Rozdział 115
Przeszukanie
Magia
wykorzystywana w Gringocie zaiste była potężna. Harry przekonał się o tym
widząc jak w drzwiach przed nim zmaterializował się zamek. Jego gobliński
przewodnik włożył do niego klucz i przekręcił.
Drzwi
otworzyły się z cichym sykiem. Dźwięk ten zaniepokoił młodego aurora. Jego
dotychczasowe doświadczenia z bankiem obfitowały w dziwne zdarzenia – włączając
w to ucieczkę na grzbiecie smoka – lecz żadne drzwi, w żadnym miejscu gmachu
nie otwierały się do tej pory z tego rodzaju towarzyszącym im odgłosem.
Spojrzał
niepewnie na goblina. Jego twarz nie zwiastowała zaskoczenia czy lęku. Wobec
tego Potter uznał, że nic mu nie zagraża. Nie rozluźnił, jednak uścisku
różdżki, którą gotów był w każdej chwili użyć w celu spacyfikowania zagrożenia.
- Co znajduje się w środku? – zadał niezbyt inteligentne pytanie
pracownikowi banku.
- To co w większości skarbców – odparł sucho tamten.
Harry
dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego jak bardzo głupie pytanie zadał.
Zdecydował się w końcu zajrzeć do skarbca. Osobisty skarbiec był tym, gdzie
spodziewał się znaleźć prawdziwe cudy.
Widok
częściowo spełnił jego oczekiwania. Wewnątrz pomieszczenia, rozmiarami
przypominającego jego własną skrytkę, znajdowały się stosy galeonów.
Towarzyszyła im mniejsza gromada srebrnych sykli i brązowych knutów. Pod jedną
ze ścian znajdowały się cenne przedmioty, być może artefakty, ale także
pamiątki rodzinne. W najbardziej oddalonym od wejścia kącie znajdował się
regał. Na nim znajdowało się kilka książek. Harry z oddali nie był w stanie
oszacować ile ich było, dół mebla był bowiem zasłonięty przez złote galeony.
Auror nie
pewnie wszedł do skarbca. Wyjął różdżkę z kieszeni. Rzucił serie zaklęć
mających wykryć czarnomagiczne zabezpieczenia. Żadne z nich nie wykazało
obecności tego rodzaju magii.
- Wystarczyło zapytać – zakpił goblin.
Harry
zignorował jego zaczepkę. Cały czas w głowie miał słowa Alastora Moody’ego
mówiące o potrzebie zachowania nieustannej czujności. Obserwował i nasłuchiwał.
Nie działo się nic dziwnego. Podszedł do przedmiotów znajdujących się pod
ścianą. Znajdowały się tu misy, wazy, puchary, gobeliny, obrazy zarówno
mugolskie jak i czarodziejskie, kamienie szlachetne oraz bogato zdobiona broń.
Badał każdą z tych rzeczy za pomocą czarów, lecz nie wyczuł od nich nic
podejrzanego.
Wyjął
wreszcie z kieszeni pergamin, na którym spisane były wszystkie przedmioty jakie
powinny znajdować się w tym pomieszczeniu. Na jego szczęście Robards nie kazał
mu przeliczać własnoręcznie wszystkich monet jakie znajdowały się w skarbcu
Changa. Z przedmiotów jakie przed chwilą badał wszystkie były zgodne z listą.
Wszystkie
czynności jakie do tej pory podjął w skarbcu zajęły mu większość czasu jaki
zwykle spędzał w ciągu jednego dnia na służbie. Niestety z uwagi na wagę
sytuacji minister osobiście przedłużył im wszystkim czas trwania służby do
końca trwania akcji w Gringocie.
Nie wiedział
już, która jest godzina, gdy podchodził do regału z księgami. Zerknął na listę.
Powinno ich być 8. Spojrzał na regał. Optycznie wszystko się zgadzało.
Pierwszymi pozycjami jakimi bliżej się przyjrzał były cenne dzieła starożytnych
chińskich czarodziejów. Wszystkie trzy sztuki napisane były w języku chińskim,
a przynajmniej tak informował go pergamin otrzymany jeszcze w ministerstwie.
Kolejne dwie były mugolskie. Jedna z nich nazywała się „Komedie, kroniki i tragedie
pana Williama Szekspira” z 1623 roku a drugą apokryf znany jako „Ewangelia
Nikodema”. Tutaj czarodzieje nie potrafili określić dokładnego roku powstania,
ale wyglądało na to, że księga ta powstała ponad 1000 lat wcześniej niż drugie
z dzieł pochodzenia mugolskiego. Następną księgą był „Żywot Merlina” napisany
przez nieznanego czarodzieja. Gołym okiem widać było, że to właśnie ten
egzemplarz był utrzymany w najgorszym stanie.
W tym
miejscu Harry na moment oddał się refleksji nad sposobem utrzymania przez
czarodziejów swoich dzieł w dobrym stanie. Nie miał na ten temat żadnego
pojęcia. Nie słyszał też nigdy o magicznym introligatorze. Będzie musiał
zapytać o to Hermionę. Zrobi to, jednak dopiero po egzaminach koleżanki.
Wiedział bowiem, że nieroztropnym byłoby zawracać jej głowę czymkolwiek
niezwiązanym z egzaminami na zakończenie Hogwartu, kiedy się do nich uczyła.
Wrócił
myślami i wzrokiem do skarbca. Pozostały dwie książki i mógł wracać do
ministerstwa. Tam zda raport ustny szefowi i zostanie odesłany w końcu do domu.
Przynajmniej taką miał nadzieję.
Pierwszą z
książek, bo z uwagi na ilość trudno było nazwać ją księgą. Ministerialny
pergamin obie pozycje nazywał zapiskami prywatnymi. Wobec tego Harry postanowił
skonfiskować je do przejrzenia w domu. Zrobił to tym chętniej, ponieważ oczy
zaczynały go już piec. Wyjął czysty kawałek pergaminu i pióro. Umieścił na
pergaminie adnotację mówiącą o konfiskacie dwóch książek ze skarbca Changa.
Następnie stuknął w niego różdżką i skopiował go. Kopie wręczył goblinowi przy
wyjściu.
Istota
pracująca w banku obrzuciła go pogardliwym spojrzeniem i wyszli ze skarbca. W
milczeniu podążali do wózka mającego odwieźć ich na powierzchnię. Harry w tym
czasie myślał na zmianę o tym jak bardzo zachowanie jego towarzysza szkodzi
wizerunkowi jego rasy w oczach czarodziejów oraz o tym co Stworek przyrządził
mu na obiadokolację.
- Wchodzić – głos goblina przywołał go rzeczywistości.
Ostrożnie
wszedł do wózka, co goblin skwitował wywracając oczami z dezaprobatą. W
kompletnej ciszy, przerywanej tylko przez skrzypienie i inne odgłosy wydawane
przez wózek wrócili na górę banku.
Tam czekało
już na nich sporo czarodziejów z Biura Aurorów. Harry dostrzegł wśród nich m.
in. swobodnie gawędzących Williamsona i McCarthy’ego. Ten pierwszy trzymał w
dłoni spory plik kartek. Młody auror bez trudu domyślił się, że także jego
starszy kolega będzie miał niezbyt interesującą lekturę w biurze lub
mieszkaniu.
Gdzie
indziej stali Proudfoot i Chichi. Kobieta żywo tłumaczyła coś szefowi. Harry
zdecydował się skierować w ich stronę. Gdy tylko znalazł się w zasięgu ich głosów,
zamilkli.
- Co tam, Potter? – zagadał dowódca – Masz coś ciekawego
dla łamaczy klątw?
- Niestety nie, szefie – odparł Harry siląc się na pogodny
nastrój.
Nie było to
łatwe zważywszy na zmęczenie i głód jakie towarzyszyły mu od dłuższego czasu.
Zaburczało mu w brzuchu. Wciągnął go gwałtownie i wypuścił chcąc ukryć to przed
szefem i koleżanką. Nie udało się. Chichi zachichotała cicho, a Proudfoot nie
zwrócił na to uwagi.
- Masz coś innego? – spytał powątpiewająco.
- Lekturkę – odparł Harry podnosząc dłoń, w której trzymał
książki.
- Cała reszta się zgadza?
- Stosów monet nie przeliczałem – wyjaśnił Harry.
- Dobrze. Poczekaj jeszcze chwilę, zaraz wychodzimy.
Po tych
słowach dowódca ruszył w stronę gabinetów dygnitarzy goblińskiego banku. Harry
odetchnął z ulgą.
- Męczący dzień? – zagadała go Chichi.
- Nigdy więcej kontroli bankowych – odpowiedział Potter.
Azjatka
zaśmiała się cicho.
- A u ciebie? Odnalazłaś coś? – spytał czując jak wzbiera w
nim poczucie ciekawości jak poradzili sobie inni.
- Sterty papierów. Mam co robić przez najbliższy tydzień.
Mam nadzieję, że zgodzą się żebym wzięła je do mieszkania to szybciej się z tym
uwinę.
- Wątpię – skomentował Potter.
- Och, daj spokój! – zaperzyła się nagle kobieta – Nie mam
tutaj i tak nic lepszego do roboty! Żaden angielski ani inny brytyjski
czarodziej nie zaprosił mnie nigdy na kawę! Co ja mam tu robić twoim zdaniem
wieczorami?
Harry’ego
spetryfikowało. Nigdy nie był dobry w rozmowach na tematy damsko – męskie. Tym
bardziej z kobietami. Zawsze była to dla niego czarna magia. Dodatkowo o
znacznie większym stopniu skomplikowania niż ta, którą władał Lord Voldemort
czy jego poplecznicy.
- Eee… - bąknął nie wiedząc co powiedzieć.
Z opresji
wyrwał go Proudfoot. W czasie ich krótkiej pogawędki ostatni aurorzy biorący
udział w akcji wrócili już do sali, z której rozpoczynali akcję. Dowódca
zarządził zbiórkę.
- Dobra robota – pochwalił swoich zmęczonych podwładnych –
zabieramy się do ministerstwa. W dwuszeregu zbiórka!
Błyskawicznie
wykonali komendę szefa. Zaraz potem paradnym krokiem ruszyli w stronę komnaty z
kominkiem podłączonym do sieci Fiu. Tam pojedynczo deportowali się do Atrium
ministerstwa.
Harry
teleportował się wraz ze znajomym uczuciem uścisku w żołądku. Uderzenie
kolanami w posadzkę gmachu siedziby czarodziejskich władz Wielkiej Brytanii
przywołało go do normalności. Ból w kolanach rozproszył wzbierające w nim poczucie
młodości. Choć raz jego niezgrabność podczas podróży tym środkiem transportu
przydała się. Już czuł palące do poczucie wstydu i zażenowania gdyby
zwymiotował na środku ministerstwa.
- Wstawaj, Potter – ponaglił go Proudfoot.
Wykonał
polecenie. Ktoś złapał go za nadgarstek i pociągnął za sobą. To była Chichi.
Miała zdeterminowaną minę.
- O co chodzi? – spytał wciąż nieco nieprzytomnie Harry.
- Nie mam zamiaru siedzieć tu do rana!
- Eee… Która godzina?
- 22.
Uzmysłowiwszy
to sobie, Potter poczuł się jeszcze bardziej głodny niż wcześniej. Azjatka
dociągnęła go do Kwatery Głównej Biura Aurorów. Wpełzli do Sali Konferencyjnej.
Wewnątrz znajdowało się już wielu biorących udział w akcji. Także Helena
Yronwood i Lee Jordan, którzy zabezpieczali z zewnątrz całe przedsięwzięcie.
- Widzę, że wszyscy już są – rozległ się basowy głos
ministra magii – pan Robards poinformował już mnie, że odnieśliście drobne
sukcesy – uśmiechnął się zachęcająco do aurorów – chcę żebyście drobiazgowo
przejrzeli skonfiskowane materiały. Macie je przeczytać od deski do deski! –
jego głos stawał się coraz bardziej władczy – Chcę żebyście znali na pamięć
wszystkie kontrowersyjne i przydatne w naszej sprawie informacje jakie się w
nich zajmują – zakończył złagadzając ton i wskazując na papiery, które
taszczyli w dłoniach.
- To prawda, wykonaliście dzisiaj dobrą robotę – poparł szefa
Robards.
- Niestety, nie mamy czasu na odpoczynek – oznajmił Kingsley
– Dlatego wrócicie zaraz do domu i jutro każdy z was stawi się na 9:00 w
Biurze. Materiały są zbyt cenne, tak dla nas jak i pana Changa abyście mogli
zabrać je do domu. Najbliższe dni także będą trudne, jednak wierzę, że damy
sobie radę. Resztę informacji przekaże wam szef.
Zakończywszy
Kingsley opadł na fotel u zwieńczenia prezydialnego stołu. Oparł łokcie o blat
i złączył dłonie nad nim. Przyglądał się członkom zespołu. Wyraźnie coś
analizował. Oni nie mogli na niego zwrócić uwagi, gdyż Robards kończył swoje
wystąpienie.
- Chodźcie na drinka – rzuciła panna Yronwood gdy
opuszczali piętro – Zasłużyliśmy!
Nieco
markotnie Lee Jordan oraz Chichi przystali na jej propozycje. Pozostali wyłgali
się czekającymi na nich rodzinami, znajomymi lub zmęczeniem – jak Harry.
Po powrocie
do domu Harry był tak zmęczony, że zjadł obiad przygotowany przez Stworka i
natychmiast poszedł spać. Sam skrzat był nieco urażony, że jego pan nie docenił
wysiłku jaki sługa włożył w przygotowanie pieczeni z hipogryfa po europejsku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz