Rozdział
48
Nieboszczyk
na krańcu świata
Zgodnie z tym co powiedziało James
Potter, a raczej jego widmo, po paru dniach w zaświatach znalazł się z powrotem
wśród żywych. Niestety nie wiedział, gdzie dokładnie się znajduje. Nie pamiętał
w jaki sposób wrócił do żywych.
Po spotkaniu z Jamesem ujawnił się
przed nim również Merlin - we własnej zmarłej osobie. Wielki czarodziej był
średniego wzrostu i chudej budowy ciała, widocznie musiał zmarnieć trochę przed
śmiercią w skutek niedojadania. Legenda magii w Wielkiej Brytanii dał Łapie
kilka ostatnich wskazówek przed powrotem tego ostatniego do świata ludzi
żywych. Syriusz starał się zapamiętać je wszystkie, ale było ich tyle, że miał
z tym problem. Z łatwością natomiast przyjął do wiadomości, że w Azji może mieć
problem ze znalezieniem kogokolwiek mówiącego po angielsku - zwłaszcza jeżeli
trafi na prowincję. W związku z tym powinien jak najszybciej udać się do
jakiegoś skupiska społeczności czarodziejów.
Dowiedział się też wreszcie w jaki
sposób udało mu się zachować życie po wpadnięciu za kotarę. Merlin wyjawił mu,
że próbował się deportować. To uratowało mu życie. Zasłona to brama. Starożytny
mag sądził, że Syriusz deportował się w połowie drogi do tego innego świata. To
było ekstremalnie trudne, bo Łapa musiał zużyć wszystkie siły. Dzięki temu trafił tam gdzie trafił, a miejscu
tego nikt z pośród tych, których spotkał nie był w stanie wyjawić mu co to za
lokalizacja.
Po kilku dniach, które w całości
przespał obudził się na drodze wiodącej przez pola i łąki. Szosa była kiepskiej
jakości i wyróżniała się wieloma dziurami, z pewnością, gdy któryś z mugoli
wpadnie w nią swoim samochodem, urwie w nim koło. Słońce świeciło wysoko nad
horyzontem. Black pomyślał, że tu pewnie tak samo jak w Anglii jest obecnie
późna wiosna. Prawdę mówiąc nigdy nie był orłem z meteorologii i nie miał
pojęcia jaka pora roku jest na drugim końcu świata, kiedy w Brytanii zbliża się
nieuchronnie lato.
Zdecydował się ruszyć prosto przed
siebie. Nie miał pojęcia jaka jest pora dnia i gdzie znajdują się poszczególne
kierunki m.in. wschód czy północ. Maszerował kilkadziesiąt minut nim na
horyzoncie pokazała się pierwsza wioska. W zasadzie ciężko było to nazwać
wioską. Niedoszły nieboszczyk nazwałby to raczej osadą, gdyż widział w niej
osiem domów i dwie uliczki. Mimo to zawsze była to jakaś część cywilizacji.
Wszedł pewnym krokiem do osady i zaczął szukać kogoś, kto rokował nadzieję na
znajomość angielskiego.
Cała społeczność tej miejscowości
nie mogła liczyć więcej niż 50 mieszkańców. Jak narazie zauważył kilka
starszych wiekiem Azjatek. Kobiety te zbliżały się już do 70 roku życia - o ile
nie dalej. Potem dostrzegł kilkoro dzieci w wieku od lat 4 do tych będących w
okresu późno-szkolnym. Ani jedna, ani druga grupa nie dawała podstaw do
sądzenia, że zna tak egzotyczny w tej części świata język jak ten, którym
posługiwał się dziedzic starożytnego angielskiego rodu.
Inną kwestią nurtującą Syriusza był
to czy jest on wciąż dziedzicem swojego rodu czy też miano to przeszło już na
jego chrześniaka - Harry'ego. Z jednej strony zdjęło by to z niego brzemię,
którego tak nienawidził, a z drugiej nie chciał żeby przeszło to na młodego
Pottera. W skrócie jakby się nie potoczył los tej kwestii, Syriuszowi i tak by
to nie pasowało.
Przeczesał cały obszar zabudowań i
nie znalazł nikogo znającego jego język. Nie zrażony tym poszedł dalej. Nie
wiedział gdzie iść i czy trafi na kogoś znającego się na magii. Gdyby bowiem
trafił na taką osobę mógłby dużo łatwiej trafić do Europy, a stamtąd już tylko
tuż, tuż do Brytanii. Cel pozostawał jeden, niezmiennie, obronić i wspomóc
Pottera w walce z Czarnym Panem.
Droga z osady wiodła na północ. Była
zrobiona z tak zwanych kocich łbów i nie nadawała się za bardzo do jazdy po
niej samochodem. Mimo to mężczyzna dostrzegł, że po prawej stronie znajduje się
przystanek autobusowy. Zaszedł na niego. Przystanek składał się z małej budki,
z powybijanymi szybami w ściankach. Na jedynej nie wybitej szybie przyklejona
była kartka papieru z dziwnymi znakami, Prawdopodobnie był to rozkład jazdy,
ale Syriusz nie dałby sobie ręki uciąć, że nie jest to jakieś ogłoszenia o
zaginięciu ulubionego kotka.
Poszedł dalej. Podróżował wśród pól,
łąk, lasów, rzek i strumieni. Krajobraz był bardzo zmienny. Początkowo
stanowiło to piękny dodatek do podróży po powrocie do życia. W końcu jednak
cały ten marsz zaczął męczyć Blacka.
Przez kolejne dwa dni poruszał się
na północ niemal bez przerwy. Nie miał co jeść, idąc przy lesie szukał jagód,
borówek i innych owoców. Wodę pił prosto z rzeki albo strumienia - w zależności
na co natrafił. Nie miał, w zasadzie co jeść ani co pić. Znów stawał się
wrakiem człowieka, a przecież dopiero co wrócił do żywych.
Wreszcie trzeciego dnia wędrówki
doszedł do wioski. Był w stanie skrajnego wyczerpania, odwodniony i z wysoką
gorączką. Widział wioskę już wczesnym rankiem. Znajdowała się na małym wzgórzu.
Wydawało mu się wtedy, że nie będzie do niej dalej niż godzinę marszu.
Niestety, tak się nie stało. Maszerował, maszerował i maszerował. Mimo to do
cywilizacji dotarł dopiero po kilku godzinach. Przekroczył tablicę oznaczającą
początek terenu zabudowanego i niemal natychmiast padł z wyczerpania.
Sam nie wiedział jak długo leżał i
kiedy odzyskał świadomość tego co dzieje się wokół niego. Niemniej, kiedy się
ocknął leżał w małym pokoiku, który urządzony był w typowo japońskim stylu.
Stojący dwa kroki od jego łóżka stół miał tak niskie nogi, że nie było przy nim
krzeseł. Zamiast nich znajdowało się tam coś w rodzaju szerokich poduszek. Jego
posłanie również nie znajdowało się zbyt wysoko. Poza tym w pomieszczeniu
znajdował się jeszcze mały regał z książkami oraz dwie szafki, wykonane z
jesionowego drewna.
Gdy skończył obserwować pokój,
weszła do niego młoda dziewczyna. Na oko nie mogła mieć więcej niż 16 lat,
chociaż jak to w przypadku Japonek bywa nigdy nie wiadomo do końca czy to młoda
wyglądająca dojrzale czy może jej matka, która wygląda tak młodo. Dziewczyna miała
twarz, która nie odróżniała jej - w ocenie Blacka - od innych Azjatek. Włosy
natomiast miała proste, długie do ramion, z lekko rozdwojonymi końcówkami o
barwie ciemnej wiśni. Syriusz stwierdził, że to nie mogą być jej naturalne
włosy i z pewnością już je farbowała, mimo tak młodego wieku. Większość magów
nie wiedziała czym takim jest farbowanie włosów przez osoby nie magiczne. W odróżnieniu od nich mężczyzna podczas kilku
wakacji przebywał na tyle długo z mugolkami, że dowiedział się co nieco o ich
zwyczajach.
Nastolatka ubrana była w białą
koszulę i ciemną spódniczkę do kolan. Poniżej niej założone miała cieliste
rajstopy i tak samo ciemne jak spódniczkę czółenka. Przez ramię przewieszoną
miała marynarkę z tarczą - za pewne - swojej szkoły. Wyglądała w tym mundurku
całkiem atrakcyjnie.
- Kangei - przywitała go Japonka.
Łapa nie miał pojęcie co znaczy
wymówione przez nią słowo, którego nie umiał nawet wymówić - nie mówiąc już o
zrozumieniu. Z tego powodu postanowił się uśmiechnąć i sprawdzić czy młoda gospodyni
nie zna przypadkiem, może języka angielskiego.
-
Hej. Ładną mamy pogodę, nie sądzisz? - zagadnął ją.
Tym razem to ona nic nie zrozumiała.
Wzruszyła ramionami, krzyknęła coś w stronę korytarza, z którego weszła do
pokoju i wyszła.
Zostawiła "pacjenta" z
poczuciem bezsilności i tego, że pozostanie tu już na niewiadomo jak długo.
Syriusz zaczął rozważać już jakby stąd uciec... Doszedł do wniosku, że
najłatwiej będzie przez okno, już miał wstawać, kiedy do pomieszczenia weszła
nastolatka i jakaś druga kobieta.
Tak, ta druga z pewnością nie była
nastolatką. Przed wszystkim nie miała na sobie mundurku szkolnego. Zamiast
niego ubrana była w ciemnoniebieskie jeansy i czarny top, który odsłaniał wąski
pasek jej zgrabnego brzuszka. Twarz miała niemal identyczną jak jej młodsza
wersja. Jedynym wyjątkiem były oczy. Matka miała piwne, a córka jasnoszare.
Starsza z pań miała też dłuższe, kręcone włosy, które były ciemne, chociaż nie
czarne. Black nie znał się na kolorach tak dobrze jak kobiety, więc nie
potrafił określić co to za odcień.
-
Witam piękne panie - przemówił uprzejmie Syriusz.
-
Pan mówić po angielsku? - odpowiedziała matka.
-
Tak.
- Ja
nie znać jej zbyt dobrze - ciągnęła łamany językiem Azjatka.
-
Idzie panie świetnie - pochlebił jej Black, ale ona chyba tego nie zrozumiała.
-
Pan być bardzo zmęczony, musieć odpocząć tu.
-
Nie ma sprawy - odparł najwolniej jak potrafił, widząc że kobieta ma problem
żeby go zrozumieć, kiedy mówi w normalny dla siebie sposób.
Matka wymieniła kilka słów z córką w
swoim języku, a Łapa dałby sobie rękę uciąć, iż mówią coś o nim. Niestety nie
wiedział nawet czy mówią o nim coś dobrego czy też wprost przeciwnie.
-
Jak się panie nazywają? - spytał.
Matka spojrzała na niego
podejrzliwie. Jej młodsza odsłona zatrzepotała rzęsami, widać było, że te
najprostsze zwroty również i ona jest w stanie zrozumieć.
-
Lucy Suzuki, a moja córka Yui.
-
Piękne imiona.
-
Dziękuję - odparła Lucy, po czym rzekła - miłego dnia - i wyszła.
Syriusz został ponownie sam na sam z
młodszą, Yui. Ta popatrzyła chwilę na niego i też wyszła, machając mu przy tym
na pożegnanie. Odwzajemnił gest.
Przez kolejne dwa dni, mieszkanki
domu odwiedzały go tylko w porze posiłków i podawanie jakichś specyfików na
wzmocnienie. Prawdopodobnie były to tylko witaminy, ale Lucy nie potrafiła mu
wyjaśnić po angielsku co to dokładnie jest.
Kiedy nadszedł wreszcie czas na jego
odejście, pojawił się nawet pan domu. Był to podstarzały Japończyk. Mąż Lucy,
jak wyjaśniła mu tego samego dnia sama zainteresowana, mało kiedy bywał w domu,
ponieważ pracował około 80 kilometrów od domu. W związku z tym zdarzało się, że
często nie wraca do domu nawet na noc. W tym tygodniu udało mu się dotrzeć do
bliskich dopiero na weekend. Lucy wyraziła Syriuszowi łamaną odmianą
angielszczyzny obawę, że mąż ma inną w mieście i ją zdradza. Mężczyzna zapewnił
ją wtedy gorąco, że na pewno tak nie jest, ale chyba jej nie pocieszył wtedy.
Teraz kiedy ujrzał owego lowelasa był pewien, że żadna inna kobieta poza jego
żoną nie mogła chcieć pójść z nim do łóżka. Mąż "opiekunki" Łapy nie
miał już innych włosów niż siwe, a do tego były one niezwykle rzadkie. Syriusz
oszacował, że gdyby przybył tu ponownie za pięć lat, to pan domu będzie wtedy
całkowicie łysy. Jego jedyną zaletą według Blacka było to, że byli tego samego
wzrostu, w związku z tym Yui przyniosła mu jakieś stare ciuchy ojca. Stary
strój Syriusza nie nadawał się już do dalszego użytkowania. W podziękowaniu
Black gorąco wyściskał obie panie na pożegnanie i podziękowanie za gościnę. Yui
spłonęła rumieńcem, kiedy to zrobił. Lucy powiedziała mu dzień wcześniej, że
jej córka ma dopiero piętnaście lat, dlatego Syriusz z pewnością był jednym z
pierwszych prawdziwych mężczyzn, którzy ją przytulali i nie byli z nią
spokrewnieni. Lucy zachichotała tylko, kiedy ją również objął. Panu domu
uścisnął tylko dłoń, lecz ten był bardzo zadowolony, że obcy wyprowadza się z
jego domu. Zdradzał to wyraz twarzy Azjaty.
-
Jeszcze raz dziękuję pani Lucy - oświadczył już zza progu domu.
- Ok
- odparła Japonka - pamiętać, iść prosto do przystanek.
-
Tak jest - odparł Black i wykonał coś w geście salutu, na co kobiety roześmiały
się, a mąż Lucy nieco się rozłościł.
Syriusz wyszedł z wioski tak jak
obiecał Lucy. Poszedł prosto aż na przystanek. Kiedy tam dotarł zdał sobie
sprawę, że nikt poza nim nie będzie jechał, a on nie ma pieniędzy na bilet.
Ubrany był w starte, niebieskie jeansy i nieco znoszoną koszulę w odrobinę
jaśniejszym odcieniu tej samej barwy co spodnie.
Przystanek ulokowany był przy
szosie. Z jednej strony jezdni znajdował się las, a z drugiej - tej samej co
przystanek - były pola i góry. Syriusz wszedł do lasu i całym wysiłkiem woli i
mocy magicznej, zmienił swą postać w wielkiego, widmowo- czarnego psa.
Czekał tak na przystanku, aż gdzieś
z dala dobiegł go dźwięk silnika jakiegoś samochodu. Pies zaczął nerwowo
spacerować wzdłuż przystanku. Po chwili podjeżdżała do niego czerwona Toyota
Corolla. Prowadził ją jakiś mężczyzna w średnim wieku. Jechała z nim dwójka
dzieci, które żywo zachęcały do czegoś ojca. W końcu ten zwolnił samochód i
zatrzymał się kilka kroków od psa. Jedno z dzieci otworzyło drzwi i zaprosiła
Syriusza do wejścia gestem ręki. Łapa skwapliwie skorzystał z opcji podwózki.
W środku oba dzieciaki zabrały się
do tarmoszenia, głaskania i drapania psa. Black nie narzekał na to. Miło było
dostać raz na jakiś czas taki masaż. Na takich zabawach upłynęła im cała
podróż. Wjechali w końcu do jakiegoś miasta. Tu ojciec, który do tej pory
jechał bardzo szybko, zwolnił i zaczął rozglądać się za miejscem parkingowym. W
końcu dojechał pod coś co wyglądało jak budynek szkoły i zaparkował samochód.
Wypuścił dzieciaki i zamknął drzwi nim Syriusz zdołał wyjść. Gestem zakazał psu
wychodzić i zamknął drzwi na klucz.
Pies poczekał aż oddalą się od niego
dalej. Wziął rozbieg od jednego boku samochodu do drugiego i ruszył. Wybił się
z siedzenia i uderzył grzbietem o szybę, lecz ta nie chciała się zbić.
Widocznie rozbieg był za mały albo pies za chudy. Stanął na dwóch łapach przy
szybie i rozejrzał się. W pobliży nie było ludzi. Przysiadł na fotelu i zmienił
się z powrotem w człowieka. Teraz już nic nie stało na przeszkodzie żeby samodzielnie
otworzył sobie drzwi od środka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz