Syriusz Black

Syriusz Black
Cudowne Ocalenie

wtorek, 27 marca 2018

99. Nowy trop


Rozdział 99
Nowy trop

          Wybory parlamentarne oraz ministra magii w życiu Harry’ego Pottera nie zmieniły nic. W dalszym ciągu mieszkał na Grimmauld Place numer 13, gdzie jego jedynym lokatorem był Stworek. Szczęśliwy był kiedy spędzał czas w pracy, ale ostatnimi czasy doceniał te samotne chwile, które spędzać mógł w rodowym domu Blacków. Nadrabiał wtedy braki w wiedzy na temat świata czarodziejów czytając książki, wyobrażał sobie minę Hermiony gdy jej o tym powie, ćwicząc nowe uroki oraz odpoczywając po męczącej i frustrującej pracy.

          Proudfoot od kilku dni chodził zirytowany. Brak postępów w sprawie zabójstwa informatora stawał się coraz bardziej męczący dla całego biura aurorów oraz Departamentu Przestrzegania Prawa. Do tej pory byli tylko pod presja samych siebie oraz medialną. Minister zaczął się tym interesować dopiero, kiedy prasa podłapała temat i zaczęło to grozić jego wynikowi w wyborach. Tuż po nich Kingsley oddalił się od sprawy, wracając do walki o reformowanie świata czarodziejów. Nie oznaczało to, że sprawa jest wolna od politycznych nacisków.

          Jack Woland, który po ostatnich wyborach został jedynym parlamentarzystom Magicznych Radykałów, cały czas na posiedzeniach parlamentu wypytywał o kwestię uśmiercenie w makabryczny sposób informatora ministerstwa. Pod koniec listopada zaczął nawet domagać się wyciągnięcia konsekwencji wobec odpowiedzialnych za przeprowadzenie akcji i śledztwa oraz podjęcie śledztwa wyjaśniającego niekompetencje biura.

          1 grudnia Proudfoot zwołał zebranie całego swojego zespołu. Chichi, Harry, Williamson oraz John McCarthy usiedli w jednym z pokojów przesłuchań. To miejsce było niecodziennym jak na spotkania zespołu aurorskiego.

- Wiecie po co was wzywam – zaczął Proudfoot.

          Skinęli głowami w geście potwierdzenia.

- Braknie nam jakiegokolwiek sukcesu – stwierdził załamując ręce dowódca – musimy rozpaczliwie znaleźć coś co nam pomoże. Minister pomimo zapowiedzi na ostatnim spotkaniu, zaczął rozważać umorzenie sprawy.
- Co? – zdziwił się John.
- Nie może – zaprzeczyła Chichi.
- Może – potwierdził Williamson.
- Nic nie mówisz – Proudfoot zwrócił się do Pottera.
- Nie wiem co powiedzieć – wyznał zawstydzony Harry.

          Dowódca ze zrozumieniem skinął głową.

- Potrzebujemy informacji – stwierdził nagle – kamuflujecie się i migiem na Nokturn. Coś tam musicie znaleźć!

          Wstali z miejsc i udali się do punktu zbornego. Jako pierwszy deportował się Williamson. Tuż po nim przyszła kolej na Chichi, Johna i Harry’ego. Znajdowali się przed wejściem do Dziurawego Kotła. Jako pierwszy wszedł McCarthy. Chwilę po nim zrobił to Williamson.

- Znowu sami – zauważyła Chinka.
- Jeśli znajdziemy coś w tej konfiguracji to nie mam nic przeciwko temu – odpowiedział kurtuazyjne Potter.

          Chichi zaśmiała się i weszła przez mur na Pokątną. Harry zrobił sobie krótki spacer wokół mugolskiej strony muru po czym także stuknął różdżką w odpowiednią cegłę i wkroczył na Pokątną. Jeszcze przed wycieczką na Nokturn postanowił rozejrzeć się tutaj. Usiadł w lodziarni. Złożył zamówienie, odebrał je, zapłacił i obserwował.

          Na Pokątnej nie działo się nic nie zwykłego jak na ten okres. Harry zaobserwował kilku bezdomnych, którym ministerstwo w dalszym ciągu nie zdołało zapewnić powrotu do godnego życia. Widział też kilku alkoholików z butelkami mugolskiego taniego wina oraz jednego ćpuna z różowym irokezem. Sądząc po wieku punk mógłby być jego ojcem.

          Wokół lokali krzątali się jednak czarodzieje, którzy nie należeli do marginesu społeczeństwa. Harry pomyślał chwilę nad kontrastem jaki wywołuje u niego widok bogatych klientek Madam Malkine oraz bezdomnych. Zdecydował pogadać z tymi drugimi.

          Powoli podszedł do jednego z nich. Na oko miał pięćdziesiąt lat. Brudne włosy kiedyś mogły być koloru blond, lecz teraz były szare, posklejane i ze śladami ulicznego brudu. Ubrany był w podarty, ciemny płaszcz podróżny.

- Cześć – przywitał go Harry.
- Kierownik miałby poratować kilkoma syklami? – odpowiedział bezdomny.

          Ku zdziwieniu aurora nieznajomy był trzeźwy, a przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Jeszcze nie wiedział czy to utrudni czy ułatwi mu pracę.

- Może mam, ale nie za darmo.
- Czego chcesz? – warknął nieprzyjemnie tamten.
- Jakiś czas temu zaginął tutaj mój przyjaciel…
- … to idź do aurorów.

          Harry ściągnął ku sobie brwi. Zmarszczył się, pomyślał i wyjął z kieszeni dwa sykle. Rzucił je bezdomnemu.

- Na zachętę – oznajmił – dasz mi informacje, będzie ich więcej.
- Jak wyglądał ten twój przyjaciel? Nazywał się jakoś?

          Harry poczuł potęgę pieniędzy. Nie lubił tego uczucia, ale jeśli dzięki temu uda mu się pchnąć śledztwo do przodu to jest w stanie uszczuplić swój majątek o kilka syklów albo galeonów. Opowiedział bezdomnemu to co mógł opowiedzieć o zamordowanym informatorze i powtórzył ten sam zabieg z pozostałymi.

          Dopiero wtedy poszedł na obiad do jednej z knajp. Gulasz wołowy pozwolił mu uzupełnić zapasy energii i był gotowy na pierwsze od dawna wejście na Nokturn. Ciekawiło go co zmieniło się na ulicy czarnoksiężników i przemytników odkąd był tam po raz ostatni.

          Już na wejściu uderzyła go przeraźliwa pustka. Po chodnikach nie krzątał się nikt. Wystawy sklepów i lokali zdradzały, że nikt nie zaprasza klientów do środka. Po kilkunastu krokach w głąb ulicy okazało się, że to nie prawda. Najzwyczajniej w świecie klienci i handlarze postanowili się lepiej maskować co utrudniało prace aurorom. Zniechęcony Harry wszedł do jednej z knajp. Nazywała się „Pod podłym choclikiem”. 

          Po wejściu do środka Potter przeżył szok. Spodziewał się obskurnej knajpy w stylu „Gospody pod świńskim łbem” tymczasem znalazł się w eleganckim lokalu. Był on dobrze oświetlony. Stoliki, krzesła i inne meble wyglądały na solidne, drewniane produkty. Nakrycia były schludne, a barman wyglądał jak krupier w mugolskich filmach. Poza nim i aurorem wewnątrz było jeszcze kilka osób.

          Harry zamówił drinka o uroczej nazwie „Zguba wybrańca”. Usiadł z nim w jednym z kątów lokalu. Obserwował w wypolerowanym oknie ulicę. W dalszym ciągu świeciła pustkami. Ostrożnie skierował wzrok na pozostałych gości lokalu. Przy jednym ze stolików siedziało starsze małżeństwo, przy innym samotny czarodziej pił serię sześciu kieliszków czegoś wyglądającego jak mugolska wódka. Wreszcie przy jednym ze stolików dostrzegł znajomą twarz.

          Cho Chang. Ubrana była w szary płaszcz podróżny i czarny kapelusz ze skromnym rondem. Obok niej siedział ktoś wyglądający na jej ojca. Naprzeciwko – plecami do Pottera – znajdowało się dwoje mężczyzn w czarnych pelerynach.

          Harry mimowolnie postanowił zbadać co takiego robi jego ex- dziewczyna w takim miejscu, na takiej ulicy. Dopił spokojnie drinka i poszedł do łazienki. Tam wyjął z wewnętrznej kieszeni płaszcza swoją pelerynę- niewidkę. Ubrał ją i upewniwszy się, że nic mu nie wystaje chciał wyjść, lecz przypomniał sobie, że ktoś może namierzyć go po hałasie jaki wywoła stukot obcasów jego butów. Rzucił, więc odpowiednie zaklęcie i wyszedł.

          Uważając by nic nie trącić i nie dotknąć innych gości lokalu podszedł do stolika Changów. Pan Chang tłumaczył coś jednemu z tych gości w obcym języku, którego nie mógł zrozumieć. Wykorzystał, więc ten moment na przyjrzenie się rozmówcom ojca Cho.

          Jeden z nich miał na oko coś około trzydziestki. Powoli zaczynał łysieć, a na czole miał liczne zadrapania. Drugi był starszy i twarz pokrywały mu czyraki. Okropny widok. Harry postanowił na niego nie patrzeć więcej niż to konieczne.

          Dawna ścigająca drużyny Krukonów siedziała z nimi wyraźnie znudzona. Harry pomyślał, że może ojciec bierze ją ze sobą by robiła za ozdobę jego rozmów, negocjacji czy czymkolwiek było to dzisiejsze spotkanie.

- Ministerstwo dostaje kociokwiku z tym morderstwem – nagle jeden z rozmówców przeszedł na angielski.
- Wątpię żeby coś znaleźli – odparł pan Chang i ponownie przeszedł na obcy język.

          Harry poczuł jak wewnątrz niego pojawia się euforia. Jeśli pochodzący z Azji czarodziej nie blefował to sądząc po jego wypowiedzi, może on coś wiedzieć o sprawie, która spędza sen z powiek wszystkim brytyjskim aurorom. Niedane mu jednak było się nacieszyć swoim odkryciem, ponieważ ojciec Cho ponownie odezwał się po angielsku:

- I to by było na tyle panowie – wstał – dziękuję za miłe spotkanie – uścisnął dłonie 
rozmówców, a Harry w pośpiechu udał się do łazienki.

          Wszedł do środka i zdjął z siebie pelerynę, którą dostał od swojego ojca. Kiedy wyszedł z łazienki ani Changów ani ich rozmówców już nie było. Zamówił więc jeszcze jedną Zgubę wybrańca. Wypił ją i udał się zewnątrz. Przespacerował się po wciąż opustoszałym Nokturnie na Pokątną. Tutaj znalazł spokojny, nieuczęszczany zaułek i deportował się z trzaskiem.

          Był przedostatnim aurorem ze swojego zespołu, który zjawił się w biurze Proudfoota. Dowódca siedział w swoim fotelu patrząc na ścianę paląc przy tym kubańską fajkę.

- Masz coś? – spytał bez podnoszenie wzroku ze ściany.
- Możliwe, że poszlakę – odpowiedział Potter tłumiąc emocje.
- O! – zdziwił się Porudfoot – Dawaj.
- Czarodziej azjatyckiego pochodzenia jest bardzo pewny, że nic nie znajdziemy w sprawie, którą badamy. Prawdopodobnie nazywa się Chang.
- Chang? – zdziwił się dowódca.
- Tak.
- To przedsiębiorca z bogatego rodu – wyjaśnił Proudfoot – to utrudnia sprawę. W innych przypadkach minister pewnie zgodziłby się na aresztowanie pod jakimś powodem i przebadanie przy pomocy Veritaserum.

          Harry poczuł jak jego euforia opada. Przecież nie mogą zbagatelizować jego poszlakę z powodu statusu rodu Changów! Chciał już coś powiedzieć na ten temat, kiedy dowódca przerwał mu gestem.

- Musimy to sprytnie rozgrać – oznajmił Potterowi – chcę kopie twojego wspomnienia z dzisiaj. Potem będziemy działać formalnie żeby móc coś z tym zrobić.
- Tak jest! – Harry zasalutował.

          Po powrocie do domu był szczęśliwy. Zrobił sobie drinka. Usiadł w fotelu w pokoju z kominkiem i pil myśląc o tym kim mogą być towarzysze ojca Cho i czy to naprawdę on może stać za makabryczną zbrodnią sprzed miesięcy.

- Harry?

          Czyjś głos wybił go zamyślenia. Rozejrzał się skąd może dobiegać głos. W pokoju był sam tego był pewien. Spojrzał w kominek. Ujrzał znajomą kobieca twarz.

- Witaj, skarbie – przywitał się.
- Ciężki dzień w pracy? – spytała troskliwie.

          Harry wstał i podszedł w jej stronę. Przykucnął tak blisko paleniska, że aż czuł żar na swoim ciele. Pragnął być jak najbliżej ukochanej.

- Właśnie nie – odpowiedział z uśmiechem – w końcu znalazłem jakąś poszlakę w sprawie, nad którą pracujemy od dawna. Tylko jeszcze nie wiem, gdzie mnie ona zaprowadzi.
- Pewnie do sprawcy – zapewniła z optymizmem Ginny.
- Być może – odpowiedział zamyślony – Co u ciebie? – zmienił temat.

          Dziewczyna chyba to wyczuła, ale nic nie powiedziała.

- Przez tę cholerną Parkinson mam konflikt w zespole – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
- Z kim?
- Skąd wiesz, że to ja mam… ten konflikt?
- Inaczej już dawno byś go rozwiązała – odpowiedział spokojnie i ciepło.
- Ładnie wybrnąłeś – powiedziała po chwili namysłu – ale to w sumie nie ważne. Wygraliśmy z Krukonami 50 punktami. Na tę chwilę puchar jest nasz. Wkrótce mecz Puchonów ze Ślizgonami…

          Dalszą część wieczoru dyskutowali o meczach szkolnej ligi, szansach ekipy Ginny na wygraną i konflikcie wywołanym przez Pansy.

          Następnego dnia Potter zjawił się w biurze punktualnie o 8 rano. Wszyscy z jego zespołu już oczekiwali na niego w biurze Proudfoota. Dodatkowo był w nim sam szef całego biura, Gwain Robards.

- Skoro jest już Potter, możemy zaczynać – oznajmił dowódca zespołu.

          Harry stanął przy drzwiach i słuchał jak oficer opowiada o poszlace na jaką wpadł. Okazało się, że szef zespołu przez noc i poranek nie próżnował. Załatwił z ministrem zgodę na zbadanie transakcji finansowych dokonywanych przez pana Chang. Dodatkowo zespół Andrewsa ma mieć cały czas oko na rezydencję przedsiębiorcy. Z kolei ludzie Savage’a będą obserwować lokal, w którym Potter podsłuchał wyznanie Azjaty.

- Dobra robota, Potter – pochwalił go na zakończenie Proudfoot.

          Zebrał gratulacje, lecz w przeciągu najbliższego tygodnia nie zdarzyło się nic niezwykłego, podejrzanego albo chociaż dającego nadzieję na postęp w śledztwie. Wreszcie w drugim tygodniu grudnia dowódca zespołu oznajmił, że dostał właśnie raport na temat transakcji dokonywanych pana Chang. Nie było w nich nic budzącego podejrzenia.

          W między czasie Harry dostał list od Ginny, w którym pisała, że Puchoni zremisowali ze Ślizgonami i w zasadzie obie drużyny już nie liczą się w walce o puchar. W postscriptum napisała też, że Hermiona wróciła już do normy, lecz nie chce wyjawić co powodowało u niej takie „nietypowe”, jak ujęła to rudowłosa, zachowanie.

          Kilka dni później dostał list od Syriusza, w którym ten pisze, że najwyższa pora zastanowić się gdzie będą spędzać święta. Tego samego dnia wieczorem do biura aurorów wpłynęła informacja od jednego z ludzi Andrewsa. Człowiek, który brał udział w podsłuchanej przez Pottera rozmowie był widziany jak wchodził do rezydencji w towarzystwie jednego ze zbiegłych szmalcowników.

- Co łączy Changa i dawnego szmalcownika? – spytał Proudfoot następnego dnia swoich podwładnych.
- Aresztowali go? – spytała Chichi.
- Kogo?
- Changa albo szmalcownika albo tego trzeciego. Kogokolwiek!
- Nie – odpowiedział oficer - szmalcownik nie opuścił rezydencji albo zrobił to poprzez sieć Fiuu. Czekamy na informacje z centrali sieci czy jest szansa ustalić gdzie i kiedy przenoszono się z kominka w rezydencji.
- On ma coś na sumieniu – zauważył bystro John.
- Pytanie czy w tej czy innej sprawie – rzekł smutno Williamson.

          Harry natomiast czuł jak ponownie odczuwa euforię. Sprawa ruszała do przodu i to właśnie on odnalazł pierwszą poszlakę, że Chang jest winny… czegoś, bo nie byli w stanie jeszcze ustalić czego dokładnie. Jedynym problemem była… Cho.

poniedziałek, 26 marca 2018

98. Ślizgon i Gryfonka


Rozdział 98
Ślizgon i Gryfonka

          Cokolwiek nie mówić o Romildzie Vane to umiała zaspokoić faceta. Draco nie raz i nie dwa przysięgał sobie, że to już ostatni raz i porzuca Gryfonkę, lecz nie zrobił tego. Za każdym razem kiedy był już o krok od dania jej kosza, odkrywał nowe talenty mulatki. Trudno było ją rzucić, trudniej ukryć ich związek przed Gryfonami, nie to było jednak najgorsze. Najtrudniej było jednak powstrzymać Astorię przed zakończeniem tego. Determinacja dziewczyny do usuwania przeszkód z drogi, którą szedł Związek Ślizgoński była godna podziwu, lecz po długich namowach dała się przekonać.

          Dzień po wyborach Draco umówił się z Romildą. Od czasu ich pierwszej randki Malofy przyzwyczaił się do jej wydatnego podbródka, który z czasem zaczął uznawać za coś co odróżnia ją od innych kobiet. Dodając do tego jej ciemną karnację, niemal czarne oczy i długie, kręcone, smolistoczarne włosy kontrastowała z nim tak bardzo jak tylko się dało. 

- Jak się ma mój wąż? – przywitała go pytaniem i mokrym pocałunkiem.

          Chłopak przyjrzał się jej. Ubrana była w czarną, obcisłą szatę. Uczennice Hogwartu, a zwłaszcza te z Gryfindoru nie często nosiły takie.

- Depresja powyborcza – odparł krótko.
- Twój ojciec był trzeci…
- … nie spodziewałem się żeby był wyżej o wygranej nawet nie marząc.

          Vane przytuliła się do swojego chłopaka. Zawsze marzyła o słynnym partnerze. Nie wyszło jej z tym przeklętym Potterem. Nie chciał jej ani po dobroci ani siłą. Znienawidziła go. Kiedy, więc nadarzyła się możliwość nadziać się na jego największego szkolnego wroga nie miała oporów. Zważywszy na ogromny majątek i status jaki w świecie czarodziejów ma rodzina Ślizgona, Romilda pozbyła się jakichkolwiek oporów. Musi utrzymać przy sobie taką partię za wszelką cenę!

- Może jakoś ci pomogę z tymi troskami? – spytała łapiąc go za krocze.

          Draco westchnął.

- Przecież wiesz, że wiem jak ci pomóc – rozpoczęła masaż.

          Czyjeś kroki na korytarzu spowodowały, że Malfoy odskoczył od niej jak oparzony. Zrobił to w ostatniej chwili, gdyż zza rogu wyszła szlama Granger w towarzystwie jednej z bliźniaczek Patil. To pewnie ta z Gryfindoru – domyślił się Dracon nie mogąc sobie przypomnieć jak ona ma na imię. To i tak było nieważne. Zganił się za to w myślach.

- Jakiś problem, Granger? – warknął widząc uśmieszek szlamy.
- Ależ skąd Malfoy – odparła przesłodzonym tonem – nie wiedziałam, że jesteś stanie romansować z kimś innej krwi niż ty…

          Napalony i wściekły ex- śmierciożerca to kiepskie połączenie. Jednym, błyskawicznym ruchem wyjął różdżkę z kieszeni, wycelował i wypalił klątwą w Granger. Nadmiar emocji nie pomógł mu jednak poprawnie wycelować. Zamiast w szlamę, trafił więc w Patil. Ta została odrzucona siłą klątwy do tyłu i uderzyła plecami oraz potylicą w ścianę z głuchym łoskotem, następnie zsunęła się na posadzkę tracąc przytomność.
- Malfoy! – zapiszczała Granger.

          Gryfonka wyjęła różdżkę patrząc to na Patil, to na Malfoya. W końcu zaklęła pod nosem i rzuciła się ku koleżance. Sprawdzając zaklęciem jej funkcje życiowe.

          Draco wykorzystał ten moment. Pchnął Vane i ruszyli pędem ku lochom. Biegli z całych sił aż znaleźli się przed wejściem do pokoju wspólnego mieszkańców Slytherinu. Draco wszedł pierwszy i zabrał dziewczynę za sobą. Jej przybycie wzbudziło sensację wśród obecnych w pokoju domowników. Draco nie zważając na nich zabrał dziewczynę do swojego dormitorium. Było puste. Złożyło się wprost idealnie, kiedy tylko za pomocą magii zamknęli drzwi, dziewczyna uklękła przed nim…

          Godzinę później oboje byli już zrelaksowani i prawie zapomnieli o incydencie kilka pięter wyżej. Niestety zostało im to brutalnie przypomniane przez wbiegającego do pokoju Teodora Notta.

- Ślimak przylazł po ciebie! – krzyknął z progu do przyjaciela.
- Po co? – spytała Romilda wystawiając potarganą głowę spod kołdry.
- Chowaj się – syknął do kochanki Malfoy – gdzie jest?  - zwrócił się do Notta.
- We wspólnym. Mówi, że chce żebyś do niego zszedł.

          Blondyn posłał wiązankę bluzgów w powietrze i wyszedł spod nakrycia. Nie zważając na Teodora zaświecił nagim tyłkiem w poszukiwaniu bielizny.

- Nie mogłeś użyć do tego magii? – spytał Nott wychodząc z obrzydzoną miną.

          Malfoy poszedł za jego wskazówką i dzięki różdżce migiem odnalazł bokserki, skarpetki i cała resztę. Ubrał się i wyszedł na spotkanie szlabanowi i pewnie solidnemu opieprzowi od opiekuna domu i dyrektorki. W tym momencie Draco odczuł jak bardzo pozycja jego i jego rodu opadła po przegranej wojnie czarodziejów i upadku rządów Voldemorta. Przez wygranych byli uważani za śmierciożerców, tchórzy i zdrajców. Przez dawnych przyjaciół za zdrajców i tchórzy. Jeszcze niedawno to przed nim drżał cały Hogwart, teraz on drży przed Slughornem i McGonagall.

- Draco – przywitał go chłodno opiekun domu – powiedziano mi co zaszło około dwóch godzin temu. Przyznajesz się do napaści na pannę Patil?
- Nie.
- W takim razie pójdziesz ze mną do pani dyrektor.

***

          Wieści o romansie Mallfoya i Gryfonki „gorszego pochodzenia” rozeszły się po szkole w zastraszająco szybkim tempie. Trzeba przyznać, że o ile Ślizgoni dość łatwo przyjęli za jedyną słuszną wersję zdarzeń mówiąca, że „Malfoy pokazuje gryfońskiej dziewce kto jest panem”, o tyle pozostałe domy zareagowały zupełnie inaczej. Rodzimy dom Romildy na ogół uważał, że ma prawa spotykać się z kim chce, ale ex- śmierciożerca wysyłający na tydzień do skrzydła szpitalnego jej koleżankę to już przesada. Wobec braku reakcji panny Vane na owe zdarzenia na ogół była ona uważana za zdrajczynię domu. Krukoni cieszyli się z konfliktu wewnątrz Gryfindoru jako, że wkrótce grali mecz szkolnej ligi Quidditcha z Gryfonami, a do tej pory obie drużyny wygrały swoje pierwsze mecze.

          Quidditch był kolejnym powodem pogarszającym humor dziedzica rodu Malfoyów. Pierwszy mecz przegrali z Krukonami 100 do 190. Przy zwycięstwie Gryfindoru z Puchonami 330 do 80 byli na ostatnim miejscu w tabeli po pierwszej kolejce spotkań. Następny mecz zagrać mieli dopiero na początku grudnia. Nie była to typowa pora na mecz szkolnej ligi, jednak z uwagi na wariackie papiery na jakich odbywał się sam rok szkolny, nikt się tym nie przejął.

          Dzień przed meczem Gryfonów z Krukonami, Związek Ślizgoński miał swoje spotkanie w Pokoju Życzeń. Zjawili się na nim Astoria Greengras, Draco, Teodor Nott i Pansy Parkinson, a także sama Dafne Greengras we własnej osobie.

          Starsza z sióstr co prawda zrezygnowała z nauki w szkole, lecz tego dnia była w odwiedzinach u Astorii. 

- Wybory pokazały jak bardzo w dupie jesteśmy – zaczęła Pansy.
- To prawda – przytaknął jej Teodor – Konserwatyści mają 5 parlamentarzystów, Tradycjonaliści i Radykałowie po jednym, a my żadnego. Co prawda Draco startował z listy swojego ojca, a Dafne od Magicznych Radykałów, ale jedni nie przekroczyli progu, a od drugich wszedł tylko Woland.

          Zebrani potaknęli równocześnie ruchem głowy.

- Poza nimi weszli jeszcze – dodała Astoria – dwóch komunistów, trzech socjalistów, 3 przedsiębiorców, jeden z Hogsmeade, jedna osoba z Partii Mugolaków i 3 chrześcijan.
- Ponieśliśmy klęskę nie jako Związek Ślizgośnki, bo oficjalnie nie starowaliśmy – zaczęła przemawiać Dafne – ponieśliśmy klęskę nie tylko jako środowisko zwolenników supremacji Czystej Krwi, ale jako środowisko proczarodziejskie.

          Po raz kolejny zebrani potaknęli jednocześnie głowami.

- Rozmawiałam z Wolandem – oznajmiła starsza siostra Greengras – jego radykałowie są zainteresowani współpracą z nami. Polecają nam zwalczanie wpływów antyczarodziejskich ideologii. Chodzi mu o komunistów, socjalistów oraz Mugolaków jako, że ci ostatni będą starali się dyskryminować nas.
- Jak zaczniemy znowu walczyć to Shacklebolt nas pozamyka jako nowe wcielenie śmierciożerców – przyznał z odrazą Malfoy.
- Co budzi w tobie odrazę? – spytała napastliwie Parkinson – Azkaban czy porównanie do śmierciożercy?

          Malfoy spojrzał na nią jak na skończoną idiotkę, którą w znacznej części była.

- Przecież ja byłem nim. – warknął z akcentem na ostatnie słowo.

          W odpowiedzi Pansy pokazała swoje lewe przedramię, na którym widniał Mroczny Znak. Wąż był blady, a jego kontury niemal niewidoczne. Draco zrobił to samo ze swoją ręką. Pozostali patrzyli na to zainteresowani.

- Policytowaliście się już? – burknęła zniecierpliwiona Dafne.

          Oboje ex- śmierciożercy pochowali swoje symbole dawnej przynależności.

- Rozumiem, że wobec takiego zachowania politykę w skali całego kraju będę uprawiać z kim innym – oznajmiła wyniośle Greengras – wejdźmy więc na temat szkolny. Nasz dom jest ciągle izolowany i tu wbrew pozorom wiele dobrego robi dla nas związek Draco z tą Gryfonką. Wewnątrz domu wasza wersja o pokazywaniu szmatom z Gryfindoru gdzie ich miejsce, czyli klęcząc przed ślizgońskim panem daje nową nadzieję na walkę, na zewnątrz pokazuje, że też jesteśmy normalnymi czarodziejami, z którymi da się gadać i nie tylko – zakończyła puszczając oczko.

- To oznacza, że powinniśmy wszyscy dorwać sobie panny i kawalerów spoza domu? – spytał naiwnie Nott.
- Nie – ucięła krótko Astoria.
- Nie – potwierdziła jej siostra – najbardziej znani uczniowie to…?
- Granger i Weasley – odpowiedziała z obrzydzeniem Pansy.
- Gryfonki – podsumowała Dafne.
- Do czego zmierzasz? – spytał Draco.
- Pora zaatakować potomków Godryka.

***

          Mecz Gryfonów z Krukonami miał rozpocząć się o 15. Kibice obu drużyn przygotowywali się do niego od kilku dni. Co prawda nie było aż takiej nienawiści wobec siebie jak pomiędzy meczami tych pierwszych ze Ślizgonami, ale i tak było gorąco. Już dzień przed meczem, kapitan reprezentacji Gryfindoru i najlepsza jego zawodniczka przemieszczała się po szkole w towarzystwie innych uczniów tego domu.

          Ślizgoni postanowili to wykorzystać by uderzyć w symbol zmian jakie zachodzą w Hogwarcie. Ukochana Pottera, pochodząca z rodu zdrajców krwi musiała zostać utemperowana.

- Hej, Weasley! – krzyknęła do niej Pansy na korytarzu po śniadaniu.
- Czego mopsie? – odwarknęła Ginny.
- To prawda, że twój brat dalej u czubków? – spytała głośno i z udawaną troską Parkinson.

          Ginny aż poczerwieniała na twarzy. Co by nie mówić o niej i jej rodzinie, to jednak każdy członek rodu staje w obronie jego dobrego imienia jak i każdego z pojedynczych członków.

- Odwołaj to! – syknęła wyciągając różdżkę.
- Ginny! Nie warto – mówił do niej Dean Thomas.
- Właśnie, oni chcą cię sprowokować – mówił Seamus.

          Weasley wycelowała różdżką w Pansy. Ta wzruszyła ramionami. Była o krok od wykluczenia rudej z najważniejszego dla niej meczu w szkolnej karierze.

- Gdzie twój honor, Weasley? – kontynuowała Pansy.

          Jeśli wcześniej Ginny była zaczerwieniona na twarzy, to teraz przybrała barwę dojrzałego buraka. Jej ręka zaczęła się trząść, a wraz z nią różdżka.

- TY! Ty mi będziesz gadać o honorze? – wybuchła.
- Tak.

          Ginny już brała wdech by rzucić klątwę, lecz Dean wyrwał jej różdżkę z ręki. W odpowiedzi dziewczyna spoliczkowała go. Dean dotknął dłonią swojego policzka, lecz nie oddał różdżki dziewczynie, ani nie zrobił nic innego. Stał sparaliżowany jak ofiara bazyliszka.

- Oddaj! – warknęła Ginny dysząc ciężko.
- Nie – odpowiedział Thomas.

          Irlandczyk Finnigan wskoczył pomiędzy nich. Rozłożył szeroko ręce tak by nie podchodzili ku sobie zbyt blisko. Coraz więcej osób gromadziło się wokół nikt. Kwestią czasu było, gdy zjawią się nauczyciele. Pansy uznała, że to najwyższa pora by się ulotnić.

          Kiedy Ślizgoni szli na obiad, atmosfera przy stole Gryfonów w dalszym ciągu była gęsta. Ginny z Hermioną, Patil i kilkoma innymi dziewczynami oraz większością drużyny siedziała z jednego końca stołu, natomiast ścigający Thomas jadł z Finniganem oraz kilkoma chłopakami w tym jednym z pałkarzy.

          Pansy pomachała radośnie Gryfonom. To samo zrobiło kilka spośród osób idących z nią. Odpowiedziało im kilkanaście nienawistnych spojrzeń oraz… oklaski ze stołu Krukonów. Idący za Parkinson Malfoy zaczął zastanawiać się czy właśnie nie zrobili kolejnego kroku na rzecz poprawienia pozycji swojego domu i wprowadzenia szerszego podziału w Hogwarcie niż dotychczas.

          Sam obiad upływał im w zwyczajowej atmosferze. Do czasu aż drużyna Gryfonów zaczęła opuszczać Wielką Salę. Weasley jako kapitan zarządziła wyjście zespołu, na co Thomas i jeden z pałkarzy ociągali się. Wzbudzili tym aplauz Krukonów. Ślizgoni inspirowani przez Pansy, Draco i Teodora dołączyli do burzy oklasków dla niepokornych Gryfonów.

          Ginny znów zaczynały puszczać nerwy. Ruszyła w stronę mieszkańców Slytherinu, lecz po kilku krokach zmieniła kierunek w stronę niepokornych zawodników. Po chwili ruszyła za nią Granger.

          Przy stole nauczycielskim obserwujący spektakl do tej pory z zaciekawieniem przechodzącym w zażenowanie Black zerwał się i ruszył w stronę swoich podopiecznych. Weasley powoli dreptała wzdłuż swojego stołu, tymczasem Black robił coraz większe susy. Thomas wstał ze swojego miejsca. Siedzący obok niego pałkarz zrobił to samo.

- Ginny – odezwał się krótko Syriusz, kiedy stał już obok Deana.
- Słucham, profesorze? – odparła kładąc nacisk na ostatnie słowo.
- Razem z panem Thomasem i reszta drużyny zapraszam do mojego gabinetu.

          Siódemka Gryfonów wraz z opiekunem wyszła z Wielkiej Sali. Spektakl prawdopodobnie został zakończony. Przyjaźń Blacka i Weasleyów była raczej ogólnie znana ze względu na relacje jego oraz rudowłosej rodziny z Chłopcem, Który Przeżył. Nawet Malfoy nie wierzył, że na mecz wyjdzie wrogo do siebie nastawiona ekipa Gryfonów. Nie oznaczało to jednak, że będą tak dobrze zgrani jak podczas poprzedniego meczu.

- Dziel i rządź – powiedział sam do siebie Draco.
- Dziel i rządź – potwierdziła Astoria.

          Na mecz członkowie Związku Ślizgońskiego wybrali się wraz ze znaczną częścią domu, który odzyskiwał szacunek do dawnych idoli oraz Romildą Vane.

          Zgodnie z przypuszczeniami Gryfoni nie traktowali się wrogo, ale gołym okiem było widać, że Ginny nie szuka na boisku Deana by podać mu kafla. Krukoni kilka razy wykorzystali to i zdobyli po golu, lecz Weasley indywidualnymi akcjami – latając na Błyskawicy Pottera – odrabiała straty swojej drużyny.

          Ostatecznie mecz zakończył się porażką Krukonów 170 do 220. Zebrani na trybunach Krukoni oraz Ślizgoni przeklinali szukającego zespołu Ravenclaw, który nie złapał znicza, chociaż miał go na wyciągnięcie ręki.