Syriusz Black

Syriusz Black
Cudowne Ocalenie

niedziela, 17 lutego 2013

22. Prawie jak Zakazny Las

Rozdział 22
Prawie jak Zakazany Las

Las w wyglądającej na dziką włoskiej puszczy był gęsto porośnięty - przynajmniej w miejscu gdzie obecnie znajdowali się Black i Lupin - drzewa rosły blisko siebie, a właściwie to już nie rosły - były tak wysokie i rozłożyste, że zdawały się osiągać już maksymalną wysokość. Podłoże porośnięte było krzakami jagód, poziomek i jakichś dziwnych podłóżnych krzewów o małych żółtych owocach, w kształcie łez.Ponad nimi nie szło zobaczyć już niczego innego jak tylko drzewa i drzewa ewentualnie drzewa...

Syriusz i Remus szli wąską, krętą ścieżką w nieznanym sobie kierunku. Rozmawiali o tym co wydarzyło się w świecie czarodziejów podczas pobytu Blacka w Azkabanie. Temat zdawał się być dość nudny, ale nie dla Syriusz, który przez kilkanaście lat był pozbawiony wiadomości ze świata. Konwersowali tak przez kilkadziesiąt minut, po których doszli do polany. 
  
Nie była zbyt duża. Stanowiła raczej malutki fragment lasu, w którym jakieś zwierzę wyrwało kilka drzew - wskazywały na to pnie i części konarów porozrzucane po runie leśnym. Pień znajdujący się po środku polany był najwiekszym w całej okolicy. Zdawało się idelanie nadawać na stół. Mężczyźni podeszli do niego i zgrabnymi ruchami, trzymanymi w dłoniach różdżkami wyczarowali przy nim dwie pufy. Idealnie nadające się do siedzenie przy kolacji. Były niewysokie, o brązowym kolorze, a co najważniejsze bardzo miękkie. Kolejne ruchy magicznymi patykami i na stole prowizorycznym stole pojawiła się cerata i zastawa. Remus wyjął z pod pakunek, z którego dobywał się smakowity zapach. Syriusz poczuł jak ślina gromadzi się w jego ustach i sam wyjął z płaszcza butelkę włoskiego wina - lokalny specjał.

Po kilku sekundach na stole-pniu znajdował się chleb, wino, wielki kawał żółtego sera i mięso zapiekane w warzywach - to ono było źródłem zapachu, który tak kusił Syriusza. Mężczyźni jedli kontynuując poprzednią rozmowę o minionych wydarzeniach i tych ominiętych przez Syriusza.

Po opróżnieniu szklanych naczyń - wcześniej wypełnionych jedzeniem - 2 butelek wina - po wypiciu pierwszej Łapa uznał, że jest to za mało - Syriusz postanowił zmienić nieco temat na bardziej ciekawy:
- To jak Lu- lu- luniaczku znalazłeś sobie jakąś słodką wilczycę?
- Bardzo śmieszne Łapciu - odgryzł się Remus.
- Nie denerwuj się tak, no już, już - lekko pijany Black próbował udobruchać przyjaciela.
- Nie denerwuje się. Po prostu wiesz jak jest.
- Wiem... ale chyba spotkałeś jakąś po... sam wiesz po czym.
- Owszem spotkałem kilkanaście nawet.
- O... Lunatyku, aż taki podrywacz się z ciebie zrobił?
- Nie w ten sposób! - warknął Remus.
- A w jaki?
- No wiesz... Spotkałem gdzieś kobietę. Przedstawiliśmy się sobie i zapamiętał jej imię. Czasem jeszcze gdzieś się przywitaliśmy przelotem i tyle...
- ... czekaj, czekaj... - przerwał mu Black - chcesz mi powiedzieć, że cały czas byłeś sam?
- Jeśli aż tak bardzo chcesz wiedzieć to ci powiem - zadeklarował Lupin, na co Syriusz skinął głową - tak więc najpierw byłem załamany, bo zginęli James i Lily. Potem okazało się, że przyjaciel, który przestawał mi ufać, bo podejrzewał o zdradę, sam zdradził w tak okropny sposób resztę z nas... - tu zrobił sobie przerwę na złapanie tchu - później trochę trwało nim się pozbierałem - oświadczył.
- I chcesz powiedzieć, że nie otrząsnełeś się z tego?
- Tak jakby i do tego dochodzi mój...
- ... mały futerkowy problem - dokończył za niego Syriusz.
- Dokładnie tak - Remus skwapliwie się zgodził.
- Ehhh. To ja się katuję przez 10 lat w twierdzy z dementorami, a ty co?- spytał Łapa.
- Nie sądzisz, że to pytanie było odrobinę nie na miejscu? - odpowiedział pytaniem na pytanie Lunatyk.
- Nie.
- Cały ty - odparł Remus po czym zaśmiał się serdecznie.
- Jeśli znam się na kobietach, choć trochę to jeszcze znajdziesz sobie jakąś hm... fascynującą pannę na wydaniu. Może będzie nawet trochę młodsza od Ciebie - rzekł Syriusz i uśmiechnął się zawadiacko.
- A jak tam u ciebie panie podrywaczu?
- Nie rozumiem - udał Black.
- Dobrze wiesz. Już dość dawno opuściłem więzienie, a nadal nie słyszałem o twoich podbojach - powiedział Remus i zaśmiał się, ale gwałtownie przerwał widząc minę przyjaciela - co się stało Łapo?
- Nie nic...
- ... przecież widzę! - oświadczył dobitnie Lupin.
- Co słyszałeś o... - tu się zawahał - nie ważne. W każdym razie dorwali ją.
- Kto?
- Aurorzy, dementorzy i chuj wie kto jeszcze... - powiedział Syriusz łamiącym się głosem.
-  Przykro mi.
- Byłem z nią nawet na Grimmauld Place - wyznał.
- Nie musimy o tym rozmawiać jeśli nie chcesz - zaproponował Remus.
- Ok - zgodził się Łapa - Niedługo pełnia.
- Tak - zgodził się nie chętnie Lupin.

Żaden z nich nie odezwał się już ani słowem. Siedzieli chwilę w milczeniu, po czym za pomocą magii posprzątali po sobie i wyruszyli dalej. Przemieszczali się pomiędzy rozmaitymi roślinami - często wyglądającymi na tropikalne - co jakiś czas mijały ich zwierzęta. Widocznie nie były zbytnio zapoznane z zagrożeniami jakie niesie ze sobą obecność ludzi, ponieważ mimo nieufności jakie okazywały wobec czarodziei nie wykazywały zbyt wielkiego strachu.




Po kilkudziesięciu minutach wędrówki nie dziwiły ich już jelenie,sarny, łosie, lisy, wiewiórki, borsuki i różne rodzaje ptaków. Szli, szli i szli. Celu ich podróży nie było widać końca. Wraz z drogą coraz bardziej budzili się z otępienia jakie wywołało u nich wyznanie Syriusza. Nabierali ponownej ochoty na rozmowę. Gawędzili o błachych rzeczach - quidditch, dawne czasy, wspólne przygody w bardzo podobnym lesie i jego okolicach itp.



Coś zaszeleściło w gąszczu. Las nie pozwalał światłu odbijanemu przez księżyc oświetlić drogi. Jedynym źródłem światła były ich uniesione różdżki. Szelest był coraz bliżej. Syriusz i Lupin skierowali różdżki w stronę, z której dochodził hałas. "Nox" - szepnął Łapa. Teraz tylko światło z magicznego przedmiotu Remusa dawało nikłe światło... Syriusz był gotowy do rzucenia klątwy w to coś - co się do nich zbliżało. Po kolejnych sekundach - które zdawały się ciągnąć godzinami - usłyszeli jakby tętent kopyt - bardzo cichy, ale jednak. Napięcie w mężczyznach rosło z każdą sekundą. Czekali już tylko na atak od nieznanego przeciwnika. Szelest stał się teraz wyraźny. To coś było już kilka metrów od nich. Teraz jakby biegło.


Coś białego i rogatego wyskoczyło na ścieżkę. Syriusz uniósł wzrok i opuścił różdżkę. Już rozpoznał co to. Z daleka przypominało konia, ale nim nie było. Biała sierść przypominała swoim kolorem świeży - jeszcze czysty - śnieg. Bystre, czarne oczy miały w sobie coś magicznego. Z czoło starczał kilkunasto centymetrowy róg.
- To jednorożec.
- Wiem - odparł Syriusz.

Jednorożec mrugnął oczami i pogalopował dalej. Syriusz i Lupin wymienili się uwagami na jego temat. Rozprawiali przez chwilę jak to możliwe, że mugole nie zauważyli jeszcze tego magicznego stworzenia. W końcu doszli do wniosku, iż koniowaty na pewno ma jakieś specjalne środki, które pomagają mu żyć tu, pozostawiając mugoli nieświadomymi.

Droga dłużyła się coraz bardziej, mimo tego ani Syriusz ani Lupin nie narzekali. Puszcza powoli przerzedzała się. Równocześnie zaczynało świtać. Syriusz świadom zadania jakie musi wykonać nie narzekał.
- Remusie jak chcesz się teleportować, skoro prawie całą moc zużyłaś na dotarcie tutaj? - spytał.
- Nie teleportowałem się - odpowiedział Lupin uśmiechając się odrobinę.
- To jak tu dotarłeś?
- Stworzyłem sobie świstoklik.
- Wybacz, że nie pomyślałem o tym kiedy cię wzywałem - rzekł Syriusz, któremu nagle zrobiło się głupio z powodu przeoczenia jakie dopiero teraz dostrzegł.
- Nie mam czego wybaczać. Kiedy aportujemy się gdzieś bardziej na kontynencie stworzę sobie drugi i udam się do Anglii. Jeśli chcesz może wyruszyć ze mną - zaproponował Lupin.
- Świetny pomysł - zgodził się Black.

Teleportowali się - na oko Syriusza - kilometr drogi później. Znajdowali się teraz na wybrzeżu, a dokładnej na jakiejś dzikiej plaży nad morzem Środziemnym - tym razem po drugiej stronie.
- Gdzie jesteśmy? - spytał Syriusz, który w deportacji łącznej zdał się na przyjaciela.
- Dzika plaża we Francji.
- Pora przyrządzić świstoklik.
- Już się za to biorę - oznajmił Lupin i wyjął z kieszeni stary, troche połamany grzebień. Wymamrotał coś pod nosem i rzekł - za minute rusza. Złap go Łapo swoją łapą - czym wywołał śmiech u Syriusza.

Kilkadziesiąt sekund po tym oboje poczuli niemiłe szarpnięcie w okolicach żołądka i zapadli się w nicość.  Syriusz zaczął się dusić, mimo swoich wysiłków nie potrafił złapać tchu, kiedy myślał, że to już koniec i się udusił złapał haust świeżego powietrza. A to oznaczało, że są już w Brytanii...





    

wtorek, 12 lutego 2013

21. Spotkanie



Rozdział 21
Spotkanie

            Jesień w Cagliari był w tym roku wyjątkowo ciepły. Czerwieniące się powoli Słońce zbliżało się ku zachodowi, delikatnie głaszcząc ciepłym promykiem ludzi w policzki. Jednym z ludzi, którzy właśnie poddawali się tej pieszczocie był Syriusz Black. Mężczyzna przybył do miasta zaledwie kilka dni temu z Afryki. Podróżował na wygodnym statku, powinien być wypoczętym, ale nie był. Od wielu dni odczuwał zmęczenie – psychiczne. Żył w ciągłym strachu, że lada moment nakryją go aurorzy lub dementorzy i będzie musiał powrócić do ponurej i przyprawiającej prawie wszystkich więźniów do obłędu – on był jedynym znanym wyjątkiem. Nie mógł tak żyć. Każda bliska mu osoba po jakimś czasie odchodziła – zwykle na zawsze. Potrzebował porozmawiać z kimś naprawdę mu bliskim. I właśnie wpadł na pomysł jak to zrobić.

            Przez te ostatnie chwile na statku – podczas pobytu w kajucie Andrei – zupełnie zapomniał o dwukierunkowym lusterku, przysłanym mu przez Lupina. Teraz potrzebował tylko trafić do jakiegoś nie odwiedzanego przez zwykłych ludzi miejsca i skontaktować się z przyjacielem, ale do tego czasu może zadowolić się pieszczotami promieni zachodzącego Słońca – co były całkiem przyjemne.
            Tuż po zachodzie Łapa postanowił znaleźć jakieś miejsce na nawiązanie kontaktu z Lupinem. Nie znając włoskiego trudno było się dogadać z miejscowymi. Zdecydował to zmienić. Błyskawicznie odnalazł wzrokiem pusty zaułek. Szybkim krokiem ruszył w jego stronę. Wewnątrz niego stało kilka sporych pojemników na śmieci, a pomiędzy nimi biegały szczury. Syriusz niewiele myśląc wyjął różdżkę i rzucił na siebie zaklęcie dzięki, któremu będzie rozumiał co do niego mówią i może nawet uda mu się coś wypocić po włosku.

            Nonszalanckim krokiem ruszył w stronę niewielkiej grupki  wyglądającej na tutejszych mieszkańców. Nie musiał nawet z nimi rozmawiać – z resztą ten nie zwykle trudny czar jakim jest zaklęcie chwilowej znajomości języków, udało mu się rzucić tylko częściowo poprawnie. Nie umiał mówić po włosku, ale rozumiał większość rozmów. I właśnie z rozmowy grupki tutejszych usłyszał informacje o Parku Narodowym Monta Arcosu. Park według tego co zrozumiał Black porośnięty był zewsząd lasami i zamieszkiwały go dzikie zwierzęta. W puszczy powinno być sporo możliwości na rozmowy z Lupinem. Odszedł do zabrudzonej bocznej uliczki i teleportował się z głośnym trzaskiem – co spowodowało przybicie kilku zaciekawionych mugoli, ale już go nie było…

            Syriusz znalazł się w lesie, bardzo gęsto porośniętym drzewami. Przypominało to trochę busz jaki zazwyczaj znajdował się na równiku. „To jest to” – pomyślał. To miejsce idealnie nadawało się do spotkania sam na sam z Remusem. Szybkimi ruchami wyjął z kieszeni różdżkę i lusterko. Rzucił kilka prostych zaklęć obronnych. Gdy skończył uniósł lusterko na wysokość klatki piersiowej i szepnął w jego stronę „Remus”.
- Co mogę dla ciebie zrobić Łapo? – spytało odbicie Lupina, które nie wiadomo skąd pojawiło się w szklanej powierzchni.
- Możesz pojawić się zaraz obok mnie.
- Gdzie jesteś?
- Park Narodowym Monta Arcosu, w pobliżu Cagliari – wyrecytował Syriusz, a widząc zdziwienie na twarzy Lupina dodał – to na wyspie w pobliżu Włoch.
- Nie wiem czy dobrze mi to wyjdzie – odparł zawstydzony Remus.
- Dasz radę! Spójrz – powiedział Syriusz i  zaczął powoli wymachiwać ręką, w której trzymał lusterko w różne strony, tak żeby Lunatyk mógł zobaczyć jak najwięcej szczegółów.
- No dobra – rzekł po chwili Lupin – zaraz tam będę.

            I rzeczywiście kilka sekund później Syriusz usłyszał jakiś odległy trzask, po których nastąpiły kolejne – choć już bardziej ciche – trzaski, za pewne oznaczające kroki jakiegoś człowieka. Syriusz pewnym chodem szedł w stronę zbliżającego się przyjaciela. Mijał po drodze rozmaite drzewa – ogromne dęby, smukłe i wysokie sosny oraz kilka drzew, których nie potrafił zidentyfikować, ale wyglądały na tropikalne.
- Syriuszu! 

            Black obrócił się w stronę, z której dochodziło wołanie i ujrzał zmierzającego w jego stronę Remusa Lupina. Jego stary przyjaciel nic się nie zmienił od ich ostatniego spotkania we Wrzeszczącej Chacie. Włosy miał przyprószone siwizną, a twarz wychudłą i zmęczoną. Ubrany był w brązowy płaszcz podróżnym a w ręku trzymał różdżkę.
- Witaj Remusie.
- Miło mi cię w końcu spotkać w nieco bardziej sprzyjających okolicznościach.
- Mam do ciebie kilka pytań – Syriusz zaczął sprowadzać rozmowę na właściwe tory.
- Więc pytaj Łapo…
- … po pierwsze gdzie jest Glizdogon?
- Sądzimy, że jest gdzieś w Albanii. Prawdopodobnie przebywa tam ze swoim panem, a raczej tym co z niego zostało – wyjaśnił Lupin.
- W takim razie o co chodzi z blizną Harry’ego?
- No cóż o tym mi nic nie wiadomo…
-Dostałem od niego list, w którym o tym pisał…
- O tym czyli o czym? – przerwał mu Lunatyk.
- O bólach jego blizny, która zazwyczaj daje osobie znać kiedy Voldemort jest blisko Pottera.
- Hm… Nie wiem nic o bliznach, które tak działają. Możliwe, że jest to jedyna taka blizna na całym świecie – powiedział Remus z zaciekawieniem, marząc przy tym czoło, zastanawiając się na blizną – Słyszałeś o mistrzostwach świata w quidditch’u? – zmienił temat.
- No wiem, że Harry był tam razem z przyjaciółmi i że grali w Anglii – odpowiedział Black.
- Nie o to chodzi…
- … a o co?
- Po meczu odbyła się „mała” – to słowo powiedział z naciskiem – demonstracja sił śmierciożerców, którzy nadal są na wolności. Jak za dawnych czasów. Kolumna czarnoksiężników albo raczej sług najpotężniejszego czarnoksiężnika wędrowała po obozie lewitując rodzinę mugoli i tocząc drobną walkę z ludźmi z ministerstwa – wyrecytował Remus.
- Ilu złapano?
- Żadnego. Uciekli na widok symbolu ich szefa na niebie – odpowiedział Remus – Nie nikogo nie zabili, a Harry mimo drobnej przygody z zaginięciem różdżki nie miał żadnych większych przygód z śmierciożercami…
- … więc miał je z… z kim? – przerwał mu Łapa.
- Z ludźmi z ministerstwa, ale nie znam szczegółów, więc nie pytaj o nie – wyjaśnił Lupin.
- Nadal nie znaleziono też Berty Jorkins?
- Tak – odpowiedział wilkołak - To akurat mnie nie dziwi skoro jej szefem jest Ludo  Bagman, który zna się tylko na odbijaniu tłuczka w przeciwnika….
- To on też pracuje w ministerstwie? – spytał Syriusz z niedowierzaniem.
- Jasne. Szef departamentu Gier i sportów – odrzekł były nauczyciel obrony przed czarną magią.
- To mi się coraz bardziej nie podoba – warknął Syriusz.
- Racja, dziwnie to wszystko wygląda – rzekł Remus przyznając rację Syriuszowi.
- A wydaje mi się, że to wszystko przez jednego szczurka – zbiega…

wtorek, 5 lutego 2013

20. Rejs



Rozdział 20
Rejs

            Był piękny wrześniowy poranek. Syriusz Black stał w końcu długiej kolejki do wejścia na pokład liniowego statku pasażerskiego o nazwie „Margaritta”.  Wyczekiwał na moment, kiedy przekroczy pokład statku i wyruszy z powrotem na Stary Kontynent. Coraz bardziej niecierpliwił się nie widząc od paru miesięcy swojego chrześniaka. Czul jak wracają do niego wszystkie złe wspomnienia z ostatnich kilkunastu lat. Śmierć Dorkas Meadows… Zdrada Petera Pettigrew… Śmierć Potterów… Azkaban… Harry nie wierzący w jego niewinność… Radość Snape po ponownym złapaniu go.. Pościg dementorów… Strata Leony…
            Kolejka powoli przemieszczała się w stronę burty. Wraz z nią Syriusz zatracał się we własnej rozpaczy coraz bardziej. Dlaczego wszyscy jego bliski musieli tak cierpieć lub ginąć? Czym, takim zawinił? I komu? Mimo wielu lat znęcania się nad Snape’ m i płatania figli Ślizgonom w gruncie rzeczy był przecież dobrym człowiekiem… dlaczego?
            Rozpacz animaga została przerwana przez głos kobiety – młodej, ładnej i miłej kobiety
- Buongiorno. Pański bilet, proszę?
            Syriusz wyjął sporych rozmiarów kartkę z kieszeni postrzępionego płaszcza podróżnego i podał go kobiecie. Przy okazji przyjrzał się jej uważniej. Na oko miała około 20 lat. Długie do połowy pleców, gęste blond włosy, opadały falami. Duże, zielone oczy uważnie przyglądały się kartce, trzymanej przez drobne rączki, które tak jak i cała reszta jej ciała była odrobine zbyt blada jak na osobę mieszkającą nad morzem Śródziemnym. Jeszcze raz zerknął na jej twarz. Miała kilka drobnych piegów na policzkach, leciutkie rumieńce na policzkach i drobny makijaż. Wyglądała naprawdę uroczo.
- Może pan wejść. Wszystko się zgadza.
            Głos nie dobiegł do jego uszu. Teraz lustrował resztę jej ciała i ubioru. Ubrana była w niebieski uniform. Wyglądał jak połączenie marynarki o dość odważnym dekolcie ze spódniczką, która kończyła się tuż nad kolanami dziewczyny. Dzięki temu odsłaniał jej zgrabne, nieco zbyt chude łydki. Nagie stopy okryte były również niebieskimi sandałami na wysokim obcasie. Syriusz ponownie podniósł wzrok, chcąc przyjrzeć się bliżej jej biustowi…
- Halo! Słyszy mnie pan?
- Tak? – odparł niezbyt przytomnie Black.
- Może pan wejść – oznajmiła uprzejmym, choć nieco zniecierpliwionym głosem blondynka.
- Ach tak, już idę. Miłego dnia – pożegnał się z uśmiechem na ustach i wkroczył nonszalancko na pokład. Przez co dziewczyna zachichotała i kontynuowała swoją pracę.
            Udał się w stronę baru. Od Ahmeda miał trochę mugolskich pieniędzy. Po kupnie biletu nie zostało mu ich zbyt dużo, ale powinno starczyć na drinka i coś do jedzenia.
            Powolnym, nonszalanckim krokiem Syriusz wkroczył do baru. Zamówił u starego barmana drinka, po czym podszedł do stojącej za ladą obok kobiety i z drinkiem w ręku poprosił o pizze – hawajską. „Zaczynam, dzień od pizzy, coś psujesz się panie Black” – pomyślał.  Po skończonym śniadanie wyszedł z powrotem na pokład.
            Liniowiec nie był wielkim statkiem, należał do tych, które codziennie pokonują stałą trasę i przewożą określoną liczbę pasażerów, którzy w tym momencie znajdowali się głównie w kajutach. Pokład był niemal pusty. Przy jednej z burt stała młoda kobieta, w której Syriusz rozpoznał blondynkę kontrolującą bilety przy wejściu na statek. Znów mógł podziwiać jej urodę – tym razem w świetle promieni słonecznych. Z odległości kilkudziesięciu metrów – tyle od niej stał Łapa – zdawała się niemal kąpać w złotych promykach.
            Po chwili Syriusz uzmysłowił sobie, że musi komicznie wyglądać wpatrując się bezmyślnie w postać młodej dziewczyny. On facet po trzydziestce wpatrujący się tak w dziewczynę co najmniej o ponad 10 lat młodszą. Nie, musi z tym skończyć…
            Wewnętrzną walkę Blacka przerwała duża sowa śnieżna, która frunęła do niego z listem w szponach. Syriusz rozpoznał ja od razu. To była Hedwiga – sowa Harry’ego Pottera. Syriusz pozwolił by wylądowała na jego ramieniu i rzucił się do czytania listu. Z każdą linijką jego twarz coraz bardziej pochmurniała. Harry pisał o nowym nauczycielu obrony przed czarną magią – Szalonokim Moody – i  kolejnych problemach z blizną, która go bolała i wywoływała nie potrzebne wizje, przebłyski tego co dzieje się u Lorda Voldemorta.  Syriusz błyskawicznie nabazgrał odpowiedź na czystej kartce - od czasu pobytu na Saharze cały czas nosił przy sobie mały plik czystych kartek, a w płaszczu trzymał pióro i atrament. Napisał, że rusza na północ co było zgodne z prawdą, a wieść o bolącej bliźnie chrześniaka skorygowała jego plany, teraz musi podążać do Anglii. Po prostu innego wyjścia nie ma. Musi tam być i czuwać nad bezpieczeństwem Pottera. Hedwiga odpoczywała jeszcze chwile na jego ramieniu po czym wyruszyła w podróż powrotną z nowym listem.
- Ciekawy sposób korespondencji.
- Słucham? – odparł Syriusz odwracając się w stronę osoby, która najwyraźniej nakryła go na magicznym przekazywaniu wiadomości przez sowę.
- Nigdy nie widziałem żeby ktoś wysyłał listy za pomocą sowy. Musi mieć pan rękę do zwierząt – powiedziała z perlistym uśmiechem blondynka.
- To sowa mojego chrześniaka – oznajmił z dumą.
- Musi być mądry po panu – pochlebiła Syriusza dziewczyna.
- Jest, a ma kilka lat mniej niż Ty – wyznał szczerze.
- Naprawdę? – spytała dziewczyna, po czym dodała – ja mam AŻ 19 lat.
- Na prawdę. Wyglądasz na kilka lat starszą niż jesteś – odparł pewnym głosem Syriusz.
- Komplemenciarz z pana – zaśmiała się dziewczyna.
- Takiej pięknej młodej damie trudno nie powiedzieć czegoś miłego – żachnął się mężczyzna i nonszalancko oparł o burtę.
- Dziękuję – odparła blondynka trzepocząc rzęsami i pokrywając się nieznacznym rumieńcem.
            Reszta poranka minęła Syriuszowi na gawędzeniu z dziewczyną. Dowiedział się o niej m.in., że ma na imię Andrea i jest na połowie Włoszką i Szwedką. Całkiem ciekawe połączenie pomyślał Łapa. Świetnie im  się rozmawiało - nie zauważyli jak nastało południe.
- Pójdzie pan ze mną na obiad? – zaproponowała Andrea.
- Z wielką chęcią ci potowarzyszę. Mówiłem już żebyś nie mówiła mi per pan? – spytał
- Kilka razy – zaśmiała się dziewczyna.
            Syriusz zdawał się być wesołym człowiekiem, można by nawet powiedzieć, że jest szczęśliwy, ale były to tylko pozory. Mimo pogodnej rozmowy z Andreą, cały czas myślami krążył wokół osób znajdujących się na odległej wyspie. Przed nim jeszcze długa droga, ale dlaczego nie ubarwić by podróży przelotnym romansem? W końcu kiedy trafi do Wielkiej Brytanii może nie mieć już czasu na takie przyziemne rzeczy jak romanse i związki. Pora zobaczyć ile zostało z tego słynnego zdobywcy damskich serc i nie tylko ich z czasów szkolnych.
            Po obiedzie Syriusz wybrał się z Andreą na zwiedzanie statku. Ona znała go już dość dobrze, a on mimo, że nie pierwszy raz podróżował w ten sposób, pozwalał jej oprowadzać się jak małemu dziecku. Był od niej kilkanaście lat starszy mimo to nie mógł oderwać od niej wzroku, ona zdawała się powoli dostrzegać to w jego oczach wraz z rosnącym pożądaniem. Podobało się to jej. Nie raz zdarzało się jej dostrzec to u chłopaków w jej wieku. Pierwszy raz zdała sobie sprawę, że działa w ten sposób na mężczyznę o wiele starszego od siebie. Ciekawiło ją jak rozwinie się zbliżający się powoli ku końcowi rejs.
            Byli właśnie w korytarzu pod pokładem, kiedy Andrea otworzyła drzwi od pewnej kajuty i weszła do środka nic nie mówiąc. Syriuszowi wydało się to dziwne, bo do tej pory usta jej się niemal nie zamykały. Kiedy wszedł za nią drzwi zamknęły się z cichym trzaskiem.
- Gdzie jesteśmy?
- W mojej kajucie – odrzekła blondynka, rozpuszczając swoje długie włosy.
- Co w niej jest najciekawszego? – zapytał Black kładąc nacisk na ostatnie słowo.
- Ja – odpowiedziała tajemniczo Andrea. Po czym podeszła do Syriusza i zsunęła mu z ramion płaszcz, który upadł na drewnianą podłogę wywołując hałas rozbitym kałamarzem – później to posprzątamy – oznajmiła dziewczyna przytulając się do Blacka.
            Chwile później już całowali się namiętnie, nadal do siebie przytuleni. Syriusz włożył jej ręce pod uniform i pociągnął go w górę. Kiedy się od siebie oderwali dziewczyna automatycznie została pozbawiona tej części garderoby. Teraz stała przed nim tylko w ładnej, białej, zakończonej delikatną koronką bieliźnie. Na reszcie Łapa mógł przyjrzeć się bliżej jej biustowi. Był całkiem spory. Patrzył tak chwilę na nią po czym znów przylgnęli do siebie ponownie się całując. Język Syriusza wdarł się do ust blondynki i pieścił jej podniebienie. Jego ręce błądziły po jej ciele sprawiając jej przyjemny masarz, dłuższą chwile przystanęły na tyłku dziewczyny i na staniku, który po kilku sekundach został rozpięty. Andrea nie pozostając dłużna mężczyźnie pozbawiła go całej góry garderoby – także kiedy ponownie się przytulili Syriusz czuł na swoim torsie jej nabrzmiał sutek. Bardzo mu się to spodobało. Nadal całując i głaszcząc dziewczynę poprowadził ją ku łóżku. „To będzie całkiem udany rejs” – pomyślał.
            Kajutę Andrei opuścili dopiero na kilka minut przed dopłynięciem na półwysep Apeniński. Wyszli z poczuciem spełnienia. Syriusz przyznał sobie w duchu, iż właśnie tego było mu trzeba, chociaż na chwile mógł oderwać się od stale powracających do niego myśli. Wyszli na pokład. Andrea udała się ku miejscu przez, które pasażerowie mieli opuścić okręt, a Black towarzyszył jej. Dzięki temu kiedy wpłynęli do portu, był pierwszym, który opuścił statek. Teraz był już zdecydowanie bliżej spotkania z młodym Potterem. Jakoś nie bardzo było mu żal młodej dziewczyny, której już więcej nie spotka, kiedy był dość daleko od niej wyjął różdżkę i celując w nią szepnął: „Obliviate” . Lepiej zmienić jej pamięć, po co ma cierpieć? Jeżeli więcej się nie spotkają. On – Syriusz Black – nie ma czasu zostać tu z nią, chociaż te parę dni. Czuł lekkie poczucie winy, ale wszystkie dziewczyny, z którymi się ostatnio wiązał kiepsko kończyły… Oszczędzi jej tego, jest młoda i na pewno znajdzie gdzieś odpowiedniego mężczyznę.

19. Listy



Rozdział 19
Listy

            Syriusz przeczytał dokładnie 2 razy list od Harry’ego Pottera. Za każdym razem dokładnie interpretował każdą sylabę, co wywołało salwę śmiechu u przyglądającemu się tej sytuacji – Ahmeda. W końcu Syriusz zdecydował, że wie co odpowiedzieć chrześniakowi. Nie słyszał nigdy o bliznach – stworzonych przez czarnoksięskie zaklęcia – bolących po jakimś czasie, dlatego uznał że najlepiej będzie jak chłopak powie o wszystkim Dumbeldorowi, sam zresztą też chciał napisać do dyrektora w sprawie rzekomych horkruksów Voldemorta.
            Chwilę po wysłaniu odpowiedzi do Harry’ego do Syriusza doleciała kolejna sowa. Tym razem była to maleńka sówka o dużych, czarnych, kontrastujących z jej posturą oczach. W dziobie trzymała kopertę. Łapa pogłaskał ją po upierzeniu i odebrał kopertę. Otworzył list i zaczął czytać:
Drogi Łapo
Z pewnością zszokował Cię mój list. Domyślam się, że już wiesz kim jestem. Nie miałem okazji z Tobą pomówić o wydarzeniach z czerwca.
W kopercie znajdują się dwukierunkowe lusterka – te z których korzystaliście z Jamesem w szkole. Dzięki nim będziemy mogli rozmawiać bez obaw, że przechwycą nasze listy. Mam nadzieję, że pamiętasz jak działają.
Do usłyszenia Lunatyk
            Syriusz poczuł dziwne ukłucie w okolicach żołądka na myśl o lusterku. Tyle lat służyło mu i Jamesowi do kontaktowania się podczas oddzielnych szlabanów, a po szkole do kontaktowania się kiedy zamieszkali osobno lub wykonywali misję dla Zakonu i musieli się ze sobą porozumiewać wywołując jak najmniej hałasu.
            Teraz trzymał to magiczne lusterko w dłoni i wiedział, że kiedy szepnie do niego imię Pottera ten się nie odezwie. Przez chwilę patrzył w swoje odbicie, gdy nagle jego umysł natrafił na fantastyczny pomysł. Przecież może kontaktować się z Potterem za jego pomocą! Nie, nie z Jamesem, gdyż ten od wielu lat nie żyje, ale jego syn Harry nadal ma się dobrze i mieszka obecnie w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie.  Teraz jeszcze nie nadszedł czas na podarowanie tego wspaniałego prezentu chrześniakowi, ale może za rok. Czemu by nie spróbować? To może się udać – tylko najpierw musza się gdzieś spotkać. Jak na razie nadrobi za jego pomocą braki w kontaktach z Lupinem. Tylko najpierw musi znaleźć się sam.
- Nie chcesz odpisać? – rozmyślenia Blacka zostały przerwane przez Ahmeda.
- Odpowiem inaczej – odpowiedział Syriusz i uśmiechnął się tajemniczo.
            Po raz pierwszy od dawna przypominał samego siebie z przed pobytu w Azkabanie. Włosy sięgały mu prawie do ramion i odzyskiwały powoli swój naturalny czarny kolor. Twarz jakby się wygładziła i stała pełniejsza, a włosy ponownie odzyskiwały biel. Szare oczy patrzyły bardzo żywo na przyjaciela i nie zdradzały nawet śladów po niedawnej odsiadce w Azkabanie. Z pewnością bardziej przypominał teraz siebie z młodości niż mężczyznę, który niedawno zwiał z pilnie strzeżonego więzienia na malutkiej wysepce, z dala od lądu.
- To co teraz zrobimy Syriuszu?
- Hmmm… - zamyślił się – rozbijemy się tu i poczekamy na wiadomość od Dumbeldore.
- No dobra, ale to może potrwać – rzekł Arab.
- Wiem, jednak jako zbieg nie mogę pokazać się w Anglii – wyjaśnił Łapa.
            Obaj mężczyźni dobyli swoje różdżki i rzucając kilka zaklęć obronnych jak i tych przydatnych na biwaku, stworzyli mały obóz, w którym mieli poczekać przez jakiś czas na wiadomość od dyrektora Hogwartu.
            Noc minęła im bardzo szybko, z pewnością wpływ na to miało zmęczenie niedawną walką z aurorami jak i dość długa teleportacja. Z pewnością namioty, w których spali dorzuciły swoje trzy grosze do długości snu mężczyzn. Były to wysokie namioty, kiedy weszło się do środka można było zauważyć coś w rodzaju przedpokoju, w którym znajdowały się wieszaki oraz stojak na parasole. Dalej były 3 pomieszczenia. Najmniejsze stanowiła łazienka, której większą część zajmowała wanna. Kolejnym pomieszczeniem była kuchnia, z niedużym stołem pod ścianą, dzięki czemu służyła też za jadalnie. Wyposarzenie kuchni czarodzieja nie różniło się zbyt dużo od mugolskiej kuchni. Jedynym wyjątkiem był fakt, że nie można tu było znaleźć kuchenki elektrycznej i innych mugolskich sprzętów na prąd, a zamiast nich był piec kaflowy, czy mały kominek. Ostatnim pomieszczeniem był pokój. Znajdowały się w nim jednoosobowe drewniane łóżko - niedbale pościelone – dwuosobowa, beżowa kanapa, z resztą cała reszta namiotu udekorowana była w tym kolorze. Nad jej oparciem było jedno z dwóch okien w namiocie – drugie znajdowało się w kuchni.
            Syriusz siedział właśnie w kuchni swojego namiotu i jadł jajecznicę – nie wiadomo skąd wziął jajka na Saharze… Konsumpcje przerwało mu ciche, choć coraz głośniejsze i bardziej agresywne stukanie w okno. Oderwał się powoli od posiłku i spojrzał w tamtą stronę. Do okna stukał dziobem średniej wielkości puchacz. Syriusz widząc go gwałtownie poderwał się z krzesła, na którym siedział i ruszył otworzyć okno.
            Kiedy otworzył okno puchacz wleciał do pomieszczenia i zaczął zawzięcie dziobać śniadanie Łapy. Ten niewzruszony podszedł, usiadł na krześle i oderwał list o nogi ptaka.
List był krótki, a jego treść pogorszyła humor animaga:
Łapo
Nie możesz udać się do miejsca o którym wspomniałem. Wynikły tam pewne nieprzewidziane okoliczności. Ogólnie dzieje się wiele dziwnego w naszym świecie.
Musisz sam znaleźć sobie jakieś miejsca na przechowanie swojego futra, najlepiej bądź blisko Europy. Na pewno coś wymyślisz. Zmieniaj często gospodarza.
Pozdrawiam A.P.W.B.D

            Wieści z listu były fatalne. Na dodatek nic nie tłumaczyły. Mimo tego Syriusz odczuł pewnego rodzaju ulgę, teraz nie będzie musiał zaszywać się w afrykańskim buszu i może bez większych przeszkód ze strony dyrektora powrócić do Europy, a później jak miał nadzieje wróci do Anglii albo nawet i pojmie zdrajcę – Glizdogona.
- Czarny magu! – ryknął Black wybiegając z własnego namiotu i wskakując do drugiego – opuszczamy to miejsce!
- Dokąd teraz? – spytał Arab.
- Ja do Europy, a ty gdzie tylko zechcesz… chociaż możesz też iść dalej ze mną. Oczywiście jeśli chcesz – odpowiedział Black.
- Wolę pozostać w Maroku – odrzekł niezbyt przyjaźnie Ahmed.
- Jak chcesz, ja muszę natychmiast ruszać na północ – wyznał szczęśliwy Syriusz.
- Więc musimy się pożegnać przyjacielu – powiedział już bardziej przyjaźnie Arab.
            I znów wyjęli różdżki, zęby za ich pomocą pozdejmować czary ochronne, posprzątać obóz i ruszyć w dalszą drogę. Cały proces zajął im około 2 -3 minut. Po czym teleportowali się do Rabatu, gdzie mieli się rozstać. Czarny Mag udał się do swojego biura, na osiedlu identycznych budynków, a Syriusz w kierunku portu – skąd miał popłynąć do Włoch.