Syriusz Black

Syriusz Black
Cudowne Ocalenie

wtorek, 7 października 2014

48. Nieboszczyk na krańcu świata



Rozdział 48
Nieboszczyk na krańcu świata

            Zgodnie z tym co powiedziało James Potter, a raczej jego widmo, po paru dniach w zaświatach znalazł się z powrotem wśród żywych. Niestety nie wiedział, gdzie dokładnie się znajduje. Nie pamiętał w jaki sposób wrócił do żywych.

            Po spotkaniu z Jamesem ujawnił się przed nim również Merlin - we własnej zmarłej osobie. Wielki czarodziej był średniego wzrostu i chudej budowy ciała, widocznie musiał zmarnieć trochę przed śmiercią w skutek niedojadania. Legenda magii w Wielkiej Brytanii dał Łapie kilka ostatnich wskazówek przed powrotem tego ostatniego do świata ludzi
żywych. Syriusz starał się zapamiętać je wszystkie, ale było ich tyle, że miał z tym problem. Z łatwością natomiast przyjął do wiadomości, że w Azji może mieć problem ze znalezieniem kogokolwiek mówiącego po angielsku - zwłaszcza jeżeli trafi na prowincję. W związku z tym powinien jak najszybciej udać się do jakiegoś skupiska społeczności czarodziejów.

            Dowiedział się też wreszcie w jaki sposób udało mu się zachować życie po wpadnięciu za kotarę. Merlin wyjawił mu, że próbował się deportować. To uratowało mu życie. Zasłona to brama. Starożytny mag sądził, że Syriusz deportował się w połowie drogi do tego innego świata. To było ekstremalnie trudne, bo Łapa musiał zużyć wszystkie siły.  Dzięki temu trafił tam gdzie trafił, a miejscu tego nikt z pośród tych, których spotkał nie był w stanie wyjawić mu co to za lokalizacja.

            Po kilku dniach, które w całości przespał obudził się na drodze wiodącej przez pola i łąki. Szosa była kiepskiej jakości i wyróżniała się wieloma dziurami, z pewnością, gdy któryś z mugoli wpadnie w nią swoim samochodem, urwie w nim koło. Słońce świeciło wysoko nad horyzontem. Black pomyślał, że tu pewnie tak samo jak w Anglii jest obecnie późna wiosna. Prawdę mówiąc nigdy nie był orłem z meteorologii i nie miał pojęcia jaka pora roku jest na drugim końcu świata, kiedy w Brytanii zbliża się nieuchronnie lato.

            Zdecydował się ruszyć prosto przed siebie. Nie miał pojęcia jaka jest pora dnia i gdzie znajdują się poszczególne kierunki m.in. wschód czy północ. Maszerował kilkadziesiąt minut nim na horyzoncie pokazała się pierwsza wioska. W zasadzie ciężko było to nazwać wioską. Niedoszły nieboszczyk nazwałby to raczej osadą, gdyż widział w niej osiem domów i dwie uliczki. Mimo to zawsze była to jakaś część cywilizacji. Wszedł pewnym krokiem do osady i zaczął szukać kogoś, kto rokował nadzieję na znajomość angielskiego.

            Cała społeczność tej miejscowości nie mogła liczyć więcej niż 50 mieszkańców. Jak narazie zauważył kilka starszych wiekiem Azjatek. Kobiety te zbliżały się już do 70 roku życia - o ile nie dalej. Potem dostrzegł kilkoro dzieci w wieku od lat 4 do tych będących w okresu późno-szkolnym. Ani jedna, ani druga grupa nie dawała podstaw do sądzenia, że zna tak egzotyczny w tej części świata język jak ten, którym posługiwał się dziedzic starożytnego angielskiego rodu.

            Inną kwestią nurtującą Syriusza był to czy jest on wciąż dziedzicem swojego rodu czy też miano to przeszło już na jego chrześniaka - Harry'ego. Z jednej strony zdjęło by to z niego brzemię, którego tak nienawidził, a z drugiej nie chciał żeby przeszło to na młodego Pottera. W skrócie jakby się nie potoczył los tej kwestii, Syriuszowi i tak by to nie pasowało.

            Przeczesał cały obszar zabudowań i nie znalazł nikogo znającego jego język. Nie zrażony tym poszedł dalej. Nie wiedział gdzie iść i czy trafi na kogoś znającego się na magii. Gdyby bowiem trafił na taką osobę mógłby dużo łatwiej trafić do Europy, a stamtąd już tylko tuż, tuż do Brytanii. Cel pozostawał jeden, niezmiennie, obronić i wspomóc Pottera w walce z Czarnym Panem.

            Droga z osady wiodła na północ. Była zrobiona z tak zwanych kocich łbów i nie nadawała się za bardzo do jazdy po niej samochodem. Mimo to mężczyzna dostrzegł, że po prawej stronie znajduje się przystanek autobusowy. Zaszedł na niego. Przystanek składał się z małej budki, z powybijanymi szybami w ściankach. Na jedynej nie wybitej szybie przyklejona była kartka papieru z dziwnymi znakami, Prawdopodobnie był to rozkład jazdy, ale Syriusz nie dałby sobie ręki uciąć, że nie jest to jakieś ogłoszenia o zaginięciu ulubionego kotka.

            Poszedł dalej. Podróżował wśród pól, łąk, lasów, rzek i strumieni. Krajobraz był bardzo zmienny. Początkowo stanowiło to piękny dodatek do podróży po powrocie do życia. W końcu jednak cały ten marsz zaczął męczyć Blacka.

            Przez kolejne dwa dni poruszał się na północ niemal bez przerwy. Nie miał co jeść, idąc przy lesie szukał jagód, borówek i innych owoców. Wodę pił prosto z rzeki albo strumienia - w zależności na co natrafił. Nie miał, w zasadzie co jeść ani co pić. Znów stawał się wrakiem człowieka, a przecież dopiero co wrócił do żywych.

            Wreszcie trzeciego dnia wędrówki doszedł do wioski. Był w stanie skrajnego wyczerpania, odwodniony i z wysoką gorączką. Widział wioskę już wczesnym rankiem. Znajdowała się na małym wzgórzu. Wydawało mu się wtedy, że nie będzie do niej dalej niż godzinę marszu. Niestety, tak się nie stało. Maszerował, maszerował i maszerował. Mimo to do cywilizacji dotarł dopiero po kilku godzinach. Przekroczył tablicę oznaczającą początek terenu zabudowanego i niemal natychmiast padł z wyczerpania.

            Sam nie wiedział jak długo leżał i kiedy odzyskał świadomość tego co dzieje się wokół niego. Niemniej, kiedy się ocknął leżał w małym pokoiku, który urządzony był w typowo japońskim stylu. Stojący dwa kroki od jego łóżka stół miał tak niskie nogi, że nie było przy nim krzeseł. Zamiast nich znajdowało się tam coś w rodzaju szerokich poduszek. Jego posłanie również nie znajdowało się zbyt wysoko. Poza tym w pomieszczeniu znajdował się jeszcze mały regał z książkami oraz dwie szafki, wykonane z jesionowego drewna.

            Gdy skończył obserwować pokój, weszła do niego młoda dziewczyna. Na oko nie mogła mieć więcej niż 16 lat, chociaż jak to w przypadku Japonek bywa nigdy nie wiadomo do końca czy to młoda wyglądająca dojrzale czy może jej matka, która wygląda tak młodo. Dziewczyna miała twarz, która nie odróżniała jej - w ocenie Blacka - od innych Azjatek. Włosy natomiast miała proste, długie do ramion, z lekko rozdwojonymi końcówkami o barwie ciemnej wiśni. Syriusz stwierdził, że to nie mogą być jej naturalne włosy i z pewnością już je farbowała, mimo tak młodego wieku. Większość magów nie wiedziała czym takim jest farbowanie włosów przez osoby nie magiczne.  W odróżnieniu od nich mężczyzna podczas kilku wakacji przebywał na tyle długo z mugolkami, że dowiedział się co nieco o ich zwyczajach.

            Nastolatka ubrana była w białą koszulę i ciemną spódniczkę do kolan. Poniżej niej założone miała cieliste rajstopy i tak samo ciemne jak spódniczkę czółenka. Przez ramię przewieszoną miała marynarkę z tarczą - za pewne - swojej szkoły. Wyglądała w tym mundurku całkiem atrakcyjnie.

- Kangei - przywitała go Japonka.

            Łapa nie miał pojęcie co znaczy wymówione przez nią słowo, którego nie umiał nawet wymówić - nie mówiąc już o zrozumieniu. Z tego powodu postanowił się uśmiechnąć i sprawdzić czy młoda gospodyni nie zna przypadkiem, może języka angielskiego.

- Hej. Ładną mamy pogodę, nie sądzisz? - zagadnął ją.

            Tym razem to ona nic nie zrozumiała. Wzruszyła ramionami, krzyknęła coś w stronę korytarza, z którego weszła do pokoju i wyszła.

            Zostawiła "pacjenta" z poczuciem bezsilności i tego, że pozostanie tu już na niewiadomo jak długo. Syriusz zaczął rozważać już jakby stąd uciec... Doszedł do wniosku, że najłatwiej będzie przez okno, już miał wstawać, kiedy do pomieszczenia weszła nastolatka i jakaś druga kobieta.

            Tak, ta druga z pewnością nie była nastolatką. Przed wszystkim nie miała na sobie mundurku szkolnego. Zamiast niego ubrana była w ciemnoniebieskie jeansy i czarny top, który odsłaniał wąski pasek jej zgrabnego brzuszka. Twarz miała niemal identyczną jak jej młodsza wersja. Jedynym wyjątkiem były oczy. Matka miała piwne, a córka jasnoszare. Starsza z pań miała też dłuższe, kręcone włosy, które były ciemne, chociaż nie czarne. Black nie znał się na kolorach tak dobrze jak kobiety, więc nie potrafił określić co to za odcień.

- Witam piękne panie - przemówił uprzejmie Syriusz.
- Pan mówić po angielsku? - odpowiedziała matka.
- Tak.
- Ja nie znać jej zbyt dobrze - ciągnęła łamany językiem Azjatka.
- Idzie panie świetnie - pochlebił jej Black, ale ona chyba tego nie zrozumiała.
- Pan być bardzo zmęczony, musieć odpocząć tu.
- Nie ma sprawy - odparł najwolniej jak potrafił, widząc że kobieta ma problem żeby go zrozumieć, kiedy mówi w normalny dla siebie sposób.

            Matka wymieniła kilka słów z córką w swoim języku, a Łapa dałby sobie rękę uciąć, iż mówią coś o nim. Niestety nie wiedział nawet czy mówią o nim coś dobrego czy też wprost przeciwnie.

- Jak się panie nazywają? - spytał.

            Matka spojrzała na niego podejrzliwie. Jej młodsza odsłona zatrzepotała rzęsami, widać było, że te najprostsze zwroty również i ona jest w stanie zrozumieć.

- Lucy Suzuki, a moja córka Yui.
- Piękne imiona.
- Dziękuję - odparła Lucy, po czym rzekła - miłego dnia - i wyszła.

            Syriusz został ponownie sam na sam z młodszą, Yui. Ta popatrzyła chwilę na niego i też wyszła, machając mu przy tym na pożegnanie. Odwzajemnił gest.

            Przez kolejne dwa dni, mieszkanki domu odwiedzały go tylko w porze posiłków i podawanie jakichś specyfików na wzmocnienie. Prawdopodobnie były to tylko witaminy, ale Lucy nie potrafiła mu wyjaśnić po angielsku co to dokładnie jest.

            Kiedy nadszedł wreszcie czas na jego odejście, pojawił się nawet pan domu. Był to podstarzały Japończyk. Mąż Lucy, jak wyjaśniła mu tego samego dnia sama zainteresowana, mało kiedy bywał w domu, ponieważ pracował około 80 kilometrów od domu. W związku z tym zdarzało się, że często nie wraca do domu nawet na noc. W tym tygodniu udało mu się dotrzeć do bliskich dopiero na weekend. Lucy wyraziła Syriuszowi łamaną odmianą angielszczyzny obawę, że mąż ma inną w mieście i ją zdradza. Mężczyzna zapewnił ją wtedy gorąco, że na pewno tak nie jest, ale chyba jej nie pocieszył wtedy. Teraz kiedy ujrzał owego lowelasa był pewien, że żadna inna kobieta poza jego żoną nie mogła chcieć pójść z nim do łóżka. Mąż "opiekunki" Łapy nie miał już innych włosów niż siwe, a do tego były one niezwykle rzadkie. Syriusz oszacował, że gdyby przybył tu ponownie za pięć lat, to pan domu będzie wtedy całkowicie łysy. Jego jedyną zaletą według Blacka było to, że byli tego samego wzrostu, w związku z tym Yui przyniosła mu jakieś stare ciuchy ojca. Stary strój Syriusza nie nadawał się już do dalszego użytkowania. W podziękowaniu Black gorąco wyściskał obie panie na pożegnanie i podziękowanie za gościnę. Yui spłonęła rumieńcem, kiedy to zrobił. Lucy powiedziała mu dzień wcześniej, że jej córka ma dopiero piętnaście lat, dlatego Syriusz z pewnością był jednym z pierwszych prawdziwych mężczyzn, którzy ją przytulali i nie byli z nią spokrewnieni. Lucy zachichotała tylko, kiedy ją również objął. Panu domu uścisnął tylko dłoń, lecz ten był bardzo zadowolony, że obcy wyprowadza się z jego domu. Zdradzał to wyraz twarzy Azjaty.
 
- Jeszcze raz dziękuję pani Lucy - oświadczył już zza progu domu.
- Ok - odparła Japonka - pamiętać, iść prosto do przystanek.
- Tak jest - odparł Black i wykonał coś w geście salutu, na co kobiety roześmiały się, a mąż Lucy nieco się rozłościł.

            Syriusz wyszedł z wioski tak jak obiecał Lucy. Poszedł prosto aż na przystanek. Kiedy tam dotarł zdał sobie sprawę, że nikt poza nim nie będzie jechał, a on nie ma pieniędzy na bilet. Ubrany był w starte, niebieskie jeansy i nieco znoszoną koszulę w odrobinę jaśniejszym odcieniu tej samej barwy co spodnie.

            Przystanek ulokowany był przy szosie. Z jednej strony jezdni znajdował się las, a z drugiej - tej samej co przystanek - były pola i góry. Syriusz wszedł do lasu i całym wysiłkiem woli i mocy magicznej, zmienił swą postać w wielkiego, widmowo- czarnego psa.

            Czekał tak na przystanku, aż gdzieś z dala dobiegł go dźwięk silnika jakiegoś samochodu. Pies zaczął nerwowo spacerować wzdłuż przystanku. Po chwili podjeżdżała do niego czerwona Toyota Corolla. Prowadził ją jakiś mężczyzna w średnim wieku. Jechała z nim dwójka dzieci, które żywo zachęcały do czegoś ojca. W końcu ten zwolnił samochód i zatrzymał się kilka kroków od psa. Jedno z dzieci otworzyło drzwi i zaprosiła Syriusza do wejścia gestem ręki. Łapa skwapliwie skorzystał z opcji podwózki.

            W środku oba dzieciaki zabrały się do tarmoszenia, głaskania i drapania psa. Black nie narzekał na to. Miło było dostać raz na jakiś czas taki masaż. Na takich zabawach upłynęła im cała podróż. Wjechali w końcu do jakiegoś miasta. Tu ojciec, który do tej pory jechał bardzo szybko, zwolnił i zaczął rozglądać się za miejscem parkingowym. W końcu dojechał pod coś co wyglądało jak budynek szkoły i zaparkował samochód. Wypuścił dzieciaki i zamknął drzwi nim Syriusz zdołał wyjść. Gestem zakazał psu wychodzić i zamknął drzwi na klucz.

            Pies poczekał aż oddalą się od niego dalej. Wziął rozbieg od jednego boku samochodu do drugiego i ruszył. Wybił się z siedzenia i uderzył grzbietem o szybę, lecz ta nie chciała się zbić. Widocznie rozbieg był za mały albo pies za chudy. Stanął na dwóch łapach przy szybie i rozejrzał się. W pobliży nie było ludzi. Przysiadł na fotelu i zmienił się z powrotem w człowieka. Teraz już nic nie stało na przeszkodzie żeby samodzielnie otworzył sobie drzwi od środka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz