Syriusz Black

Syriusz Black
Cudowne Ocalenie

czwartek, 3 listopada 2016

82. Decyzja



Rozdział 82
Decyzja

            Od czasu feralnej imprezy urodzinowej zarówno Harry jak i Syriusz czy Ginny zerwali kontakt z jej bratem. Hermiona odwiedzała Grimmauld Place numer 13 dwukrotnie w pierwszym tygodniu sierpnia. Starała się ugłaskać przyjaciółkę, gdyż to głównie ona pałała żądzą mordu własnego brata, ale nic nie wskórała. Sam Harry gotów był wybaczyć przyjacielowi, który zawiódł go wielokrotnie - jak kilkanaście razy lub więcej raczyła wspomnieć Ginny -ale nie uzyskał na to jej pozwolenia. Mając do wyboru pewny związek z kobietą swojego życia i nadszarpniętą, nie zbyt pewną znajomość z jej bratem wybrał opcję numer jeden.

            Ginewra dla odmiany większość czasu spędzała u Pottera i Blacka. Chciała uniknąć zbyt częstego przebywania z bratem i matką... Oficjalnie Molly nie miała o nic pretensji do córki i bohatera niedawnej wojny, lecz na pewne rzeczy nie mogła przymykać oczu. Nie chciała zostać babcią dopóki jej najmłodsza pociecha nie skończy szkoły i nie weźmie ślubu. Wybuchła awantura pomiędzy obiema kobietami w skutek, której młodsza prawie wyprowadziła od rodziny. Właściwie zrobiła to. Zamieszkanie w Londynie, w domu rodowym Blacka, nie wchodziło jeszcze w grę. Dlatego też tymczasowo sypiała, choć nie zawsze, w Muszelce u Billa i Fleur. Gabrielle wyjechała do Francji trzy dni po imprezie urodzinowej Harry'ego, więc pokój gościnny akurat był tam wolny.

            8 sierpnia Hermiona po raz kolejny zdecydowała się odwiedzić najlepszych przyjaciół. Wyglądała na smutną i zdołowaną. Ubrana była jakby szła na pogrzeb.

- Mówiła ci już, że nie mam zamiaru... - powiedziała jej na przywitanie, jeszcze w progu, Ginny.
- Ja nie po to.
- A po co?
- Jest Harry?
- Jasne, wejdź - zachęciła szatynkę gestem.

            Potter przebywał akurat w jadalni, gdzie konsumowali przygotowaną przez Stworka flądrę z warzywami. Chłopak zdziwił się widząc przyjaciółkę w takim stanie, zwłaszcza gdy dowiedział się, że przyszła w innym celu niż zwykle.

- Chodzi o to - zaczęła kiedy profilaktycznie potwierdziła, że nie chodzi o Ronalda - że jak pewnie pamiętasz... - Hermiona wyraźnie się wahała - moi rodzice. Oni mnie nie pamiętają...

            Jak mógł o tym zapomnieć! W całym tym szale zbierania horkruksów, a potem bitwy i jej następstw kompletnie zapomniał o tym co stało się z państwem Granger. Ich własna córka dla bezpieczeństwa ich wszystkich zmodyfikowała ich pamięć tak by nie pamiętali jej.

- Chcesz to zmienić - bardziej stwierdził niż spytał Harry.
- Wybierzesz się ze mną?
- Oczywiście.
- Też chcę pomóc! -wtrąciła się Ginny.

            Hermiona spojrzała na nią nieobecnym, obojętnym wzorkiem. Zupełnie jakby było jej wszystko jedno. Po kilku sekundach jednak jej wargi zadrgały. Uśmiechnęła się nieśmiało.

- Dla ciebie mam inne zadanie - powiedział niezbyt pewnie Harry.
- Nie będę pilnować domu!
- Nie o to chodzi.
- A o co?

            Spojrzał na Hermionę. Ta była wyraźnie zdumiona, ale i zaciekawiona. To dobrze. Harry obawiał się, że może zbyt gwałtownie zmienił temat i urazi ją tym. Nie chciał kolejnych konfliktów z najbliższymi sobie ludźmi.

- Wiesz co powiedział nam, a zwłaszcza mi, Lupin kiedy odwiedził nas ostatni raz - powiedział do niej - pokazał nam zdjęcia swojego synka i poprosił mnie...- mówił już do Ginny.

- ... Żebyś został jego chrzestnym.

- Dokładnie, skąd wiesz?
- Wszyscy wiedzą. Tonks nam powiedziała.
- Aha. No w każdym razie chcę zobaczyć czy niczego mu nie brakuje i no wiesz, poznać go.
- I ja mam...
- Odwiedzić go wcześniej w domu rodziców Tonks i umówić mnie na... - zawahał się - powiedzmy dzień przed twoimi urodzinami?
- Stoi.

            Harry pożałował nagle, że zbagatelizował wszystkie nabory do drużyn quidditcha. Zdawał sobie sprawę, że jeśli wybierze się z Hermioną, a już się na to zgodził, to zdecyduje się na karierę aurora... Sam nie wiedział czy to dobra droga.

- Kiedy chcesz wyruszać? - spytał przyjaciółki.
- Jak najszybciej.
- Możesz dziś - wtrąciła Ginny patrząc na chłopaka.
- Syriusz...
- Będzie kilka dni z Heleną na wakacjach w Hiszpanii.
- Wieczorem wyruszamy - oznajmił w końcu Potter.
- Wspaniale! - ucieszyła się Granger.

            Ginny już w porze popołudniowej herbatki miała adres Andromedy Tonks i gotowa była wyruszyć do niej i małego Teddy'ego. Uzgodnili, że zrobi to zaraz po wylocie Pottera i Granger do Australii.

            Sam chłopak nie wiedział za bardzo czego miał się spodziewać po eskapadzie na drugi koniec świata. Prawdę powiedziawszy nie chciał tam lecieć. Miał jednak wobec Hermiony dług, którego na pewno nie spłaci tą jedną przysługą. Uszykował sobie jeansy i jedną sztukę krótkich spodenek, kilka koszulek, bluzę oraz kilka par bielizny. Wszystko to spakował do niezawodnej, należącej do przyjaciółki torebki z koralikami. Cała reszta planowania wyprawy była na jej głowie.

- Dlaczego nie Ron? - spytała ją Ginny kiedy Harry był poza zasięgiem jej głosu.
- Pracuje u George'a - odpowiedziała chłodno Granger - Poza tym on uważa, że Harry powinien zrobić coś dla naszego dobra.
- Waszego dobra? - Ginny aż zapiszczała ze złości.
- Naszego, w szerszym kontekście.
- Naszego?
- Tak.
- To kretyn!
- Wiem - Hermiona uspokajająco położyła dłoń na ramieniu przyjaciółki.

            Kroki Harry'ego uniemożliwiły im dalszą rozmowę. Ginny zrobiła naburmuszoną minę i oświadczyła, że idzie się napić.

- Co jej? - spytał zdziwiony Potter.
- Nic - skłamała Hermiona - średnio jestem w stanie wymyśleć jak trafimy do Australii.
- Nie wiesz jak tam trafimy?!

            Harry potrafił wyobrazić sobie wiele niecodziennych rzeczy czy widoków. Umiał wizualizować sobie w umyśle widok dziecka, któregoś z Weasleyów, które nie będzie rude. Kilka lat temu spostrzegł też bogina udającego profesora Snape' a w kobiecym stroju. Od tego czasu przypominał to sobie by poprawić sobie humor. Był w stanie wyobrazić sobie także miłego i tolerancyjnego Ślizgona. Jednego nie mógł sobie wyobrazić. Mianowicie czymś takim była Hermiona nie mająca pomysłu jak coś zrobić. Gryfonka znająca cel, a nie wiedząca jaką drogą do niego podążać była czymś co wyraźnie nie dało się objąć jego umysłem.

- Mugolskie metody - głos Ginny sprowadził go na ziemie.
- Co? - zdziwiła się Granger.
- Lećcie tam mugolskimi metodami.
- Ach, tak! Ależ była głupia - piszczała podekscytowana Hermiona - Samolot. To jest to! Polecimy tam samolotem!
- Co to ten samolot? - dopytała zaciekawiona Ginny.
- Taka mugolska metoda podróżowania między kontynentami. Co prawda zajmie nam to kilka godzin, no i trzeba skołować bilety, ale polecimy bezpośrednio do Sydney!
- Super - wtrącił Harry.
- Jeszcze się nie ciesz - tonowała Hermiona - skąd bilety?

            Harry spojrzał porozumiewawczo na ukochaną. Mrugnęła do niego z miną niewiniątka. 

- Załatwię - zadeklarował.
- Jak? - dopytała Miona.
- Niespodzianka - Ginny wyprzedziła odpowiedź gospodarza.
- Dokładnie - potwierdził.

            Inicjatorka wyprawy zrobiła sceptyczną minę, ale chyba postanowiła nie wnikać, gdyż nic nie powiedziała. Zamiast tego machnęła lekceważąco ręką i rzekła:

- No to co? Możemy ruszać?
- Jasne! - odpowiedziała pozostała dwójka.

            Hermiona radośnie pociągnęła ich za dłonie i wybiegli na ganek. Harry zamknął jeszcze drzwi. Pomimo ciążących na domu uroków i zaklęć założył ostatnio też stary wypróbowany zamek zamykany za pomocą klucza. 

- Powodzenia - powiedziała im Ginny i deportowała się jako pierwsza.

            Harry patrzyła w zamyśleniu jak kobieta jego życia znika mu sprzed oczu. Zlecił jej ważną misję i trzymał kciuki by spełniła swoją rolę.

- Lotnisko? - zagadnęła go Hermiona.
- Lotnisko.

            Nastolatka złapała go za ramię. Obróciła się wokół własnej osi, ciągnąc go przy tym ze sobą. Kilka sekund później poczuł znajome nieprzyjemne uczucie w żołądku. Coś szarpnęło go w okolicach wątroby i zdematerializowali się z trzaskiem.

            Harry padł na kolana na trawę. Obok niego stała Hermiona. Wyglądała na zmęczoną. Była blada na twarzy.

- Wszystko ok?
- Tak - bąknęła w odpowiedzi - chodźmy!

            Poszli krętą, leśną ścieżką w stronę zabudowań lotniska. W oddali majaczyły hangary i pasy startowe, a na nich kolorowe samoloty. Hermiona weszła do głównego gmachu całego kompleksu. To właśnie tam znajdowały się kasy.

- Zajmę się tym - oznajmił Potter wskazując głową na kasy.
- Poczekam tu.

            Był jej wdzięczny w duchu za to. Ustawił się w jednej z kolejek. Na szczęście nie była zbyt długa. Po chwili stwierdził, że nie może tak w niej stać, ponieważ ktoś dojrzy jak czaruje kasjerkę. Podbiegł szybko do ławki, na której siedziała Hermiona i wyjął z jej torebki bluzę.

- Harry! - zganiła go przyjaciółka rozglądając się czy żaden mugol nie jest zaciekawiony jakim cudem jego bluza zmieściła się w małej torebce.
- Wybacz.

            Ubrał bluzę i wepchnął różdżkę w rękaw. Wrócił do kolejki. Po upływie kilku minut dotarł do odpowiedniego okienka. Siedziała za nim znacznie od niego starsza kobieta.

- Do Sydney dla dwóch osób - powiedział pewnym głosem.
- Ostatni bezpośredni był przed godziną - odpowiedziała kobieta z niemieckim akcentem - za dwie godziny jest do Kairu. Tam możecie złapać przesiadkę do Hongkongu.
- I co dalej?
- Skąd mam wiedzieć do licha ciężkiego? - warknęła kobieta - sam sobie sprawdzisz.
- No nie wiem...
- Namyślaj się szybciej, ludzie czekają!
- A nie ma nic innego?
- Nie - powiedziała pozbawiając go złudzeń.
- Niech będą - zgodził się niechętnie - Confundo - syknął wysuwając nieznacznie czubek różdżki z rękawa.

            Kasjerka wydrukowała bez słowa dwa bilety i podała je czarodziejowi. Ten odszedł szybko. Spojrzał jeszcze na rozpiskę mówiącą, z którego terminala trafią na odpowiedni pokład.

- Terminal numer 3 - powiedział do przyjaciółki.
- Och, Harry...
- Nie ciesz się - przerwał jej - mamy lot do Kairu, a stamtąd łapiemy samolot do Hongkongu.
- Czyli lecimy do Egiptu i dalej na wyspę koło Chin?
- Eee... chyba - Harry podrapał sie bezradnie po głowie.

            Hermiona zrobiła zamyśloną minę. Wyraźnie debatowała sama ze sobą nad ich aktualnym położeniem.

- Za ile mamy samolot?
- Trochę ponad godzinę.
- Ok, raczej nie uda nam się teleportować z Hongkongu do Australii, ale może dopłyniemy na jakąś wyspę bardziej na południe i stamtąd już teleportacja ułatwi nam transport.

            Udali się załatwić wszelkie formalne wymagania, czyli odprawa, znalezienie terminalu itp. Oczywiście zrobili to w wymaganym czasie tylko dzięki znajmości mugolskiego świata przez Hermionę i dwóch Confudusach rzuconych przez Pottera.

            Wreszcie weszli na pokład samolotu. Znaleźli swoje miejsca w drugiej klasie. Harry czuł lekkie zdenerwowanie i niepokój. Pierwszy raz miał podróżować tak daleko. W dodatku miał to zrobić w sposób nie magiczny. Hermiona mówiła mu uspokajające frazesy, a on sam dziękował w duchu swojej roztropności, że odprawił Ginny gdzie indziej i nie leciała z nimi.

            Miła blondynka licząca sobie nie więcej niż dwadzieścia pięć lat poinstruowała pasażerów co mają robić w jakich sytuacjach, a następnie zebrała zamówienia na napoje i tym podobne rzeczy. Hermiona zamówiła im po lampce wina na uspokojenie. Tym razem zapłaciła - nieświadomie - po raz pierwszy w tej podróży za cokolwiek.

            Po upływie kilku godzin lądowali po lekkich turbulencjach w stolicy Egiptu. Harry z wdzięcznością wyszedł na stały ląd. Czuł się kiepsko, chociaż wynikało to głównie z tego, że lot trwał dłużej niż teleportacja czy przemieszczanie się siecią fiu lub świstoklikiem.

            Mieli dwie godziny dla siebie. Wykorzystali je na zakup biletów na dalszą podróż i znalezieniem taniej knajpy, gdzie można coś zjeść. Wreszcie Harry zadecydował, że pora pierwszy raz w życiu odwiedzić znaną mugolską i amerykańską sieciówkę ze śmieciowym jedzeniem. Pożałował tego gdy tylko ujrzał wielkość swojego zestawu złożonego z hamburgera, frytek i małej Coli.

            Lot do Hongkongu zajął im o wiele więcej czasu, ale z racji nocnej pory upłynął im głównie na śnie. Harry ocknął się szybciej niż Hermiona. Anglojęzyczna, czarnoskóra stewardesa poinformowała go, że za pół godziny będą podchodzić do lądowania. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że jego towarzyszka podróży spała z głową na jego ramieniu i dłonią powyżej kolana. Ostrożnie zdjął jej rękę ze swojego uda i położył na jej własnym. Następnie ułożył jej głowę na oparciu fotela.

- Zrobiła swoje i może odejść - kpił przyglądający im się od dłuższego czasu młody Hindus. 

            Harry zignorował jego zaczepkę. Udał, że kładzie się na drugi bok i zasypia. Lądować udało im się dopiero za drugim podejściem. Trącił wtedy pannę Granger w bok co gwałtownie wyrwało ją ze snu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz