Rozdział
50
Metropolia
-
Jak się wyśpię - odparł Andre.
Syriuszowi nie pozostało nic innego
jak rozejrzeć się po pomieszczeniu, w którym się znajdowali, kiedy jego
przewodnik będzie się wysypiał. Kładąc się, Andorczyk zgasił wszystkie światła,
więc Black nie mógł dostrzec za dużo. Przez brudne okno wpadało, bowiem bardzo
mało światła. Wyjrzawszy przez nie, mężczyzna dostrzegł, że to z powodu nagłego
zachmurzenia się nieba. Pokój pomalowany był w ciemne kolory, co jeszcze
bardziej ograniczało w nim widoczność, gdy na niebie zjawiły się burzowe
chmury. Łapa dostrzegł wewnątrz tylko dwa stołki, łóżko zajęte przez śpiącego
czarodzieja, mały stoli i dużą, dębową szafę, która z pewnością była
najbardziej wartościową rzeczą w tym pokoju.
Nie mając co robić Syriusz położył
się na puchowym dywanie i leżał tak, aż do czasu, gdy Andre się zbudził. Black
rzucił okiem na przeciągającego się mężczyznę i uznał, że może jeszcze sobie
poleżeć przez kilka minutek.
-
Wstawaj leniu - odezwał się Andorczyk.
-
Ok.
Konstantynowsky pozbył się swojego
ubioru jednym ruchem różdżki. Podszedł do szafy i wyjął z niej piękną, zdobioną
białymi koralikami, obszytą srebrnymi nićmi, zieloną szatę wyjściową
czarodzieja. Nałożył ją i wciągnął czyste, białe skarpetki. Po czym dobrał z
szafy czarne półbuty.
- No
jestem gotowy - zakomunikował swojemu gościowi. - wiesz ile ludzi mieszka tam
dokąd się udajemy?
-
Nie - odparł zgodnie z prawdą Black
Andre popatrzył na niego wyraźnie
rozbawiony. Nie powiedział, jednak nic.
-
Nie powiesz mi ilu Chińczyków tam jest?
- Czarodziei
- uściślił dygnitarz, nim zdecydował się odpowiedzieć - miasto liczy sobie
około miliona mieszkańców. Większość jego mieszkańców to czarodzieje ze starych
rodów, nawet jeśli nie mają za dużo monet na koncie w banku
- To
zrozumiałe - przytaknął Black - miasto jest tak odizolowane od mugoli, że
czarodzieje nie poznają prawie wcale żadnych mugoli, więc łączą się ze sobą w
pary przez co zachowują czystość krwi. - ostatnie słowa wymówił z pogardą.
-
Szybko się uczysz, ale nie wiem co ty masz do czystej krwi...
-
Gardzę jej wyznawcami.
- To
byś się nie dogadał z moimi ziomkami z Andory, Hiszpanii i stąd. Czysta krew
pozwala nam zachować nasze obyczaje, tradycje i prawa. Nie jesteśmy wtedy tak
obcy sobie kulturowo jak wtedy, kiedy przyjmujemy obrządki mugoli.
Łapa przekręcił oczami i uznał, że
nie warto prowadzić dalszą dyskusję z oponentem. Zamiast tego pozbierał się z
podłogi. Otrzepał ubranie i wyszedł jako pierwszy na zewnątrz. Tam nie czekał
na niego nikt, chociaż obawiał się, że milicja ich namierzyła.
-
Piękna pogoda - ucieszył się Andre wychodząc z pokoju - dawno nie padało.
-
Jak się dostaniemy do metropolii?
-
Teleport.
Nim Black się zorientował Andorczyk
złapał go za nadgarstek i zakręcił wokół własnej osi. Syriusz poczuł niemiłe
szarpnięcie w żołądku i świat runął mu
spod stóp. Dopiero po upływie kilku sekund odzyskał stały ląd pod stopami.
-
Gdzie jesteśmy? - zapytał rozglądając się dookoła.
Z trzech stron otaczały go pola
ryżu, a na północy znajdowały się jakieś ruiny. Kiedyś musiał być to wielki i
potężny zamek z ogromnymi wieżami, lecz teraz wyglądał jakby miał się zaraz
zawalić, a całość porośnięta była bluszczem i innymi pasożytniczymi roślinami.
Syriusz pomyślał nawet, że te ruiny to wcale nie musiała być twierdza, ale...
-
Przy wejściu do miasta czarodziei - Andre przerwał jego rozmyślania. Potem
powiedział coś po chińsku i widok ruin zniknął. Zamiast niego pojawiło się
miasto.
-
Dobre zaklęcia zwodzące i tak dalej - Black pochwalił Chińczyków.
-
Przed nami jedno z osiedli nie wchodzących w skład żadnej z dzielnic -
poinformował go przewodnik - te ma uroczą nazwę Getto. Jak pewnie wiesz Angolu
oznacza to, że mieszkają w nim imigranci. Dzielne żółtki starają się ograniczyć
ich dostęp do swojego azylu, bo mają jakieś szczytne cele nacjonalistyczne.
-
Nacjonalizm w magii? - zdziwił się Black.
- Co
się dziwisz, mówiłem ci, że oni są w 80% czystej, magicznej krwi - przypomniał
rudzielec - chińscy czarodzieje cenią sobie swoją kulturę, dorobek magiczny,
pochodzenie, rasę i tradycję.
Black nie odpowiedział. Zamiast tego
zaczął przyglądać się osiedlu. Było całkiem rozległe. Syriusz nie widział gdzie
dokładnie się kończy, lecz gdzieś tam daleko znajdowały się mury miejskie. To
pewnie tam zaczynało się właściwe miasto. W getcie domy były małe i zbudowane
jak najmniejszym nakładem finansowym. Oznaczało to, że nie są to wyszukane,
nowoczesne konstrukcje, a budynki grożące zawaleniem się. Po ulicach chadzali
czarodzieje o różnych rysach twarzy, kolorze skóry i włosów, a także stylu
życia.
-
Jak wejdziemy do miasta to uważaj co robisz i w jakiej dzielnicy - upomniał go
Konstantynowsky - w getcie nie wychwalaj za bardzo Nadrzecza. Nadrzecze to
dzielnica gdzie mieszkają najwięksi zwolennicy czystej krwi. Jest ich tam na
prawdę sporo. Oczywiście w tamtej dzielnicy lepiej nie chwal mugolaków i getta.
W Nowym Mieście nie musisz się z niczym kryć, to dzielnica mugolaków. Stare
Miasto za to jest zamknięte dla obcokrajowców, więc nawet tam nie wejdziesz. Na
Śródmieściu możesz iść na zakupy i inne takie bzdety w stylu pamiątek czy co
tam sobie wolisz. W Leśnym możesz być na prawdę blisko natury - opowiadał na
bezdechu - Ryżowa Wyspa to najbiedniejsza dzielnica. Lepiej tam nie wchodź sam.
Biedacy, rabusie, a do tego nie lubią obcych. No i masz jeszcze Nowe Osiedle.
Sami bogaci, zasłużeni i szanowani czarodzieje.
-
Sporo tego - przyznał Black.
-
Mugole mają jeszcze więcej tego w swoich miastach.
-
Wiem - przytaknął myśląc o Londynie i jego dzielnicach.
Razem weszli w uliczki imigrantów.
Nikt nie zwrócił nawet na nich uwagi, czarodzieje w tym rejonie byli
przyzwyczajeni do obcych rysów twarzy i koloru skóry. Syriusz zwrócił uwagę, że
tu i ówdzie kręcą się ludzie w ciemnoniebieskich szatach z wyhaftowanymi
jakimiś dziwnymi chińskimi symbolami.
- To
Służby Magicznego Porządku Publicznego, w skrócie SMPP - wyjaśnił Andre - dbają
o porządek w mieście. W Getcie jest ich na prawdę sporo. No, ale wiesz...
imigranci.
-
Nie wiem - zaprzeczył Syriusz od niechcenia.
-
Ach bo wy w tej Brytanii nie macie takich problemów - żachnął się Andorczyk - w
magicznym świecie - zakończył z naciskiem. - ci ludzie się nie chcą się
zasymilizować i odbiegają od normy. Poza tym masz tu sporo zbiegłych z innych
krajów czarnoksiężników i innej hołoty.
Syriusz uważniej rozejrzał sie po
ulicach. Nie dostrzegł tu żadnego potencjalnego zagrożenia. Gdzieś w tle dwóch
Arabów rzucało uroki w kota i to było jedyne niebezpieczeństwo - dla kota.
Wreszcie doszli do muru okalającego
miasto z trzech stron. Z czwartej jak wytłumaczył Syriuszowi jego osobisty przewodnik
znajdowała się rzeka.
Muru miejskie liczyły sobie około 20
metrów wysokości, a wieżyczki jeszcze z 3 może nawet 4 razy tyle. Na murach
stało kilku mężczyzn w ciemnoniebieskich szatach. Nie znajdowali się zbyt
blisko siebie - odległość miedzy nimi można by mierzyć w dziesiątkach metrów -
ale też nie było potrzeby żeby stali gęsto jak mugolscy rycerze podczas
oblężenia miasta przez wrogą armię. Brama wykonana była bardzo ozdobnie. Jej
kształt miał przypominać głowę smoka.
-
Smocza Brama - wyjaśnił Andre - poza nią
są jeszcze Ogniste Wrota i Żółta Brama. Przy rzece masz jeszcze mały port dla
łódek, kutrów itp. Nie pamiętam teraz jego nazwy - wyjaśnił wszystkie możliwości wejścia do
miasta.
Smoczej Bramy pilnowało dwoje
czarodziei w jasnoniebieskich szatach, ozdobionych białymi nićmi. Na głowach
mieli czarne tiary. Black dowiedział się, że to aurorzy. Zaskoczyło to go. W
Anglii aurorzy nie mieli żadnych mundurów, pracowali w tym w czym im było
najwygodniej.
-
Dlaczego oni stoją w bramie? - zapytał rudzielca.
-
Pilnują kto wchodzi, a kto wychodzi.
-
Ale po co?
-
Zasady tajności i inne takie bzdety - rzucił niecierpliwie Andre, ale widząc
zaskoczenia na twarzy bruneta kontynuował: - jeśli czarodzieje mają całe miasto
dla siebie to po co chcą wychodzić. Kiedy będą w mieście jest pewność, że nie
zauważy ich żaden mugol.
-
Racja - przyznał - a więzienie jakieś tu macie? - stare nawyki nie dawały o
sobie zapomnieć.
-
Więzienie? - zdziwił się Konstantynowsky - coś tam jest. Jakiś tymczasowy
areszt w siedzibie SMPP i aurorów, ale więzienie jest na jakiejś wysepce na
Pacyfiku.
Syriusz przyznał sobie w duchu, że
jeśli więzienie przypomina Azkaban, to przy specyfice Chin i jej
czarodziejskiej społeczności, powrót uciekinierów do cywilizacji jest jeszcze
trudniejszy niż w przypadku jego ucieczki z pewnej ponurej twierdzy.
-
Wpuszczą nas? - spytał przewodnika.
- A
czemu mieli by tego nie zrobić?
-
Nie wiem.
-
Spiszą tylko nasze dane - objaśnił Andre.
Istotnie gdy tylko podeszli bliżej,
aurorzy w jasnoniebieskich szatach zagadali coś po chińsku do Andorczyka, a ten
odpowiedział im w tym samym języku, chociaż z dala dała się wyczuć obcy akcent.
Mimo wszystko chyba poszło im dobrze, gdyż stróże prawa nawet nie zwrócili
uwagi na to, że Syriusz nie ma różdżki. Weszli na teren właściwego miasta.
Tuż za murami ze wszystkich stron
pełno było czarodziejów, czarodziejek i magii. Po ulicach latały dzieciaczki na
miniaturowych miotełkach. Za nimi biegały koty, psy, puszki pigmejskie i żaby
wraz z ropuchami. Powyżej latały gacki i małe sówki z listami oraz duże sowy z
różnorakimi przesyłkami. Gdzieś w kącie dwoje maluchów pojedynkowało się
dziecinnymi zabawkami, z których obficie tryskały na nich niebieskie i żółte
iskry.
Na straganach w głębi dzielnicy
stare kobiety handlowały warzywami i owocami. Wśród nich wyróżniała się
staruszka sprzedająca gigantyczne dynie. Nie ulegało wątpliwości, że hodowla
nie mogła obyć się bez czarów i kilku drobnych uroków. Obok starzec sprzedawał
zwierzęce składniki potrzebne do warzenia eliksirów. Gdzieś dalej młoda
przekupka wychwalała swoje kociołki, a z drugiej strony inna próbowała ją przekrzyczeć.
Syriusz poczuł, że się zakochuje w
tym miejscu. W całym - zamieszkanym przez milion ludzi - mieście nie było ani
jednego mugola. Magia unosiła się tu w powietrzu w każdym miejscu, zupełnie jak
w Hogwarcie. No może niezupełnie, bo skala zupełnie inna. I pomyśleć, że za
dzieciaka każdy jarał się wycieczką do Hogsmeade - pomyślał Black.
- Uważaj, bo ciebie też sprzedadzą - zakpił
Konstatnynowsky.
- Ok
- przytaknął głucho Black - nie wiesz gdzie dostanę różdżkę? - zapytał nagle
przytomniejąc i wracając myślami do bardziej przyziemnych spraw.
- Za
rogiem, ale potrzebujesz na to monety.
-
Nie mam - wyznał Syriusz zgodnie z prawdą.
-
Zrobię dla ciebie ostatnią przysługę złamasie - oświadczył Andre - załatwię ci
pracę, a zamiast wynagrodzenia dostaniesz różdżkę.
-
Nie ma sprawy. Dzięki!
Andre spojrzał na bruneta jak na
debila, ale nic nie powiedział. Mierzył go uważnym wzrokiem jeszcze przez
chwilę, po czym rzekł wreszcie:
- Dawaj
za mną - i ruszył szybkim krokiem między tłumem magów z całych Chin.
Łapa rzucił się za swoim
przewodnikiem. Nie było łatwo za nim nadążyć - zwłaszcza kiedy zeszli z głównej
ulicy w sieć małych uliczek. Trzeba uczciwie przyznać, że Syriusz nie miał już
takiej kondycji jak kiedyś i dość szybko tracił dech. Po kilku minutach dostał
kolki i musieli zrobić krótką przerwę. Andre zgodził się na nią, chociaż w jego
oczach widać było cie tryumfu. Syriusz zastanowił się czym tak bardzo podpadł
andorskiemu czarodziejowi, ale nic konkretnego nie przychodziło mu do głowy.
-
Już prawie jesteśmy - wyznał wreszcie rudzielec i ruszyli dalej...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz