Syriusz Black

Syriusz Black
Cudowne Ocalenie

wtorek, 21 października 2014

50. Metropolia

Rozdział 50
Metropolia

- Jak się wyśpię - odparł Andre.

            Syriuszowi nie pozostało nic innego jak rozejrzeć się po pomieszczeniu, w którym się znajdowali, kiedy jego przewodnik będzie się wysypiał. Kładąc się, Andorczyk zgasił wszystkie światła, więc Black nie mógł dostrzec za dużo. Przez brudne okno wpadało, bowiem bardzo mało światła. Wyjrzawszy przez nie, mężczyzna dostrzegł, że to z powodu nagłego zachmurzenia się nieba. Pokój pomalowany był w ciemne kolory, co jeszcze bardziej ograniczało w nim widoczność, gdy na niebie zjawiły się burzowe chmury. Łapa dostrzegł wewnątrz tylko dwa stołki, łóżko zajęte przez śpiącego czarodzieja, mały stoli i dużą, dębową szafę, która z pewnością była najbardziej wartościową rzeczą w tym pokoju.

            Nie mając co robić Syriusz położył się na puchowym dywanie i leżał tak, aż do czasu, gdy Andre się zbudził. Black rzucił okiem na przeciągającego się mężczyznę i uznał, że może jeszcze sobie poleżeć przez kilka minutek.

- Wstawaj leniu - odezwał się Andorczyk.
- Ok.

            Konstantynowsky pozbył się swojego ubioru jednym ruchem różdżki. Podszedł do szafy i wyjął z niej piękną, zdobioną białymi koralikami, obszytą srebrnymi nićmi, zieloną szatę wyjściową czarodzieja. Nałożył ją i wciągnął czyste, białe skarpetki. Po czym dobrał z szafy czarne półbuty.

- No jestem gotowy - zakomunikował swojemu gościowi. - wiesz ile ludzi mieszka tam dokąd się udajemy?
- Nie - odparł zgodnie z prawdą Black

            Andre popatrzył na niego wyraźnie rozbawiony. Nie powiedział, jednak nic.

- Nie powiesz mi ilu Chińczyków tam jest?
- Czarodziei - uściślił dygnitarz, nim zdecydował się odpowiedzieć - miasto liczy sobie około miliona mieszkańców. Większość jego mieszkańców to czarodzieje ze starych rodów, nawet jeśli nie mają za dużo monet na koncie w banku
- To zrozumiałe - przytaknął Black - miasto jest tak odizolowane od mugoli, że czarodzieje nie poznają prawie wcale żadnych mugoli, więc łączą się ze sobą w pary przez co zachowują czystość krwi. - ostatnie słowa wymówił z pogardą.
- Szybko się uczysz, ale nie wiem co ty masz do czystej krwi...
- Gardzę jej wyznawcami.
- To byś się nie dogadał z moimi ziomkami z Andory, Hiszpanii i stąd. Czysta krew pozwala nam zachować nasze obyczaje, tradycje i prawa. Nie jesteśmy wtedy tak obcy sobie kulturowo jak wtedy, kiedy przyjmujemy obrządki mugoli.

            Łapa przekręcił oczami i uznał, że nie warto prowadzić dalszą dyskusję z oponentem. Zamiast tego pozbierał się z podłogi. Otrzepał ubranie i wyszedł jako pierwszy na zewnątrz. Tam nie czekał na niego nikt, chociaż obawiał się, że milicja ich namierzyła.

- Piękna pogoda - ucieszył się Andre wychodząc z pokoju - dawno nie padało.
- Jak się dostaniemy do metropolii?
- Teleport.

            Nim Black się zorientował Andorczyk złapał go za nadgarstek i zakręcił wokół własnej osi. Syriusz poczuł niemiłe szarpnięcie w żołądku i świat  runął mu spod stóp. Dopiero po upływie kilku sekund odzyskał stały ląd pod stopami.

- Gdzie jesteśmy? - zapytał rozglądając się dookoła.

            Z trzech stron otaczały go pola ryżu, a na północy znajdowały się jakieś ruiny. Kiedyś musiał być to wielki i potężny zamek z ogromnymi wieżami, lecz teraz wyglądał jakby miał się zaraz zawalić, a całość porośnięta była bluszczem i innymi pasożytniczymi roślinami. Syriusz pomyślał nawet, że te ruiny to wcale nie musiała być twierdza, ale...

- Przy wejściu do miasta czarodziei - Andre przerwał jego rozmyślania. Potem powiedział coś po chińsku i widok ruin zniknął. Zamiast niego pojawiło się miasto.
- Dobre zaklęcia zwodzące i tak dalej - Black pochwalił Chińczyków.
- Przed nami jedno z osiedli nie wchodzących w skład żadnej z dzielnic - poinformował go przewodnik - te ma uroczą nazwę Getto. Jak pewnie wiesz Angolu oznacza to, że mieszkają w nim imigranci. Dzielne żółtki starają się ograniczyć ich dostęp do swojego azylu, bo mają jakieś szczytne cele nacjonalistyczne.
- Nacjonalizm w magii? - zdziwił się Black.
- Co się dziwisz, mówiłem ci, że oni są w 80% czystej, magicznej krwi - przypomniał rudzielec - chińscy czarodzieje cenią sobie swoją kulturę, dorobek magiczny, pochodzenie, rasę i tradycję.

            Black nie odpowiedział. Zamiast tego zaczął przyglądać się osiedlu. Było całkiem rozległe. Syriusz nie widział gdzie dokładnie się kończy, lecz gdzieś tam daleko znajdowały się mury miejskie. To pewnie tam zaczynało się właściwe miasto. W getcie domy były małe i zbudowane jak najmniejszym nakładem finansowym. Oznaczało to, że nie są to wyszukane, nowoczesne konstrukcje, a budynki grożące zawaleniem się. Po ulicach chadzali czarodzieje o różnych rysach twarzy, kolorze skóry i włosów, a także stylu życia.

- Jak wejdziemy do miasta to uważaj co robisz i w jakiej dzielnicy - upomniał go Konstantynowsky - w getcie nie wychwalaj za bardzo Nadrzecza. Nadrzecze to dzielnica gdzie mieszkają najwięksi zwolennicy czystej krwi. Jest ich tam na prawdę sporo. Oczywiście w tamtej dzielnicy lepiej nie chwal mugolaków i getta. W Nowym Mieście nie musisz się z niczym kryć, to dzielnica mugolaków. Stare Miasto za to jest zamknięte dla obcokrajowców, więc nawet tam nie wejdziesz. Na Śródmieściu możesz iść na zakupy i inne takie bzdety w stylu pamiątek czy co tam sobie wolisz. W Leśnym możesz być na prawdę blisko natury - opowiadał na bezdechu - Ryżowa Wyspa to najbiedniejsza dzielnica. Lepiej tam nie wchodź sam. Biedacy, rabusie, a do tego nie lubią obcych. No i masz jeszcze Nowe Osiedle. Sami bogaci, zasłużeni i szanowani czarodzieje.

- Sporo tego - przyznał Black.
- Mugole mają jeszcze więcej tego w swoich miastach.
- Wiem - przytaknął myśląc o Londynie i jego dzielnicach.

            Razem weszli w uliczki imigrantów. Nikt nie zwrócił nawet na nich uwagi, czarodzieje w tym rejonie byli przyzwyczajeni do obcych rysów twarzy i koloru skóry. Syriusz zwrócił uwagę, że tu i ówdzie kręcą się ludzie w ciemnoniebieskich szatach z wyhaftowanymi jakimiś dziwnymi chińskimi symbolami.

- To Służby Magicznego Porządku Publicznego, w skrócie SMPP - wyjaśnił Andre - dbają o porządek w mieście. W Getcie jest ich na prawdę sporo. No, ale wiesz... imigranci.
- Nie wiem - zaprzeczył Syriusz od niechcenia.
- Ach bo wy w tej Brytanii nie macie takich problemów - żachnął się Andorczyk - w magicznym świecie - zakończył z naciskiem. - ci ludzie się nie chcą się zasymilizować i odbiegają od normy. Poza tym masz tu sporo zbiegłych z innych krajów czarnoksiężników i innej hołoty.

            Syriusz uważniej rozejrzał sie po ulicach. Nie dostrzegł tu żadnego potencjalnego zagrożenia. Gdzieś w tle dwóch Arabów rzucało uroki w kota i to było jedyne niebezpieczeństwo - dla kota.

            Wreszcie doszli do muru okalającego miasto z trzech stron. Z czwartej jak wytłumaczył Syriuszowi jego osobisty przewodnik znajdowała się rzeka.

            Muru miejskie liczyły sobie około 20 metrów wysokości, a wieżyczki jeszcze z 3 może nawet 4 razy tyle. Na murach stało kilku mężczyzn w ciemnoniebieskich szatach. Nie znajdowali się zbyt blisko siebie - odległość miedzy nimi można by mierzyć w dziesiątkach metrów - ale też nie było potrzeby żeby stali gęsto jak mugolscy rycerze podczas oblężenia miasta przez wrogą armię. Brama wykonana była bardzo ozdobnie. Jej kształt miał przypominać głowę smoka. 

- Smocza Brama -  wyjaśnił Andre - poza nią są jeszcze Ogniste Wrota i Żółta Brama. Przy rzece masz jeszcze mały port dla łódek, kutrów itp. Nie pamiętam teraz jego nazwy  - wyjaśnił wszystkie możliwości wejścia do miasta.

            Smoczej Bramy pilnowało dwoje czarodziei w jasnoniebieskich szatach, ozdobionych białymi nićmi. Na głowach mieli czarne tiary. Black dowiedział się, że to aurorzy. Zaskoczyło to go. W Anglii aurorzy nie mieli żadnych mundurów, pracowali w tym w czym im było najwygodniej.

- Dlaczego oni stoją w bramie? - zapytał rudzielca.
- Pilnują kto wchodzi, a kto wychodzi.
- Ale po co?
- Zasady tajności i inne takie bzdety - rzucił niecierpliwie Andre, ale widząc zaskoczenia na twarzy bruneta kontynuował: - jeśli czarodzieje mają całe miasto dla siebie to po co chcą wychodzić. Kiedy będą w mieście jest pewność, że nie zauważy ich żaden mugol.
- Racja - przyznał - a więzienie jakieś tu macie? - stare nawyki nie dawały o sobie zapomnieć.
- Więzienie? - zdziwił się Konstantynowsky - coś tam jest. Jakiś tymczasowy areszt w siedzibie SMPP i aurorów, ale więzienie jest na jakiejś wysepce na Pacyfiku.

            Syriusz przyznał sobie w duchu, że jeśli więzienie przypomina Azkaban, to przy specyfice Chin i jej czarodziejskiej społeczności, powrót uciekinierów do cywilizacji jest jeszcze trudniejszy niż w przypadku jego ucieczki z pewnej ponurej twierdzy.

- Wpuszczą nas? - spytał przewodnika.
- A czemu mieli by tego nie zrobić?
- Nie wiem.
- Spiszą tylko nasze dane - objaśnił Andre.

            Istotnie gdy tylko podeszli bliżej, aurorzy w jasnoniebieskich szatach zagadali coś po chińsku do Andorczyka, a ten odpowiedział im w tym samym języku, chociaż z dala dała się wyczuć obcy akcent. Mimo wszystko chyba poszło im dobrze, gdyż stróże prawa nawet nie zwrócili uwagi na to, że Syriusz nie ma różdżki. Weszli na teren właściwego miasta.

            Tuż za murami ze wszystkich stron pełno było czarodziejów, czarodziejek i magii. Po ulicach latały dzieciaczki na miniaturowych miotełkach. Za nimi biegały koty, psy, puszki pigmejskie i żaby wraz z ropuchami. Powyżej latały gacki i małe sówki z listami oraz duże sowy z różnorakimi przesyłkami. Gdzieś w kącie dwoje maluchów pojedynkowało się dziecinnymi zabawkami, z których obficie tryskały na nich niebieskie i żółte iskry.

            Na straganach w głębi dzielnicy stare kobiety handlowały warzywami i owocami. Wśród nich wyróżniała się staruszka sprzedająca gigantyczne dynie. Nie ulegało wątpliwości, że hodowla nie mogła obyć się bez czarów i kilku drobnych uroków. Obok starzec sprzedawał zwierzęce składniki potrzebne do warzenia eliksirów. Gdzieś dalej młoda przekupka wychwalała swoje kociołki, a z drugiej strony inna próbowała ją przekrzyczeć.

            Syriusz poczuł, że się zakochuje w tym miejscu. W całym - zamieszkanym przez milion ludzi - mieście nie było ani jednego mugola. Magia unosiła się tu w powietrzu w każdym miejscu, zupełnie jak w Hogwarcie. No może niezupełnie, bo skala zupełnie inna. I pomyśleć, że za dzieciaka każdy jarał się wycieczką do Hogsmeade - pomyślał Black.

 - Uważaj, bo ciebie też sprzedadzą - zakpił Konstatnynowsky.
- Ok - przytaknął głucho Black - nie wiesz gdzie dostanę różdżkę? - zapytał nagle przytomniejąc i wracając myślami do bardziej przyziemnych spraw.
- Za rogiem, ale potrzebujesz na to monety.
- Nie mam - wyznał Syriusz zgodnie z prawdą.
- Zrobię dla ciebie ostatnią przysługę złamasie - oświadczył Andre - załatwię ci pracę, a zamiast wynagrodzenia dostaniesz różdżkę.
- Nie ma sprawy. Dzięki!

            Andre spojrzał na bruneta jak na debila, ale nic nie powiedział. Mierzył go uważnym wzrokiem jeszcze przez chwilę, po czym rzekł wreszcie:

- Dawaj za mną - i ruszył szybkim krokiem między tłumem magów z całych Chin.

            Łapa rzucił się za swoim przewodnikiem. Nie było łatwo za nim nadążyć - zwłaszcza kiedy zeszli z głównej ulicy w sieć małych uliczek. Trzeba uczciwie przyznać, że Syriusz nie miał już takiej kondycji jak kiedyś i dość szybko tracił dech. Po kilku minutach dostał kolki i musieli zrobić krótką przerwę. Andre zgodził się na nią, chociaż w jego oczach widać było cie tryumfu. Syriusz zastanowił się czym tak bardzo podpadł andorskiemu czarodziejowi, ale nic konkretnego nie przychodziło mu do głowy.
- Już prawie jesteśmy - wyznał wreszcie rudzielec i ruszyli dalej...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz