Rozdział 98
Ślizgon i Gryfonka
Cokolwiek
nie mówić o Romildzie Vane to umiała zaspokoić faceta. Draco nie raz i nie dwa
przysięgał sobie, że to już ostatni raz i porzuca Gryfonkę, lecz nie zrobił
tego. Za każdym razem kiedy był już o krok od dania jej kosza, odkrywał nowe
talenty mulatki. Trudno było ją rzucić, trudniej ukryć ich związek przed
Gryfonami, nie to było jednak najgorsze. Najtrudniej było jednak powstrzymać
Astorię przed zakończeniem tego. Determinacja dziewczyny do usuwania przeszkód
z drogi, którą szedł Związek Ślizgoński była godna podziwu, lecz po długich
namowach dała się przekonać.
Dzień po
wyborach Draco umówił się z Romildą. Od czasu ich pierwszej randki Malofy
przyzwyczaił się do jej wydatnego podbródka, który z czasem zaczął uznawać za
coś co odróżnia ją od innych kobiet. Dodając do tego jej ciemną karnację,
niemal czarne oczy i długie, kręcone, smolistoczarne włosy kontrastowała z nim
tak bardzo jak tylko się dało.
- Jak się ma mój wąż? – przywitała go pytaniem i mokrym
pocałunkiem.
Chłopak
przyjrzał się jej. Ubrana była w czarną, obcisłą szatę. Uczennice Hogwartu, a
zwłaszcza te z Gryfindoru nie często nosiły takie.
- Depresja powyborcza – odparł krótko.
- Twój ojciec był trzeci…
- … nie spodziewałem się żeby był wyżej o wygranej nawet
nie marząc.
Vane
przytuliła się do swojego chłopaka. Zawsze marzyła o słynnym partnerze. Nie
wyszło jej z tym przeklętym Potterem. Nie chciał jej ani po dobroci ani siłą.
Znienawidziła go. Kiedy, więc nadarzyła się możliwość nadziać się na jego
największego szkolnego wroga nie miała oporów. Zważywszy na ogromny majątek i
status jaki w świecie czarodziejów ma rodzina Ślizgona, Romilda pozbyła się
jakichkolwiek oporów. Musi utrzymać przy sobie taką partię za wszelką cenę!
- Może jakoś ci pomogę z tymi troskami? – spytała łapiąc go
za krocze.
Draco
westchnął.
- Przecież wiesz, że wiem jak ci pomóc – rozpoczęła masaż.
Czyjeś kroki
na korytarzu spowodowały, że Malfoy odskoczył od niej jak oparzony. Zrobił to w
ostatniej chwili, gdyż zza rogu wyszła szlama Granger w towarzystwie jednej z bliźniaczek
Patil. To pewnie ta z Gryfindoru – domyślił się Dracon nie mogąc sobie przypomnieć
jak ona ma na imię. To i tak było nieważne. Zganił się za to w myślach.
- Jakiś problem, Granger? – warknął widząc uśmieszek
szlamy.
- Ależ skąd Malfoy – odparła przesłodzonym tonem – nie
wiedziałam, że jesteś stanie romansować z kimś innej krwi niż ty…
Napalony i
wściekły ex- śmierciożerca to kiepskie połączenie. Jednym, błyskawicznym ruchem
wyjął różdżkę z kieszeni, wycelował i wypalił klątwą w Granger. Nadmiar emocji
nie pomógł mu jednak poprawnie wycelować. Zamiast w szlamę, trafił więc w
Patil. Ta została odrzucona siłą klątwy do tyłu i uderzyła plecami oraz
potylicą w ścianę z głuchym łoskotem, następnie zsunęła się na posadzkę tracąc
przytomność.
- Malfoy! – zapiszczała Granger.
Gryfonka
wyjęła różdżkę patrząc to na Patil, to na Malfoya. W końcu zaklęła pod nosem i
rzuciła się ku koleżance. Sprawdzając zaklęciem jej funkcje życiowe.
Draco
wykorzystał ten moment. Pchnął Vane i ruszyli pędem ku lochom. Biegli z całych
sił aż znaleźli się przed wejściem do pokoju wspólnego mieszkańców Slytherinu. Draco
wszedł pierwszy i zabrał dziewczynę za sobą. Jej przybycie wzbudziło sensację wśród
obecnych w pokoju domowników. Draco nie zważając na nich zabrał dziewczynę do
swojego dormitorium. Było puste. Złożyło się wprost idealnie, kiedy tylko za pomocą
magii zamknęli drzwi, dziewczyna uklękła przed nim…
Godzinę
później oboje byli już zrelaksowani i prawie zapomnieli o incydencie kilka
pięter wyżej. Niestety zostało im to brutalnie przypomniane przez wbiegającego
do pokoju Teodora Notta.
- Ślimak przylazł po ciebie! – krzyknął z progu do
przyjaciela.
- Po co? – spytała Romilda wystawiając potarganą głowę spod
kołdry.
- Chowaj się – syknął do kochanki Malfoy – gdzie jest? - zwrócił się do Notta.
- We wspólnym. Mówi, że chce żebyś do niego zszedł.
Blondyn
posłał wiązankę bluzgów w powietrze i wyszedł spod nakrycia. Nie zważając na
Teodora zaświecił nagim tyłkiem w poszukiwaniu bielizny.
- Nie mogłeś użyć do tego magii? – spytał Nott wychodząc z
obrzydzoną miną.
Malfoy
poszedł za jego wskazówką i dzięki różdżce migiem odnalazł bokserki, skarpetki
i cała resztę. Ubrał się i wyszedł na spotkanie szlabanowi i pewnie solidnemu
opieprzowi od opiekuna domu i dyrektorki. W tym momencie Draco odczuł jak
bardzo pozycja jego i jego rodu opadła po przegranej wojnie czarodziejów i
upadku rządów Voldemorta. Przez wygranych byli uważani za śmierciożerców,
tchórzy i zdrajców. Przez dawnych przyjaciół za zdrajców i tchórzy. Jeszcze
niedawno to przed nim drżał cały Hogwart, teraz on drży przed Slughornem i
McGonagall.
- Draco – przywitał go chłodno opiekun domu – powiedziano mi
co zaszło około dwóch godzin temu. Przyznajesz się do napaści na pannę Patil?
- Nie.
- W takim razie pójdziesz ze mną do pani dyrektor.
***
Wieści o
romansie Mallfoya i Gryfonki „gorszego pochodzenia” rozeszły się po szkole w
zastraszająco szybkim tempie. Trzeba przyznać, że o ile Ślizgoni dość łatwo
przyjęli za jedyną słuszną wersję zdarzeń mówiąca, że „Malfoy pokazuje
gryfońskiej dziewce kto jest panem”, o tyle pozostałe domy zareagowały zupełnie
inaczej. Rodzimy dom Romildy na ogół uważał, że ma prawa spotykać się z kim
chce, ale ex- śmierciożerca wysyłający na tydzień do skrzydła szpitalnego jej
koleżankę to już przesada. Wobec braku reakcji panny Vane na owe zdarzenia na
ogół była ona uważana za zdrajczynię domu. Krukoni cieszyli się z konfliktu
wewnątrz Gryfindoru jako, że wkrótce grali mecz szkolnej ligi Quidditcha z Gryfonami,
a do tej pory obie drużyny wygrały swoje pierwsze mecze.
Quidditch
był kolejnym powodem pogarszającym humor dziedzica rodu Malfoyów. Pierwszy mecz
przegrali z Krukonami 100 do 190. Przy zwycięstwie Gryfindoru z Puchonami 330
do 80 byli na ostatnim miejscu w tabeli po pierwszej kolejce spotkań. Następny
mecz zagrać mieli dopiero na początku grudnia. Nie była to typowa pora na mecz
szkolnej ligi, jednak z uwagi na wariackie papiery na jakich odbywał się sam rok
szkolny, nikt się tym nie przejął.
Dzień przed
meczem Gryfonów z Krukonami, Związek Ślizgoński miał swoje spotkanie w Pokoju
Życzeń. Zjawili się na nim Astoria Greengras, Draco, Teodor Nott i Pansy
Parkinson, a także sama Dafne Greengras we własnej osobie.
Starsza z
sióstr co prawda zrezygnowała z nauki w szkole, lecz tego dnia była w
odwiedzinach u Astorii.
- Wybory pokazały jak bardzo w dupie jesteśmy – zaczęła Pansy.
- To prawda – przytaknął jej Teodor – Konserwatyści mają 5
parlamentarzystów, Tradycjonaliści i Radykałowie po jednym, a my żadnego. Co
prawda Draco startował z listy swojego ojca, a Dafne od Magicznych Radykałów,
ale jedni nie przekroczyli progu, a od drugich wszedł tylko Woland.
Zebrani potaknęli
równocześnie ruchem głowy.
- Poza nimi weszli jeszcze – dodała Astoria – dwóch
komunistów, trzech socjalistów, 3 przedsiębiorców, jeden z Hogsmeade, jedna
osoba z Partii Mugolaków i 3 chrześcijan.
- Ponieśliśmy klęskę nie jako Związek Ślizgośnki, bo
oficjalnie nie starowaliśmy – zaczęła przemawiać Dafne – ponieśliśmy klęskę nie
tylko jako środowisko zwolenników supremacji Czystej Krwi, ale jako środowisko
proczarodziejskie.
Po raz
kolejny zebrani potaknęli jednocześnie głowami.
- Rozmawiałam z Wolandem – oznajmiła starsza siostra
Greengras – jego radykałowie są zainteresowani współpracą z nami. Polecają nam
zwalczanie wpływów antyczarodziejskich ideologii. Chodzi mu o komunistów,
socjalistów oraz Mugolaków jako, że ci ostatni będą starali się dyskryminować
nas.
- Jak zaczniemy znowu walczyć to Shacklebolt nas pozamyka
jako nowe wcielenie śmierciożerców – przyznał z odrazą Malfoy.
- Co budzi w tobie odrazę? – spytała napastliwie Parkinson –
Azkaban czy porównanie do śmierciożercy?
Malfoy
spojrzał na nią jak na skończoną idiotkę, którą w znacznej części była.
- Przecież ja byłem nim. – warknął z akcentem na ostatnie
słowo.
W odpowiedzi
Pansy pokazała swoje lewe przedramię, na którym widniał Mroczny Znak. Wąż był
blady, a jego kontury niemal niewidoczne. Draco zrobił to samo ze swoją ręką.
Pozostali patrzyli na to zainteresowani.
- Policytowaliście się już? – burknęła zniecierpliwiona
Dafne.
Oboje ex-
śmierciożercy pochowali swoje symbole dawnej przynależności.
- Rozumiem, że wobec takiego zachowania politykę w skali
całego kraju będę uprawiać z kim innym – oznajmiła wyniośle Greengras – wejdźmy
więc na temat szkolny. Nasz dom jest ciągle izolowany i tu wbrew pozorom wiele
dobrego robi dla nas związek Draco z tą Gryfonką. Wewnątrz domu wasza wersja o
pokazywaniu szmatom z Gryfindoru gdzie ich miejsce, czyli klęcząc przed
ślizgońskim panem daje nową nadzieję na walkę, na zewnątrz pokazuje, że też
jesteśmy normalnymi czarodziejami, z którymi da się gadać i nie tylko –
zakończyła puszczając oczko.
- To oznacza, że powinniśmy wszyscy dorwać sobie panny i
kawalerów spoza domu? – spytał naiwnie Nott.
- Nie – ucięła krótko Astoria.
- Nie – potwierdziła jej siostra – najbardziej znani
uczniowie to…?
- Granger i Weasley – odpowiedziała z obrzydzeniem Pansy.
- Gryfonki – podsumowała Dafne.
- Do czego zmierzasz? – spytał Draco.
- Pora zaatakować potomków Godryka.
***
Mecz
Gryfonów z Krukonami miał rozpocząć się o 15. Kibice obu drużyn przygotowywali
się do niego od kilku dni. Co prawda nie było aż takiej nienawiści wobec siebie
jak pomiędzy meczami tych pierwszych ze Ślizgonami, ale i tak było gorąco. Już
dzień przed meczem, kapitan reprezentacji Gryfindoru i najlepsza jego
zawodniczka przemieszczała się po szkole w towarzystwie innych uczniów tego
domu.
Ślizgoni
postanowili to wykorzystać by uderzyć w symbol zmian jakie zachodzą w
Hogwarcie. Ukochana Pottera, pochodząca z rodu zdrajców krwi musiała zostać
utemperowana.
- Hej, Weasley! – krzyknęła do niej Pansy na korytarzu po
śniadaniu.
- Czego mopsie? – odwarknęła Ginny.
- To prawda, że twój brat dalej u czubków? – spytała głośno
i z udawaną troską Parkinson.
Ginny aż
poczerwieniała na twarzy. Co by nie mówić o niej i jej rodzinie, to jednak
każdy członek rodu staje w obronie jego dobrego imienia jak i każdego z
pojedynczych członków.
- Odwołaj to! – syknęła wyciągając różdżkę.
- Ginny! Nie warto – mówił do niej Dean Thomas.
- Właśnie, oni chcą cię sprowokować – mówił Seamus.
Weasley
wycelowała różdżką w Pansy. Ta wzruszyła ramionami. Była o krok od wykluczenia
rudej z najważniejszego dla niej meczu w szkolnej karierze.
- Gdzie twój honor, Weasley? – kontynuowała Pansy.
Jeśli
wcześniej Ginny była zaczerwieniona na twarzy, to teraz przybrała barwę
dojrzałego buraka. Jej ręka zaczęła się trząść, a wraz z nią różdżka.
- TY! Ty mi będziesz gadać o honorze? – wybuchła.
- Tak.
Ginny już
brała wdech by rzucić klątwę, lecz Dean wyrwał jej różdżkę z ręki. W odpowiedzi
dziewczyna spoliczkowała go. Dean dotknął dłonią swojego policzka, lecz nie
oddał różdżki dziewczynie, ani nie zrobił nic innego. Stał sparaliżowany jak
ofiara bazyliszka.
- Oddaj! – warknęła Ginny dysząc ciężko.
- Nie – odpowiedział Thomas.
Irlandczyk
Finnigan wskoczył pomiędzy nich. Rozłożył szeroko ręce tak by nie podchodzili
ku sobie zbyt blisko. Coraz więcej osób gromadziło się wokół nikt. Kwestią
czasu było, gdy zjawią się nauczyciele. Pansy uznała, że to najwyższa pora by
się ulotnić.
Kiedy
Ślizgoni szli na obiad, atmosfera przy stole Gryfonów w dalszym ciągu była
gęsta. Ginny z Hermioną, Patil i kilkoma innymi dziewczynami oraz większością
drużyny siedziała z jednego końca stołu, natomiast ścigający Thomas jadł z
Finniganem oraz kilkoma chłopakami w tym jednym z pałkarzy.
Pansy
pomachała radośnie Gryfonom. To samo zrobiło kilka spośród osób idących z nią. Odpowiedziało
im kilkanaście nienawistnych spojrzeń oraz… oklaski ze stołu Krukonów. Idący za
Parkinson Malfoy zaczął zastanawiać się czy właśnie nie zrobili kolejnego kroku
na rzecz poprawienia pozycji swojego domu i wprowadzenia szerszego podziału w
Hogwarcie niż dotychczas.
Sam obiad
upływał im w zwyczajowej atmosferze. Do czasu aż drużyna Gryfonów zaczęła
opuszczać Wielką Salę. Weasley jako kapitan zarządziła wyjście zespołu, na co
Thomas i jeden z pałkarzy ociągali się. Wzbudzili tym aplauz Krukonów. Ślizgoni
inspirowani przez Pansy, Draco i Teodora dołączyli do burzy oklasków dla
niepokornych Gryfonów.
Ginny znów
zaczynały puszczać nerwy. Ruszyła w stronę mieszkańców Slytherinu, lecz po
kilku krokach zmieniła kierunek w stronę niepokornych zawodników. Po chwili
ruszyła za nią Granger.
Przy stole
nauczycielskim obserwujący spektakl do tej pory z zaciekawieniem przechodzącym w
zażenowanie Black zerwał się i ruszył w stronę swoich podopiecznych. Weasley
powoli dreptała wzdłuż swojego stołu, tymczasem Black robił coraz większe susy.
Thomas wstał ze swojego miejsca. Siedzący obok niego pałkarz zrobił to samo.
- Ginny – odezwał się krótko Syriusz, kiedy stał już obok
Deana.
- Słucham, profesorze? – odparła kładąc nacisk na ostatnie
słowo.
- Razem z panem Thomasem i reszta drużyny zapraszam do
mojego gabinetu.
Siódemka
Gryfonów wraz z opiekunem wyszła z Wielkiej Sali. Spektakl prawdopodobnie
został zakończony. Przyjaźń Blacka i Weasleyów była raczej ogólnie znana ze
względu na relacje jego oraz rudowłosej rodziny z Chłopcem, Który Przeżył.
Nawet Malfoy nie wierzył, że na mecz wyjdzie wrogo do siebie nastawiona ekipa
Gryfonów. Nie oznaczało to jednak, że będą tak dobrze zgrani jak podczas
poprzedniego meczu.
- Dziel i rządź – powiedział sam do siebie Draco.
- Dziel i rządź – potwierdziła Astoria.
Na mecz
członkowie Związku Ślizgońskiego wybrali się wraz ze znaczną częścią domu,
który odzyskiwał szacunek do dawnych idoli oraz Romildą Vane.
Zgodnie z
przypuszczeniami Gryfoni nie traktowali się wrogo, ale gołym okiem było widać,
że Ginny nie szuka na boisku Deana by podać mu kafla. Krukoni kilka razy
wykorzystali to i zdobyli po golu, lecz Weasley indywidualnymi akcjami –
latając na Błyskawicy Pottera – odrabiała straty swojej drużyny.
Ostatecznie
mecz zakończył się porażką Krukonów 170 do 220. Zebrani na trybunach Krukoni
oraz Ślizgoni przeklinali szukającego zespołu Ravenclaw, który nie złapał
znicza, chociaż miał go na wyciągnięcie ręki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz