowa poprzedził jeszcze głośniejszy huk niż uprzednio - gdy próbował wymknąć się z zamkowych błoni.
Zginął, próbując ratować własną skórę...*
Jego dalsze słowa zostały przerwane
przez Longbottoma, który rzucił się wściekle na niego. Zaklęcie rozbrajające
jednego z śmierciożerców spełniło swoje zadanie. Nie uzbrojony Neville padł na
ziemię przed Czarnym Panem, który śmiejąc się ze śmiechem odrzucił jego
różdżkę.
- I któż to jest? - spytał cichym głosem
czarnoksiężnik -Kto zgłosił się na
ochotnika, by pokazać, co się stanie z każdym, kto będzie walczył nadal, choć
bitwa jest już przegrana?*
- Panie - powiedziała
Lestrange kiedy skończyła rżeć ze śmiechu - to
Neville Longbottom! Chłopiec, który sprawiał tyle kłopotów Carrowom! Syn tych
aurorów, pamiętasz?*
- Ach tak, pamięta... Ale ty chyba
jesteś czarodziejem czystej krwi, dzielny chłopcze, prawda?*
- I co z tego?
- Okazałeś męstwo i odwagę, masz
szlachetne pochodzenie. Będziesz wspaniałym śmierciożercą. Takich nam właśnie
potrzeba...
Syriusz
nie mógł uwierzyć w to co właśnie słyszy. Neville, którego co prawda nie poznał
osobiście, ale wiedział, że chłopak jest raczej przeciętnym czarodziejem.
Nadrabiał to co prawda odwagą, z tego co pisały gazety, brał nawet udział w
słynnej wyprawie Harry'ego i przyjaciół do ministerialnego Departamentu
Tajemnic.
Z zamyślenie wyrwała Syriusza
dopiero Tiara Przydziału, która przywołana przez Voldemorta została wciśnięta
na głowę Longbottoma. Wybuchł gwar, który zagłuszył słowa wypowiedziane przez
Voldemorta. Jednym machnięciem różdżki podpalił Tiarę. Noszący ją chłopak
zapalił sie razem z nią.
- HAGGER*! - olbrzym Graup krzyczał
nadciągając ku swojemu bratu.
Z błoni za śmierciożercami
dochodziły okrzyki wydawane przez ludzi, którzy na pewno nie byli zwolennikami
ideologii śmierciożerców. Olbrzymy walczące dla tych ostatnich wydały z siebie
dzikie okrzyki i popędziły na brata gajowego. Wreszcie ku zdziwieniu wszystkich
spod Zakazanego Lasu nadciągnęła cała armia centaurów, które jeszcze biegnąc
wypuściły z cięciw swoich łuków salwę strzał, która zasypała zdezorientowanych
śmierciożerców i ich sojuszników. Kilkunastu z nich zalało sie krwią i padło
martwych. Kolejnym szokiem był Neville, który nie tyle nie spłonął, ale zgubił
gdzieś palące się dalej nakrycie głowy. Chłopak wyjął z niej błyszczący miecz o
srebrnej, wysadzanej rubinami rękojeści. Jeden zgrabny ruch, a łeb Nagini
odłączył się od reszty ciała.
Wybuchło potworne zamieszanie.
Centaury ostrzeliwały w dalszym ciągu śmierciożerców. Za tymi ostatnimi
rzeczywiście pojawili się zwykli ludzie, których męczył już dyktat Voldemorta,
a i pewnie byli bliższymi lub dalszymi krewniakami obrońców zamku. Do pojedynku
olbrzymów włączyły się testrale i hipogryf Hardodziob, podopieczny Hagrida.
Latające stwory atakowały pazurami i dziobami gigantycznych sojuszników
Voldemorta.
Śmierciożercy rozproszyli się chcąc
uniknąć strzał centaurów, rozpoczynającego się powoli ostrzału na ich tyły oraz
stóp stawianych gdzie popadnie przez olbrzymy. Utracili swój największy atrybut
w tej walce, czyli dyscyplinę. Ostrzał centaurów nie ustawał, co wobec
zniszczenia szyków szturmujących zamek zaczęło sprawiać kłopoty także obrońcom
szkoły.
Za równo biali jak i czarni magowie
salwowali się ucieczką do szkoły. Syriusz pozostał na swoim stanowisku próbując
oszołomić jak największa ilość wrogów. W całym tym zamieszaniu nie odważył się
zaryzykować rzucenia klątwy odbierającej natychmiast życie.
Nie było sposobności żeby wejść do
środka, wobec czego Syriusz pozostał na zewnątrz. Ku własnemu - kolejny raz w
czasie tej bitwy - zdziwieniu. stwierdził że poplecznicy Voldemorta nie będący
śmierciożercami opuszczają w pośpiechu bole bitwy. Pognały za nimi
kilkuosobowe grupy złożone z
niewalczących jeszcze tego dnia przybyszy.
Syriusz także pognał za dwójką
szmalcowników. Towarzyszyła mu w tym zadziwiająco znajoma kobieta. Długie,
proste, czarne włosy powiewały jej zwiewnie, kiedy tak pędziła z podniesioną
różdżką. Głębokie spojrzenie niebieskich oczu skierowane było w cel jakim byli
najpodlejsi z ludzi służących Voldemortowi. Ubrana była w zwiewną niebieską
szatę i sportowe buty w mugolskim stylu.
Black potrzebował całej siły woli
żeby oderwać od niej wzrok. Jeszcze nigdy nie wydawała mu się być taka piękna.
Nawet wtedy gdy wraz z siostrą i dziadkiem uratowała go w Chinach przed
Andorczykiem, Konstantynowskym.
- Drętvota! - krzyknęła Helena.
Jej czar oszołamiający świsnął tuż
obok dezertera. Syriusz poszedł za jej przykładem i zaatakował drugiego z nich,
lecz także nieznacznie chybił. Szmalcownicy zaczęli biec szybciej, w związku z
tym dystans między nimi zaczął się powiększać.
- Ignisgladius - syknął Syriusz.
Ognisty miecz poleciał w stronę
uciekinierów. Atak był znacznie niecelny, jednak jego celem nie było trafienie
w nich. Miecz wbił sie w ziemię kilkadziesiąt metrów przed nimi. Trawa momentalnie
zapłonęła. Panna Yronwood rzuciła jakiś czar, który powiększył płomienie do
wielkości dwóch metrów. Ściana ognia odcięła drogę ucieczki szmalcownikom.
Zatrzymali się.
Dopiero teraz zasapany Black mógł
wyhamować. Stał kilkanaście kroków od wroga. W pobliżu niego znajdowała się
Helena. Gdyby sytuacja była inna Łapa z pewnością wybuchłby śmiechem z powodu
swojego szczęścia w napotykaniu tego dnia starych znajomych.
Przyjrzał się przeciwnikom. Jeden
był około pięćdziesięcioletnim, siwym mężczyzną o dużych, szarych,
zdradzających przerażenie oczach. Jego towarzysz był o wiele młodszy. Miał
nieco ponad dwadzieścia lat. W ramię wbitą miał jedną strzałę, druga tkwiła w
jego udzie, a trzecia wystawała mu z pleców. Syriusz mimowolnie zadał sobie
pytanie jak on biegł? Nie znał na to pytanie odpowiedzi.
-
Rzućcie różdżki - poleciła głosem nieznoszącym sprzeciwu Helena.
-
Nie będziesz mi rozkazywać suko! - wypalił ranny 20-latek.
Helena zbagatelizowała jego słowa.
-
Poddaj się, to nic ci się nie stanie... - powiedziała spokojnie, ale z
determinacją - nic ci się nie stanie dopóki sąd nie rozpatrzy twoich zbrodni
przeciw czarodziejom!
-
Pfff - zakpił chłopak.
- Expelliarmus.
Jedno zaklęcie Syriusza, a
stawiający się chłopak stał nieuzbrojony przed nim i Heleną. Jego różdżka
wpadła w ręce kobiety. Mina chłopaka zrzedła. Natomiast Yronwood pozostała
niewzruszona.
-
Łapy w górę - poleciła lodowatym tonem.
Chłopak podniósł je. To samo zrobił
jego współpracownik, mimo że nikt go o to nie prosił.
-
Tak lepiej - na twarzy Heleny pojawił się nieznaczny uśmiech.
Jedynym zgrabnym ruchem różdżki
związała liną obu mężczyzn od stóp do głów. Kolejny ruch różdżki i podnieśli
się ponad ich głowy.
-
Fajnie cię widzieć żywego Syriuszu - powiedziała Helena patrząc przed siebie.
-
Ciebie także - odparł mężczyzna czując jak policzki wykrzywiają mu się w
uśmiechu.
-
Nie ciesz się tak - skarciła go panna Yronwood - to jeszcze nie koniec walk.
Dalszą drogę szli w milczeniu.
Pierwszą ofiarą wznowionych walk jaką ujrzeli był trup jednego z olbrzymów
służących Voldemortowi. Koło niego leżała kilka osób spośród posiłków jakie
dotarły wesprzeć obrońców zamku. Dalej znajdował się centaur z wyprutymi
wnętrznościami, śmierciożerca bez głowy z kilkunastoma strzałami w brzuchu.
Przy samych schodach znajdowało się kilkadziesiąt trupów znoszonych tu przez
dziewczyny z dawnej reprezentacji Gryfindoru w Quidditchu.
-
Koniec walk? - spytał Black z nadzieją.
-
Większość żywych śmierciożerców uciekła - odpowiedziała czarnoskóra.
Była wysoka, miała ciemne oczy i
czarne, długie, zaplecione w warkoczyki włosy. Ubrana w beżową szatę i czarne
buty na płaskiej podeszwie.
-
Kto wygrał? - dopytywał Syriusz.
- On
jest wciąż żywy - wyjaśniła opalona, brązowooka i brązowowłosa dziewczyna.
-
Alicja ma rację - wyjaśniła Murzynka.
Syriusz spojrzał na Helenę. Ta
skinęła głową i rzekła:
-
Idź ja popilnuję tych dwóch tutaj.
Nie odpowiedział. Machnął tylko
różdżką przywracając swój normalny wygląd, co wywołało pisk dziewczyn, które
zapewne pomyślały, że mają zwidy i widzą trupa.
-
Czy to był... - powiedziała najbardziej blada z nich nim zemdlała.
-
... Syriusz Black? - dokończyła za nią Alicja.
-
Nie macie zwidów - wytłumaczyła Helena.
-
Jak to możliwe? - dopytywała dziewczyna.
-
Myślę, że to on sam będzie musiał kiedyś wyjaśnić.
- No
tak.
Tymczasem Syriusz znajdował się już
na schodach prowadzących do zamku. Po drzwiach frontowych nie było nawet śladu.
Wszędzie za to znajdowały się zniszczone przedmioty, ślady krwi i trupy. Dużo
trupów.
-
Stój - rozległ się czyjś głos.
Dopiero teraz Black dojrzał, że
różdżką celuje w niego wysoki czarnoskóry chłopak, który o ile Black dobrze
pamiętał, dzielił dormitorium z Harry'm. Za nim stał Aberforth.
-
Jestem po waszej stronie - powiedział siląc się na spokój Black.
-
Podobno nie żyjesz - wtrącił Dumbeldore.
-
Jak widać jest inaczej.
-
Udowodnij! - warknął uczeń siódmej klasy.
-
Spytaj mnie o coś Ab - odparł Black.
Starzec zamyślił się nad czymś.
- Zawołaj Rona Weasley albo Hermionę - polecił
Black - oni szybciej mnie zweryfikują - powiedział z powagą.
Aberforth i Dean Thomas wymienili
porozumiewawcze spojrzenia.
-
Dlaczego nie Harry'ego?
Syriusz zaniemówił. To musiał być
jakiś okrutny żart. Jak oni śmieli tak mówić do niego? Chyba, że... Chyba, że
mówili prawdę i Chłopiec, Który Przeżył faktycznie wyciął numer stulecia
Czarnemu Panu pozorując własną śmierć.
-
Czy on... - zaczął, ale przerwał mu Murzyn.
-
tak, żyje.
Nagle z sali wybiegł jakiś chłopak,
który powiedział następnie z irlandzkim akcentem:
-
Harry walczy z Sami-Wiecie- Kim!
W tym momencie sprawdzanie
tożsamości Syriusza zeszło na dalszy plan. Dean, a za nim Irlandczyk, Ab i
Syriusz wbiegli do Wielkiej Sali. Ta była wypełniona na pewno ponad dwoma
setkami żywych ludzi. Pośrodku niej po okręgu chodzili Harry i Lord Voldemort.
- Prawdziwym panem Czarnej Różdżki stał się
Draco Malfoy* - Harry tłumaczył coś swojemu odwiecznemu wrogowi, który
wykrzywił twarz w grymasie.
- Co za różnica? Nawet gdybyś miał rację,
Potter, między nami niczego to nie zmienia. Nie masz już swojej różdżki z
piórem feniksa, teraz wszystko zależy tylko od tego, który z nas zręczniej
posługuje się magią... a kiedy cię zabiję, pójdę po Dracona Malfoya i....
- Za późno! Utraciłeś swoją szansę.
Byłem szybszy. Pokonałem Dracona parę tygodni temu. Zabrałem mu różdżkę.*
Syriusz
był w szoku słysząc o czym mężczyźni rozmawiają. Najbardziej szokowały go
jednak słowa samego Pottera. Tłumaczył coś Voldemortowi jak gdyby ten był
jakimś pierwszakiem, który pierwszy raz usłyszał o świecie magii. Szokowały go
także słowa o braku różdżki Harry'ego. Jak to możliwe, że jego chrześniak
stracił swoją różdżkę, a jednocześnie odebrał młodemu Malfoyowi jego?
- No więc pojąłeś już, jak się to wszystko
skończyło*? - kontynuował Harry - Czy
różdżka, którą masz w ręku wie, że jej ostatni pan został rozbrojony? Bo jeśli
wie...To ja jestem prawowitym panem Czarnej Różdżki.*
Tego było już zbyt wiele jak na
nerwy Voldemorta. Ryknął odpowiednią formułę i rzucił uśmiercające zaklęcie.
Harry odpowiedział "zaledwie" próbą rozbrojenia przeciwnika. Oba
ataki zderzyły się, co spowodowało wybuch złotych promieni znaczących miejsca
skrzyżowania się zaklęć. Różdżka Voldemorta wypadła mu z rąk. Wirowała lecąc w
górę, aż wreszcie opadała prosto w dłoń Harry'ego. Chłopak ze swoim wrodzonym
instynktem złapał ją. Równocześnie ciało najpotężniejszego czarnoksiężnika
runęło na ziemię. Zaraz potem zaczęło się kurczyć i blednąć jeszcze bardziej.
-Umarł
od odbicie własnej klątwy - szepnął sam do siebie Syriusz.
W Wielkiej Sali wybuchł aplauz,
wrzawa nieporównywalna do niczego. Chłopiec, Który Przeżył znów to zrobił.
Przeżył i zakończył krwawe rządy Voldemorta i jego marionetek. Tłum rzucił się
na swojego bohatera.
___________________________________
___________________________________
*wypowiedzi zaznaczone kursywą i kończące się tym symbolem zostały zaczerpnięte z książki J.K.Rowling pt. "Harry Potter i Insygnia Śmierci". Wszelkie prawa powiązane z tymi wypowiedziami należą do autorki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz