Syriusz Black

Syriusz Black
Cudowne Ocalenie

poniedziałek, 11 marca 2019

112. Incydent


Rozdział 112
Incydent

          Harry był bardzo zadowolony, kiedy dowiedział się, że uniknie wygłoszenia przemowy na uroczystościach z okazji rocznicy pokonania przez niego Lorda Voldemorta. W samych uroczystościach brał udział wyłącznie zawodowo. Osłaniał przemarsz, a potem uczniów Hogwartu kiedy przenieśli się na szkolne błonia.

          Przemowa ministra przepadła mu do gustu. Początkowo nie zgadzał się z jej treścią, ale z czasem zaczęło do niego docierać jego sens. Przypomniał bowiem sobie, że po stronie Voldemorta – poza ideowymi zwolennikami – walczyli także czarodzieje znajdujący się pod wpływem klątwy imperius albo zwyczajnie zaszantażowani. Ludzie ci, kiedy tylko nadarzyła się okazja porzucili reżim i przeszli na stronę Zakonu Feniksa.

          Kiedy uczniowie przenieśli się do Wielkiej Sali Harry nie opuścił błoni. Razem z nieuczącą się już częścią rodziny Weasley udał się wolnym krokiem w stronę grobowca Albusa Dumbeldore. Wieczorem miał zjawić się w Norze na kolacji w  pierwszą rocznicę śmierci Freda. Wcześniej, jednak pragnął oddać należy hołd swojemu dyrektorowi i autorytetowi.

          Istotnie jego wiara w profesora Dumbeldore została solidnie zachwiana w ciągu tych miesięcy, które tuż po jego śmierci spędził na poszukiwaniu horkruksów. Z każdą kolejną stroną książki „Życie i kłamstwa Albusa Dumbeldore” napisanej przez manipulantkę Ritę Skeeter zaczynał tracić wiarę w krystalicznie czyste intencje dyrektora. Później utwierdziły go w tym wspomnienia Severusa Snape’a, ale tego samego dnia gdy je przejrzał poznał także prawdę – a przynajmniej tak mu się wydawało. Ostatecznie jego ocena działań Albusa ponownie była wybitnie pozytywna, chociaż nie postrzegał go już jako śnieżnobiałego maga. Do dzisiaj nie wiedział czy to co ujrzał było prawdą czy snem lub czymś do niego zbliżonym. Nie pytał też o to nikogo. Nawet Hermiony, która z pewnością wyczytałaby coś na ten temat w jednej z milionów tylko jej znanych książek. Chyba, że odpowiedź znajdowała się w „Historii Hogwartu”. Wiedział, że musi w końcu poprosić ją o pomoc w tej sprawie, ale wolał poczekać aż dziewczyna napisze OWUTEM-y.

          Przed grobowcem dawnego dyrektora nie było nikogo poza nim, Arturem, Molly, Ronem, George’m i Billem. Charlie wrócił niedawno do pracy nad smokami w Rumunii, a Percy musiał wrócić do ministerstwa.

- Zostańcie tutaj – zwrócił się do rudowłosej rodziny. 

          Nie oponowali. Wiedział, że tak będzie. Był im za to niezmiernie wdzięczny, lecz nie powiedział nic. Wiedział też, że oni wiedzą co czuje. 

          Samotnie wkroczył do grobowca. Dumbeldore spoczywał tak jak wtedy gdy był tu po raz ostatni. Rok temu. Czarna Różdżka była bezpieczna w rękach swojego prawowitego właściciela. Oddał się chwili zadumy nad tragizmem ludzkich losów, kiedy jego spokój został naruszony.

          Gdzieś na zewnątrz rozległ się huk. Tego typu atrakcje miały nie mieć miejsca na terenie szkoły. George nie uzyskał pozwolenia na tego typu atrakcje, a obietnica surowego wyroku pozbawiła go pola manewru w postaci spontanicznego pokazu. 

Jako czołowy magiczny, brytyjski biznesmen nie mógł sobie pozwolić na wyjęcie miesiąca z życiorysu na czas odsiadki w Azkabanie.

          Harry odruchowo chwycił różdżkę. Wyszedł z grobowca. W dalszym ciągu stała tam pani Weasley i Fleur. Męska część rodziny gdzieś zniknęła. Nie spodobało się to Harry’emu, lecz zdawał sobie sprawę, że prawdopodobnie pobiegli już w miejsce z jakiego dobiegł ich hałas.

- Gdzie? – jedno słowo wystarczyłoby uzyskać satysfakcjonującą go odpowiedź.

          Fleur wskazała dłonią w stronę Zakazanego Lasu. W oddali dostrzegł rude czupryny. Nie miał problemów z zaklasyfikowaniem ich jako członków rodu Weasley.

          Potruchtał w ich stronę. Różdżkę cały czas trzymał uniesioną na wysokość brody. Nieustanna czujność. Alastor Moody byłby dumny - gdyby wciąż żył i mógł to zobaczyć.

          W pobliżu skraju lasu natknął się na Artura i Rona. Oboje byli zdezorientowani. Harry bez problemu rozpoznał klątwę powodująca skonfundowanie. Nie przerywając truchtu odczarował przyjaciela i jego ojca.

- Za mną – rzucił w ich stronę.
- Harry, co się dzieje? – spytał zza jego pleców Artur.
- Stary, nic nie zauważyliśmy – dodał Ron.
- Dowiemy się – stwierdził Harry przechodząc do biegu.

          Pomiędzy drzewami dostrzegli kolejnego członka rodziny. Auror chciał zamaskować ten widok przed ojcem chłopaków, lecz nie zdążył. Artur ze zrozpaczonym okrzykiem puścił się pędem pomiędzy drzewa.

- To George! – krzyknął po upływie kilku uderzeń serca – Żyje! Jest… nieprzytomny. Zostanę z nim.
- Nie! – zaprotestował gwałtownie Harry.
- Dlaczego? – zdziwił się Ron.
- Niech go pan zabierze do szkoły. Tutaj nie jest bezpiecznie. Jeszcze!

          Artur skinął sztywno głową i za pomocą kilku zaklęć mógł przemieszczać się z lewitującym w powietrzy synem do zamku. Harry odprowadzał ich chwilę wzrokiem.

- Idziemy! – rzucił przez ramię do Rona.

          Dalej nie podążali już biegiem. Chód. Czujność. Szkolenie aurorskie pohamowało temperament Pottera – w pewnym stopniu. Czuł się także odpowiedzialny za rodzinę Ginny.

- Jak za starych czasów – odezwał się Ron.
- Niezupełnie – zaprotestował Harry.
- Jak to nie? – dziwił się Ron – Coś się dzieje. Tajemnica. Afera. Ty i ja na tropie. Żal, że Hermiony nie ma z nami.
- Taaa…
- … mogłaby już pobiec do biblioteki. We trójkę na pewno byśmy rozwiązali tę zagadkę.

          Harry słuchał go jednym uchem. Drugim nasłuchiwał odgłosów z puszczy oraz błoni. Nic podejrzanego nie usłyszał. Nawet zwierzęta były podejrzanie ciche. 

- Wszyscy się zmieniamy, ale Hermiona rozwiązująca problemy w bibliotece pozostanie na wieki – zaśmiał się Potter.

          W ciągu godziny przeszli całą odległość od grobowca Dumbeldore do szkolnych murów, lecz nic nie zauważyli. Łącznie z pozostałymi członkami rodziny Rona.

- Wracamy do szkoły – oznajmił Harry.
- Nie! Poszukajmy jeszcze – oponował Ronald.
- Nic nie znajdziemy – tłumaczył Harry – czas mija. W Hogwarcie możemy dowiedzieć się czegoś więcej. Tutaj marnujemy czas.

          Ron niechętnie zgodził się z kompanem. Znacznie szybszym niż podczas poszukiwań krokiem ruszyli do wejściowych wrót. Przez ten czas Ron opowiadał nieustannie o tym jak to będzie. W jego rozumieniu będzie jak było przed okresem zanim został skierowany na przymusowe leczenie. Harry milczał. Od czasu do czasu wydawał jakiś odgłos mający wyrazić aprobatę dla pomysłów rudzielca.

          Przy drzwiach stała niedawna partnerka Syriusza, Helena i dwóch aurorów z jej oddziału. Kobieta żywo gestykulowała opowiadając o czymś towarzyszom broni. Przestała gdy tylko jeden z nich wskazał dłonią na nadchodzących nastolatków.

- Czołem, Potter – rzekła uprzejmie Helena.
- Witaj – odparł młody auror – coś wiadomo?
- Zajęliśmy się rannymi.
- Jakimi rannymi? – wtrącił przestraszonym tonem Ron.
- A ty kto? – warknął jeden z kompanów Heleny.
- Weasley – wyjaśniła Yronwood – nie poznajesz po wyglądzie.

          Auror chrząknął coś w geście potwierdzenia.

- Powiesz nam czy nie? – odezwał się nieco zbyt nerwowo Potter.
- Wejdź i sam sprawdź.

          Harry bez słowa minął kolegów po fachu i ruszył schodami w górę. Przy wrotach przywitał się z kolejnymi dwoma aurorami. Wszedł do szkoły. Nigdzie nie było widać żadnego ucznia. Widocznie McGonagall musiała odesłać ich do Pokojów Wspólnych lub trzymała w Wielkiej Sali. 

- Gdzie są wszyscy? – zagadnął rudy.

          Harry zatrzymał się przed drzwiami do Wielkiej Sali. Położył dłoń na klamce.
- Zaraz się tego dowiemy – oznajmił.

          Otworzył wrota. Tak jak przypuszczał wewnątrz było sporo osób. Nie byli to jednak uczniowie. Przy stole Gryfindoru siedzieli członkowie Patrolu Przestrzegania Prawa. Wśród nich Neville. Harry skinął mu uprzejmie głową. Przy kolejnym stole spoczęło kilkunastu aurorów. Przy kolejnych zasiedli mniej ważni pracownicy ministerstwa.

- Potter! – głos Williamsona rozległ się po pomieszczeniu.
- Jak się masz, Harry? – odezwała się Chichi.

          Za ich plecami stał John McCarthy i dowódca zespołu Proudfoot. Ten ostatni przypatrywał się bacznie swojemu najmłodszemu podkomendnemu.

- Co się stało? – spytał Chłopiec, Który Nie Wie.
- Kilku rannych Ślizgonów – odparła Azjatka.
- Jak?
- Mieli starcie z… to będziemy musieli ustalić – wyjaśnił Williamson.

          Harry wywrócił oczami. Nienawidził takich sytuacji. Coś go ominęło i zdaje się, że wiązało się to z ostatnimi wydarzeniami, których zagadkę usiłował rozwiązać jego zespół.

- Zabieramy się stąd – oznajmił Proudfoot.

          Szef zespołu podążył w stronę wyjścia. Za nim ruszyli Williamson, Chichi, John oraz Harry. Zauważył, że wielu uczniów patrzy na nich z zawodem. Nie mógł tego znieść.

- Potter i Williamson do domów – rozkazał dowódca – reszta ze mną do kwatery.
- Tak jest – odparli jednym chórem podwładni.

          Harry pożegnał się trójką pozostających na służbie aurorów i razem z Williamson udał się w stronę Hogsmeade. Doświadczony czarodziej robił na młodszym koledze pozytywne wrażenie. Jego główną zaletą było to, że nie ugiął się przed reżimem Lorda Voldemorta. Poza tym jego umiejętności było co najwyżej przeciętne. Nie odznaczał się szczególnymi zdolnościami dedukcyjnymi czy metodami pozyskiwania informacji. Ciężko coś powiedzieć o jego zdolnościach w pojedynkach, ale prawdopodobnym było, że i tutaj nie wyróżnia się niczym szczególnym.

- Kogo uznajesz za najwybitniejszego obecnie aurora? – zagadnął Harry.


          Starszy mężczyzna spojrzał na niego ze zdumioną minę. Szybko, jednak jego twarz przybrała badawczy charakter. Zlustrował Pottera i dopiero wtedy przemówił:

- Nie znam jeszcze tak dobrze wszystkich nowych we wszystkich zespołach.
- No dobra, a z tych jakich poznałeś? – nie ustępował Harry.
- Fireman ma ciekawe zdolności – rzekł zagadkowo Williamson – jego nazwisko jest bardzo wiele mówiące o jego zdolnościach. W jego zespole jest też kobieta z potencjałem. Ta Helena Yroonwood. Savage to z kolei bardzo dobry śledczy. Może nawet najlepszy z nas wszystkich. Proudfoot’a poznałeś najlepiej z dowódców zespołów, więc wiesz jaki jest. Andrews potrafi organizować zasadzki jak nikt inny. Nadaje się do zatrzymywanie przestępców, kiedy trzeba ich zaskoczyć, ale nie wiązać walką zbyt długo…
- Czyli nie mamy jednego najwybitniejszego?
- No nie.

          Zamilkli na chwilę.

- Słuchaj młody – odezwał się Williamson – może skoczymy do Trzech Mioteł na coś mocniejszego?

          Harry zamyślił się. Żaden z członków rodziny Weasley nie powiedział mu, że skromne, rodzinne uroczystości w pierwszą rocznicę śmierci Freda zostały odłożone. W takim razie musiał pojawić się w Norze.

- Mam już inne plany – odpowiedział, więc koledze po fachu.
- Jak sobie chcesz.

          Pomaszerowali jeszcze razem przez jakieś kilka minut, aż musieli się rozstać. Williamson wszedł do wioski by napić się czegoś mocniejszego z członkami innego aurorskiego zespołu – nie powiedział Wybrańcowi jakiego konkretnie – a Potter deportował się na wrzosowe wzgórza w pobliżu rodowej siedziby rodziny jego ukochanej.

- Fred, przybywam – szepnął sam do siebie.

          Pogoda w okolicy była sprzyjająca. Słońce świeciło wciąż nad horyzontem nie niepokojone przez żadne chmury. Wzgórza promieniowały. Harry ogarnął wzrokiem widnokrąg. Zatrzymał na chwilę wzrok w miejscu, które prowadziło do domostwa pana Lovegood’a, ojca Luny. Dawno nie widział dziewczyny. Z tego co mówiła mu Ginny, to Luna niezwykle ambitnie podeszła do nauki do OWUTEM-ów lub znalazła adoratora, o którym nikomu do tej pory nie powiedziała. Auror uznał obie te możliwości za równie abstrakcyjne co istnienie krętonogich chrapków. Pewnie to właśnie tych ostatnich poszukiwała dziewczyna, kiedy nikt jej nie widział.

          Wracając myślami na ziemię ruszył w stronę ogrodzeń stanowiących granicę Nory. Przy bramie dostrzegł znajome postacie. Ruda czupryna, a obok niej srebrzyste, długie włosy należące do Fleur. To musiała być właśnie ona i Bill.

- Witajcie – rzucił Harry na przywitanie.
- Cześć – odparł łamacz klątw – słyszałem, że mieliście trochę roboty na obchodach.
- To prawda, ale nie wiem do czego tak naprawdę doszło.
- Słyszałem.
- Łiii, byli nieciekawie – wtrąciła Fleur – musimy wchodzić, bo Molly będzie zirytowana, prawda ‘Arry?

          Skinął głową w geście potwierdzenia. Prawdę mówiąc nie miał ochoty rozmawiać z nikim o dzisiejszych zdarzeniach. Zaniepokojony był szczególnie odesłaniem do domu. Proudfoot na ogół był zadowolony z jego pracy nie mniej niż reszty zespołu. Potrafił także złapać jakiś trop w sprawie tajemniczego zabójstwa informatora. Dzisiaj poczuł się jakby zawinił w czymś, a przecież nie zrobił niczego na co nie uzyskałby pozwolenia przełożonego.

          Pogrążony takimi myślami przekroczył próg Nory. Tam jego nozdrza zaatakował agresywny zapach mięsnych dań przygotowywanych przez panią domu. Mimowolnie zastanowił się dlaczego Molly nie podjęła żadnej pracy zawodowej zważywszy na nieciekawą sytuację materialną rodziny mogłaby wspomóc w jakiś sposób domowy budżet. Oczywiście był świadom, że kobieta wychowała naprawdę sporo dzieci, ale od upływał właśnie siódmy rok odkąd jej najmłodsze dziecko udało się do szkoły z internatem. Nie pytał. Nie chciał psuć sobie relacji ani z nią ani z którymś z jej dzieci, które mogłoby poczuć się urażone takim pytaniem.

- Harry wchodź, kochaneczku – głos Molly na moment sprowadził go na ziemię.

          Był w salonie. Siedział na kanapie obok opowiadającego mu o czymś z niezwykłym przejęciem Rona. Ucieszył się w duchu z powracających do normy relacji z chłopakiem. Powracających zwłaszcza jednostronnie. Ron lgnął do niego. Opowiadał, żartował, wspominał lepsze dla ich znajomości czasy, ale Harry wciąż zachowywał dystans. Odpływał w świat własnych myśli, kiedy zaczynał go słuchać.

-… właśnie dlatego Fred nie chciałby abyśmy się smucili jego odejściem – głos żyjącego bliźniaka przedarł się do umysłu Pottera – Tak, Harry. Nie musisz aż tak bardzo kontemplować sens życia – George omal nie parsknął.
- Tak, masz rację – bąknął Harry.
- No to zdrowie… znaczy wiecie – dukał Ron – o spokój duszy Freda! – zakończył wznosząc toast.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz