Rozdział 99
Nowy trop
Wybory
parlamentarne oraz ministra magii w życiu Harry’ego Pottera nie zmieniły nic. W
dalszym ciągu mieszkał na Grimmauld Place numer 13, gdzie jego jedynym
lokatorem był Stworek. Szczęśliwy był kiedy spędzał czas w pracy, ale ostatnimi
czasy doceniał te samotne chwile, które spędzać mógł w rodowym domu Blacków.
Nadrabiał wtedy braki w wiedzy na temat świata czarodziejów czytając książki,
wyobrażał sobie minę Hermiony gdy jej o tym powie, ćwicząc nowe uroki oraz
odpoczywając po męczącej i frustrującej pracy.
Proudfoot od
kilku dni chodził zirytowany. Brak postępów w sprawie zabójstwa informatora
stawał się coraz bardziej męczący dla całego biura aurorów oraz Departamentu
Przestrzegania Prawa. Do tej pory byli tylko pod presja samych siebie oraz medialną.
Minister zaczął się tym interesować dopiero, kiedy prasa podłapała temat i
zaczęło to grozić jego wynikowi w wyborach. Tuż po nich Kingsley oddalił się od
sprawy, wracając do walki o reformowanie świata czarodziejów. Nie oznaczało to,
że sprawa jest wolna od politycznych nacisków.
Jack Woland,
który po ostatnich wyborach został jedynym parlamentarzystom Magicznych
Radykałów, cały czas na posiedzeniach parlamentu wypytywał o kwestię
uśmiercenie w makabryczny sposób informatora ministerstwa. Pod koniec listopada
zaczął nawet domagać się wyciągnięcia konsekwencji wobec odpowiedzialnych za
przeprowadzenie akcji i śledztwa oraz podjęcie śledztwa wyjaśniającego
niekompetencje biura.
1 grudnia
Proudfoot zwołał zebranie całego swojego zespołu. Chichi, Harry, Williamson
oraz John McCarthy usiedli w jednym z pokojów przesłuchań. To miejsce było
niecodziennym jak na spotkania zespołu aurorskiego.
- Wiecie po co was wzywam – zaczął Proudfoot.
Skinęli
głowami w geście potwierdzenia.
- Braknie nam jakiegokolwiek sukcesu – stwierdził załamując
ręce dowódca – musimy rozpaczliwie znaleźć coś co nam pomoże. Minister pomimo
zapowiedzi na ostatnim spotkaniu, zaczął rozważać umorzenie sprawy.
- Co? – zdziwił się John.
- Nie może – zaprzeczyła Chichi.
- Może – potwierdził Williamson.
- Nic nie mówisz – Proudfoot zwrócił się do Pottera.
- Nie wiem co powiedzieć – wyznał zawstydzony Harry.
Dowódca ze
zrozumieniem skinął głową.
- Potrzebujemy informacji – stwierdził nagle – kamuflujecie
się i migiem na Nokturn. Coś tam musicie znaleźć!
Wstali z
miejsc i udali się do punktu zbornego. Jako pierwszy deportował się Williamson.
Tuż po nim przyszła kolej na Chichi, Johna i Harry’ego. Znajdowali się przed
wejściem do Dziurawego Kotła. Jako pierwszy wszedł McCarthy. Chwilę po nim
zrobił to Williamson.
- Znowu sami – zauważyła Chinka.
- Jeśli znajdziemy coś w tej konfiguracji to nie mam nic
przeciwko temu – odpowiedział kurtuazyjne Potter.
Chichi
zaśmiała się i weszła przez mur na Pokątną. Harry zrobił sobie krótki spacer
wokół mugolskiej strony muru po czym także stuknął różdżką w odpowiednią cegłę
i wkroczył na Pokątną. Jeszcze przed wycieczką na Nokturn postanowił rozejrzeć
się tutaj. Usiadł w lodziarni. Złożył zamówienie, odebrał je, zapłacił i
obserwował.
Na Pokątnej
nie działo się nic nie zwykłego jak na ten okres. Harry zaobserwował kilku
bezdomnych, którym ministerstwo w dalszym ciągu nie zdołało zapewnić powrotu do
godnego życia. Widział też kilku alkoholików z butelkami mugolskiego taniego
wina oraz jednego ćpuna z różowym irokezem. Sądząc po wieku punk mógłby być
jego ojcem.
Wokół lokali
krzątali się jednak czarodzieje, którzy nie należeli do marginesu
społeczeństwa. Harry pomyślał chwilę nad kontrastem jaki wywołuje u niego widok
bogatych klientek Madam Malkine oraz bezdomnych. Zdecydował pogadać z tymi
drugimi.
Powoli
podszedł do jednego z nich. Na oko miał pięćdziesiąt lat. Brudne włosy kiedyś
mogły być koloru blond, lecz teraz były szare, posklejane i ze śladami
ulicznego brudu. Ubrany był w podarty, ciemny płaszcz podróżny.
- Cześć – przywitał go Harry.
- Kierownik miałby poratować kilkoma syklami? –
odpowiedział bezdomny.
Ku
zdziwieniu aurora nieznajomy był trzeźwy, a przynajmniej takie sprawiał
wrażenie. Jeszcze nie wiedział czy to utrudni czy ułatwi mu pracę.
- Może mam, ale nie za darmo.
- Czego chcesz? – warknął nieprzyjemnie tamten.
- Jakiś czas temu zaginął tutaj mój przyjaciel…
- … to idź do aurorów.
Harry
ściągnął ku sobie brwi. Zmarszczył się, pomyślał i wyjął z kieszeni dwa sykle.
Rzucił je bezdomnemu.
- Na zachętę – oznajmił – dasz mi informacje, będzie ich
więcej.
- Jak wyglądał ten twój przyjaciel? Nazywał się jakoś?
Harry poczuł
potęgę pieniędzy. Nie lubił tego uczucia, ale jeśli dzięki temu uda mu się
pchnąć śledztwo do przodu to jest w stanie uszczuplić swój majątek o kilka
syklów albo galeonów. Opowiedział bezdomnemu to co mógł opowiedzieć o
zamordowanym informatorze i powtórzył ten sam zabieg z pozostałymi.
Dopiero
wtedy poszedł na obiad do jednej z knajp. Gulasz wołowy pozwolił mu uzupełnić
zapasy energii i był gotowy na pierwsze od dawna wejście na Nokturn. Ciekawiło
go co zmieniło się na ulicy czarnoksiężników i przemytników odkąd był tam po
raz ostatni.
Już na
wejściu uderzyła go przeraźliwa pustka. Po chodnikach nie krzątał się nikt.
Wystawy sklepów i lokali zdradzały, że nikt nie zaprasza klientów do środka. Po
kilkunastu krokach w głąb ulicy okazało się, że to nie prawda. Najzwyczajniej w
świecie klienci i handlarze postanowili się lepiej maskować co utrudniało prace
aurorom. Zniechęcony Harry wszedł do jednej z knajp. Nazywała się „Pod podłym
choclikiem”.
Po wejściu
do środka Potter przeżył szok. Spodziewał się obskurnej knajpy w stylu „Gospody
pod świńskim łbem” tymczasem znalazł się w eleganckim lokalu. Był on dobrze oświetlony.
Stoliki, krzesła i inne meble wyglądały na solidne, drewniane produkty.
Nakrycia były schludne, a barman wyglądał jak krupier w mugolskich filmach.
Poza nim i aurorem wewnątrz było jeszcze kilka osób.
Harry zamówił
drinka o uroczej nazwie „Zguba wybrańca”. Usiadł z nim w jednym z kątów lokalu.
Obserwował w wypolerowanym oknie ulicę. W dalszym ciągu świeciła pustkami.
Ostrożnie skierował wzrok na pozostałych gości lokalu. Przy jednym ze stolików
siedziało starsze małżeństwo, przy innym samotny czarodziej pił serię sześciu
kieliszków czegoś wyglądającego jak mugolska wódka. Wreszcie przy jednym ze
stolików dostrzegł znajomą twarz.
Cho Chang.
Ubrana była w szary płaszcz podróżny i czarny kapelusz ze skromnym rondem. Obok
niej siedział ktoś wyglądający na jej ojca. Naprzeciwko – plecami do Pottera –
znajdowało się dwoje mężczyzn w czarnych pelerynach.
Harry
mimowolnie postanowił zbadać co takiego robi jego ex- dziewczyna w takim
miejscu, na takiej ulicy. Dopił spokojnie drinka i poszedł do łazienki. Tam
wyjął z wewnętrznej kieszeni płaszcza swoją pelerynę- niewidkę. Ubrał ją i
upewniwszy się, że nic mu nie wystaje chciał wyjść, lecz przypomniał sobie, że
ktoś może namierzyć go po hałasie jaki wywoła stukot obcasów jego butów.
Rzucił, więc odpowiednie zaklęcie i wyszedł.
Uważając by
nic nie trącić i nie dotknąć innych gości lokalu podszedł do stolika Changów. Pan
Chang tłumaczył coś jednemu z tych gości w obcym języku, którego nie mógł zrozumieć.
Wykorzystał, więc ten moment na przyjrzenie się rozmówcom ojca Cho.
Jeden z nich
miał na oko coś około trzydziestki. Powoli zaczynał łysieć, a na czole miał
liczne zadrapania. Drugi był starszy i twarz pokrywały mu czyraki. Okropny
widok. Harry postanowił na niego nie patrzeć więcej niż to konieczne.
Dawna
ścigająca drużyny Krukonów siedziała z nimi wyraźnie znudzona. Harry pomyślał,
że może ojciec bierze ją ze sobą by robiła za ozdobę jego rozmów, negocjacji
czy czymkolwiek było to dzisiejsze spotkanie.
- Ministerstwo dostaje kociokwiku z tym morderstwem – nagle
jeden z rozmówców przeszedł na angielski.
- Wątpię żeby coś znaleźli – odparł pan Chang i ponownie
przeszedł na obcy język.
Harry poczuł
jak wewnątrz niego pojawia się euforia. Jeśli pochodzący z Azji czarodziej nie
blefował to sądząc po jego wypowiedzi, może on coś wiedzieć o sprawie, która
spędza sen z powiek wszystkim brytyjskim aurorom. Niedane mu jednak było się
nacieszyć swoim odkryciem, ponieważ ojciec Cho ponownie odezwał się po
angielsku:
- I to by było na tyle panowie – wstał – dziękuję za miłe
spotkanie – uścisnął dłonie
rozmówców, a Harry w pośpiechu udał się do
łazienki.
Wszedł do
środka i zdjął z siebie pelerynę, którą dostał od swojego ojca. Kiedy wyszedł z
łazienki ani Changów ani ich rozmówców już nie było. Zamówił więc jeszcze jedną
Zgubę wybrańca. Wypił ją i udał się zewnątrz. Przespacerował się po wciąż
opustoszałym Nokturnie na Pokątną. Tutaj znalazł spokojny, nieuczęszczany
zaułek i deportował się z trzaskiem.
Był
przedostatnim aurorem ze swojego zespołu, który zjawił się w biurze Proudfoota.
Dowódca siedział w swoim fotelu patrząc na ścianę paląc przy tym kubańską
fajkę.
- Masz coś? – spytał bez podnoszenie wzroku ze ściany.
- Możliwe, że poszlakę – odpowiedział Potter tłumiąc
emocje.
- O! – zdziwił się Porudfoot – Dawaj.
- Czarodziej azjatyckiego pochodzenia jest bardzo pewny, że
nic nie znajdziemy w sprawie, którą badamy. Prawdopodobnie nazywa się Chang.
- Chang? – zdziwił się dowódca.
- Tak.
- To przedsiębiorca z bogatego rodu – wyjaśnił Proudfoot –
to utrudnia sprawę. W innych przypadkach minister pewnie zgodziłby się na aresztowanie
pod jakimś powodem i przebadanie przy pomocy Veritaserum.
Harry poczuł
jak jego euforia opada. Przecież nie mogą zbagatelizować jego poszlakę z powodu
statusu rodu Changów! Chciał już coś powiedzieć na ten temat, kiedy dowódca
przerwał mu gestem.
- Musimy to sprytnie rozgrać – oznajmił Potterowi – chcę kopie
twojego wspomnienia z dzisiaj. Potem będziemy działać formalnie żeby móc coś z
tym zrobić.
- Tak jest! – Harry zasalutował.
Po powrocie
do domu był szczęśliwy. Zrobił sobie drinka. Usiadł w fotelu w pokoju z
kominkiem i pil myśląc o tym kim mogą być towarzysze ojca Cho i czy to naprawdę
on może stać za makabryczną zbrodnią sprzed miesięcy.
- Harry?
Czyjś głos
wybił go zamyślenia. Rozejrzał się skąd może dobiegać głos. W pokoju był sam
tego był pewien. Spojrzał w kominek. Ujrzał znajomą kobieca twarz.
- Witaj, skarbie – przywitał się.
- Ciężki dzień w pracy? – spytała troskliwie.
Harry wstał
i podszedł w jej stronę. Przykucnął tak blisko paleniska, że aż czuł żar na
swoim ciele. Pragnął być jak najbliżej ukochanej.
- Właśnie nie – odpowiedział z uśmiechem – w końcu
znalazłem jakąś poszlakę w sprawie, nad którą pracujemy od dawna. Tylko jeszcze
nie wiem, gdzie mnie ona zaprowadzi.
- Pewnie do sprawcy – zapewniła z optymizmem Ginny.
- Być może – odpowiedział zamyślony – Co u ciebie? –
zmienił temat.
Dziewczyna
chyba to wyczuła, ale nic nie powiedziała.
- Przez tę cholerną Parkinson mam konflikt w zespole –
wycedziła przez zaciśnięte zęby.
- Z kim?
- Skąd wiesz, że to ja mam… ten konflikt?
- Inaczej już dawno byś go rozwiązała – odpowiedział spokojnie
i ciepło.
- Ładnie wybrnąłeś – powiedziała po chwili namysłu – ale to
w sumie nie ważne. Wygraliśmy z Krukonami 50 punktami. Na tę chwilę puchar jest
nasz. Wkrótce mecz Puchonów ze Ślizgonami…
Dalszą część
wieczoru dyskutowali o meczach szkolnej ligi, szansach ekipy Ginny na wygraną i
konflikcie wywołanym przez Pansy.
Następnego
dnia Potter zjawił się w biurze punktualnie o 8 rano. Wszyscy z jego zespołu
już oczekiwali na niego w biurze Proudfoota. Dodatkowo był w nim sam szef
całego biura, Gwain Robards.
- Skoro jest już Potter, możemy zaczynać – oznajmił dowódca
zespołu.
Harry stanął
przy drzwiach i słuchał jak oficer opowiada o poszlace na jaką wpadł. Okazało
się, że szef zespołu przez noc i poranek nie próżnował. Załatwił z ministrem
zgodę na zbadanie transakcji finansowych dokonywanych przez pana Chang.
Dodatkowo zespół Andrewsa ma mieć cały czas oko na rezydencję przedsiębiorcy. Z
kolei ludzie Savage’a będą obserwować lokal, w którym Potter podsłuchał
wyznanie Azjaty.
- Dobra robota, Potter – pochwalił go na zakończenie
Proudfoot.
Zebrał
gratulacje, lecz w przeciągu najbliższego tygodnia nie zdarzyło się nic
niezwykłego, podejrzanego albo chociaż dającego nadzieję na postęp w śledztwie.
Wreszcie w drugim tygodniu grudnia dowódca zespołu oznajmił, że dostał właśnie
raport na temat transakcji dokonywanych pana Chang. Nie było w nich nic
budzącego podejrzenia.
W między
czasie Harry dostał list od Ginny, w którym pisała, że Puchoni zremisowali ze
Ślizgonami i w zasadzie obie drużyny już nie liczą się w walce o puchar. W
postscriptum napisała też, że Hermiona wróciła już do normy, lecz nie chce
wyjawić co powodowało u niej takie „nietypowe”, jak ujęła to rudowłosa,
zachowanie.
Kilka dni później
dostał list od Syriusza, w którym ten pisze, że najwyższa pora zastanowić się
gdzie będą spędzać święta. Tego samego dnia wieczorem do biura aurorów wpłynęła
informacja od jednego z ludzi Andrewsa. Człowiek, który brał udział w
podsłuchanej przez Pottera rozmowie był widziany jak wchodził do rezydencji w
towarzystwie jednego ze zbiegłych szmalcowników.
- Co łączy Changa i dawnego szmalcownika? – spytał Proudfoot
następnego dnia swoich podwładnych.
- Aresztowali go? – spytała Chichi.
- Kogo?
- Changa albo szmalcownika albo tego trzeciego.
Kogokolwiek!
- Nie – odpowiedział oficer - szmalcownik nie opuścił
rezydencji albo zrobił to poprzez sieć Fiuu. Czekamy na informacje z centrali
sieci czy jest szansa ustalić gdzie i kiedy przenoszono się z kominka w
rezydencji.
- On ma coś na sumieniu – zauważył bystro John.
- Pytanie czy w tej czy innej sprawie – rzekł smutno
Williamson.
Harry
natomiast czuł jak ponownie odczuwa euforię. Sprawa ruszała do przodu i to
właśnie on odnalazł pierwszą poszlakę, że Chang jest winny… czegoś, bo nie byli
w stanie jeszcze ustalić czego dokładnie. Jedynym problemem była… Cho.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz