Syriusz Black

Syriusz Black
Cudowne Ocalenie

poniedziałek, 19 września 2016

77. Związek Ślizgoński



Rozdział 77
Związek Ślizgoński

            Po przetransportowaniu z Hogwartu, rodzina Malfoyów przebywała przez kilka 3 dni i noc w tymczasowym areszcie w Ministerstwie Magii. Tam dzięki wpływom Lucjusza cieszyli się względnym spokojem. Odwiedził ich wtedy jeden z pracowników Departamentu Przestrzegania Prawa. Mówił im o prawach jakie przysługują więźniom, nie omieszkał przy tym wspomnieć o tym jak dobrze by im było w areszcie, gdyby minister nie odwołał kilkunastu praw ustanowionych przez administracje poprzednika.

- Kto jest ministrem? - spytał ostro Lucjusz.
- Kingsley Shacklebolt.

            Malfoy zmarszczył brwi. Nie uszło to uwadze jego syna. Kingsley był dawnym aurorem. Ukrył się kiedy Lord Voldemort doszedł do władzy z tylnego fotela. Potem pojawił się dopiero podczas Bitwy o Hogwart. Dowodził nawet jedną z grup obrońców zamku. Będąc też bliskim współpracownikiem Albusa D. tuż przed śmiercią nie rokował zbyt wielkich nadziei na pójście na kompromis.

            Następnie trójka Malfoyów została przetransportowana w asyście czwórki aurorów do Azkabanu Nie było tam ani śladu dementorów. Oznaczało to, że nowy minister nie zastosował amnestii wobec wrogów sprzed kilku dni i sojuszników najpotężniejszego czarnoksiężnika w historii Wielkiej Brytanii.

- Widzę, że nas jednak nie zdradziłeś! - ryknął jeden z śmierciożerców do Lucjusza.
- Czekaliśmy - zawtórował mu jeden z braci Lestrange.
- Miło cię widzieć Rudolfie - wycedził przez zaciśnięte zęby Lucjusz.

            Dracon został zamknięty w jeden z pustych cel w pobliżu Rudolfa. Jego rodzice zostali ulokowani nieco dalej. Sądząc po odgłosach matka znajdowała się bliżej niego, a ojciec zdecydowanie dalej.

- Niedługo będą was przesłuchiwać - warknął Rudolf.

            Draco głośno przełknął ślinę.  Nie jadł zbyt wiele podczas pobytu w więzieniu. Zbladł i stracił jeszcze bardziej na wadze. Przez pierwsze cztery dni nikt nie zadał sobie trudu aby go poinformować jak długo tu jeszcze będzie, o co jest oskarżony czy chociażby zabrać go na przesłuchanie.

- Tydzień od bitwy, a ty ciągle żywy - poinformował go głośno Lestrange.

            Malfoy nie odpowiedział.

- Zostaw chłopaka - odwarknął natomiast jakiś inny męski głos zza krat.

            Rudolf rozpoczął gwałtowną sprzeczkę, którą przerwał dopiero jeden ze strażników, który usłyszał wrzaski. Zagroził wszystkim więźniom w pobliżu, że jeśli afera się powtórzy wszyscy zostaną pozbawieni możliwości mówienia.

            Wreszcie po upływie kolejnych kilku dni, Draco usłyszał jak w pobliskich celach więźniowie plotkują o tym, że jego ojciec został zabrany na przesłuchanie do ministerstwa i wrócił po upływie kilku godzin. Nie dowiedział się niestety, że słowa jego ojca zmieniły cokolwiek w jego sytuacji. Następnego dnia usłyszał, że jego matka także została już przesłuchana. Podobno wróciła znacznie szybciej niż mąż.

- Lucek sypie - zasyczał Lestrange.

            Draco bardzo długo myślał co powinien zrobić, kiedy i po niego przyjdą. Miał co prawda na ręce wypalony Mroczny Znak, ale był jednym z mniej zaufanych śmierciożerców. Nie miał dostępu do ważnych informacji, te miał jego ojciec. On sam pomagał Carrowom i Severusowi Snape'owi w utrzymaniu porządku w Hogwarcie. Informacje o tym nie mogły w niczym pomóc Kingsleyowi. Rodzeństwo śmierciożerców spoczywało martwe w jednym z masowych grobów, do których pochowano śmierciożerców i ich sojuszników poległych w ostatecznej bitwie.

- Idą po ciebie - powiedział Rudolf dzień po przesłuchaniu Narcyzy.

            Istotnie pod celą Dracona ustawiło się para aurorów (facet koło pięćdziesiątki i blondynka koło trzydziestki) towarzyszył im jeden ze strażników.

- Ustaw się pod ścianą, twarzą do niej - polecił strażnik - łapy do góry, nogi szeroko.

            Chłopak wykonał jego polecenie. Poczuł jak coś metalowego krępuje ruchy jego nadgarstków. Następnie silna, pomarszczona dłoń spoczęła na jego karku i zmusiła do schylenia się pod kątem 90 stopni do przodu. Czubek jakiejś giętkiej różdżki wbił mu się w krzyż i tak został wyprowadzony z celi.

- Pokazówka - mruknął wuj chłopaka.
- Zostawcie chłopaka! - ryknął ktoś inny.
- Skurwysyny - warknęła jakaś kobieta.

            Aurorzy pozostali niewzruszeni. Skoro przetrwali rządy Voldemorta musieli być na prawdę dobrzy albo chociaż potrafili się świetnie ukrywać.  Jeśli tak, mogli pozostać bezpieczni nawet gdyby wygrażający im śmierciożercy mieliby kiedykolwiek jeszcze odzyskać jakikolwiek wpływ na władzę. Prawdę mówiąc było to mocno wątpliwe i Draco zdawał sobie z tego sprawę. W związku z tym, nie był też w dalszym ciągu pewny tego co powinien powiedzieć na przesłuchaniu.

- Ciebie przesłuchamy tutaj - oznajmiła kobieta.

            Zatrzymali się przed jednym z pomieszczeń na parterze więziennego budynku. Na tym piętrze nie było żadnych zatrzymanych lub osadzonych mężczyzn ani kobiet.

            Przed wejściem zobaczył jak na drugim końcu długiego korytarza trójka zamaskowanych osób prowadzi jego matkę. Nie była jednak skuta czy w żaden inny sposób pozbawiona możliwości swobodnego ruchu. Brakowało jej tylko różdżki. Była wysoka, smukła i niewzruszona jak zawsze. Ubrana po mugolsku, co miało ją zapewne upokorzyć. Przyodziano ją w niebieskie jeansy, gumowe, różowe klapki oraz wąską w tali beżową koszulkę na ramiączkach z głębokim dekoltem.

- Draco... - wyjąkała słabo, ale dobrze słyszalnie.
- Mamo - powiedział niemal szeptem.

            Auror zmusił go do wejścia do komnaty. Nie patrzył co jest w środku. Wpatrywał się w matkę idącą dostojnym krokiem przed trójką oprawców. Nagle rozległ się plask, a jeden z zamaskowanych mężczyzn dał Narcyzie mocnego klapsa w tyłek.

- Ach, żebyś ty nie była... - rozmarzył się auror.
- I tak byś mi nie sprostał - odcięła się chłodno Narcyza.

            Dalszą wymianę zdań przerwała pani auror, która zamknęła drzwi z głośnym trzaskiem. Poczuł jak narasta w nim gniew. Jeśli tak chcieli zmotywować go do zeznań to przeliczyli się. Nie powie nic!

            Dopiero teraz rozejrzał się gniewnie po komnacie. Było to małe pomieszczenie. Niemal pozbawione mebli. Na środku stał wąski stół. Przy nim znajdowały się dwa krzesła po przeciwległych bokach. W kącie znajdowało się duże wiadro z wodą. Obok stał kufer.

- Usiądź - powiedział chłodno auror.

            Sam mężczyzna zajął drugie krzesło. Kobieta oparła się o ścianę naprzeciw stołu. Draco nie spełnił ich prośby. Zrobił to dopiero, kiedy kobieta wykorzystując jakiś chwyt zapaśniczy usadziła go twarzą w twarz z przesłuchującym go aurorem.

- Nazwisko - wycedził tamten.

            Brak reakcji.

- Nazwisko! - ryknął mężczyzna.

- Dracon Malfoy.
- Tak lepiej - odpowiedział tamten - auror Proudfoot - przedstawił się - co nam możesz powiedzieć o śmierciożercach i ich przywódcy?

            W odpowiedzi chłopak podciągnął rękaw przysłaniający znak rozpoznawczy każdego z najwierniejszych popleczników Lorda Voldemorta. Kobieta wciągnęła ze świstem powietrze. 

- No to mamy już 5 lat - powiedział z uznaniem Proudfoot - teraz od ciebie zależy czy wyrok będzie krótszy czy dłuższy. Opowiadaj co wiesz.

            Draco nic nie powiedział. Nie dał też różdżki, kiedy poprosił o to auror. Nie potwierdził też tezy jakoby Harry Potter miał odebrać mu ją. Nie odpowiedział też na żadne inne pytanie.

- Nie mamy pozwolenia na Veritaserum - stwierdziła blondynka.
- Racja - przytaknął auror - Trzeba odstawić go do celi.

            Wrócił do celi. Niektórzy spośród osadzonych byli tym wyraźnie zaskoczeni. Inni dodawali mu otuchy. Jakaś kobieta żywo bluzgała aurorów, ministra i strażnika odprowadzającego Draco do celi.

- Co im powiedziałeś? - spytał z zaciekawieniem Rudolf.
- Jak się nazywam.

            Więcej pytań już mu nie zadano z sąsiednich cel. Od tej pory nikt nie atakował go werbalnie do czasu... Do czasu aż wyszło na jaw, że Narcyza Malfoy opuściła Azkaban. To właśnie wtedy chłopak wysłuchał najwięcej oskarżeń pod adresem swojej rodzicielki, jej sposobu prowadzenia się, wątpliwej moralności i sposobu w jaki miała opuścić więzienie. Lepiej nie było, kiedy w połowie miesiąca Lucjusz także wyszedł na wolność. Co prawda za kaucją, ale metoda ta była niemożliwą do zrealizowania dla większości zebranych tu osób - pomimo ich chęci do wpłacenia kaucji.

- JA TU WCIĄŻ JESTEM! - ryknął chłopak, któregoś dnia kiedy nie mógł wytrzymać już oskarżeń ze stron wuja i innych więźniów.

            W między czasie rozpoczęły się procesy śmierciożerców, szmalcowników i innych czarodziejów będących stronnikami Voldemorta. Dopiero pod koniec miesiąca, prawdopodobnie za wstawiennictwem rodziców, Draco został zabrany na przesłuchanie pod wpływem Eliksiru Prawdy. Jego rezultat nie dał podstaw do oskarżenia go o morderstwa czy inne zbrodnie typowe dla śmierciożerców. Miał szczęście, że Carow kazał im testować na sobie klątwy torturujące, ponieważ dzięki temu mógł odpowiedzieć na pytanie o używanie tego czaru, iż ostatnio robił to na zajęciach. Na szczęście prowadzący tego dnia przesłuchanie ponownie Proudfoot, nie dopytał czy używał jej też kiedykolwiek wcześniej. Nie zadano mu też pytania o sposób w jaki śmierciożercy wtargnęli do zamku w dniu zamordowania Albusa Dumbeldore.

            Ostatecznie Malfoy został zwolniony z Azkabanu. Koniec końców miał za sobą miesięczną odsiadkę. Poinformowano go też, że za tydzień zostanie przeprowadzony proces karny wobec niego. Dzięki życzliwej mediacji ojca - jak go poinformowano - oskarżony zostanie wyłącznie o przynależność do śmierciożerców.

            W domu został powitany przez matkę. Lucjusz podobno był na jakimś spotkaniu z kimś z ministerstwa. Narcyza natomiast wyglądała niezbyt zdrowo po opuszczeniu więzienia. Była osłabiona, oczy miała zaczerwienione za pewne od łez, z pewnością nie przespawała całych nocy.

- Znowu bawi się w politykę? - spytał o ojca.
- Broni resztek swoich interesów.

            Zapadło milczenie. Draco nie wiedział co powiedzieć. Odwykł od rozmawiania.

- Kilkoro twoich znajomych pytało -powiedziała po chwili Narcyza.
- Kto?
- Pansy, Zabini i syn Notta.
- Czego chcieli?
- Nie mam pojęcia - odparła matka chłopaka - powiedziałam żeby przyszli jutro wieczorem.

            Draco odszedł do swojego pokoju. Siedział w nim cały czas. Nadopiekuńcza matka zamartwiała się i pytała co jakiś czas czy wszystko z nim w porządku. Przyniosła mu obiad, kolację i wodę na noc.

            Następnego dnia chłopak obudził się wreszcie wyspany. Z niepokojem oczekiwał przyjścia kolegów ze szkoły oraz Pansy. Z nią był szczególny problem. Była w nim zakochana. Spotykali się... nieregularnie. Formalnie nie chodzili ze sobą, jednak... zdarzało im się spać ze sobą dość regularnie odkąd udali się na Bal Bożonarodzeniowy z okazji Turnieju Trójmagicznego. Dziewczyna nie była nigdy największą pięknością na roku, była raczej przeciętna. Jednakże była też oddana, posłuszna i całkiem dobra w te sprawy.

            Pierwszy pojawił się Blaise Zabini. Wysoki, czarnoskóry z podłużnymi skośnymi oczami. Ubrany w lekką, czarną szatę. Przywitał się z gospodarzem, nie zdążyli jeszcze zacząć rozmawiać, kiedy przybył Teodor i Pansy.

            Draco zaprosił ich do swojego pokoju. Tam usiedli, nieniepokojeni przez nikogo. Pansy postawiła na stół dużą butelkę Ognistej Whisky. Malfoy przywołał szklanki. Napełni szklanki do połowy.

- Co u ciebie? - spytał go Murzyn.
- Najpierw toast - odpowiedział Malfoy -za mój powrót na wolność!

            Pozostała trójka odpowiedziała na toast i wypili skromny łyk alkoholu. Pomimo tego patrzyli na niego podejrzliwie. Pierwsza odezwała się Pansy.

- Jak ty właściwie wyszedłeś na wolność?
- Nie wyszedłem jeszcze - odpowiedział szokując zebranych - za sześć dni mam proces. Nic mi nie mogli udowodnić! No poza znakiem...
- Czyli nie sypałeś? - dopytał Blaise.
- Skądże!
- Ok - uciął temat Nott - ludzie są teraz podejrzliwi. Sam wiesz, nie tacy chojracy się zbyt bardzo otwierali przed aurorami.
- Nie doceniasz mnie- powiedział podniesionym tonem Draco - co u was?

            Spojrzeli po sobie. Parkinson wzniosła toast za tryumf czystej krwi. Wypili.

- Dostałam wyrok w zawiasach - zaczęła dziewczyna - trzy lata muszę być grzeczna - wyznała ruszając sugestywnie brwiami. Zabini ryknął śmiechem.
- Ojciec zginął - zaczął smutnym głosem Teodor - kilku krewnych zamknęli. Większość czeka na wyrok.
- Żadnych większych strat - oświadczył z dumą Blaise.
- Wypijmy - zaproponował Draco.

            Spełnili jego propozycję. Następnie rozmawiali o zmianach jakie w społeczności czarodziejów wprowadzał minister Kinglsey, który już od miesiąca sprawował swój urząd. Draco dowiedział się, że zidentyfikowano już wszystkie poległe osoby w Bitwie o Hogwart, przeprowadzono lustrację  weryfikację pracowników Azkabanu,  aurorów i kadetów. Więźniowie polityczni osadzeni w więzieniu przez poprzedni reżim zostali uwolnieni jeszcze nim Draco z rodziną tam trafił. Anulowano większość dekretów uprawomocnionych przez marionetkę Czarnego Pana. Shacklebolt ustanowił także nowych szefów Departamentów Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami oraz Przestrzegania Prawa. Trwały także prace lustracyjne pracowników ministerstwa.

- Poza tym - opowiadał Teodor - każdy, kto walczył w bitwie i był na naszym roku może wrócić do szkoły lub odebrać dyplom ukończenia szkoły.
- Ktoś wraca?
- Prawie wszyscy z tego co wiem - odpowiedział Blaise - tylko Longbottom już odebrał dyplom. Został teraz aurorem!
-Pierniczysz!
- Mówi prawdę- potwierdziła podekscytowana Pansy.

            Kolejne kilka minut śmiali się z Gryfona, jego magicznych umiejętności oraz kondycji ministerstwa podczas rządów Shacklebolta skoro łowców czarnoksiężników miał zostać Neville. 

- Co z Potterem? - spytał Draco zmieniając temat.
- Nie wiadomo - odpowiedział Zabini - w zasadzie to zniknął z pola widzenia po bitwie. Niby mieszka z tym żywym trupem - tu opowiedział pokrótce co wiedział o powrocie Syriusza - i pojawia się tylko na pogrzebach swoich kumpli.
- Celebryta - skwitowała Pansy.
- Dobra zmieńmy temat - powiedział Teodor - jesteśmy w dupie - wyznał bez ogródek - starzy zawiedli. No twoi może nie, bo pewne dostaniesz zawiasy albo cię uniewinnią - rzekł do Malfoya - jednak przez ich błędy nasza sprawa jest przegrana.

            Draco poczuł jak w żołądku coś wywraca mu się na drugą stronę. Niemożliwie żeby planowali kolejną wojnę dopiero po zakończeniu jednej i całkowitej klęsce sił zwolenników czystej krwi. Poza tym kto miałby tym kierować? O to też zapytał.

- My, młodzi - odpowiedział Blaise - tylko, że musimy zmienić strategię.
- Pogadamy o tym po twoim procesie - wyjaśniła Pansy.
- Są ludzie, którzy będą w stanie przeprowadzić Długi Marsz Po Władzę - wtórował im Nott.
- Kto?
- Zobaczysz na spotkaniu - odpowiedział tajemniczo Zabini - Pansy przyjdzie po ciebie.

            Pogadali jeszcze o zawieszonej lidze Quidditcha, po czym rozstali się. Parkinson została jeszcze. Tej nocy kochali się po raz ostatni.

            Czas do przeprowadzenia procesu upłynął Draconowi na samodoskonaleniu się. Podjął wraz z ojcem decyzję, że powróci do szkoły aby ukończyć edukację. Poza tym po ostatnich wydarzeniach nie spieszyło mu się do dorosłego życia.

            Na rozprawę w głównym gmachu ministerstwa udał się w towarzystwie matki i ojca. Sądzony miał być w jednej z bocznych sal. Na głównej akurat odbywała się kolejna rozprawa jego wuja, Rudolfa.

            Przez cały czas trwania procesu rozmowa toczyła się pomiędzy podstarzałą sędziną, a jego ojcem. Trwała około godziny. Na zakończenie uznano, że Malfoy junior nie popełnił żadnych większych zbrodni, do wstąpienia w szeregi śmierciożerców został zmuszony. Pomocnym okazało się wspomnienie, kiedy Czarny Pan potraktował na jego oczach Cruciatusem Lucjusza. Ostatecznie uznano, że miesięczna odsiadka w połączeniu ze znaczną sumą pieniędzy jaką musiał wpłacić na fundusz na rzecz ofiar reżimu okazały się wystarczającą pokutą.

            Mogli wrócić do domu. Po drodze wiele osób bluzgało ich i życzyło śmierci w męczarniach. Zwykli czarodzieje nie uwierzyli w brak winy całego rodu Malfoyów. Przed wejściem do dworu czekała na niego Pansy. Powiedziała rodzicom chłopaka, że zabiera go na imprezę z okazji jego powrotu na wolność. Zgodzili się, że to dobry pomysł. Kiedy tylko to usłyszała złapała go za ramię i deportowała z głośnym trzaskiem.

            Zmaterializowali się przed małym drewnianym budynkiem na południowym wybrzeżu kraju. Czekali tam na nich Blaise i potężnie zbudowany brunet, ex-reprezentant Slytherina w Quidditcha, Graham Montague. Przywitali się uściskiem dłoni. Graham wprowadził ich do środka.

            Wewnątrz znajdowała się zaledwie jedna izba, łazienka oraz mała komórka. W izbie stało około dziesięciu drewnianych krzeseł oraz stół. Pod ścianami na meblościance ustawione były książki.

            Wszystkie będące na spotkaniu osoby znane były już Draco. Poza nim, Pansy, Zabinim i Montague. W odległym kącie siedział Teodor Nott. Obok miejsce zajął wysoki, silny, chłopak o grubych, choć krótkich, czarnych włosach - Marcus Flint. Milcenta Bulestrode trzymała się za ręce z Warringtonem. Dalej były - ku ogromnemu szoku Draco - siostry Dafne i Astoria Greengras. 

            Starsza, Dafne była najlepszą laską w Slytherinie. Proste, długie do ramion włosy, jasnoszare oczy. Urocza buźka i mina pełna powagi, dostojności i wyniosłości. Miała długie, zgrabne nogi i raczej małe piersi. Był to największy minus jej wyglądu. Innymi jej wadami było niezdecydowanie jakie sprawie Czarnego Pana udzieliła jej rodzina. Zaledwie jacyś dalsi krewni znaleźli się w szeregach śmierciożerców. Nikt spośród nich nie był jednak obrońcą szlam. Młodsza, Astoria  przed bitwą chodziła dopiero do piątej klasy i miała zdawać SUMY-y w tym miesiącu. Miała ciemniejsze od siostry włosy i większe piersi. Wcześniej Draco nie zwracał na nią uwagi, gdyż nie należała wraz z siostrą do grona jego fanek, a była dwa lata młodsza. Kątem oka dostrzegł jeszcze srebrną bransoletkę z wężami na jej lewym nadgarstku. Nie wstydziła się bycia Ślizgonką, co było nowością w tych trudnych dla nich wszystkich czasach.

- To wszyscy? - spytał Malfoy.
- Są jeszcze inni -odpowiedział Flint - nie każdy mógł się zjawić.
- Skoro już wszyscy są - powiedział Nott - możemy zacząć. - wstał - Jak już wiecie starszy zawiedli. Nadeszła pora żebyśmy my, młodzi podjęli kroki do odbudowy siły i wpływów czysto krwistych czarodziejów. Nie będzie to jednak proste! Droga będzie długa, nasz marsz zajmie lata, wiele lat. Być może dopiero nasi potomkowie sięgną po władzę! Nasza powrót na szczyt nie odbędzie się za pomocą klątw i czarów, a dzięki dyplomacji i pracy nad czarodziejami o niższym pochodzeniu! Miał rację Czarny Pan, że dość już przelewania naszej krwi! Nadszedł czas na rewolucję. Najpierw będzie to rewolucja naszego działania! - zakończył i usiadł.

            Odpowiedziały mu oklaski. Malfoy nie miał pojęcia, kiedy Teodor stał się takim wspaniałym mówcom. Podczas jego szkolnej kariery nie przejawiał takich zdolności. Być może zostanie przez niego głową rodziny - co prawda z przymusu - pobudziło w nim takie zdolności.

- Jak będziemy działać? - spytał Warringotn.
- Przede wszystkim praca nad młodymi - odpowiedział Blaise - Zobaczcie co zrobił Potter z tymi miernotami, które przyjął do swojej Gwardii. Mieli znaczny wpływ na przebieg walk... Kogo mamy w szkole?
- Astorię i ktoś jeszcze pewnie wróci - wyjaśnił Teodor.
- Wrócę - zapewnił Malfoy. Tak samo zadeklarowali się Nott, Pansy i Zabini.
- Mam zamiar - powiedziała powoli Dafne ważąc każde słowo - otworzyć coś, gdzie rodzice będą mogli zostawić dzieci zbyt młode by pójść do Hogwartu, kiedy oni sami będą w pracy.

            Zebrani pokiwali głową z uznaniem nad pomysłem panny Greengras. Następnie ustalili, że warto przejąć by jeden z klubów Quidditcha by docierać do starszych osób. Postanowili także zorganizować manifestacje, która sprawdzi na jakie poparcie i sprzeciw mogą liczyć w tej chwili. W zamysłach było także wydawanie czasopisma, najlepiej tygodnika. Na koniec nazwali się Związkiem Ślizgońskim, lecz ich nazwa miała pozostać tajna i nikomu postronnemu nieznana. Nie wyłonili lidera, ale wiodące role grali Teodor i Dafne...

// Dziś rzut oka na to jak wygląda sytuacja drugiej strony po Bitwie o Hogwart. 

czwartek, 15 września 2016

76. Pogrzeb Freda



Rozdział 76
Pogrzeb Freda

- Znowu na posiedzenie Komisji Weryfikacyjnej? - spytał Harry rankiem kolejnego dnia.

            Do czasu uporządkowania spraw dbania o bezpieczeństwo magicznej Wielkiej Brytanii, Syriusz i Chłopiec, Który Wygrał Wojnę postanowili mieszkać w Hogwarcie, który po ostatniej nocy wyludnił się jeszcze bardziej.

            Profesor McGonagall zadecydowała, że w tym uczniowie klas 1-4 oraz przedostatniego uczącego się rocznika zostają zwolnieni z egzaminów kończących rok. Wraz z radą pedagogiczną debatowała nad klasami, które powinny zdawać SUMY-y i OWUTEM-y. Sytuacją tą żywo interesował się Harry, który wciąż nie wiedział co czeka go po wakacjach.

- Piszemy raport - odpowiedział w końcu Black - aurorzy będą działać już normalnie - tłumaczył chrześniakowi - koniec więzienia popleczników Voldemorta w szkole.
- Czyli niedługo opuszczamy Hogwart - podsumował smutno Harry.
- Być może będziesz mógł tu wrócić - powiedział tajemniczo Syriusz - Kingsley mówił żebyśmy przejrzeli dzisiaj gazety. Przyszły już?
- Będą przy śniadaniu - odpowiedział Harry.
- Zamówiłem większość znanych sobie czasopism. Chodźmy jeść!

            Spokojnym krokiem doszli do Wielkiej Sali. W między czasie Łapa zaczął opowiadać chrześniakowi o tym jak ocknął się na Dalekim Wschodzie i w jaki sposób podróżował do Chéngshì xiàngdǎo. Nawet nie zorientowali się kiedy dotarli do komnaty, w której uczniowie Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie spożywali posiłki.

            Stoły wewnątrz ustawione były jak podczas zwyczajnych dni w roku szkolnym. Przy stole nauczycielskim siedzieli prof. Slughorn, Flitwick, McGonagall oraz Trelawney. Reszta kadry przebywała albo w Skrzydle Szpitalnym albo poległa w walce. Pomimo widocznych pustek, był to i tak najgęściej zaludniony stół. Spośród Puchonów w zamku pozostali wyłącznie Ernie Macmilan oraz Hanna Abbott. Stół Krukonów był pusty, chociaż znajdowały się na nim jakieś dwa brudne talerze. Przy stole domu Salazara Slytherina nie było żadnych śladów konsumpcji śniadania. Najwięcej osób znajdowało się przy stole Gryfonów. Byli tam Charlie Weasley, Katie Bell, Alicja Spinnet oraz Lee Jordan.

            Sama Wielka Sala w dalszym ciągu nosiła ślady niedawno stoczonej bitwy. Zaczarowane sklepienie było poważnie uszkodzone i na zmianę przedstawiało wichurę lub ciemność. Okna były powybijane, ściany odrapane z tynku. Jedna ze ścian cierpiała na poważne braki w cegłach. Wokół stołów każdego z domów poustawiane były różne krzesła, gdyż dotychczasowe siedziska nie przetrwały pojedynków kończących bitwę.

            Harry i Syriusz zajęli miejsce obok najstarszego Weasleya. Ten nakładał sobie właśnie bekonu. Przywitał się z mężczyznami, o których ostatnio mówiło się najwięcej. Nim inne osoby zdołały odpowiedzieć na "cześć" Harry'ego, przez stłuczone okno wpadły dwie sowy z paczkami wypełnionymi czasopismami zamówionymi przez Syriusza. Mężczyzna jednym ruchem przeciął paczki.

- Czytam pierwsze strony - oświadczył Harry - "Prorok Codzienny" tytułuje mnie... e... "Chłopcem, Który Zwyciężył" - przeczytał przy salwie śmiechu garstki pozostałych Gryfonów - "Żongler" pisze o "Tryumfie otwartych umysłów". "Tolerancja" o "Bitwa kończąca epokę mroku", "Czarownica" pisze o... e... nie ważne - powiedział chłopak nim Syriusz porwał mu czasopismo.
- "Przystojniak pokonuje Same- Wiecie- Kogo" - przeczytał nim ryknął śmiechem - no, no Harry. Teraz to się nie odpędzisz od fanek!
- "Głos Wolnościowych Obywateli" o "Czystkach w Ministerstwie" - kontynuował naburmuszony Potter.

            Śniadanie upłynęło im w radosnej atmosferze. Zaraz po nim do Hogwartu przybył Percy Weasley, Robards - który pozostał szefem aurorów - oraz dwóch nieznanych aurorów. Asystent ministra pomagał stróżom prawa w przetransportowaniu pozostałych wciąż w jednej z bocznych sal trupów do Departamentu Tajemnic, gdzie miały zostać identyfikowane i przesyłane rodzinom.

            Krótko potem pojawił się Kingsley Shacklebolt z Amosem Diggory'm. Ojciec Cedrika znacznie postarzał się od czasu zakończenia Turnieju Trójmagicznego. Wychudł, miał zapadnięte kości policzkowe, jego włosy całkowicie osiwiały. Nosił też okulary o grubszych szkłach i staromodnych oprawkach. Przyodział się w bladozieloną szatę z szkarłatnymi elementami. 

- Witajcie - przywitał się z zebranymi tymczasowy minister swoim głębokim, basowym głosem - jeśli ktoś z was jeszcze nie zna, to przedstawiam Amosa Diggory'ego, nowego szefa Departamentu Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami. 

            Pan Diggory ukłonił się nieśmiało. Omiótł spojrzeniem całą salę. Jego wzrok zatrzymał się najpierw na Syriuszu, a zaraz potem na siedzącym obok niego Harry'm.

-Gratulacje - powiedział szczerze ten ostatni.
- Co pana do nas sprowadza ministrze? - spytał Black.

            Kingsley nim odpowiedział dosiadł się do ich stołu. Nałożył sobie tostów i jajecznicy. Gestem zachęcił Amosa do tego samego, ale ten miał wyraźne opory przed choćby spoczęciem przy ich stole.

- Byłem w innym domu - wyjaśnił Diggory patrząc tęsknię na stół Puchonów.
- Ja byłem w Gryffindorze - wtrącił minister pochłaniając tost - myślę, że nikt z nas nie będzie miał ci za złe jeśli usiądziesz dziś z nami - powiedział do podwładnego - do Hogwartu sprowadza mnie konieczność spisania raportu z przesłuchań aurorów - odpowiedział wreszcie na pytanie Łapy - potem dam wam spokój na kilka dni. Będę musiał wziąć się za burdel w naszej społeczności, poza ministerstwem.
- Nie rozumiem - rzekł Harry.
- Przywrócenie normalności wymaga czegoś więcej niż tylko anulowania ustaw i dekretów poprzedniej władzy czy sprawdzenia, którzy aurorzy współpracowali z nim zbyt gorliwie.
- Są jeszcze pozostali pracownicy... - zaczął Harry, ale Kingsley mu przerwał.
- Poza tym życie toczy się dalej - mówił czarnoskóry - musimy pomyśleć nad odbudową zniszczeń w Hogwarcie, na Pokątnej i w Hogsmeade. Zarządzić coś z podatkami, które są kiepsko ściągane. Odbudować straty naszej populacji i wiele innych.

            Po zakończeniu monologu minister zajął się konsumpcją swojego posiłku. W tym czasie Percy oraz aurorzy uwinęli się ze swoim zadaniem. Robards z dwójką podwładnych opuścił Hogwart, natomiast Weasley dołączył do swojego szefa. Szybko przegryzł jakąś przekąskę i wraz z resztą Komisji Weryfikacyjnej Aurorów udał się do jednej z pustych, ocalałych sal.

            Spisanie raportu zajęło im kilka godzin. Formalności było sporo, a czasu mało. Podczas gdy Percy pisał wszystko to co należało zawrzeć w raporcie, Kingsley zajęty był sporządzaniem nowej ustawy, kiedy nagle do środka wpadła mała sowa, którą kiedyś Syriusz podarował przyjacielowi chrześniaka. Świstoświnka, bo tak Ron nazwał swojego zwierzaka upuściła przed Syriuszem i Kingsleyem koperty. Łapa przyjrzał się tej leżącej przed nim. Nadawcą była Molly Weasley.

- Co to? - zdziwił się minister.

            Percy spojrzał na niego porozumiewawczo. Syriusz rozdarł papier i przeczytał zaproszenie na pogrzeb Freda. Smutna uroczystość miała się odbyć na cmentarzu w wiosce leżącej nieopodal Nory.

- Pierwszy pogrzeb - powiedział w końcu Shacklebolt.
- Kiedy zidentyfikujemy wszystkie ofiary nie będzie pan miał nic innego do roboty - powiedział poważnie Percy.

            Black ryknął śmiechem. Mina Kingsleya natomiast spoważniała.

- To nic śmiesznego - powiedział groźnie - Nie pojawię się na wszystkich. Na części zastąpi mnie Percy, na innych ktoś z ważniejszych pracowników.
- Kiedy ten pogrzeb? - wtrącił przysłuchujący się rozmowie Horacy Slughorn.
- Jutro o zmierzchu - odpowiedział beznamiętnie Syriusz.

            Kiedy skończyli nadeszła pora popołudniowej herbatki. Udali się ją wypić do Wielkiej Sali. Punktualnie o czasie zjawili się w niej wszyscy pozostający w szkole czarodzieje i czarodziejki. Nie było już obecnych na śniadaniu Puchonów. Wszyscy Krukoni oraz Ślizgoni także opuścili mury zamku. Z Gryfonów pozostał tylko Harry oraz Lee Jordan. Wobec małej frekwencji, wszyscy usiedli przy stole Gryffindoru.

- Muszę was zapytać do kiedy chcecie zostać w szkole? - spytała McGonagall.
- Po herbacie wracam do domu - odpowiedział Lee.

            Harry spojrzał na Syriusza szukając odpowiedzi. Ten zamyślił się chwilę. Zerknął jeszcze na Kingsleya. W końcu minister przemówił.

- Syriusz nie będzie mi już potrzebny, a Harry musi odpocząć od tego miejsca.
- Czyli uciekamy stąd razem z nim- powiedział w końcu Black wskazując na Jordana.

            Wypili w milczeniu herbatę. Następnie pożegnali się z pracownikami ministerstwa i nauczycielami. Wraz z Lee wyszli przez prowizoryczne drzwi w głównym wejściu do zamku. Następnie przez błonia doszli do bram szkoły. Przeszli za nie i pożegnali się. Lee deportował się do domu, a Black z chrześniakiem do Londynu.

            Zmaterializowali się przed domem rodziny Blacka. Wyglądał tak samo jak kiedy każdy z dwójki czarodziejów opuszczał go po raz ostatni.

- Kto jest teraz panem domu i Stworka? - spytał Harry.

            Syriusz uśmiechnął się przebiegle i wskazał na chłopaka.

- To wszystko twoje.

            Poszli do kuchni, nigdzie jednak nie było widać skrzata domowego. Black nie udawał nawet, że mu to nie przeszkadza. Harry był jednak zaniepokojony.

- Stworku - powiedział cicho.

            Odpowiedziało mu niezbyt głośne pyknięcie. Przed nim pojawił się skrzat. Jego wygląd także się nie zmienił. Pokłonił się przed swoim panem. Dopiero potem dostrzegł, że obok znajduje się jego były pan i wyrodny syn jego ulubionej właścicielki. Wspomniał o tym mimochodem kilka razy.

- Stworku jak przeżyłeś bitwę? - zagaił do niego Harry.
- Bohatersko jak pan Regulus - odpowiedział z powagą skrzat.
- Och tak - przytaknął Potter, a Black prychnął.- Od dziś proszę cię byś wrócił do służby w tym domu - polecił domownikowi - dzisiaj masz posprzątać i urządzić nam kolację na godzinę 20.
- Stworek zrobi paniczowi Harry'emu zupę cebulową - zaskrzeczał Stworek - i stare skarpetki dla wyrodnego syna mojej pani - dodał cicho.

            Syriusz chciał już cisnąć jakąś wredną klątwą w skrzata, ale Harry uniemożliwił mu to ściskając go za nadgarstek. Pogroził chrzestnemu palcem i odszedł do góry. Black poszedł w tym czasie do salonu.

            Stworek spełnił swoją obietnicę i przyrządził wyśmienitą zupę cebulową, na którą nawet Syriusz nie mógł narzekać. Mężczyźni zjedli kolację w spokoju. Po niej Syriusz kontynuował opowieść o swoim losie po powrocie do świata żywych. Zakończył na dotarciu do Niemiec i udali się spać jako, że zegarek wskazywał już kilka minut po północy. Wcześniej jeszcze ustalili, że Harry będzie spał w pokoju Blacka, a on sam przenocuje w gościnnym.

- Czeka nas remont - powiedział tajemniczo Harry nim odszedł.

            Stworek zgodnie z wcześniejszymi poleceniami "panicza" obudził go o ósmej rano. Od razu też zaprosił na śniadanie. W między czasie odnalazł w kufrze i wyprasował wyjściową szatę chłopaka. Harry ubrał ją po zjedzeniu owsianki, czuł się w niej nieco dziwnie. Od czasu, kiedy zakładał ją ostatni raz urósł trochę. Poskarżył się na to Stworkowi.

- Stworek może powiększyć ją - zaproponował skrzat.
- Tylko zrób to tak żeby nie... stała się e... - zaczął Potter, ale nie wiedział jak ubrać to w słowa.
- Na prawdę uważasz, że ten darmozjad coś ci z tym pomoże? - spytał Syriusz wchodząc nonszalancko do kuchni.
- Oczywiście - odparł szybko Harry.

            Jego szybka reakcja zapobiegła gwałtownej kłótni pomiędzy Blackiem, a skrzatem domowym. Syriusz piorunował służącego jeszcze jakiś czas spojrzeniem, aż w końcu odszedł do sąsiedniego pokoju.

            Po upływie kilku minut Stworek dostarczył Potterowi gotową szatę wyjściową. Pasowała idealnie, a przy tym nie utraciła swoich walorów. Syriusz ubrał się w skromną czarną szatę i płaszcz podróżny z kapturem w tym samym kolorze. Złapał chrześniaka za ramię i deportował ich z głośnym trzaskiem. Stworek miał w tym czasie zająć się demontażem kłopotliwego portretu swojej pani w skali 1:1 z przedpokoju.

            Aportowali się na wzgórzu w pobliżu Nory. Już stamtąd dostrzegli kondukt pogrzebowy wyruszający z otwartą trumną. Podeszli bliżej. Trumna utrzymywał się w powietrzu dzięki zaklęciom jakie rzucali na nią Artur, Percy, Charlie i George Weasleyowie. Każdy z nich przyodział się w czarne szaty. Za nimi szła zapłakana Molly pod rękę z Ginny, której szkliły się oczy. Za nimi szli Bill z Fleur, Ron z Hermioną, liczna dalsza rodzina zamordowanego Freda, znajomi ze szkoły, Kinglsey z Amosem Diggory'm jako przedstawiciele ministerstwa oraz profesor McGonagall z Hagridem. Także i oni nosili czarne, żałobne szaty. Syriusz i Harry zajęli miejsca na końcu powoli idącego konduktu.

            Szli polną drogą przez pole, łąki i wzgórze do położonego na obrzeżach pobliskiej wsi cmentarza. Pogrążeni byli w grobowej ciszy. Wreszcie weszli na mały cmentarz, na którym pochowani byli głównie nie magiczni mieszkańcy wioski. W prawym rogu na końcu cmentarza znajdowało się kilkanaście grobów należących do członków rudowłosej rodziny.

            Zatrzymali się przed głębokim na około półtora metra głębokości dołem. Artur z synami umieścił na jego dnie otwartą, sosnową trumnę Freda. Żałobnicy ustawili się półkolem przed trumną. Ojciec zamordowanego wygłosił krótką przemowę, w której opowiedział jaki był jego syn. Potem sam Kngsley Shacklebolt w krótkich, żołnierskich słowach opowiedział o odwadze jaką wykazał się Fred podczas czasów niedawnej konspiracji.

- ... wieczna cześć jego pamięci. - zakończył minister.

            Wtedy jednym ruchem różdżki Artur zamknął trumnę. Z jego oczu na ziemię spadło kilka kropel łez. Nie był w stanie skierować różdżki na piach, który miał przykryć miejsce wiecznego spoczynku jednego z bliźniaków. Wyręczył go w tym Kingsley. Molly spojrzała na ministra z wdzięcznością w oczach. Wtedy dwóch magotechników przemieściło z pobliskich krzaków kamienny grób na właściwe miejsce. Na pamiątkowej tablicy poza imieniem, nazwiskiem oraz datami urodzin i zgonu, znajdowało się pamiątkowe zdjęcie uśmiechniętego denata.

            Shacklebolt jako pierwszy wyczarował bukiet goździków, uściskał rodziców Freda i całe jego rodzeństwo, położył go na kamiennej płycie. Po nim Molly z Arturem złożyli wieniec zrobionych z jakichś ciemnych kwiatów. Potem to samo zrobili bracia, siostra i bratowa pochowanego. Wreszcie za ich przykładem podążyła reszta uczestników pogrzebu.

- Nie umiem wyczarować kwiatów - powiedział cicho i ze wstydem Harry.

            Syriusz machnął różdżką i wyczarował skromny bukiet z ciemnoniebieskich kwiatów. Jego chrześniak złapał go ze zręcznością szukającego i ustawił się w kolejce do ostatniego pożegnania tuż za Lee Jordanem. Za nim stanął Syriusz.

            Po kilkunastu minutach doszli do najbliższej rodziny zmarłego. W między czasie Harry czuł na sobie wzrok kilkunastu osób. To za niego zginął Fred - ta myśl dręczyła chłopaka już od wczesnych godzin porannych. Prawdę mówiąc nie spał zbyt dobrze tej nocy. Zanim Stworek obudził go o ósmej, kilka razy budził się w nocy. Spojrzał na stojącą w pobliżu Hermionę. Uśmiechnęła się nieznacznie chcąc dodać mu odwagi.

            Zatrzymał się przed stojącym najbardziej z brzegu Charlesem. Nie wiedział co powiedzieć. Uściskał najstarszego brata Freda. Potem to samo zrobił z Billem, Percy'm.

- Ja... - wydukał stojąc przed Georgem.

            Ten sam poklepał go po ramieniu. Mówiąc, że dobrze wie co Harry czuje. Chłopak miał co do tego wątpliwości, ale nie zdradził ich na głos. Następnie spojrzał w oczy Rona. Szkliły się. Nietrudno było się domyślić, że rudzielec z trudem powstrzymuje wybuch płaczu. Harry uściskał i jego, jak wcześniej całe rodzeństwo.

            Następna była Ginny. To była dla chłopaka największa próba tego dnia. Ciężko było mu spojrzeć w jej oczy. Nie rozmawiał z nią od dnia ślubu Bila i Fleur. Po upływie kilku sekund (a może to były dziesiątki minut?) zmusił się do podniesienia głowy. Twarz dziewczyny była jak z kamienia. Nie wyrażała żadnych emocji. Oczy miała delikatnie umalowane, ale nie było w nich widać śladów łez. Jest dzielniejsza od brata - uświadomił sobie Harry.

- Przykro mi - burknął pod nosem Potter.

            Uściskał ją, poczuł kwiatowy zapach jej włosów i odszedł zdecydowanie zbyt szybko do pani Weasley. Nikt taktownie nie zwrócił uwagi na jego dziwne zachowanie. Moment spojrzenia w oczy matce bliźniaków okazał się jeszcze trudniejszy niż przypuszczał.

- Pani Weasley ja e...
- Wiem Harry.

            Przytuliła go niemal po matczynemu. Jej stosunek wobec niego nie uległ zmianie. Poczuł ulgę. Trzymała go przyciśniętego do serca dobrych kilka chwil. Wreszcie kiedy uwolniono go z objęć uścisnął dłoń jej małżonkowi. Artur poklepał go ze zrozumieniem po ramieniu.

            Kiedy skończył stanął osamotniony kilka metrów obok nich. Zaraz potem dołączył do niego chrzestny. Położył mu prawicę na ramieniu.

- Dobrze sobie poradziłeś - rzekł z uznaniem Black.

            Harry pokiwał głową. Niedługo potem nastąpił koniec uroczystości na cmentarzu. Molly zaprosiła wszystkich zgromadzonych do Nory na poczęstunek. Aprobatę wyrazili wszyscy zebrani, jednak pracownicy ministerstwa i Hogwartu stwierdzili, że mają jeszcze spotkanie w sprawie odbudowy zamku i nie mogą zostać. Także większość znajomych zmarłego, poza Lee Jordanem, musiała z bardziej lub mniej ważnych powodów opuścić stypę. Koniec końców poza Weasleyami, Harry'm, Syriuszem i Hermioną, do Nory udali się jeszcze Neville, Luna z ojcem, Lee, rodzina denata oraz Oliver Wood.

            Podczas spaceru do rodzinnego domu rudej familii w dalszym ciągu nie rozmawiali zbyt wiele. Kiedy doszli do zabudowań Nory ich oczom ukazał się duży namiot, taki sam jak podczas ślubu Billa i Fleur. Pod nim znajdował się długi stół, zastawiony talerzami, szklankami itp.

- Proszę siadajcie kochani - powiedziała Molly i sama zajęła miejsce u szczytu stołu.

            Po jej prawej stronie usiedli Artur, Charlie, Bill i Fleur, Ron, Hermiona i dalsi krewniacy gospodarzy. Po lewej stronie przysiedli Percy, George, Syriusz, Lee, Oliver Wood, Harry, Luna i jej ojciec, Ginny oraz dalsza część jej familii.

            Molly z córką i Hermioną rozpoczęły przynoszenie jedzenia. Pojawił się pasztet z indyka, pieczony kurczak, tłuczone ziemniaki, sałatki oraz gotowana kiełbasa. Harry nałożył sobie ziemniaków z surówką i nogą z kurczaka.

- Co planujesz robić? - zagadnął go Oliver.

            Harry zastanowił się. Prawdę mówiąc sam nie bardzo wiedział. Jeszcze dwa lata temu odparłby, że marzy o zostaniu aurorem, jednak spowodowane to było głównie walką z Voldemortem i jego poplecznikami. Teraz odpadł u ten ważny argument.

- Nie wiem - odpowiedział zawstydzony - czemu pytasz?
- Dostałem się do pierwszego składu Zjednoczonych - wyjaśnił z dumą - Nasz poprzedni podstawowy obrońca jak i kilku innych chłopaków zginęli jeszcze przed upadkiem Sam-Wiesz- Kogo - powiedział gorzko - niebawem będzie nabór dla nowych ludzi. Reżim pogruchotał nam finanse, więc nie ma kasy na transfery z innych ekip...
-Przemyślę to - obiecał Harry.
- Czy to oznacza, że nie wrócisz do Hogwartu? - spytała go Molly, która akurat przechodziła za nim i "przypadkiem" podsłuchała o czym rozmawiają.
- Biorą to pod rozwagę - odparł dyplomatycznie Potter.

            Pani Weasley zmarszczyła się na twarzy, lecz nic nie powiedziała. Odeszła dalej by usiąść między córką, a jakąś rudowłosą kobietą koło czterdziestki.

- Zgrabnie z tego wybrnąłeś - przyznała Luna.
- Dzięki - wybąkał Harry.
- Nie wrócisz do szkoły - stwierdziła blondynka.

            Harry nie odparł nic. Wiedział, że przyjaciółka ma zadziwiający dar odczytywania prawdziwych intencji swojego rozmówcy.

- Co ty zamierzasz? - zagadnął ją w końcu Harry kątem oka zerkając na Ginny gawędzącą z matką i ciotką.
- Skończyć szkołę - odpowiedziała wesoło Luna - pogadaj z nią - polecił mu, a nim Harry zdążył zareagować powiedziała- Hej Ginny, podejdziesz do na chwilę?

            Ruda wstała i podeszła. Harry patrzył na to wytrzeszczając oczy. Nie wiedział co zrobić i powiedzieć. Luna dyskretnie szturchnęła go w żebro i pomogła podnieść się. Kiedy Ginny podeszła, wywracając oczami dała jej znać by odeszła ze swoim ex- chłopakiem.

- Wiem, że to nie pora - powiedział w końcu Harry, kiedy byli przy ogródku - ale chciałbym... e... zapytać czy... - bełkotał zdenerwowany - nie chciałabyś...
- Tak? - zachęciła go Ginny.
- Zgadzasz się? - wypalił zdziwiony Harry.

            Ginewra uśmiechnęła się promiennie. Potter poczuł jak miękną mu kolana. W pamięci wciąż miał zapach jej włosów jeszcze z cmentarza.

- Nie wiem na co Harry - wyjaśniła z uśmiechem.
-Bo ja... wiem, że to nie pora, ale... - zielonookiemu wciąż plątał się język - uważam - wziął głęboki oddech aby się uspokoić - że powinniśmy porozmawiać.
- O czym? - dopytała Ginny, a Harry pomyślał, że ją bawi cała ta sytuacja.
- O... - Harry się zawahał. Co jeśli zostanie odrzucony? - o... o nas.
- W porządku - zgodziła się Weasley.

            Potter poczuł jak kamień spada mu z serca.

- Na prawdę? - dopytał.
- Tak - odparła Ginny, mrużąc rozkosznie oczy - pojutrze o 13.
- Gdzie? - spytał Harry.

            Nastolatka wywróciła oczami.

- To ty powinieneś to zaproponować - odparła - ale musimy już wracać do stołu, więc proponuję, że to ja cię wtedy odwiedzę żeby nie stać się obiektem sensacji medialnej.

            Harry przyznał mu duchu, że to najbardziej rozsądne wyjście. Wiedział, że powinien coś powiedzieć, ale nic mu nie przychodziło do głowy. Wpatrywał się tępo w dal. Pomyślał, że będzie musiał o tym powiedzieć Syriuszowi i poprosić Stworka o posprzątanie... Właśnie!

- Nie jedz obiadu - rzekł w końcu.

            Mina Ginny zdradzała, że nie wie co chłopak ma na myśli.

- Przygotuję coś - zapewnił z nieśmiałym uśmiechem.
- Ok -zgodził się - nie wiedziałam, że umiesz gotować.
- Ja dotychczas też - odrzekł ledwo dosłyszalnie chłopak.

            Nie wiedział czy to usłyszała. Jej zawadiacki uśmiech, kiedy wracali do stołu mógł świadczyć, że tak, ale Potter nie śmiał o to zapytać. Wrócili w milczeniu do stołu. Chłopak zajął swoje miejsce, a Ginny przysiadła się do Rona i Hermiony, która żywo coś opowiadała jednemu z krewnych Rona.

- I jak? - spytała radośnie i bezpośrednio Luna.
- Powinienem cię potraktować jakimś zaklęciem - odpowiedział Potter udając urażonego.
- Nie musisz dziękować - kontrowała nie zrażona dziewczyna.

            Następnie pogrążyli się w rozmowie na temat ostatnich artykułów w  "Żonglerze". W pewnym momencie pan Lovegood wtrącił, że z chęcią przeprowadziłby drugi wywiad z nim oraz jeszcze inny z Syriuszem. Harry zachęcany przez Lunę zgodził się na takowy, ale dopiero za miesiąc. Za chrzestnego nie śmiał decydować. Wobec tego Lovegood udał się do Syriusza, który zgodził się, ale nie podał żadnego konkretnego terminu. Poprosił natomiast by Luna skontaktowała się w tej sprawie z brunetem. Postawieni pod ścianą młodzi czarodzieje zgodzili się, choć nie zbyt chętnie.

            Wieczorem zmęczeni Harry i Syriusz wrócili na Grimmauld Place. Stworek przygotował im lekki posiłek na kolację i zaparzył herbatę, którą chętnie wypili.
- Dobrze, że nie częstowali nas alkoholem - wyznał przejedzony Syriusz.