Rozdział
83
W
krainie kangurów
Wyszli. Na lądowisku było jeszcze
ciemno. W pobliżu kręciło się kilku Chińczyków. Hermiona ani Harry nie znali
ich języka, a i oni sami nie sprawiali wrażenie biegłych w angielskiej mowie.
Instynktownie trafili w końcu na odprawę celną, gdzie miła, młoda Azjatka w
ojczystej mowie Szekspira wyjaśniła im gdzie mogą się przespać. Po dyskretnym
Confundusie Harry'ego zaprowadziła ich do znajdującego się przy lotnisku
hotelu.
Tam okazało się, że nie mają
odpowiedniej waluty. Azjatka zadeklarowała, że zapłaci za nich, a jutro rano
oddadzą jej pieniądze. Hermiona zgodziła się uprzednio napisawszy jej numer
pokoju i nazwę hotelu. Harry zasnął jeszcze nim zaszedł pod prysznic.
Hermiona, która gorzej zniosła
zmianę strefy czasowej, nie mogła spać tak długo. Dlatego też to właśnie ona
obudziła chłopaka kilka godzin później. Zegarek na ścianie na wprost niego
wskazywał 11:03.
-
Już tak późno? - spytał tłumiąc ziewnięcie.
-
Chodź zjemy coś - odpowiedziała Hermiona.
-
Tylko się ubiorę - zaprotestował Harry.
-
Zasnąłeś w ciuchach...
- No
tak - bąknął zawstydzony.
Powoli wyszli na wąski korytarz i
pomaszerowali w stronę schodów. Zeszli na dół i odnaleźli hotelową restaurację.
Było to średniej wielkości pomieszczenie. Znajdowało się w nim około dziesięciu
stolików, na wszystkich leżały śnieżnobiałe obrusy, na których z kolei stały
małe ozdobne solniczki i pieprzniczki. Każdy stół otoczony był pomalowanymi na
czerwono, drewnianymi krzesłami. W oddali znajdowała się lada, z którą stał pan
w średnim wieku. Miał azjatyckie rysy twarzy i kilkudniowy zarost. Za nim
wisiały tablice, na których wypisano nazwy potraw, napojów i tym podobnych
rzeczy w trzech językach - angielskim i dwóch azjatyckich.
Stanęli w kolejce do kasy. Przed
nimi stał stary Arab oraz mająca bardziej tatarskie niż chińskie czy
hongkońskie rysy twarzy para wyglądająca na młode małżeństwo. Wreszcie nadeszła
ich kolej. Harry zamówił typowe angielskie śniadanie składające się z jajek,
bekonu, tostów i kiełbaski. Hermiona natomiast oznajmiła, że jadła już
śniadanie i poprosiła o mrożoną kawę i ciasto marchewkowe.
Usiedli przy jednym z stolików na uboczu
sali. Mieli z niego widok przez okno na zatłoczoną ulicę. Liczne taksówki
dowoziły i odwoziły uczestników ruchu lotniczego.
-
Zapłaciłam tamtej dziewczynie - oznajmiła Granger.
Harry skinął z aprobatą głową.
Przeżuwał właśnie kawałek bekonu, kiedy naszła go myśl, że nie mają pojęcie jak
podróżować dalej. Podzielił się tą obawą z Hermioną.
-
Popłyniemy statkiem - rozwiała jego wątpliwości z typową dla siebie miną - o
13:00 wypływa z portu. Wiem gdzie to jest, byłam tam rano i zarezerwowałam nam
miejsca.
-
Jesteś niezastąpiona! - wypalił Harry.
Zarumieniona dziewczyna uśmiechnęła
się szczerze.
-
Ron zaczął terapię - wyznała po chwili ciszy.
Harry musiał przetrawić tę
informację. Jego najlepszy przyjaciel zawiódł go okrutnie tuż po zakończeniu
wojny. Pal licho jego sprzeciw wobec związku Harry'ego i Ginny, jednak jego
zachowanie na urodzinach Pottera przelało czarę goryczy. Poza tym rudzielec
miał problem z alkoholem.
-
Przez to zamieszanie ostatnich dni zupełnie wyłączyłem się ze spraw fundacji -
odpowiedział w końcu zakłopotany i zawstydzony Harry.
-
Wiem.
-
Jak mu idzie?- spytał chcąc naprawić błędy.
-
Robi postępy, ale kuracja potrwa jeszcze długo.
-
Czekam na to.
- Ja
też.
Harry spojrzał na nią. Wiedział, że
Ron i Hermiona próbowali stworzyć związek. Nie było to łatwe ze względu na
kryzys psychiczny chłopaka, jednak dziewczyna dzielnie mu pomagała i starała
otoczyć opieką i miłością.
- A
jak z tobą? - spytał Harry.
-
Och, wiesz że zawsze znoszę problemy lepiej od was.
-
Taaa... - przyznał Harry przypominając sobie zachowanie Hermiony kiedy Ron
opuścił ich w czasie poszukiwań horkruksów, focha gdy chłopak wróciła czy każdą
inną sytuację, gdy byli skonfliktowani. Taktownie jednak nie wypomniał jej
tego.
Prosto ze śniadania udali się pieszo
do portu. Nie mieli zbyt wiele nie magicznych pieniędzy, więc postanowili ich
nie wydawać. Harry przywołał im dwa bilety zakupione przez jakichś młodzieńców,
więc de facto okradł ich.
-
Harry... - zaczynała ganić go panna Granger.
-
Daj spokój - przerwał jej gwałtownie - wiesz, że nie mamy zbyt wiele kasy.
-
Och - bąknęła zawstydzona nastolatka - ale wiesz źle się z tym czuję.
- Ja
też - przyznał się chcąc uciąć dyskusje.
Udało się, zamilkła. Weszli na
statek. Nikt z załogi nie zorientował się, że ich bilety są podkradzione innym
ludziom. Udali się do swojej kajuty.
Była mała, ciasna i ciemna. Jedynym
źródłem światła było wąskie okienko, w których dopływ światła zmniejszały
wąskie kraty za burtą. Jedynym wyposażeniem pomieszczenia było łóżko. Niezbyt
duże. W zasadzie Harry nie potrafił jednoznacznie określić czy było jedno czy
dwuosobowe. Cóż będą musieli spać bardzo blisko siebie. Poczuł się dziwnie na
tę myśl. Prawdę mówiąc nie myślał o przyjaciółce jak o kobiecie. Jeden, jedyny
raz, kiedy tak na nią spojrzał miał miejsce podczas Balu Bożonarodzeniowego
cztery lata temu. Od tego czasu dużo się zmieniło. Także w ich fizyczności.
Poza tym teraz on był w związku z Ginny, a ona z jej bratem. Jakoś będą musieli
przeboleć noclegi podczas podróży. Na bilecie podane było, że dotrą do Sydney
za dwa lub trzy dni, jeśli warunki będą kiepskie. Byli na statku wycieczkowym,
którego przeznaczeniem były zwykle krótsze dystanse, więc i tak nie mogą
narzekać.
-
Przytulnie - rzekł Hermiona kładąc swoją torebkę na łóżku.
-
Tak - zgodził się Harry nie wiedząc co ze sobą zrobić.
Szatynka usiadła i spojrzała na
niego. Nie spodobało się to chłopakowi. Co prawda jej wzrok nie zdradzał żadnej
żądzy czy podtekstu seksualnego, lecz i tak poczuł się zakłopotany.
-
Głodny jestem - szepnął niewyraźnie.
- To
chodźmy coś zjeść -zadecydowała Granger.
Harry ucieszył się na myśl, że może
opuścić to klaustrofobiczne pomieszczenie. Miał nadzieję zbyt szybko tam nie
wracać. Udali się do małej restauracji z drugiej strony okrętu.
Wewnątrz nie było nikogo. Wreszcie
po chwili pojawił się jegomość w średnim wieku i przyjął zamówienie łamanym
angielskim. Po kwadransie podał posiłek.
-
Wiesz zastanawia mnie, a raczej niepokoi jedno - zaczęła Hermiona - jak ich w
zasadzie znajdziemy? W naszym starym domu nie było żadnych wskazówek. Agencja
zajmująca się nieruchomościami sprzedała go pół roku temu młodemu małżeństwu z
dwójką małych dzieci. Nikt nic nie wiedział o moich rodzicach.
-
Spytamy w mugolskim ministerstwie - odpowiedział Harry.
Zapomniał przez ostatnie kilka lat
nazwy, niektórych nie magicznych urzędów. Pamiętał co prawda kto rządzi
państwem i jak się tę osobę tytułuje itp., ale za nic w świecie nie był w
stanie przypomnieć sobie jak nazywają się delegatury jednego państwa w innym.
-
Którym? Harry za późno na to, opuściliśmy już Anglię!
-
Nie to mam na myśli - odrzekł i wyjaśnił co ma na myśli.
-
Chodzi ci o ambasadę?
-
Możliwe.
-
Och, że też o tym zapomniałam.
Oczy rozjarzyły się jej dziwnym
blaskiem. Niemrawo dotąd jedząca kobietka zaczęła z zapałem pałaszować lokalny
specjał, którego nazwy nie potrafili wymówić. Harry jadł w milczeniu.
Dnie upływały im leniwie. Głównie
opalali się na pokładzie lub jedli coś w knajpie. Gorzej upływały im noce.
Ciasne łóżko krępowało im nie raz nawet tak błahe czynności jak położenie się
na drugi bok. Po pierwszej noc Harry obudził się z dłonią Hermiony na swoim
brzuchu i włosami na twarzy. Drugiej zasnął jeszcze nim dziewczyna skończyła
się myć. W związku z tym miał lepszą pozycję startową. Jeszcze przed porażką w
nierównej walce z Morfeuszem spodziewał się, że przyjaciółka obudzi go i
sprowadzi na niego bezsenność, tak się jednak nie stało. Pokornie przerzuciła
na nim najpierw jedną nogę, potem resztę ciała i usadowił się w ciasnym
zakamarku pomiędzy Potterem, a ścianą. Po tej nocy ku własnemu przerażeniu
Harry obudził się z własnym ramieniem przerzuconym przez korpus Angielki i
bolesną erekcją, z którą nie mógł nic zrobić. Co gorsza Hermiona spała w
bawełnianej koszulce na wąskich ramiączkach. Jedno z nich przez noc zjechało na
wysokość łokcia przez co odsłoniło większą część piersi dziewczyny. Na
szczęście nie pokazała sutków. Spoglądał na nią przez chwilę, kiedy zdał sobie
sprawę, że Hermiona już nie śpi.
-Hej
- powiedziała tłumiąc ziewnięcie.
Harry błyskawicznie oderwał swój
wzrok od dotychczasowego punktu skupienia. Czuł się tak skrępowany jak nie był
już dawno. Gorzej było tylko na randce z Cho w knajpie dla zakochanych.
-
Witaj - bąknął cicho.
-
Wszystko dobrze? - spytała Hermiona poprawiając ramiączko.
-
Tak.
Spojrzała na niego badawczo. Na
szczęście zlustrowała tylko twarz chłopaka. Pomimo tego poczuł jak się
czerwieni. Zdenerwowanie zrobiła jednak swoje, gdyż krew zaczęła powoli
odpływać mu z krocza.
-
Jak chcesz - powiedziała Hermiona - przepuścisz mnie?
Nie odpowiedział. Jednym ruchem
podniósł się do pozycji siedzącej i wyrzucił nogi za łóżko. Od razu ściskając
udami to co miał pomiędzy nimi.
-
Dziwnie się zachowujesz - oznajmiła Hermiona i wstała z łóżka.
Harry poczuł jak jednocześnie robi
mu się gorąco i krew powraca mu do miejsca, z którego miał nadzieję odpłynie na
dobre. Spowodowane to było widokiem tyłu Hermiony. Koszula nie sięgała jej
nawet do połowy ud. Musiał przyznać sam przed sobą, że to zbyt wiele jak na
jego wyposzczony organizm. Wiedząc ile dziewczyna spędziła czasu poprzedniego
ranka w łazience pozwolił sobie ulżyć własnym męką. Pamiętał przy tym by jego
myśli skupione były na ukochanej, a nie na pannie Granger.
- Chłoszczyć - posprzątał po sobie.
Wyrobił się z tym na minutę przed
powrotem koleżanki. Weszła do kajuty już przebrana. Miała na sobie jasną, luźną
spódniczkę do kolan i kremową koszulę. Harry udawał, że wciąż się wyleguje,
więc nie zdziwiła go jej karcąca mina.
-
Już wstaję - oznajmił nim wybuchła.
-
Nareszcie - odpowiedziała siląc się na neutralny ton - gotowy?
- Na
co?
- Na
poszukiwania!
-
Ach, tak.
Wstał i przywołał z niezwykłej
torebki przyjaciółki pierwsze lepsze ciuchy nadające do założenia na siebie.
Wyszedł z nimi do łazienki. Kiedy wrócił Hermiona skończyła właśnie sprzątać
ich kajutę.
Do lądu dotarli pod wieczór. Wyszli
na zachodni brzeg Australii, w mieście Perth. Z tego co Harry podsłuchał w
rozmowie dwójki marynarzy mieszkało w nim pomiędzy półtora- dwa milionów
mieszkańców. Klimat o tej porze roku nie był już wakacyjny, lecz w dalszym
ciągu było ciepło.
Jako, że cały ich dobytek znajdował
się w torebce Hermiony budzili wrażenie ludzi, którzy przyjechali tu zacząć
nowe życie, a ich jedyną własnością są dokumenty i karta bankomatowa. Na
szczęście dla nich tak nie było. Nie wiedząc gdzie się udać w obcym mieście
spytali przypadkowego przechodnia o drogę na dworzec. Trafili tam po nieco
ponad dwudziestu minutach. Zaopatrzyli się w mapę kraju. Następnie Hermiona
wynalazła im pociąg do Sydney. Wyruszali wieczorem.
Do miasta, w którym za kilka lat
odbyć się miała mugolska Olimpiada dotarli wczesnym rankiem. Powitał ich chłód, którego się nie
spodziewali. Panna Granger przywołała im bluzy z długim rękawem z wnętrza
swojej torebki.
-
Gdzie idziemy? - spytał Harry.
-
Placówka angielskiego rządu - oznajmiła wreszcie swoim dawnym, pewnym głosem
Hermiona.
Następnie przywołała taksówkę i
udali się w drogę do wspomnianego urzędu. Po drodze Harry miał wrażenie, że
niektóre budynki mijają po dwa razy. Wreszcie jednak dojechali. Cena jaką mieli
zapłacić była jednak astronomiczna - sądząc po reakcji nastolatki. Wobec tego
Harry rozwiązał ten problem w niemal niedostrzegalny sposób konfundując
kierowcę.
Przed nimi znajdował się duży, jasny
prostopadłościan z dużymi, zakratowanymi oknami. Przed zdobionymi drewnianymi
drzwiami stało dwóch żołnierzy z karabinami przewieszonymi przez ramię. Teren
całej placówki otoczony był trawnikiem i grodzącym go płotem z ostro
zakończonymi prętami. Przed głównym wejściem do delegatury mugolskiego rządu
znajdowała się budka jaką często widuje się na graniach państw. Wewnątrz
siedziała trójka mężczyzn. Dwóch było w wojskowych mundurach. Trzeci nosił
jasną koszulę i ciemne, materiałowe spodnie.
- O
co chodzi? - spytał cywil.
-
Nazywam się Hermiona Granger -przedstawiła się drżącym głosem - ukończyłam
właśnie szkołę z internatem. Będąc w niej urwał mi się kontakt z rodzicami.
Wróciłam na wakacje do rodzinnego domu i... - głos jej się załamał. Harry przyznał
w duchu, że dobrze udaje, a może nie udawała? - ... sąsiadka powiedziała mi, że
rodzice wyprowadzili się do Australii - kontynuowała swoją opowieść. Harry
wyłączył się ze słuchania.
Zostali wpuszczeni do środka. Ubrany
po cywilnemu człowiek zaoferował nawet, że zaprowadzi ich do odpowiedniej
osoby, która będzie w stanie im pomóc. Spoglądał przy tym nie ufnie na Pottera.
Ten pozostał nieco z tyłu. Mugol cały czas zagadywał do jego przyjaciółki, a
przy tym zdecydowanie zbyt często ocierał się o nią czy to nadgarstkiem czy
biodrem. Ron mógł być nieznośnym palantem, który mocno nadszarpnął ich przyjaźń,
ale nie oznaczało to, że Harry nie będzie reagował gdy jakiś nadęty typek
będzie dobierał się do jego dziewczyny.
Wreszcie dotarli do odpowiedniego
pokoju. Chłopak nawet nie zarejestrował jak przemieszczają się do budynku, a
potem w nim. Ocknął się z zamroczenia dopiero kiedy weszli do przestronnie
urządzonego biura, w którym znajdowała się wyłącznie młoda kobieta w eleganckim
uniformie urzędniczki. Odprawia adoratora panny Granger. Ta natomiast przedstawiła
ich oboje. Następnie opowiedziała ponownie historię, która sprowadziła ich na
drugi koniec świata.
-
Hm...Mogę sprawdzić czy ktoś taki pojawił się w ostatnim roku w Australii.
Jeżeli zameldowali się u lokalnych władz, to z pewnością ustalę gdzie
mieszkają. Poproszę o numer kontaktowy do pani - oznajmiła urzędniczka.
Hermiona zaimprowizowała opowieść o
tym jak to sprzedała wszystko co miała byleby tylko trafić do Australii. Urzeczona
jej opowieścią kobieta zaoferowała im pobyt w Sydney na koszt rządu - oczywiście
do czasu odnalezienia rodziców.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz