Syriusz Black

Syriusz Black
Cudowne Ocalenie

niedziela, 30 listopada 2014

51. Tępiciel robactwa



Rozdział 51
Tępiciel robactwa

            Syriusz i jego przewodnik krążyli jeszcze przez kilka minut wąskimi uliczkami miasta czarodziejów. Black był coraz bardziej zdyszany i zmęczony, nie zwracał już uwagi na to co się dzieje wokół niego. Gdyby spojrzał na twarz Andre, dowiedziałby się, że mężczyzna jest coraz bardziej zdeterminowany by dotrzeć do celu podróży. Tylko co jest celem?

- Jesteśmy - oznajmił Konstantynowsky.
- Gdzie? - spytał nieprzytomnie Black.
- Na miejscu głąbie - odparł Andre i wskazał na mały domek za nim.

            Budynek miał jedną kondygnację nad ziemią i kolejną pod ziemią - co Łapa wywnioskował z okien, które tylko częściowo wystawały ponad grunt. Być może fundamenty domu kiedyś się obsunęły. Dach - co dziwne w tej okolicy - był całkowicie płaski i wyłożony czarną papą. Z niskiego komina pośrodku dachu, wydobywała się cienka strużka jasnoszarego dymu.

- Chodź - burknął Andre i ruszył ku wąskim, drewnianym drzwiom.

            Kiedy do nich podszedł i zastukał, Syriusz spodziewał się, że niemal natychmiast ktoś otworzy. W końcu w tak małym budynku dotarcie do frontowego wejścia nie powinno zabierać zbyt wiele czasu. Mylił się. Nim drzwi zostały otworzone przez niskiego staruszka minęło kilka - o ile nie kilkanaście - minut.

- Kim jesteście? - spytał staruszek.

            Miał nie więcej niż 160 cm wzrostu, ale był gruby. Nadawało mu to nieco komicznego wyglądu, gdyż patrząc z boku można było odnieść wrażenie, że jest grubszy niż wyższy. Na głowie nie miał prawie wcale włosów. Tylko w niektórych miejscach pojawiały się siwe kępki kręconych, łamliwych włosów. Na nosie miał okulary w staroświeckim, europejsko- mugolskim stylu. Ubrany był w czerwoną szatą, solidnie już ubrudzoną, wytartą w wielu miejscach, z łatami na łokciach i kolanach. W dłoni trzymał różdżkę skierowaną w twarz Andre.

- Jestem Andre Konstantynowsky - przedstawił się Andorczyk - a to jest Syriusz Black - wskazał na Blacka.

            Staruszek spojrzał podejrzliwie na obu przybyszy. Andorczyk został przez niego szybko zlustrowany, jednak na Angliku zawiesił oko na dłużej.  Przyglądał się długo twarzy Syriusza, po czym opuszczał wzrok na jego ubranie i znowu podnosił, a potem kolejny raz opuszczał i tak, aż do znudzenia. "Syriusz Black... Black" - mruczał sam do siebie pod nosem.

- Co was do mnie sprowadza? - zapytał wreszcie.
- Interesy - odparł niecierpliwie Andre - możemy wejść?

            Oczy Chińczyka zaiskrzyły się, na wieść o interesach.

- Ostrzegam, że wewnątrz mam plagę robactwa.
- Mówi pan o mugolach? - zażartował Konstantynowsky.

            Niski mężczyzna zaśmiał się szczerze, a jego śmiech przypominał Łapie atak kaszlu. Brzmiało to tak jakby mężczyzna zaczął się dusić.

- Jeśli ich też się nie boicie to właźcie - powiedział w końcu i zamaszystym gestem zaprosił ich do środka.

            Syriusz czuł się dziwnie w towarzystwie ludzi, którzy mugoli porównują do robactwa. Nie śmiał, jednak zaprotestować. Miał teraz ważniejsze rzeczy na głowie, niż walka z uprzedzeniami chińskich czarowników. Cel uświęca środki jak mówi stare przysłowie i tak też było w tym przypadku. Jeśli starzec może pomóc mu wrócić do Anglii, to Syriusz będzie go słuchał, wykonywał polecenia, a nawet śmiał się z tych ksenofobicznych żartów.

            Weszli do malutkiego pokoiku. Nie było w nim stołu. Znajdowały się cztery stołki i dwie szafy oraz liczne rośliny - niekoniecznie magiczne. Ściany pomalowane była ciemnożółtą farbą, lecz przez lata zdążyła zmienić swój kolor na paskudnie brudny odcień żółtego.

- Jesteśmy w Nadrzeczu? - spytał swojego przewodnika cicho, kiedy weszli.

            Pamiętał doskonale, co Andorczyk mówił mu o dzielnicach w Chéngshì xiàngdǎo i poglądach mieszkańców poszczególnych dystryktów.

- Nie, ale pan Lee Xiun Wu mógłby tam zamieszkać.

            Dalszą rozmowę przerwał im sam gospodarz:

- O czym tak szepczecie?
- O mieście - odparł Syriusz - gdzie się pan nauczył mówić po angielsku?
- Byłem kiedyś w Anglii - odparł pan Xiun Wu - okropne miejsce. Ciągle pada i wiecznie jest mglisto. Przez dwa miesiące tylko trzy słoneczne dni. Wasza pogoda to jeszcze gorsza plaga niż robactwo w tym domu.
- Dobrze, że pan o tym wspomina - wtrącił się Andre - nasz angielski przyjaciel może panu z tym pomóc.
- Niby jak? - zakpił pan Lee - nasze magiczne służby sobie z tym nie poradziły.
- Black spróbuję nieco... ekhm bardziej niemagicznymi metodami.
- Mugolskimi? - dopytał zaintrygowany Chińczyk.
- Tak.
- Serio? - wypalił zaskoczony Anglik.
- Tak - potwierdzili równocześnie Lee Xiun Wu i Andorczyk.
- Accio Herbata - syknął gospodarz i natychmiast przyleciały do nich trzy filiżanki, wypełnione gorącym, parującym płynem.

            Wszyscy zanurzyli usta w herbacie. Nie miała wyszukane smaku. Ot zwykła herbata, jaką można dostać w każdym sklepie. Nie była nawet posłodzona, jednak Syriusz nie ośmielił się poprosić o cukier - postanowił jak najszybciej opuścić to miejsce.

- Kiedy zaczynasz? - odezwał się wreszcie gospodarz, czym przerwał długą chwilę niezręcznego milczenia.
- Wkrótce - odpowiedział Black.
- Jeszcze dziś będzie po kłopocie - zapewnił Andre.

            Syriusz zaczął zastanawiać się w co gra jego andorski towarzysz. Początkowo wydawał się miłym człowiekiem, lecz potem wyzywał angielskie pochodzenie Syriusza, a przed chwilą dał pokaz czarnego humoru w stosunku do mugoli. Mimowolnie nasuwały się skojarzenia z ideologią Lorda Voldemorta. Black odrzucił błyskawicznie tę myśl od siebie. Wolał nie myśleć czym zajmuje się Chińczyk i co sądzi o powrocie najpotężniejszego czarodzieja wszechczasów. Czarnoksiężnika - poprawił się w myślach brunet - ostatecznie Dumbeldore był jeszcze większym czarodziejem niż Voldemort.

- Herbata się kończy, a ja nie wiem jak masz sie pozbyć tych szkodników - z rozmyśleń Syriusza wyrwał cichy szept Konstantynowskiego.
- Co to za robale? - odpowiedział również szeptem Black.
- Zapytaj jak dopije.
- Czemu wtedy?
- Bo on lubi herbatę, a robale go brzydzą prawie tak jak innych czarnoksiężnicy.
- Dobrze - zgodził się Black.

            Kiedy skończyli pić, Syriusz dowiedział się wreszcie z jakim gatunkiem szkodników będzie zmuszony walczyć. Dom starego Chińczyka ogarnęła plaga karaluchów. Słysząc to Black odczuł wyraźną ulgę, nie będzie musiał bowiem pojedynkować się bez użycia magii z magicznymi stworkami. To znacznie ułatwiało jego robotę. Oczywiście osobną kwestią jak w sposób mugolski pozbyć się karaluchów. Postanowił poprosić Andre o pomoc w jeszcze jednej kwestii.

- To kiedy ruszasz? - zagadnął go gospodarz.
- Wkrótce - odparł Black, nie patrząc mu w oczy.

            Po chwili Andorczyk i Syriusz opuścili gościnę Lee Xiun Wu i udali się na krótką naradę. Jej celem było obmyślenie jak pozbyć się karaluchów z domu pana Wu bez użycia magii.

- Jest pewien eliksir - mówił Andre - ale jest on bardzo drogi i trzeba po nim opuścić mieszkanie na dwa, może nawet trzy dni.
- Dlaczego?
- Bo jego opary szkodzą zdrowiu.
- To może jakaś mugolska metoda? - zapytał Black.
- Znasz jakąś? - odpowiedział pytaniem na pytanie Andre.
- Nie.
- No właśnie, więc zostaje nam tylko ten eliksir.

            Syriusz zmarszczył brwi. Myślał. Jego przewodnik znowu zmienił swój stosunek względem niego. Nie trudno było się domyślić, że ewidentnie ma swój interes w tym żeby Black szybko uporał się z tym problemem. Mimo wszystko Łapa nie zapytał się o to co Andorczyk może zyskać na jego sukcesie.

- Skąd go dostać? - zapytał zamiast tego.
- Od pierwszego lepszego eliskiro-warcy.
- Kupisz?
- A oddasz kasę?
- Jak będę miał.
- O nie ma tak dobrze Brytolu - zaperzył się Andre - zrobisz potem jeszcze jedną rzecz dla mnie.

            Kolejne zadanie niezbyt przypadało do gustu Syriuszowi. Miał on bowiem własne plany na to co chce robić w przyszłości, a Andorczyk wyraźnie chciał się nim jeszcze posłużyć w kilku kwestiach. Poza tym - w co on gra? Black myślał i milczał przez dłuższą chwilę. Zawsze może obezwładnić Andre po zdobyciu różdżki, tylko jak wtedy znajdzie kogoś, kto będzie mógł mu pomóc dostać się do Anglii. Z drugiej strony, mając różdżkę mógłby stopniowo teleportować się na zachód, aż w końcu dotarłby do Europy, a tam już na pewno znaleźliby się czarodzieje znający jego język ojczysty i oni pomogliby mu dotrzeć do celu długiej wędrówki. Pozostawało pytanie, którą drogę powinien wybrać?

- Pogadamy o tym, jeśli wykonam to zlecenie - zaproponował w końcu Syriusz, nie mogąc wymyślić nic lepszego.
- Jakie zlecenie? - dopytał Konstantynowsky.
- Karaluchy.
- Ok - odparł lakonicznie Andorczyk i ugrzązł wzrokiem w pobliskiej uliczce.

            Widać było, że i jego myśli odpłynęły stąd w zupełnie innym kierunku.  Anglik dał mu chwilę na oswojenie się z myślami i dopiero wtedy przemówił:

- To jak załatwisz to?
- Jasne - odparł Androczyk i zniknął z głośnym trzaskiem.

            Syriusz został sam. Usiadł na ławce, kilka domów od tego zamieszkiwanego przez Xiun Wu. Słońce sympatycznie gładziło jego twarz. Nie wiedząc nawet kiedy to się stało, Black zasnął. Obudził się dopiero wieczorem, a raczej został obudzony przez głośny trzask oznaczający aportacje pewnego Europejczyka mieszkającego obecnie w Chinach.

- I jak masz to? - zagadnął go Black.
- Tak.
- Daj - powiedział Black i wyciągnął.

            Nie spowodowało to jakiejkolwiek reakcji ze strony Andre. Syriusz wciąż trzymał wyciągniętą w jego stronę rękę, ale czarodziej nie podał mu ani eliksiru, ani nic innego.

- O co chodzi? - spytał Black cofając dłoń.
- Najpierw załóż to - odrzekł Andre i wyjął z wewnętrznej kieszeni płaszcza ochronny kostium ze smoczej skóry. Na kieszeń z pewnością rzucił kiedyś niewykrywalne zaklęcie zmniejszająco- powiększające, dlatego mógł w niej - mimo jej malutkich rozmiarów - zmieścić tak duży uniform.
- Dzięki.
- Nie rozwal go, to mój prywatny strój - ostrzegł go Andorczyk.
- Postaram się - odparł Black wciągając nogawki kostiumu na swoje nogi ubrane już przecież w spodnie.
- Nie ma, że się postarasz! - zaperzył się właściciel stroju - masz to zrobić i już. Bo jak nie to kurwa wpierdol masz murowany! Wydałem majątek na ten kostium! - darł się Andre.
- Ok. Już ok - uspokajał go Łapa.

            Wreszcie ubrał już strój i był gotowy do wykonania zadania. Brakowało mu tylko eliksiru. Ten, jednak wciąż znajdował się w malutkiej kieszonce płaszcza Andorczyka.

            W miedzy czasie zapadł zmrok. Lee Xiun Wu poproszony uprzednio przez pogromców robactwa o opuszczenie wieczorem domu, udał się do swoich znajomych na partyjkę magicznych szachów, zakrapianych chińską wódką ryżową. Miał nie wrócić wcześniej niż popołudniem następnego dnia.

            Andre wyjął mały flakonik, wypełniony jasnofioletowym płynem. Zawleczka buteleczki przypominała tą w solniczkach i pieprzniczkach. Syriusz domyślił się, więc jak będzie rozpylał eliksir w domu.

- Wiesz jak to używać? - spytał go Andre na chwilę przed wejściem do środka.
- Jak solniczki.
- Tak jest. Posól te robaki!

            Syriusz nie odpowiedział, tylko ruszył do środka. Wszedł. Wewnątrz było ciemno, a on nie miał różdżki. Żeby miał, chociaż taki wygaszacz jak Dumbeldore. Wygaszacz to taka mała zapalniczka, która pozwala przechwycić światło do swojego wnętrza i potem wypuścić je na dowolną latarnię lub inne wyłączone źródło światła w okolicy. Syriusz nie raz widział jak Albus używał tego podczas I wojny z Voldemortem.

            Po omacku znalazł świeczki, a chwilę potem również zapałki. Zapalił pierwszą świeczkę. Z jej pomocą odnalazł dwie kolejne i wkrótce widział już gdzie się porusza. Zabrał się za rozpylanie eliksiru po całym domostwie starego Chińczyka. Całość pracy zajęła mu niecałe dwie godziny.

- Gotowe - rzekł do swojego zleceniodawcy po wyjściu.
- Świetnie - odparł Andre.

            Łapa uśmiechnął się skromnie. Wykonanie tego zadania spowodowało u niego dawno niespotykane poczucie dumy, chociaż wbrew początkowym zapowiedziom użył do tego magii. Może nie tej, do której potrzebne jest różdżka i stosowna formuła zaklęcia, ale eliksir pozostawał magią.

- Jutro będziesz mógł wybrać różdżkę.
- W Anglii uważa się, że to różdżka wybiera nas, a nie my ją - zauważył przytomnie Black, przypominając sobie co mówił o tym najlepszy brytyjski wytwórca różdżek, stary pan Olivander.
- Tu są Chiny, a nie Anglia - upomniał go Andre.
- Racja.

            Syriusz spadł tej nocy pod postacią psa na ławce w pobliżu domu pana Wu. Obudził się wczesnym rankiem, kiedy cała okolica jeszcze spała. On, jednak czekał już aż twórca różdżek powróci i da mu możliwość powrotu do świata magii na prawdę, a nie tylko jako postronnemu obserwatorowi. Czekał, jednak o wiele dłużej niż oczekiwał. Koło południa wreszcie zaczął doskwierać mu głód. Na szczęście mała dziewczynka mieszkająca obok, widząc pieska, namówiła mamę aby podarować mu kawałek mięsa. Łapa migiem pochłonął posiłek, połasił się chwilę do swojej dobrodziejki w ramach podziękowania i wrócił na swój posterunek. Dziewczę chciało się bawić dalej, co nie było już w smak Syriuszowi, który wolał czekać na Lee Xiun Wu. Wobec tego uciekł co sił w nogach kilka domów dalej i powrócił do swojej ludzkiej formy.

            Pan Wu wrócił do domu dopiero o zmierzchu. Syriusz natychmiast zgłosił się do niego po nagrodę. Starzec ociągał się chwilę z wręczeniem jej, ale ostatecznie uznał, że zadanie wykonano wzorowo tylko pozostał po tym brzydki zapach, lecz Syriusz od razu zapewnił go, że to minie. Co spowodowało przypływ dobrego nastroju u staruszka.

            Wyjął kilka pudełek z różdżkami i po kolei wręczał je Blackowi. Zaczęli od długiej dębowej z kamieniem księżycowym. Potem była kolej na akacje z włosem jednorożca, cis ze smoczą krwią, ale żadna z tych różdżek nie strzelała tak jak oczekiwał tego jej przyszyły właściciel. W końcu przyszła czas na białą różdżkę, wykonaną z brzozowej kory i również śnieżnobiałego włosia jednorożca. Ta wystrzeliła idealne zielone iskry jak i ładnie oświetlała pokój po mruknięciu "lumos" oraz zgasiła palenisko w kominku bez rozlewania wody wkoło niego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz