Rozdział 122
Obietnica
Syriusz nie
był zadowolony kiedy późnym szedł do gabinetu dyrektorki. Egzaminy odbyły się
już, więc nagłe wezwanie musiało dotyczyć czegoś niezwiązanego z nauką. Całkiem
możliwe, ze niezwiązanego także z samym Hogwartem. Pod pomnikiem chimery, która
strzegła wejścia do części zamku przeznaczonej dla dyrektorki natknął się na
opiekuna Krukonów.
Profesor
Flitwick ubrany był w piżamę i jasnoniebieski, puchowy szlafrok. Przywitał się
uprzejmie z kolega po fachu i podał hasło „diadem”. Za każdym razem kiedy
odwiedzał ten gabinet był zdegustowany hasłami jakie dobierała sobie McGonagall.
Każde z nich w jakimś stopniu nawiązywało do Zakonu Feniksa. Jedynym wyjątkiem
było obecne hasło, które nawiązywało do przedmiotu, który przybył odnaleźć
Harry co doprowadziło do II Bitwy o Hogwart.
- Wiesz co nas sprowadza do dyrektorki? – zagadnął mistrza
zaklęć.
- Kłopoty.
„Tyle to i
ja wiem” – pomyślał Black. Nie zdążyli powiedzieć nic więcej, ponieważ drzwi od
gabinetu dyrektorki otworzyły się przed nimi otworem.
Stał w nich
mężczyzna w wieku około sześćdziesięciu lat. Z twarzy był bardzo podobny do
kobiety, która ich wezwała. Był natomiast nieco od niej niższy i grubszy.
Zaokrąglony brzuszek wskazywał, że niczego sobie w życiu nie odmawiał.
- Mina już na panów czeka – rzucił w ich stronę – Byłbym
zapomniał – dodał wzdychając – jestem Robert McGonagall Junior, brat Miny –
przedstawił się.
Uścisnęli mu
dłonie i weszli do środka. Poza Robertem i Minerwa była tam także pozostała
dwójka opiekunów szkolnych domów. Wszyscy wyglądali na poddenerwowanych i w
większości wyrwanych z łóżek.
- Usiądźcie – dyrektorka wskazała im puste krzesła –
zapewne zastanawiacie się po co was wezwałam. Otóż Robert – wskazała na brata –
przyniósł mi właśnie bardzo niepokojące wieści spoza szkoły…
Tu
opowiedziała im o ucieczce Heleny Yronwood, o której dzień wcześniej poinformował
go Harry. Nie snuła domysłów na ten temat, lecz przedstawiła fakty. Dopiero
wtedy przeszła do zdarzeń jakie nastąpiły kolejnego dnia.
- Moje źródła mówią – kontynuował jej brat – że dwóch
aurorów poniosło podczas wizyty w rezydencji Changów. Nie wiem co dokładnie tam
zrobili, ale grozi nam poważny skandal mogący podważyć zaufanie społeczeństwa
do aurorów.
- To problem ministerstwa – odpowiedziała zjadliwym tonem
Minerwa – naszym jest zapewnienie ochrony uczniom i opieka nad nimi.
Nadchodzące wakacje nie zwalniają nas z naszej misji.
- Co mamy… zhobić? – spytał Slughorn tłumiąc ziewnięcie.
McGonagall
złączyła dłonie nad blatem biurka. Syriusz pomyślał ironicznie, że łatwiej jest
mówić o powołaniu jakie powinien odczuwać i misję jaką powinien wypełniać każdy
nauczyciel, gorzej gdy przyjdzie przełożyć teorię na praktykę.
- Przygotowałam listę – zaczęła powoli McGonagall – mamy na
niej uczniów z każdego z domów. Tych, którzy byli narażeni na… - tu spojrzała z
ukosa na brata – wizytę aurorów. Musimy zbadać czy nic im… nie dolega. Nie
dolega psychicznie – dokończyła koślawo.
Syriusz
zastanowił się nad jej słowami. Nie kojarzył aby ktokolwiek wśród Gryfonów był
narażony na podejrzenia o kontakty ze śmierciożercami lub popieranie ich w
poprzednim roku szkolnym. Uznał, więc że jutro ma wolne na etacie psychologa.
Po chwili
odczuł ukłucie wstydu. Yui. Jego najzdolniejsza podopieczna. Dodatkowo ta,
której obiecał pomóc pozostać w Wielkiej Brytanii. Jeśli aurorzy rzeczywiście
wpadli do rezydencji Changów to będzie mu diabelnie ciężko cokolwiek wskórać w
jej sprawie.
- Syriuszu?
Rozejrzał
się wokół. Był w gabinecie dyrektorki. Widocznie musiał odpłynąć w świat
własnych myśli. Ostatnio coraz częściej mu się to zdarzało.
- Zamyśliłem się, przepraszam.
- Cóż jest już późno – zauważył łagodnym tonem Slughorn.
- Istotnie, dlatego chciałabym szybko zakończyć te
spotkanie – rzekła stanowczo dyrektorka – Na mojej liście nie ma żadnego
Gryfona. Wierzę, że jesteś w staniu zweryfikować to i potwierdzić moje
przypuszczenia.
- Zgadza się.
- Kiedy to zrobisz przyjdź do mnie.
- Dobrze.
- To wszystko, możecie iść.
Syriusz
wiedział już co powinien zrobić. Już następnego dnia wezwał do swojego gabinetu
Ginny Weasley, Hermionę Granger oraz Lunę Lovegood. Pierwsze dwie przybyły
punktualnie, ubrane w mundurki szkolne. Krukonka natomiast spóźniła się kilka
minut i ubrana była w różową, mugolską, sięgającą do połowy ud spódniczkę,
koszulkę na ramiączkach i naszyjnik z rzodkiewki.
- Pasuje kolorem do spódniczki – poinformowała nauczyciela,
który był skonsternowany jej ubiorem.
Oczywiście,
Black nie rozmyślał nad dopasowaniem kolorów poszczególnych elementów stroju
panny Lovegood. Bardziej intrygowało go czy świadomie ubrała się w coś tak
seksownego na wizytę w jego gabinecie. Nim doszedł do wniosku, że wystroiła się
tak dla niego przypomniał sobie, że dziewczyna spotyka się od jakiegoś czasu z
jednym z jego wychowanków z Gryfindoru, Deanem Thomasem.
Kiedy
wreszcie zdołał odsunąć od siebie wizje, w których bierze Krukonkę na stole,
kanapie i w innych miejscach, zdołał opowiedzieć jej oraz pozostałym dwóm
dziewczynom po co je właściwie wezwał.
- U nas nie ma nikogo takiego – powiedziała Hermiona kiedy
skończył – myślę, że w takim razie masz wolne.
- Chyba nie – zaprzeczyła cicho Ginny – po coś wezwał też
Lunę. Czyżbyś miał jeszcze dopilnować Krukonów?
Obie
Gryfonki spojrzały pytająco na Syriusza. Luna tego nie zrobiła, zamiast tego
powiedziała:
- Yui będzie przerażona.
- Też tak myślisz?
Dopiero
teraz Lovegood spojrzała na niego swoimi dużymi i rozmyślonymi oczami, w
których wesoło połyskiwały iskierki.
- Od dość dawna przeżywa ciężkie chwile – opowiadała jakby
to było coś oczywistego – gdyby nie lekcje z tobą pewnie już dawno by się
załamała.
- Co takiego jest w tych lekcjach? – zdziwiła się Hermiona.
- No właśnie Syriuszu, co robisz z szesnastoletnią Azjatką?
– dopytała Ginny.
Od
odpowiedzi wyręczyła go ponownie Luna.
- Yui bardzo pomaga to, że ma się na czym skupić. Była
dobra z Obrony, a teraz jest naprawdę rewelacyjna. Przypomina mi Harry’ego.
- Ona jest dziewczyną – zaprotoestowała ruda.
- Nie o to jej chodziła – wtrąciła Hermiona z rozczarowaną
miną.
Syriusz
potwierdził ruchem głowy słowa szatynki.
- Też zauważyłem to o czym mówi Luna. – rzekł tonem, który
zwykle przybierał opowiadając coś uczniom młodszych klas – Według mnie ta
dziewczyna ma potencjał by być w Obronie tak samo dobra jak Harry. W
pojedynkach oboje muszą się jeszcze podszkolić. Luna – zwrócił się do blondynki
zmieniając temat – pójdź proszę po pannę Chang i poproś ją do mnie.
- Dobrze.
Kiedy
Lovegood wychodziła Syriusz z całych sił starał się nie patrzeć na jej
kołyszące się w rytm niedosłyszalnej dla kogokolwiek innego poza nią rytmu. W
ciągu kilkunastu sekund kiedy wychodziła jego wzrok najpierw był rozbiegany, a
potem żeby nie kusić losu i nie dawać powodów do dziwnych domysłów pozostałym
dwóm dziewczynkom skupił wzrok na jednej z nich, Hermionie.
- Musisz znaleźć sobie kobietę – dobiegł go głos Ginny,
która tłumiła śmiech.
Wzruszył
ramionami jakby nie rozumiał o czym mówiła.
- Zostawicie mnie samego, ok?
- Myślisz, że możesz pomóc tej Chang? – spytała ruda.
Syriusz
przyjrzał się jej badawczo.
- Nie pasuje ci, że jest siostrą Cho? – spytał nonszalancko.
Ginny lekko
poróżowiały policzki. Hermiona zatkała usta dłonią widząc zakłopotanie
przyjaciółki, ale nic nie powiedziała.
- Ginny? – dopytał z uśmiechem Black.
- Pójdziemy już – odpowiedziała Weasley – Nie mam problemu
z Cho! – burknęła idąc w stronę drzwi.
Hermiona
spojrzała porozumiewawczo na nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią. Uśmiechnęła
się i także wstała.
- Uważam, że robisz tu świetną robotę i Hogwart wiele
straci jeśli odejdziesz po tym roku – zakomunikowała mu idąc w ślady drugiej
Gryfonki.
- Jeszcze o tym nie myślałem – odparł
- Powinieneś to zrobić. Niedługo wakacje.
Syriusz
przytaknął ruchem głowy.
- Wiesz… Harry i cała reszta, oni mają wielkie szczęście,
że cię poznali.
- Dzięki.
Kilkanaście
minut po wyjściu Gryfonek do gabinetu rozległo się pukanie. Syriusz spodziewał się,
że tym razem odwiedził go duet Krukonek. Musiał przyznać rację Hermionie, która
zasugerowała mu, że powinien zostać w szkole. Praca z tyloma młodymi
czarodziejkami na pewno miała sporo zalet.
- Proszę! – krzyknął w stronę drzwi.
Nie pomylił
się. Do gabinetu wróciła Luna. Ciągle kołysała biodrami, lecz kiedy szła
przodem do niego nie było to aż tak problematyczne. Za nią powoli z nogi na
nogę przestępowała Yui.
Panna Chang
nie miała makijażu. To był pierwszy raz kiedy widział ją w takim stanie. Nie
potrafił ocenić czy wyglądała gorzej niż z make-upem. Wszystko przez podkrążone
oczy, zaczerwienione gałki oczne i fryzurę w totalnym nieładzie. Płakała
wcześniej.
- Panno Lovegood, zostawi nas pani? – zwrócił się do
blondynki oficjalnym tonem.
- Dobrze.
Luna
wychodziła, a Yui ciągle stała w miejscu. Usiadła dopiero gdy wskazał jej
krzesło. Usiadła niechętnie. Nie był pewien czy była przestraszona, rozżalona
czy zła. Jeśli zła to na kogo?
- Yui…
- … chce pan porozmawiać – przerwała mu pociągając nosem –
o tym co zdarzyło się w domu rodziców. Co zdarzyło się Cho.
Syriusz
spojrzał na nią niepewnie. On sam nie miał pojęcia co dokładnie wydarzyło się w
rezydencji Changów i jak jeden z aurorów potraktował ich starszą córkę.
- Tak – powiedział tylko.
Yui milczała
przez chwilę. On też milczał. Nie chciał naciskać. Domyślał się, że skoro
wiedziała w jakim celu ją tu zaprosił to prędzej lub później sama mu powie.
- Napijesz się czegoś? – spytał kurtuazyjnie.
- Ognistej.
- Nie wiem czy możesz…
- … wie pan w jakiej jestem sytuacji – przerwała mu –
nikomu nie powiem! – zapewniła gorliwie.
Przemyślał
to.
- Accio Ognista –
butelka whiskey przyleciała zza drzwi. Szklanki przyniósł bez pomocy magii.
Napełnił je w 1/3 i podał jedną z nich dziewczynie. Następnie odesłał trunek
tam skąd przybył.
- Dziękuję – powiedziała młoda Chang upijając spory łyk –
nie chcę rozmawiać o tym co się zdarzyło – powiedziała kiedy przełknęła kolejny
łyk alkoholu – wolę pogadać o tym co będzie.
- A co będzie?
- To zależy czy mi pan pomoże… Obiecał mi pan!
- Obiecałem. Pamiętam. Pamiętam także co obiecałem.