Syriusz Black

Syriusz Black
Cudowne Ocalenie

czwartek, 8 września 2016

71. Powrót na front



Rozdział 71
Powrót na front

            Syriusz Black nie był osobą cierpliwą, a pomimo tego trzy razy przeczytał treść krótkiej wiadomości. Analizował ją w drobiazgowo. Wiedział, że Hermiona opracowała specjalny system kontaktowania się dla członków Gwardii Dumbeldore. Za jego pomocą dwa lata temu informowana ich o terminie spotkań. Możliwe, że system został udoskonalony. Z drugiej strony Cho musiała mieć pewność, że wiadomość dotarła do niej od Hermiony. Skoro panna Granger słała wieści o spotkaniu, to musiał być z nią Harry. Zawsze podróżowali razem. Byli, więc razem - za pewne - z Ronem w Hogwarcie. Tylko po co tam? Syriusz przypuszczał, że Harry jednak chce się wywiązać ze swojej roli "Wybrańca" i szykuje się na konfrontacje z Voldemortem. Powątpiewał przy tym w zdolność chłopaka do takiej walki. Dlaczego miałby się do niej szykować akurat w Szkole Magii i Czarodziejstwa było rzeczą raczej prostą. Przez całe swoje życie zamek i przyległe do niego tereny były jedynym miejscem jakie mógł uznać za swój prawdziwy dom. To tam miał przyjaciół, przybraną rodzinę a nawet i miłość.

            Syriusz nie rozumiał tylko po co mu pomoc dawnych Gwardzistów. Chyba nie liczył na to, że dzieciaki powstrzymają zaprawionych w bojach czarnoksiężników, z którymi na bitwę przybyłyby z pewnością olbrzymy i inne okropne istoty. Wątpił też żeby Harry chciał użyć kolegów i koleżanek jako żywych tarcz czy pozorantów mających za zadanie zmylenie przeciwnika.

            Cała ochrona zamku w tej chwili to ci nauczyciele, których nowe władze nie zastąpiły swoimi ludźmi. Podczas rządów poprzednich ministrów Hogwart cieszył się względną autonomią. Black wątpił jednak aby tak było i teraz. W środku muszą być jacyś śmierciożercy. Na pewno jest Snape, więc nawet jeśli nie ma innych, to on nie będzie miał problemów z poinformowaniem kolegów o napaści na szkołę...

            W końcu Syriusz postanowił przestać zaprzątać sobie głowę domysłami i odpowiedzieć na wezwanie stawiając się na miejscu. Cieszył się przy tym, że nie pil tego dnia alkoholu, który mógłby zaćmić mu umysł. Po kilku sekundach uznał jednak, że szklaneczka Ognistej Whisky dobrze zrobiłaby mu na nerwy.

- Accio Whisky! - szepnął i z kuchni przyleciała do połowy wypełniona butelka.

            Drugim zaklęciem przywołał szklankę i nalał sobie trzy czwarte jej zawartości. W dwóch haustach opróżnił połowę tego co nalał. Kolejnym ruchem różdżki przywołał ciężkie buty i bardziej odpowiedni do walki kostium dla czarodzieja składający się z czarnej prostej szaty z kapturem. Nałożył buty i wypił kolejny łyk alkoholu.

- Accio kominiarka! 

            Z jego pokoju na górze doleciała do niego czarna, mugolska kominiarka. Śmierciożercy mogli się bawić w noszenie masek, które łatwo zerwać, ale on wolał korzystać z mugolskich nowinek, które trudniej było zerwać. Zwłaszcza jeśli w sposób magiczny udało się uodpornić je na ogień. Ostatni łyk "rudej" i gotów był wyruszać do walki.

            Po wyjściu na ganek żałował tylko dwóch rzeczy. Po pierwsze, że nie ma ze sobą żadnych eliksirów, które mogłyby pomóc podczas bitwy. Po drugie, że Azjatka nie napisała mu gdzie powinien się aportować w Hogsmeade, bowiem na terenach szkoły nie można było się teleportować.

            Krótka chwila namysłu i zdecydował się przenieść w okolice jaskini, w której mieszkał przez jakiś czas pod psią postacią trzy lata temu. Była to idealne miejsce, w pewnej odległości od wioski, położone u podnóża góry. Dojść tam można było zaledwie wąską ścieżką, którą wtedy chodził tylko on i raz Harry z przyjaciółmi.

            Z cichym trzaskiem aportował się w pobliżu swojej starej kryjówki. W pobliżu jak narazie nikogo nie było. Zmienił się w psa i pobiegł bliżej zabudować. Hogsmeade wyglądało jak opuszczone. Nikogo nie było widać, w żadnym domu nie świeciło się światło.

            Nagle z drugiego końca wioski dobiegł go głośny trzask. Po chwili w jego stronę pędziło trzydziestu zamaskowanych śmierciożerców z różdżkami w dłoniach. Schował się do zaułka i czekał aż przebiegną. Kiedy to nastąpiło chciał wyjść, lecz nastąpiła seria kolejnych trzasków. Widząc, że na zewnątrz nie ma żadnych innych zwierząt, schował się jeszcze bardziej. Spodziewał się, że jeżeli ktoś go zobaczy natychmiast zostanie uśmiercony. Nie wiele myśląc wskoczył do śmietnika - na szczęście pustego. Mógł stamtąd w spokoju obserwować co się dzieje na głównej ulicy wioski.

- Podobno Potter jest w Hogwarcie - dobiegł go ludzki glos.

            Kilka sekund potem kolejna grupa ludzi w czarnych szatach biegła w stronę zamku. Tym razem było ich o wiele więcej, ale nie byli to śmierciożercy. Ich ubrania różniły się pomiędzy sobą. Niektóre nawet nie były czarne. Dodatkowo ludzie ci nie nosili masek. Szmalcownicy - domyślił się Black.

            Po przebiegnięciu tej grupy nastąpił jeden głośny huk. Ponad miastem zamajaczyły dwa duże cienie. Oznaczało to, że myśli Łapy się spełniły i Voldemort sprowadził ze sobą olbrzymów. Dwa to niby nie dużo, ale wystarczająco sporo by sprawić kłopoty nawet armii aurorów - a co dopiero uczniów czy podstarzałych nauczycieli. Olbrzymy szły otoczone przez krąg śmierciożerców z uniesionymi różdżkami.

            Następną grupą, która zjawiła się w Hosmeade były stworzenia, których Syriusz wolałby już więcej w życiu nie spotykać. Pomimo znajdowania się pod postacią poczuł nieprzyjemny chłód.  Dementorzy w liczbie co najmniej setki mknęli do Hogwartu. Jeśli Voldemort ściągnął nawet ich - i to w takiej gromadzie- to oznaczało, że albo nastawia się na walkę z setkami czarodziei albo urządza pokaz siły.

            W znacznym odstępie od nich podążali ludzie, którzy nie zasłużyli jeszcze na szatę śmierciożercy, a byli zbyt zdyscyplinowani na szmalcowników. Ku własnemu przerażeniu Syriusz ujrzał wśród nich wilkołaka, Fenira Greybacka. Mimowolnie spojrzał na księżyc. Nie było pełni. Nie zważając na to psowaty stwór pojawił się. Możliwe, że jest już tak zdegenerowany, że gryzie nawet gdy nie ma pełni. Drugą opcją było to, że może liczy na uprowadzenie do swojej kryjówki jakiejś smakowitej nastolatki lub kilku.

            Wreszcie na samym końcu pojawił się Lord Voldemort we własnej osobie. Ku zdziwieniu Syriusza nie udał się on na błonia Hogwartu, ani nawet do Zakazanego Lasu. Czarny Pan podczas szturmu swoich sług na zamek będzie przesiadywał we Wrzeszczącej Chacie. Była to tym gorsza wiadomość dla Blacka, że nie mógł dostać się do szkoły dzięki tunelowi pomiędzy właśnie tym budynkiem a wierzbą bijącą. Tego dnia Voldemortowi towarzyszyła jego nieodłączna świta, czyli Bellatriks Lestrange, Malfoyowie.

            Kilkadziesiąt metrów za nimi podążała luźnym szykiem zgraja obdartusów, najpodlejszych szmalcowników, ochotników chcących się wykazać przed czarnoksiężnikami itp.

            Kiedy wszystkie grupy były już poza Hogsmeade, Syriusz postanowił opuścić kryjówkę. Wielki, czworonożny pies wybiegł na główną ulicę miasta. Tu czekała go pierwsza niespodzianka śmierciożerców. Wioska była patrolowana przez cztery dwuosobowe patrole - przynajmniej tyle dostrzegł ich, kiedy wybiegł. Widząc to zrobił pierwszą rzecz, która przyszła mu do głowy. Schował się ponownie. Tym razem jego wybór padł na drugą stronę ulicy. Korzystając z wyostrzonych psich zmysłów łatwiej było mu stąd dostać się na obrzeża wioski, skąd popędził do lasu. Nie był to jeszcze Zakazany Las, ale zawsze jakieś drzewa, krzewy i lepsze ukrycie.

- Wiem, że przygotowujecie się do walki. - wysoki, zimny i nieznoszący sprzeciwu głos kierował się z hogwarckich błoni - Próżne są wasze nadzieje. Mnie nie można pokonać. Nie chcę was zabijać. Żywię głęboki szacunek do nauczycieli Hogwartu. Nie chcę przelewać krwi czarodziejów.

            Zapadła cisza. Syriusz zdał sobie sprawę, że to magicznie wzmocniony głos samego Lorda Voldemorta.

- Wydajcie mi Harry'ego Pottera - rozległ się ponownie głos Voldemorta - a nikomu nie stanie się krzywda. Wydajcie mi Harry'ego Pottera, a zostawię szkołę w spokoju. Wydajcie mi Harry'ego Pottera, a zostaniecie wynagrodzeni. Macie czas do północy.

            Głos Tego- Którego- Imienia- Nie- Wolno- Wymawiać ucichł - tym razem na dobre.  Cisza wokół Hogwartu był tak nienaturalna, że aż wzbudzała przerażenie.

            Łapa wyobrażał sobie co musi dziać się w zamku. Z pewnością Ślizgoni zechcą wykorzystać ofertę Voldemorta i spróbują wydać Pottera. Sam przeciwko całemu domowi nie będzie miał żadnych szans. Nawet jeśli wspomogą go Ron i Hermiona. Jeżeli w pobliżu będą Gryfoni to może wywiązać się walka w samej szkole. To było ostatnią rzeczą jakiej teraz Hogwartczycy potrzebowali. Niewiadomą pozostawało jak zachowają się mieszkańcy dwóch pozostałych domów.

            Tymczasem czarnoksiężnicy przegrupowywali swoje siły. Ich centrum stanowić miały dwa olbrzymy, które rozpoczną szarżę, za  nimi stały dwa wzorowo zorganizowane oddziały śmierciożerców. Im dalej na bok od nich tym gorzej zorganizowane było wojsko, któremu dowodził nieobecny Voldemort.

            Nagle różdżki najwierniejszych sług Czarnego Pana wzniosły się jak jeden mąż i z wszystkich nich - w tym samym momencie - wypaliły fioletowe promienie. Część zatrzymała się na zaklęciach ochronnych rzuconych przez kadrę nauczycielską, ale kilka z nich przedarło się dalej.

            Wzorem śmierciożerców podążyły pozostałe tłumy sławiące Voldemorta. Dopiero teraz Syriusz dostrzegł, że jest ich o wiele więcej niż aportowało się w Hogsmeade. Co więcej najbliżej puszczy stały akromatule, ogromne pająki. Łapa doszedł do wniosku, że lepiej przenieść się bliżej zamku.

            Biegł co sił w łapach. Po drodze kilka źle wycelowanych klątw przecięło ze świstem powietrze bliżej lub dalej od niego. Kątem oka zaobserwował, że coraz więcej klątw i uroków obija blanki. Co rusz rozbrzmiewał huk, wstrząsającymi całą budowlą. Oddziały Voldemorta były już coraz bliżej wdarcia się do zamku. Na nic zdawały się grupki uczniów rzucające nieśmiało zaklęcia oszołamiające lub rozbrajające. Znacznie mniejsza ilościowa grupa członków Zakonu Feniksa posyłała zielone, śmiertelne promienie w tłum wrogów, lecz i oni nie osiągali jak dotychczas większych sukcesów. Pod samym wejściem olbrzymi brat gajowego, Hagrida wywijał czymś kamiennym siejąc popłoch wśród wrogów.

            Na północnym końcu zamku znajdowało się kilka innych gigantycznych cieni. Teraz dopiero Syriusz zdał sobie sprawę co zrobił Voldemort - otoczył zamek. Nie bawił się jednak w mugolskie oblężenie, które swoją drogą skazane było na niepowodzenie, ponieważ magia skrzatów domowych pozwalałaby im teleportować się do wioski, na Pokątną lub w dowolne inne miejsce w kraju w celu uzupełnienia zapasów jedzenia i wody.

            Kilka celnych zaklęć z zamku powaliło siły czarnej magii, lecz o wiele więcej szkód wyrządziły te rzucane z zewnątrz. Syriusz szukał miejsca by się przeistoczyć z powrotem w człowieka, ale nie widział takiego we względnie bezpiecznym miejscu. W końcu podbiegł za najbliższe drzewo i stał się znów czarodziejem.

            Obserwował dalej co się dzieje. Doborowe szwadrony śmierciożerców były już na schodach i niszczyły główną bramę do Hogwartu. Część szmalcowników próbowała dostać się przez okna. Dementorzy chwilowo zostali odgonieni przez patronusy. W pewnym momencie zadziwiająco blisko Blacka pojawił się jakiś oprych.

- Avada Kedavra - syknął i z bliskiej odległości uśmiercił mężczyznę.

            Brama uległa od zaklęcia bombardującego posłanego przez jednego z śmierciożerców. Rozsypana w niemal drzazgi nie stanowiła żadnej ochrony.  Tłum ubranych na czarno osób wbiegł do szkoły. Za nimi podążyły gigantyczne pająki. Takiej okazji Łapa nie mógł przepuścić.

- Avada Kedavra - jeden z pająków padł martwy - Avada Kedavra - inny pada martwy - Avada Kedavra - trzeci padł trupem.

            Zwłoki trójki gigantycznych pająków zablokowały schody. Rozwścieczyło to jednego ze sług Voldemorta, który podpalił zwłoki, spalając przy okazji żywcem dwójkę innych pająków.

- Kogo my tu mamy - czyjś głos zaskoczył go od tyłu.

            Syriusz obrócił się błyskawicznie, ale nie rozpoznał kto ukrywa się pod szarą szatą z kapturem. Sam także nie spodziewał się zostać rozpoznanym. W końcu nie po to przyodział czarną szatę z kapturem i kominiarkę żeby dać się zidentyfikować jeszcze nim uśmierci pierwszego czarnoksiężnika.

- No kogo? - spytał.
- Nie pamiętasz kolegi z Chin... - zakpił przybysz - teraz możemy skończyć to co zaczęliśmy żegnając się tam!
- Skoro tego pragniesz - odrzekł Syriusz cofając się kilka kroków.
- Boisz się zdziro! - ryknął Andorczyk - Avada Kedavra!

            Strumień zielonego światła pomknął zaledwie kilkanaście centymetrów od głowy Syriusza. Stojące za nim drzewa rozsypały się w drzazgi.

- Crucio! - Konstantynowsky kontynuował natarcie.

            Tym razem Black zdążył odskoczyć na bok. Potknął się jednak o korzeń i upadł. Leżąc uniósł różdżkę i skierował na przeciwnika. Słyszał jego szyderczy śmiech. Z doświadczenia wiedział, że śmiech podczas walki może skończyć się tragicznie jak podczas jego pojedynku z kuzynką w Departamencie Tajemnic.

- Avada Kedavra! - ryknął Anglik.

            Promień zielonego światła zaledwie drasnął ucho napastnika, to wystarczyło. Momentalnie zamarł w ruchu. Padł na ziemię z donośnym hukiem.

- Widzisz tym razem nikt mi nie przeszkodził - powiedział chłodno Syriusz.

            Kiedy podniósł się zobaczył, że kolejni śmierciożercy dostają się do zamku. On sam nie mógł z tym nic zrobić z miejsca, w którym był. Nie mógł też przenieść się w inne, gdyż zostałby namierzony przez wrogów. Syriusz zdał też sobie sprawę, że założenie czarnej szaty w kontekście wejścia do zamku było ogromnym błędem, ponieważ tylko i wyłącznie śmierciożercy - wśród osób ujrzanych przez niego do tej pory - mieli takie peleryny i płaszcze.

            Nagle jakieś potężne zaklęcie trafiła w ścianę na piętrze, na której znajdował się Pokój Życzeń. Nic z niej nie zostało. Łapa dostrzegł tam znaczną ilość rudych czupryn. Z tego piętra spadło ciało kogoś, kto nie mógł być uczniem. Nagle jego serce zabiło mocniej, przy krawędzi pojawiła się czarna czupryna. Czy to możliwe żeby to był Harry?

- Zabiłeś Andorczyka! - głos z irlandzkim akcentem dobiegł z lewego boku Syriusza.
- Ciebie też mogę - warknął groźnie. 

            Obrócił się i stał na wprost postaci, która wydała mu się dziwnie znajoma. Nie miał pojęcia skąd ją kojarzy. Napastnik podniósł różdżkę i bez wypowiadania formuły rzucił Zaklęcie Pełnego Porażenia Ciała. Chybił o kilka centymetrów. W odpowiedzi Łapa machnął różdżką, z której wydobył się promień oszołamiający. Także nieznacznie chybił. Teraz przeciwnik ruchem różdżki zmaterializował tuzin sztyletów, które pomknęły z zawrotną prędkością w Blacka.

- Protego! - tarcza zablokowała połowę z nich.

            Cztery były niecelne. Jednak jeden z nich przeciął rękaw czarnej szaty, odcinając go. Drugi uderzył w buta. Niesamowitym fartem było to, że przebił obuwie omijając stopę czarodzieja.

            Nim Syriusz zdołał cokolwiek zrobić dostał strumieniem ognia prosto w twarz. Czary rzucone na kominiarkę spełniły swoją rolę. Klątwa musiała być jednak czarno magiczna, ponieważ czapka rozsypała się w popiół.

- Jednak żyjesz - powiedział napastnik.
- Kim jesteś? - spytał Black, korzystając z chwili na złapanie tchu.
- Kimś kto pozbawił Parker zmysłów...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz