Syriusz Black

Syriusz Black
Cudowne Ocalenie

wtorek, 23 lutego 2016

63. Śpiączka



Rozdział 63
Śpiączka

            Black poruszał się niespokojnie, Lucy spoglądała na niego przerażona. Przed chwilą oślepił ją dziwny blask. Zaraz potem jej kolega padł nieprzytomny, a przynajmniej tak jej się wtedy wydawało. Po kilku minutach jego kończyny powyginały się nienaturalnie. Usta otworzyły i zamknęły się dwa razy. Potem zbladł i jego ciało wygięło się w łuk.

- Co z nim jest? - spytała cicho Niemców.

            Ci nie odpowiedzieli. Hans spojrzał na Lucy z politowaniem.

- Serio myślałaś, że nie rozpoznamy Her Black? - spytał łamanym angielskim.
- Drętvota - syknął drugi Faust.

            Blueford kompletnie nie wiedziała co się dzieje. Nawet jeżeli rozpoznali, że jej towarzyszem jest Syriusz Black, a nie Syriusz Proud, to dalej nie potrafiła dostrzec powodu by mieli ją atakować. Wiedziała, że Faustów ciągnie w stronę ciemniejszej magii niż ją, lecz to wciąż nie był powód. Nie zaobserwowała też na ich rękach mrocznych znaków lub innych symboli powiązanymi z śmierciożercami oraz Voldemortem.

- Pewnie myślisz o co chodzi - zagadnął ją Hans - otóż widzisz - kontynuował bez czekania na jej reakcje - kilka dni temu otrzymaliśmy propozycję nie do odrzucenia. Wsparcie dla sił Sama- Wiesz- Kogo w zamian za oddanie nam naszego najmłodszego krewniaka i przy okazji jedynego dziedzica.

            Ta wiadomość była dla Lucy niczym cios obuchem w głowę. Tak stary i powszechnie znany ród jak Faustowie nie mógł sobie pozwolić na wygaśnięcie jego męskiej linii, nawet za cenę chwilowego wsparcia najpotężniejszego europejskiego czarnoksiężnika od setek lat.

- Skoro już tu jesteś, a sytuacja jest jaka jest to nie zostaje nam nic innego jak się zabawić - syknął Hans rozcinając jej bluzkę i uśmiechając się obelżywie.

            Mamiła się jeszcze, że jego mina nie oznacza wcale tego co oznaczała.
- Diffindo.

            Zrozpaczona poczuła jak powiew wiatru smaga jej nagą skórę na brzuchu.

***

            Syriusz ponownie znajdował się w jakimś dziwnym miejscu. Przypominało mu to krótki i wąski korytarz, z którego nie było wyjścia. Po obu jego bokach znajdowały się dwie wnęki zakończone płaską i gładką ścianą. Zdecydował się podejść do jednej z nich.

            Kiedy tylko wkroczył do wnęki, widok ściany zamglił się. Po kilku sekundach na ścianie pojawił się ruchomy obraz. Black przyglądał mu się przez chwilę. Błyskawicznie rozpoznał, że zamkowe mury oraz baszty widział już wcześniej kilka tysięcy razy, jeśli nie więcej. To był Hogwart. Spoglądał przez kolejne ułamki sekund i stwierdził, że coś mu nie pasuje.

- Mroczny znak nad wierzą - wydukał.

            Nagle na Wierzy Astronomicznej pojawił się profesor Dumbeldore. Black był pewien, że kiedy Albus zeskakiwał z mioteł towarzyszył mu ktoś jeszcze. Nie było przecież możliwym by sam leciał na dwóch miotłach. Nie minęła chwila, kiedy z drzwi wyskoczył Draco Malfoy.

- Expelliarmus! - krzyknął Ślizgon.

            Z różdżki dyrektora wystrzelił strumień czerwonego światła i ugodził w coś obok Malfoya. Wtedy Łapa utwierdził się w przekonaniu, że Albusowi towarzyszył Harry Potter. Dlaczego wobec tego dyrektor oszołomił niewidzialnego Pottera, a nie Malofya, który pozbawił go różdżki?

            Syriusz dostrzegł, że Dumbeldore opiera się o ścianę blady niczym ściany wewnątrz zamku. Nie zaobserwował jednak na jego twarzy jakichkolwiek oznak paniki czy też strachu. W końcu profesor zrobił coś, co wprowadziło Blacka w osłupienie, zwrócił się kulturalnie do napastnika:

- Dobry wieczór, Draco.
- Kto jeszcze tu jest? - odwarknął przestraszony Malfoy.
- To jest pytanie, które z powodzeniem ja mógłbym ci zadać. Działasz sam?

            Następnie nastąpiła wymiana zdań w czasie, której Malfoy wytłumaczył dyrektorowi, że w jego szkole są śmierciożercy. Objaśnił też sposób w jakich wpuścił ich do placówki. W między czasie Albus zaczął przekonywać syna Lucjusza, że chłopak nie jest mordercą. W pewnym momencie zaproponował chłopakowi nawet "przejście na stronę dobra". Syriusz nie mógł uwierzyć w to co widzi i słyszy.

            Nagle gdzieś za drzwiami prowadzącymi z Wieży Astronomicznej do zamku, dało się słyszeć tupot nóg. Przez otwierające się z hukiem drzwi wkroczyły cztery ubrane na czarno postacie. "Śmierciożercy" - domyślił się Black.

- Dumbeldore osaczony! - ucieszył się jeden z sługusów Voldemorta.

            Był nie proporcjonalnie zbudowany i wciąż wpatrywał się w osobę obok. Znaczna rozmiarów kobieta była jego siostrą. Rodzeństwo ponownie Carrow w Hogwarcie. Również i ona wiwatowała z powodu stanu w jakim znajdował się Albus.

- Witaj Amycusie - przywitał ich dyrektor - Och i przyprowadziłeś ze sobą Alecto, jak miło...

            Carrow prychnęła w geście dającym upust jej irytacji. Następnie w skomentowała co myśli o zachowaniu starca:

- Myślisz, że te żarciki pomogą ci w godzinie śmierci, Dumbeldore?
- Żarciki? Och nie, to tylko dobre wychowanie.

            Dopiero wtedy Syriusz zdał sobie sprawę kto znajduje się obok nich. Barczysta sylwetka. Wielka szopa zniszczonych, matowych, szarych włosów i bokobrody. Zarośnięty jakby dopiero uciekł z puszczy - co nie było zbyt dalekie od prawdy. Nie dane mu było nosić szat śmierciożercy. Black domyślił się, że to z powodu pogardy jaką Lord Voldemort odczuwa do mieszańców, mugoli i innych niż czarodzieje magicznych ras. Był to Fenir Greyback we własnej osobie. Wilkołak, który przyprawił wiele lat temu Remusa Lupina o jego "futerkowy problem".

- Zróbmy to! - krzyknął podekscytowany wilkołak, a jego głos przypominał ujadanie wściekłego psa.
- Czy to ty Fenirze? - spytała zaskoczony Dumeldore.

            Po krótkiej wymianie uprzejmości wyszło na jaw, że profesor odczuwa wyraźne zniesmaczenie z powodu obecności wilkołaka w jego szkole. Zarzucił nawet Draco Malfoy' owi, że ten sprowadził go do szkoły, gdzie przebywa tyle jego przyjaciół i kolegów.

- To nie ja! - zaprotestował gwałtownie Malfoy.

            Następnie Dumeldore, Malfoy i śmierciożercy pogrążyli się w dyskusji o wszystkim i o niczym. Syriusz musiał przyznać, że dyrektor Hogwartu po mistrzowsku gra na czas. Leżał tam bezradny, rozbrojony już dobre kilkanaście minut, otoczony przez piątkę przeciwników, którzy pragną go zabić, a jednak żaden z nich jeszcze tego nie zrobił.

            Gdzieś za drzwiami na wieżę ponownie wybuchły odgłosy walki. Ktoś krzyczał o zablokowanych schodach. Inny głos za pomocą "reducto" próbował je odblokować.

- No Draco zrób to - ponaglał jeden z śmierciożerców.

            Znów wybuchła zażarta dyskusja - tym razem pomiędzy samymi śmierciożercami - na temat tego kto powinien uśmiercić starego dyrektora. Nim doszli do porozumienia drzwi otworzyły się po raz kolejny z hukiem. Severus Snape we własnej osobie szybkim, dumnym krokiem podążał ku swojemu szefowi i bandzie dawnych(?) kumpli.

- Mamy problem, Snape - powiedział Carrow celując czubkiem swojej różdżki w Albusa - chłopak nie wydaje się zdolny do czegokolwiek...
- Sererusie... - przerwał mu słaby głos profesora.

            Mistrz eliksirów nie zareagował w jakikolwiek sposób na błaganie dyrektora. Jego twarz była zimna i nie zdradzała żadnych emocji poza nienawiścią i chłodną pogardą dla "kochasia szlam" jak nazywali Dumeldore'a zwolennicy Czarnego Pana.

- Avada Kedavra!

            Strumień zielonego światła pomknął wprost w starca. Ciało trafionego w pierś mężczyzny uniosło się w górę. Doleciało prawie do wciąż tkwiącego w powietrzu Mrocznego Znaku i spadło z Wieży Astronomicznej. Jeśli ktokolwiek łudził się, że Dumledore przeżyje dzięki jakiejś tylko sobie znanej sztuczki, to teraz musiał pogodzić się z jego śmiercią. Nikt nie był w stanie przeżyć spadku z takiej wysokości.

            W tym momencie obraz na ścianie, na której obserwował wydarzenia Syriusz przestał się wyświetlać. Black myślał czy to co obserwował zdarzyło się na prawdę czy ponownie było tylko jakąś wizją tego co może, ale nie musi się stać.

            Podszedł do drugiej wnęki. Liczył, że tu także z wizualizuje się obraz jakichś zdarzeń, lecz nic takiego nie miało miejsce. Była to po prostu zwyczajna wnęka. Wobec tego podszedł po pierwszej z wnęk po drugiej stronie. Tym razem na ścianie także pojawił się ruchomy obraz.

            Wizualizacja przedstawiała - prawdopodobnie - londyńskie przedmieścia. Przed jednym z domów znajdowała się siedmioro jednakowo wyglądających młodzieńców oraz osoba towarzyszącą każdej kopii Harry'ego Pottera. Syriusz nie miał wątpliwości, że każda z tych jednolicie wyglądających młodych mężczyzn to jego chrześniak, Harry Potter we własnej osobie i sześciu innych. Podejrzewał użycie eliksiru wielosokowego. Dwie pary skierowały się ku testralowi. Jeden z Potterów wraz z Rubeusem Hagridem usiedli na starym, latającym motocyklu Blacka. Hagrid był tak wielki, że sam zajmował motor. Jego partner musiał zmieścić się w starej, specjalnie na tę okazję doczepionej przyczepce.

            Kiedy wszyscy jego chrześniacy ze swoją eskortą oderwali się od ziemi, Syriusz dostrzegł coś jeszcze. Zewsząd otaczały ich postacie w czarnych szatach z postawionymi kapturami i maskami na twarzach.

- Śmierciożercy - syknął sam do siebie.

            W tym czasie postacie na jego starym środku lokomocji oddalały się od domu przy Private Drive. Tak samo robił te na miotłach i testralach. Za nimi leciało już około trzydziestu sługusów Lorda Voldemiorta.  Black wiedział co nastąpi dalej.

            Śmierciożercy utworzyli krąg wokół członków Zakonu Feniksa. Z każdej strony pomknęły strumienie zielonego światła. Hagrid i jego Potter na motocyklu wykonali gwałtowny nawrót, w skutek czego lecieli głowami do dołu. Jedno ze śmiercionośnych zaklęć trafiło w sowę lecącą w klatce z nimi.

            Black natychmiast ją rozpoznał. Pamiętał jak kiedyś dostarczała mu listy od Harry'ego. Oznaczało to, że właśnie to jest ten prawdziwy, oryginalny "Chłopiec, który przeżył".

            W tym czasie motocykl gwałtownie przyspieszył i przebił się przez krąg Śmierciożerców, którzy zeszli z jego toru lotu by nie dać się staranować. Kiedy to zrobili Harry zaczął coś wykrzykiwać do gajowego Hogwartu, ale Łapa nie słyszał co dokładnie. Wszystko zagłuszał hałas silnika. Dostrzegł jednak, że Potter dzierży w dłoni swoją różdżkę. W samą porę - pomyślał Black. Kolejne dwa zielone groty śmigały ku nim z prędkością światła. Potter strzelił w nich oszołamiaczem, dzięki czemu zyskali kilka metrów przewagi.

            Hagrid postanowił to wykorzystać i nacisnął jeden z przycisków, których Black nie kojarzył. Widocznie gajowy lub ktoś inny musieli lekko tuningować jego pojazd w ostatnich latach.

            Z rury wydechowej wypadły cegły, które utworzyły w powietrzu mur. Trzech śmierciożerców skręciło gwałtownie żeby go ominąć, ale ostatni nie miał tyle szczęścia i rozbił się na nim. Jeden z ocalałej trójki zwolnił żeby go złapać. Udało mu się to niemal cudem, ale Black nie dostrzegł czy napastnik żyje.

            Pozostała dwójka wciąż próbowała zabić Hagrida i Harry'ego. Śmiercionośne klątwy co chwilę przeszywały powietrze. Syn Jamesa odpowiedział im kilkoma oszołamiaczami. Raz po raz zielone i czerwone promienie zderzały się, powodując przy tym deszcz iskier. Z pewnością znajdujący się na ziemi mugole musieli zastanawiać się z jakiej okazji odbywa się ten pokaz fajerwerków.

            Z motocykla wystrzeliła ogromna sieć, lecz tym razem ścigający byli na to przygotowani i ominęli ją zgrabnymi unikami.  Co więcej ponownie pojawił się ten, który ratował czwartego z towarzyszy.

            Wtedy Rubeus postanowił użyć swojej ostatniej nadziei na ratunek. Uderzył olbrzymim palcem w duży, fioletowy przycisk. Z rury wydechowej wystrzelił strumień ognia, przypominający ten jaki wydobywa się z paszczy ziejącego smoka.

            Śmierciożercy rozpierzchli się na boki, unikając usmażenia. Uciekinierzy zyskali kilkaset metrów przewagi, lecz Black zaobserwował coś niepokojącego dziejącego się z łączeniem przyczepki i motocyklu.

            Przeciążenia jakie powstały podczas raptownego przyspieszenia okazały się silniejsze niż spoiwa pomiędzy poszczególnymi częściami. Niektóre metalowe fragmenty zwyczajnie pourywały się i spadały właśnie w dół.

            Hagrid próbował to jakoś naprawić swoją różdżką ukrytą w różowej parasolce, ale odniósł dokładnie odwrotny skutek. Przyczepa spadała ekstremalnie szybko na ziemię i na nic zdały się rozpaczliwe próby uratowania sytuacji przez Pottera. Co prawda potrafił on utrzymać przyczepę w powietrzu, lecz nie mógł tego robić, gdy kontratakował przeciwników. W końcu Hagrid wciągnął go na siedzisko motoru plecami do siebie.

            Ponownie rozgorzała walka. Harry eksplodował przyczepę, dzięki temu zwalił jednego z napastników z miotły. W odpowiedzi po raz kolejny zielone ataki zderzały się z czerwonymi odpowiedziami młodego Pottera. Siła zderzenia jednej ze śmiercionośnych klątw z oszołamiaczem zrzuciły kaptur z głowy najbliżej lecącego śmierciożercy.

            Był to młody chłopak. Jego twarz wciąż porywały pryszcze. Syriusz dostrzegł, że Harry chyba go zna, bo jego wyraz twarzy gwałtownie się zmienił. 

- Expelliarmus! - ryknął Harry.

            Syriusz nie musiał patrzeć żeby wiedzieć co się teraz stanie. Jego chrześniak zdekonspirował się z głupiej szlachetności i tego, że nie chciał zabić kogoś kogo znał, a ten nastawał na jego życie. Potwierdziły to krzyki zwolenników Czarnego Pana. Minęło kilka sekund, a Śmierciożercy zniknęli.

            Uciekający cieszyli się zgubieniem napastników, ale Black domyślał się, że ci odlecieli od nich tylko na chwilę. I rzeczywiście niedługo potem dwa ataki mające zabić minimalnie minęły swój cel. Co więcej za motocyklem frunął Lord Voldemort we własnej osobie. Frunął bez pomocy miotły, testrala czy czegokolwiek innego.

            Zrozpaczony i zdesperowany Harry ciskał czerwonymi strumieniami magii na oślep. Odpowiadały mu śmiercionośne klątwy. Jeden z śmierciożerców zwalił się z miotły trafiony Drętovtą nastolatka. Wtedy druga z postaci w szatach była już tak blisko motocykla, że tylko zdecydowana interwencja Hagrida uratowała Pottera. Półolbrzym niewiele myśląc rzucił się na miotłę Śmierciożercy. Ta nie mogła utrzymać takiego ciężaru i spadała w dół . Podobnie robił pozbawiony kierowcy motocykl.

- Jest mój! - rozległ się głos Voldemorta.

            Syriusz wiedział, że to może być decydujące o losach świata starcie.

- Avada Kedavra!

            Zielony grot ponownie wystrzelił z różdżki trzymanej przez Voldemorta. W odpowiedzi z różdżki Pottera wydobył się złoty strumień i pomknął ku napastnikowi. Ataki zderzyły się gwałtownie. Oręż trzymany przez Czarnego Pana wybuchł. Voldemort został bez różdżki, ale tego Harry nie zobaczył. Spadał w dół i nic nie mogło go uratować przed rozbiciem. Na jego szczęście skończył w błotnistej sadzawce. 

            Obraz rozmazał się. Syriusz znajdował się przed zwykłą ścianą.

- Jeśli to co tu zobaczyłem - mówił sam do siebie - to prawda, to Harry skończył właśnie siedemnaście lat, a ja to przegapiłem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz