Rozdział
71
Powrót
na front
Syriusz Black nie był osobą
cierpliwą, a pomimo tego trzy razy przeczytał treść krótkiej wiadomości.
Analizował ją w drobiazgowo. Wiedział, że Hermiona opracowała specjalny system
kontaktowania się dla członków Gwardii Dumbeldore. Za jego pomocą dwa lata temu
informowana ich o terminie spotkań. Możliwe, że system został udoskonalony. Z
drugiej strony Cho musiała mieć pewność, że wiadomość dotarła do niej od
Hermiony. Skoro panna Granger słała wieści o spotkaniu, to musiał być z nią
Harry. Zawsze podróżowali razem. Byli, więc razem - za pewne - z Ronem w
Hogwarcie. Tylko po co tam? Syriusz przypuszczał, że Harry jednak chce się
wywiązać ze swojej roli "Wybrańca" i szykuje się na konfrontacje z
Voldemortem. Powątpiewał przy tym w zdolność chłopaka do takiej walki. Dlaczego
miałby się do niej szykować akurat w Szkole Magii i Czarodziejstwa było rzeczą
raczej prostą. Przez całe swoje życie zamek i przyległe do niego tereny były
jedynym miejscem jakie mógł uznać za swój prawdziwy dom. To tam miał przyjaciół,
przybraną rodzinę a nawet i miłość.
Syriusz nie rozumiał tylko po co mu
pomoc dawnych Gwardzistów. Chyba nie liczył na to, że dzieciaki powstrzymają
zaprawionych w bojach czarnoksiężników, z którymi na bitwę przybyłyby z
pewnością olbrzymy i inne okropne istoty. Wątpił też żeby Harry chciał użyć
kolegów i koleżanek jako żywych tarcz czy pozorantów mających za zadanie
zmylenie przeciwnika.
Cała ochrona zamku w tej chwili to
ci nauczyciele, których nowe władze nie zastąpiły swoimi ludźmi. Podczas rządów
poprzednich ministrów Hogwart cieszył się względną autonomią. Black wątpił
jednak aby tak było i teraz. W środku muszą być jacyś śmierciożercy. Na pewno
jest Snape, więc nawet jeśli nie ma innych, to on nie będzie miał problemów z
poinformowaniem kolegów o napaści na szkołę...
W końcu Syriusz postanowił przestać
zaprzątać sobie głowę domysłami i odpowiedzieć na wezwanie stawiając się na
miejscu. Cieszył się przy tym, że nie pil tego dnia alkoholu, który mógłby
zaćmić mu umysł. Po kilku sekundach uznał jednak, że szklaneczka Ognistej
Whisky dobrze zrobiłaby mu na nerwy.
- Accio Whisky! - szepnął i z kuchni
przyleciała do połowy wypełniona butelka.
Drugim zaklęciem przywołał szklankę
i nalał sobie trzy czwarte jej zawartości. W dwóch haustach opróżnił połowę
tego co nalał. Kolejnym ruchem różdżki przywołał ciężkie buty i bardziej
odpowiedni do walki kostium dla czarodzieja składający się z czarnej prostej
szaty z kapturem. Nałożył buty i wypił kolejny łyk alkoholu.
- Accio kominiarka!
Z jego pokoju na górze doleciała do
niego czarna, mugolska kominiarka. Śmierciożercy mogli się bawić w noszenie
masek, które łatwo zerwać, ale on wolał korzystać z mugolskich nowinek, które
trudniej było zerwać. Zwłaszcza jeśli w sposób magiczny udało się uodpornić je na
ogień. Ostatni łyk "rudej" i gotów był wyruszać do walki.
Po wyjściu na ganek żałował tylko
dwóch rzeczy. Po pierwsze, że nie ma ze sobą żadnych eliksirów, które mogłyby
pomóc podczas bitwy. Po drugie, że Azjatka nie napisała mu gdzie powinien się
aportować w Hogsmeade, bowiem na terenach szkoły nie można było się
teleportować.
Krótka chwila namysłu i zdecydował
się przenieść w okolice jaskini, w której mieszkał przez jakiś czas pod psią
postacią trzy lata temu. Była to idealne miejsce, w pewnej odległości od
wioski, położone u podnóża góry. Dojść tam można było zaledwie wąską ścieżką,
którą wtedy chodził tylko on i raz Harry z przyjaciółmi.
Z cichym trzaskiem aportował się w
pobliżu swojej starej kryjówki. W pobliżu jak narazie nikogo nie było. Zmienił
się w psa i pobiegł bliżej zabudować. Hogsmeade wyglądało jak opuszczone.
Nikogo nie było widać, w żadnym domu nie świeciło się światło.
Nagle z drugiego końca wioski
dobiegł go głośny trzask. Po chwili w jego stronę pędziło trzydziestu
zamaskowanych śmierciożerców z różdżkami w dłoniach. Schował się do zaułka i
czekał aż przebiegną. Kiedy to nastąpiło chciał wyjść, lecz nastąpiła seria
kolejnych trzasków. Widząc, że na zewnątrz nie ma żadnych innych zwierząt,
schował się jeszcze bardziej. Spodziewał się, że jeżeli ktoś go zobaczy
natychmiast zostanie uśmiercony. Nie wiele myśląc wskoczył do śmietnika - na
szczęście pustego. Mógł stamtąd w spokoju obserwować co się dzieje na głównej
ulicy wioski.
-
Podobno Potter jest w Hogwarcie - dobiegł go ludzki glos.
Kilka sekund potem kolejna grupa
ludzi w czarnych szatach biegła w stronę zamku. Tym razem było ich o wiele
więcej, ale nie byli to śmierciożercy. Ich ubrania różniły się pomiędzy sobą.
Niektóre nawet nie były czarne. Dodatkowo ludzie ci nie nosili masek.
Szmalcownicy - domyślił się Black.
Po przebiegnięciu tej grupy nastąpił
jeden głośny huk. Ponad miastem zamajaczyły dwa duże cienie. Oznaczało to, że
myśli Łapy się spełniły i Voldemort sprowadził ze sobą olbrzymów. Dwa to niby
nie dużo, ale wystarczająco sporo by sprawić kłopoty nawet armii aurorów - a co
dopiero uczniów czy podstarzałych nauczycieli. Olbrzymy szły otoczone przez
krąg śmierciożerców z uniesionymi różdżkami.
Następną grupą, która zjawiła się w
Hosmeade były stworzenia, których Syriusz wolałby już więcej w życiu nie
spotykać. Pomimo znajdowania się pod postacią poczuł nieprzyjemny chłód. Dementorzy w liczbie co najmniej setki mknęli
do Hogwartu. Jeśli Voldemort ściągnął nawet ich - i to w takiej gromadzie- to
oznaczało, że albo nastawia się na walkę z setkami czarodziei albo urządza
pokaz siły.
W znacznym odstępie od nich podążali
ludzie, którzy nie zasłużyli jeszcze na szatę śmierciożercy, a byli zbyt
zdyscyplinowani na szmalcowników. Ku własnemu przerażeniu Syriusz ujrzał wśród
nich wilkołaka, Fenira Greybacka. Mimowolnie spojrzał na księżyc. Nie było
pełni. Nie zważając na to psowaty stwór pojawił się. Możliwe, że jest już tak
zdegenerowany, że gryzie nawet gdy nie ma pełni. Drugą opcją było to, że może
liczy na uprowadzenie do swojej kryjówki jakiejś smakowitej nastolatki lub
kilku.
Wreszcie na samym końcu pojawił się
Lord Voldemort we własnej osobie. Ku zdziwieniu Syriusza nie udał się on na
błonia Hogwartu, ani nawet do Zakazanego Lasu. Czarny Pan podczas szturmu
swoich sług na zamek będzie przesiadywał we Wrzeszczącej Chacie. Była to tym
gorsza wiadomość dla Blacka, że nie mógł dostać się do szkoły dzięki tunelowi
pomiędzy właśnie tym budynkiem a wierzbą bijącą. Tego dnia Voldemortowi
towarzyszyła jego nieodłączna świta, czyli Bellatriks Lestrange, Malfoyowie.
Kilkadziesiąt metrów za nimi
podążała luźnym szykiem zgraja obdartusów, najpodlejszych szmalcowników,
ochotników chcących się wykazać przed czarnoksiężnikami itp.
Kiedy wszystkie grupy były już poza
Hogsmeade, Syriusz postanowił opuścić kryjówkę. Wielki, czworonożny pies
wybiegł na główną ulicę miasta. Tu czekała go pierwsza niespodzianka
śmierciożerców. Wioska była patrolowana przez cztery dwuosobowe patrole -
przynajmniej tyle dostrzegł ich, kiedy wybiegł. Widząc to zrobił pierwszą
rzecz, która przyszła mu do głowy. Schował się ponownie. Tym razem jego wybór
padł na drugą stronę ulicy. Korzystając z wyostrzonych psich zmysłów łatwiej
było mu stąd dostać się na obrzeża wioski, skąd popędził do lasu. Nie był to
jeszcze Zakazany Las, ale zawsze jakieś drzewa, krzewy i lepsze ukrycie.
-
Wiem, że przygotowujecie się do walki. - wysoki, zimny i nieznoszący sprzeciwu
głos kierował się z hogwarckich błoni - Próżne są wasze nadzieje. Mnie nie
można pokonać. Nie chcę was zabijać. Żywię głęboki szacunek do nauczycieli
Hogwartu. Nie chcę przelewać krwi czarodziejów.
Zapadła cisza. Syriusz zdał sobie
sprawę, że to magicznie wzmocniony głos samego Lorda Voldemorta.
-
Wydajcie mi Harry'ego Pottera - rozległ się ponownie głos Voldemorta - a nikomu
nie stanie się krzywda. Wydajcie mi Harry'ego Pottera, a zostawię szkołę w
spokoju. Wydajcie mi Harry'ego Pottera, a zostaniecie wynagrodzeni. Macie czas
do północy.
Głos Tego- Którego- Imienia- Nie-
Wolno- Wymawiać ucichł - tym razem na dobre.
Cisza wokół Hogwartu był tak nienaturalna, że aż wzbudzała przerażenie.
Łapa wyobrażał sobie co musi dziać
się w zamku. Z pewnością Ślizgoni zechcą wykorzystać ofertę Voldemorta i
spróbują wydać Pottera. Sam przeciwko całemu domowi nie będzie miał żadnych szans.
Nawet jeśli wspomogą go Ron i Hermiona. Jeżeli w pobliżu będą Gryfoni to może
wywiązać się walka w samej szkole. To było ostatnią rzeczą jakiej teraz
Hogwartczycy potrzebowali. Niewiadomą pozostawało jak zachowają się mieszkańcy
dwóch pozostałych domów.
Tymczasem czarnoksiężnicy
przegrupowywali swoje siły. Ich centrum stanowić miały dwa olbrzymy, które
rozpoczną szarżę, za nimi stały dwa
wzorowo zorganizowane oddziały śmierciożerców. Im dalej na bok od nich tym
gorzej zorganizowane było wojsko, któremu dowodził nieobecny Voldemort.
Nagle różdżki najwierniejszych sług
Czarnego Pana wzniosły się jak jeden mąż i z wszystkich nich - w tym samym
momencie - wypaliły fioletowe promienie. Część zatrzymała się na zaklęciach
ochronnych rzuconych przez kadrę nauczycielską, ale kilka z nich przedarło się
dalej.
Wzorem śmierciożerców podążyły
pozostałe tłumy sławiące Voldemorta. Dopiero teraz Syriusz dostrzegł, że jest
ich o wiele więcej niż aportowało się w Hogsmeade. Co więcej najbliżej puszczy
stały akromatule, ogromne pająki. Łapa doszedł do wniosku, że lepiej przenieść
się bliżej zamku.
Biegł co sił w łapach. Po drodze
kilka źle wycelowanych klątw przecięło ze świstem powietrze bliżej lub dalej od
niego. Kątem oka zaobserwował, że coraz więcej klątw i uroków obija blanki. Co
rusz rozbrzmiewał huk, wstrząsającymi całą budowlą. Oddziały Voldemorta były
już coraz bliżej wdarcia się do zamku. Na nic zdawały się grupki uczniów
rzucające nieśmiało zaklęcia oszołamiające lub rozbrajające. Znacznie mniejsza
ilościowa grupa członków Zakonu Feniksa posyłała zielone, śmiertelne promienie
w tłum wrogów, lecz i oni nie osiągali jak dotychczas większych sukcesów. Pod
samym wejściem olbrzymi brat gajowego, Hagrida wywijał czymś kamiennym siejąc
popłoch wśród wrogów.
Na północnym końcu zamku znajdowało
się kilka innych gigantycznych cieni. Teraz dopiero Syriusz zdał sobie sprawę
co zrobił Voldemort - otoczył zamek. Nie bawił się jednak w mugolskie
oblężenie, które swoją drogą skazane było na niepowodzenie, ponieważ magia skrzatów
domowych pozwalałaby im teleportować się do wioski, na Pokątną lub w dowolne
inne miejsce w kraju w celu uzupełnienia zapasów jedzenia i wody.
Kilka celnych zaklęć z zamku
powaliło siły czarnej magii, lecz o wiele więcej szkód wyrządziły te rzucane z
zewnątrz. Syriusz szukał miejsca by się przeistoczyć z powrotem w człowieka,
ale nie widział takiego we względnie bezpiecznym miejscu. W końcu podbiegł za
najbliższe drzewo i stał się znów czarodziejem.
Obserwował dalej co się dzieje. Doborowe
szwadrony śmierciożerców były już na schodach i niszczyły główną bramę do
Hogwartu. Część szmalcowników próbowała dostać się przez okna. Dementorzy
chwilowo zostali odgonieni przez patronusy. W pewnym momencie zadziwiająco
blisko Blacka pojawił się jakiś oprych.
- Avada Kedavra - syknął i z bliskiej
odległości uśmiercił mężczyznę.
Brama uległa od zaklęcia
bombardującego posłanego przez jednego z śmierciożerców. Rozsypana w niemal
drzazgi nie stanowiła żadnej ochrony.
Tłum ubranych na czarno osób wbiegł do szkoły. Za nimi podążyły
gigantyczne pająki. Takiej okazji Łapa nie mógł przepuścić.
- Avada Kedavra - jeden z pająków padł
martwy - Avada Kedavra - inny pada
martwy - Avada Kedavra - trzeci padł
trupem.
Zwłoki trójki gigantycznych pająków
zablokowały schody. Rozwścieczyło to jednego ze sług Voldemorta, który podpalił
zwłoki, spalając przy okazji żywcem dwójkę innych pająków.
-
Kogo my tu mamy - czyjś głos zaskoczył go od tyłu.
Syriusz obrócił się błyskawicznie,
ale nie rozpoznał kto ukrywa się pod szarą szatą z kapturem. Sam także nie
spodziewał się zostać rozpoznanym. W końcu nie po to przyodział czarną szatę z
kapturem i kominiarkę żeby dać się zidentyfikować jeszcze nim uśmierci
pierwszego czarnoksiężnika.
- No
kogo? - spytał.
-
Nie pamiętasz kolegi z Chin... - zakpił przybysz - teraz możemy skończyć to co
zaczęliśmy żegnając się tam!
-
Skoro tego pragniesz - odrzekł Syriusz cofając się kilka kroków.
-
Boisz się zdziro! - ryknął Andorczyk - Avada Kedavra!
Strumień zielonego światła pomknął
zaledwie kilkanaście centymetrów od głowy Syriusza. Stojące za nim drzewa
rozsypały się w drzazgi.
-
Crucio! - Konstantynowsky kontynuował natarcie.
Tym razem Black zdążył odskoczyć na
bok. Potknął się jednak o korzeń i upadł. Leżąc uniósł różdżkę i skierował na
przeciwnika. Słyszał jego szyderczy śmiech. Z doświadczenia wiedział, że śmiech
podczas walki może skończyć się tragicznie jak podczas jego pojedynku z kuzynką
w Departamencie Tajemnic.
-
Avada Kedavra! - ryknął Anglik.
Promień zielonego światła zaledwie
drasnął ucho napastnika, to wystarczyło. Momentalnie zamarł w ruchu. Padł na
ziemię z donośnym hukiem.
-
Widzisz tym razem nikt mi nie przeszkodził - powiedział chłodno Syriusz.
Kiedy podniósł się zobaczył, że
kolejni śmierciożercy dostają się do zamku. On sam nie mógł z tym nic zrobić z
miejsca, w którym był. Nie mógł też przenieść się w inne, gdyż zostałby
namierzony przez wrogów. Syriusz zdał też sobie sprawę, że założenie czarnej
szaty w kontekście wejścia do zamku było ogromnym błędem, ponieważ tylko i
wyłącznie śmierciożercy - wśród osób ujrzanych przez niego do tej pory - mieli
takie peleryny i płaszcze.
Nagle jakieś potężne zaklęcie
trafiła w ścianę na piętrze, na której znajdował się Pokój Życzeń. Nic z niej
nie zostało. Łapa dostrzegł tam znaczną ilość rudych czupryn. Z tego piętra
spadło ciało kogoś, kto nie mógł być uczniem. Nagle jego serce zabiło mocniej,
przy krawędzi pojawiła się czarna czupryna. Czy to możliwe żeby to był Harry?
-
Zabiłeś Andorczyka! - głos z irlandzkim akcentem dobiegł z lewego boku
Syriusza.
-
Ciebie też mogę - warknął groźnie.
Obrócił się i stał na wprost postaci,
która wydała mu się dziwnie znajoma. Nie miał pojęcia skąd ją kojarzy. Napastnik
podniósł różdżkę i bez wypowiadania formuły rzucił Zaklęcie Pełnego Porażenia
Ciała. Chybił o kilka centymetrów. W odpowiedzi Łapa machnął różdżką, z której
wydobył się promień oszołamiający. Także nieznacznie chybił. Teraz przeciwnik
ruchem różdżki zmaterializował tuzin sztyletów, które pomknęły z zawrotną
prędkością w Blacka.
-
Protego! - tarcza zablokowała połowę z nich.
Cztery były niecelne. Jednak jeden z
nich przeciął rękaw czarnej szaty, odcinając go. Drugi uderzył w buta.
Niesamowitym fartem było to, że przebił obuwie omijając stopę czarodzieja.
Nim Syriusz zdołał cokolwiek zrobić
dostał strumieniem ognia prosto w twarz. Czary rzucone na kominiarkę spełniły
swoją rolę. Klątwa musiała być jednak czarno magiczna, ponieważ czapka
rozsypała się w popiół.
-
Jednak żyjesz - powiedział napastnik.
-
Kim jesteś? - spytał Black, korzystając z chwili na złapanie tchu.
-
Kimś kto pozbawił Parker zmysłów...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz