Rozdział 112
Incydent
Harry był
bardzo zadowolony, kiedy dowiedział się, że uniknie wygłoszenia przemowy na
uroczystościach z okazji rocznicy pokonania przez niego Lorda Voldemorta. W
samych uroczystościach brał udział wyłącznie zawodowo. Osłaniał przemarsz, a
potem uczniów Hogwartu kiedy przenieśli się na szkolne błonia.
Przemowa
ministra przepadła mu do gustu. Początkowo nie zgadzał się z jej treścią, ale z
czasem zaczęło do niego docierać jego sens. Przypomniał bowiem sobie, że po
stronie Voldemorta – poza ideowymi zwolennikami – walczyli także czarodzieje
znajdujący się pod wpływem klątwy imperius albo zwyczajnie zaszantażowani.
Ludzie ci, kiedy tylko nadarzyła się okazja porzucili reżim i przeszli na
stronę Zakonu Feniksa.
Kiedy
uczniowie przenieśli się do Wielkiej Sali Harry nie opuścił błoni. Razem z
nieuczącą się już częścią rodziny Weasley udał się wolnym krokiem w stronę
grobowca Albusa Dumbeldore. Wieczorem miał zjawić się w Norze na kolacji w pierwszą rocznicę śmierci Freda. Wcześniej,
jednak pragnął oddać należy hołd swojemu dyrektorowi i autorytetowi.
Istotnie
jego wiara w profesora Dumbeldore została solidnie zachwiana w ciągu tych
miesięcy, które tuż po jego śmierci spędził na poszukiwaniu horkruksów. Z każdą
kolejną stroną książki „Życie i kłamstwa Albusa Dumbeldore” napisanej przez
manipulantkę Ritę Skeeter zaczynał tracić wiarę w krystalicznie czyste intencje
dyrektora. Później utwierdziły go w tym wspomnienia Severusa Snape’a, ale tego
samego dnia gdy je przejrzał poznał także prawdę – a przynajmniej tak mu się
wydawało. Ostatecznie jego ocena działań Albusa ponownie była wybitnie
pozytywna, chociaż nie postrzegał go już jako śnieżnobiałego maga. Do dzisiaj nie
wiedział czy to co ujrzał było prawdą czy snem lub czymś do niego zbliżonym.
Nie pytał też o to nikogo. Nawet Hermiony, która z pewnością wyczytałaby coś na
ten temat w jednej z milionów tylko jej znanych książek. Chyba, że odpowiedź
znajdowała się w „Historii Hogwartu”. Wiedział, że musi w końcu poprosić ją o
pomoc w tej sprawie, ale wolał poczekać aż dziewczyna napisze OWUTEM-y.
Przed
grobowcem dawnego dyrektora nie było nikogo poza nim, Arturem, Molly, Ronem,
George’m i Billem. Charlie wrócił niedawno do pracy nad smokami w Rumunii, a
Percy musiał wrócić do ministerstwa.
- Zostańcie tutaj – zwrócił się do rudowłosej rodziny.
Nie
oponowali. Wiedział, że tak będzie. Był im za to niezmiernie wdzięczny, lecz
nie powiedział nic. Wiedział też, że oni wiedzą co czuje.
Samotnie
wkroczył do grobowca. Dumbeldore spoczywał tak jak wtedy gdy był tu po raz
ostatni. Rok temu. Czarna Różdżka była bezpieczna w rękach swojego prawowitego
właściciela. Oddał się chwili zadumy nad tragizmem ludzkich losów, kiedy jego
spokój został naruszony.
Gdzieś na
zewnątrz rozległ się huk. Tego typu atrakcje miały nie mieć miejsca na terenie
szkoły. George nie uzyskał pozwolenia na tego typu atrakcje, a obietnica
surowego wyroku pozbawiła go pola manewru w postaci spontanicznego pokazu.
Jako czołowy magiczny, brytyjski biznesmen nie mógł sobie
pozwolić na wyjęcie miesiąca z życiorysu na czas odsiadki w Azkabanie.
Harry
odruchowo chwycił różdżkę. Wyszedł z grobowca. W dalszym ciągu stała tam pani
Weasley i Fleur. Męska część rodziny gdzieś zniknęła. Nie spodobało się to
Harry’emu, lecz zdawał sobie sprawę, że prawdopodobnie pobiegli już w miejsce z
jakiego dobiegł ich hałas.
- Gdzie? – jedno słowo wystarczyłoby uzyskać
satysfakcjonującą go odpowiedź.
Fleur
wskazała dłonią w stronę Zakazanego Lasu. W oddali dostrzegł rude czupryny. Nie
miał problemów z zaklasyfikowaniem ich jako członków rodu Weasley.
Potruchtał w
ich stronę. Różdżkę cały czas trzymał uniesioną na wysokość brody. Nieustanna
czujność. Alastor Moody byłby dumny - gdyby wciąż żył i mógł to zobaczyć.
W pobliżu
skraju lasu natknął się na Artura i Rona. Oboje byli zdezorientowani. Harry bez
problemu rozpoznał klątwę powodująca skonfundowanie. Nie przerywając truchtu
odczarował przyjaciela i jego ojca.
- Za mną – rzucił w ich stronę.
- Harry, co się dzieje? – spytał zza jego pleców Artur.
- Stary, nic nie zauważyliśmy – dodał Ron.
- Dowiemy się – stwierdził Harry przechodząc do biegu.
Pomiędzy
drzewami dostrzegli kolejnego członka rodziny. Auror chciał zamaskować ten widok
przed ojcem chłopaków, lecz nie zdążył. Artur ze zrozpaczonym okrzykiem puścił
się pędem pomiędzy drzewa.
- To George! – krzyknął po upływie kilku uderzeń serca –
Żyje! Jest… nieprzytomny. Zostanę z nim.
- Nie! – zaprotestował gwałtownie Harry.
- Dlaczego? – zdziwił się Ron.
- Niech go pan zabierze do szkoły. Tutaj nie jest
bezpiecznie. Jeszcze!
Artur skinął
sztywno głową i za pomocą kilku zaklęć mógł przemieszczać się z lewitującym w
powietrzy synem do zamku. Harry odprowadzał ich chwilę wzrokiem.
- Idziemy! – rzucił przez ramię do Rona.
Dalej nie
podążali już biegiem. Chód. Czujność. Szkolenie aurorskie pohamowało
temperament Pottera – w pewnym stopniu. Czuł się także odpowiedzialny za
rodzinę Ginny.
- Jak za starych czasów – odezwał się Ron.
- Niezupełnie – zaprotestował Harry.
- Jak to nie? – dziwił się Ron – Coś się dzieje. Tajemnica.
Afera. Ty i ja na tropie. Żal, że Hermiony nie ma z nami.
- Taaa…
- … mogłaby już pobiec do biblioteki. We trójkę na pewno
byśmy rozwiązali tę zagadkę.
Harry
słuchał go jednym uchem. Drugim nasłuchiwał odgłosów z puszczy oraz błoni. Nic
podejrzanego nie usłyszał. Nawet zwierzęta były podejrzanie ciche.
- Wszyscy się zmieniamy, ale Hermiona rozwiązująca problemy
w bibliotece pozostanie na wieki – zaśmiał się Potter.
W ciągu
godziny przeszli całą odległość od grobowca Dumbeldore do szkolnych murów, lecz
nic nie zauważyli. Łącznie z pozostałymi członkami rodziny Rona.
- Wracamy do szkoły – oznajmił Harry.
- Nie! Poszukajmy jeszcze – oponował Ronald.
- Nic nie znajdziemy – tłumaczył Harry – czas mija. W
Hogwarcie możemy dowiedzieć się czegoś więcej. Tutaj marnujemy czas.
Ron
niechętnie zgodził się z kompanem. Znacznie szybszym niż podczas poszukiwań
krokiem ruszyli do wejściowych wrót. Przez ten czas Ron opowiadał nieustannie o
tym jak to będzie. W jego rozumieniu będzie jak było przed okresem zanim został
skierowany na przymusowe leczenie. Harry milczał. Od czasu do czasu wydawał
jakiś odgłos mający wyrazić aprobatę dla pomysłów rudzielca.
Przy
drzwiach stała niedawna partnerka Syriusza, Helena i dwóch aurorów z jej
oddziału. Kobieta żywo gestykulowała opowiadając o czymś towarzyszom broni.
Przestała gdy tylko jeden z nich wskazał dłonią na nadchodzących nastolatków.
- Czołem, Potter – rzekła uprzejmie Helena.
- Witaj – odparł młody auror – coś wiadomo?
- Zajęliśmy się rannymi.
- Jakimi rannymi? – wtrącił przestraszonym tonem Ron.
- A ty kto? – warknął jeden z kompanów Heleny.
- Weasley – wyjaśniła Yronwood – nie poznajesz po
wyglądzie.
Auror
chrząknął coś w geście potwierdzenia.
- Powiesz nam czy nie? – odezwał się nieco zbyt nerwowo
Potter.
- Wejdź i sam sprawdź.
Harry bez
słowa minął kolegów po fachu i ruszył schodami w górę. Przy wrotach przywitał
się z kolejnymi dwoma aurorami. Wszedł do szkoły. Nigdzie nie było widać
żadnego ucznia. Widocznie McGonagall musiała odesłać ich do Pokojów Wspólnych
lub trzymała w Wielkiej Sali.
- Gdzie są wszyscy? – zagadnął rudy.
Harry
zatrzymał się przed drzwiami do Wielkiej Sali. Położył dłoń na klamce.
- Zaraz się tego dowiemy – oznajmił.
Otworzył
wrota. Tak jak przypuszczał wewnątrz było sporo osób. Nie byli to jednak
uczniowie. Przy stole Gryfindoru siedzieli członkowie Patrolu Przestrzegania
Prawa. Wśród nich Neville. Harry skinął mu uprzejmie głową. Przy kolejnym stole
spoczęło kilkunastu aurorów. Przy kolejnych zasiedli mniej ważni pracownicy
ministerstwa.
- Potter! – głos Williamsona rozległ się po pomieszczeniu.
- Jak się masz, Harry? – odezwała się Chichi.
Za ich
plecami stał John McCarthy i dowódca zespołu Proudfoot. Ten ostatni
przypatrywał się bacznie swojemu najmłodszemu podkomendnemu.
- Co się stało? – spytał Chłopiec, Który Nie Wie.
- Kilku rannych Ślizgonów – odparła Azjatka.
- Jak?
- Mieli starcie z… to będziemy musieli ustalić – wyjaśnił
Williamson.
Harry
wywrócił oczami. Nienawidził takich sytuacji. Coś go ominęło i zdaje się, że
wiązało się to z ostatnimi wydarzeniami, których zagadkę usiłował rozwiązać
jego zespół.
- Zabieramy się stąd – oznajmił Proudfoot.
Szef zespołu
podążył w stronę wyjścia. Za nim ruszyli Williamson, Chichi, John oraz Harry.
Zauważył, że wielu uczniów patrzy na nich z zawodem. Nie mógł tego znieść.
- Potter i Williamson do domów – rozkazał dowódca – reszta
ze mną do kwatery.
- Tak jest – odparli jednym chórem podwładni.
Harry
pożegnał się trójką pozostających na służbie aurorów i razem z Williamson udał
się w stronę Hogsmeade. Doświadczony czarodziej robił na młodszym koledze
pozytywne wrażenie. Jego główną zaletą było to, że nie ugiął się przed reżimem
Lorda Voldemorta. Poza tym jego umiejętności było co najwyżej przeciętne. Nie
odznaczał się szczególnymi zdolnościami dedukcyjnymi czy metodami pozyskiwania
informacji. Ciężko coś powiedzieć o jego zdolnościach w pojedynkach, ale
prawdopodobnym było, że i tutaj nie wyróżnia się niczym szczególnym.
- Kogo uznajesz za najwybitniejszego obecnie aurora? –
zagadnął Harry.
Starszy
mężczyzna spojrzał na niego ze zdumioną minę. Szybko, jednak jego twarz
przybrała badawczy charakter. Zlustrował Pottera i dopiero wtedy przemówił:
- Nie znam jeszcze tak dobrze wszystkich nowych we
wszystkich zespołach.
- No dobra, a z tych jakich poznałeś? – nie ustępował
Harry.
- Fireman ma ciekawe zdolności – rzekł zagadkowo Williamson
– jego nazwisko jest bardzo wiele mówiące o jego zdolnościach. W jego zespole
jest też kobieta z potencjałem. Ta Helena Yroonwood. Savage to z kolei bardzo
dobry śledczy. Może nawet najlepszy z nas wszystkich. Proudfoot’a poznałeś
najlepiej z dowódców zespołów, więc wiesz jaki jest. Andrews potrafi
organizować zasadzki jak nikt inny. Nadaje się do zatrzymywanie przestępców,
kiedy trzeba ich zaskoczyć, ale nie wiązać walką zbyt długo…
- Czyli nie mamy jednego najwybitniejszego?
- No nie.
Zamilkli na
chwilę.
- Słuchaj młody – odezwał się Williamson – może skoczymy do
Trzech Mioteł na coś mocniejszego?
Harry
zamyślił się. Żaden z członków rodziny Weasley nie powiedział mu, że skromne,
rodzinne uroczystości w pierwszą rocznicę śmierci Freda zostały odłożone. W
takim razie musiał pojawić się w Norze.
- Mam już inne plany – odpowiedział, więc koledze po fachu.
- Jak sobie chcesz.
Pomaszerowali
jeszcze razem przez jakieś kilka minut, aż musieli się rozstać. Williamson
wszedł do wioski by napić się czegoś mocniejszego z członkami innego
aurorskiego zespołu – nie powiedział Wybrańcowi jakiego konkretnie – a Potter
deportował się na wrzosowe wzgórza w pobliżu rodowej siedziby rodziny jego
ukochanej.
- Fred, przybywam – szepnął sam do siebie.
Pogoda w
okolicy była sprzyjająca. Słońce świeciło wciąż nad horyzontem nie niepokojone
przez żadne chmury. Wzgórza promieniowały. Harry ogarnął wzrokiem widnokrąg.
Zatrzymał na chwilę wzrok w miejscu, które prowadziło do domostwa pana Lovegood’a,
ojca Luny. Dawno nie widział dziewczyny. Z tego co mówiła mu Ginny, to Luna
niezwykle ambitnie podeszła do nauki do OWUTEM-ów lub znalazła adoratora, o
którym nikomu do tej pory nie powiedziała. Auror uznał obie te możliwości za
równie abstrakcyjne co istnienie krętonogich chrapków. Pewnie to właśnie tych
ostatnich poszukiwała dziewczyna, kiedy nikt jej nie widział.
Wracając
myślami na ziemię ruszył w stronę ogrodzeń stanowiących granicę Nory. Przy
bramie dostrzegł znajome postacie. Ruda czupryna, a obok niej srebrzyste,
długie włosy należące do Fleur. To musiała być właśnie ona i Bill.
- Witajcie – rzucił Harry na przywitanie.
- Cześć – odparł łamacz klątw – słyszałem, że mieliście
trochę roboty na obchodach.
- To prawda, ale nie wiem do czego tak naprawdę doszło.
- Słyszałem.
- Łiii, byli nieciekawie – wtrąciła Fleur – musimy wchodzić,
bo Molly będzie zirytowana, prawda ‘Arry?
Skinął głową
w geście potwierdzenia. Prawdę mówiąc nie miał ochoty rozmawiać z nikim o
dzisiejszych zdarzeniach. Zaniepokojony był szczególnie odesłaniem do domu.
Proudfoot na ogół był zadowolony z jego pracy nie mniej niż reszty zespołu.
Potrafił także złapać jakiś trop w sprawie tajemniczego zabójstwa informatora.
Dzisiaj poczuł się jakby zawinił w czymś, a przecież nie zrobił niczego na co
nie uzyskałby pozwolenia przełożonego.
Pogrążony
takimi myślami przekroczył próg Nory. Tam jego nozdrza zaatakował agresywny
zapach mięsnych dań przygotowywanych przez panią domu. Mimowolnie zastanowił
się dlaczego Molly nie podjęła żadnej pracy zawodowej zważywszy na nieciekawą
sytuację materialną rodziny mogłaby wspomóc w jakiś sposób domowy budżet.
Oczywiście był świadom, że kobieta wychowała naprawdę sporo dzieci, ale od
upływał właśnie siódmy rok odkąd jej najmłodsze dziecko udało się do szkoły z
internatem. Nie pytał. Nie chciał psuć sobie relacji ani z nią ani z którymś z
jej dzieci, które mogłoby poczuć się urażone takim pytaniem.
- Harry wchodź, kochaneczku – głos Molly na moment
sprowadził go na ziemię.
Był w
salonie. Siedział na kanapie obok opowiadającego mu o czymś z niezwykłym
przejęciem Rona. Ucieszył się w duchu z powracających do normy relacji z
chłopakiem. Powracających zwłaszcza jednostronnie. Ron lgnął do niego. Opowiadał,
żartował, wspominał lepsze dla ich znajomości czasy, ale Harry wciąż zachowywał
dystans. Odpływał w świat własnych myśli, kiedy zaczynał go słuchać.
-… właśnie dlatego Fred nie chciałby abyśmy się smucili
jego odejściem – głos żyjącego bliźniaka przedarł się do umysłu Pottera – Tak,
Harry. Nie musisz aż tak bardzo kontemplować sens życia – George omal nie
parsknął.
- Tak, masz rację – bąknął Harry.
- No to zdrowie… znaczy wiecie – dukał Ron – o spokój duszy
Freda! – zakończył wznosząc toast.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz