Syriusz Black

Syriusz Black
Cudowne Ocalenie

środa, 13 marca 2019

113. Kontrola emocji

Rozdział 113
Kontrola emocji

          Szybkie wyjaśnienie zajść po obchodach rocznicy zwycięstwa nad reżimem Lorda Voldemorta uspokoiło sytuację w Hogwarcie. Z pewnością wpływ na to miały także zbliżające się wielkimi krokami egzaminy końcowe – zwłaszcza SUM-y i OWITEM-y.
          Syriusz prowadził lekcje normalnym trybem w klasach od pierwszej do czwartej. W piątej zdecydował się na powtarzanie materiału, który mógł pojawić się na pierwszym poważnym egzaminie w życiu jego uczniów. Szóstym klasom serwował zajęcia praktyczne dla zrelaksowania ich i uspokojenie buntowniczych nastrojów, które zaczęły przeważać w ostatnim czasie właśnie w tym roczniku. Było to czymś naturalnym jako że starsi o rok koledzy mieli na głowie koniec szkoły i walkę o oceny pozwalające móc realizować się w dorosłym życiu w wymarzonym zawodzie. W ostatnich klasach także początkowo koncentrował się na materiale jaki zwykle pojawiał się na testach, lecz z czasem pragnął wziąć na tapet przypadki mogące zaskoczyć jego uczniów.

          W pierwszy weekend po obchodach Syriusz wraz z Ginny i Hermioną udali się do Hagrida na wizytę towarzyską przy herbatce i twardych jak skała ciasteczkach. Ku zaskoczeniu Syriusza i irytacji Hermiony gajowy ogłosił, że dostał ostatnio dobry rocznikowo miód pitny i żal nie wypić go w tak zacnym gronie.

- Ginny nie jest jeszcze pełnoletnia! – protestowała Hermiona – jesteście jej nauczycielami nie możecie jej dawać alkoholu!

          Wspomniana dziewczyna zrobiła obrażoną minę, lecz nie odezwała się ani słowem. Z pewnością bała się, że przyjaciółka naskarży jej ukochanemu jeśli ulegnie prośbą Hagrida.

- Nawet jednego małego?
- Nawet – potwierdziła stanowczo Hermiona.

          Gajowy zrobił obolałą minę, ale nic nie powiedział. Wyjął z szafki cztery nieco zakurzone szklanki i postawił je na stole. Po chwili obok postawił butelkę z miodem oraz dzbanek z sokiem dyniowym. 

- Prawdę mówiąc nie zostaniemy długo – wypalił nagle Hermiona, kiedy Black polewał pierwszą kolejkę – musimy uczyć się do OWUTEM-ów.
- To za pół miesiąca – wtrąciła zaskoczona Ginny.
- Zaledwie!

          Syriusz machnął różdżką i szklanki pofrunęły do rąk zgromadzonych. Panna Granger zapuściła żurawia do szklanki przyjaciółki i kiedy upewniła się, że nie zawiera ona alkoholu uspokoiła się nieco.

- Za najwyższe wyniki – Syriusz wzniósł toast patrząc na dziewczyny.

          Pociągnęli po sporym łyku. Hermiona dopiero po opróżnieniu naczynia stała się nieco rozluźniona. W związku z tym Syriusz czuł się zobowiązany aby ponownie napełnić szklanki.

- Cholibka, pusto tu będzie bez was – ogłosił w pewnym momencie Hagrid.
- Będą jeszcze inni – próbował go pocieszyć Black.
- To już nie będzie to samo – odparł tamten pociągając nosem.

          Z chatki gajowego trójka Gryfonów wyszła dopiero późnym wieczorem. Ginny jako jedyna trzeźwa szła przodem. Pod rękę trzymała Hermionę. Za nimi szedł Syriusz.

- Ja… to nie mam szczęścia – bełkot Granger dotarł do uszu nauczyciela – żaden facet się mną nie interesuje!
- Jesteś pijana – stwierdziła Weasley.
- To so? Nie mówię prawdy?
- Jesteś po prostu zajęta nauką. Starasz się zapracować na dobry start w dorosłe życie.
- Zgadzam się – wtrącił Syriusz.
- E tam! – Hermiona machnęła ręką.

          Na szczęście dziewczyna nie kontynuowała wylewania swojej frustracji kiedy wchodzili do zamku ani kiedy poruszali się korytarzami. W okolicach Wielkiej Sali nie natknęli się na nikogo. Potem także sprzyjało im szczęście. Wielu uczniów było wciąż na błoniach ciesząc się z ciepłego wieczoru i ostatnich chwil jakie mogli poświęcić na przedegzaminowy relaks.

          Dopiero na korytarzu prowadzącym do Wieży Gryfindoru natknęli się na Jose de la Penę. Hiszpan zlustrował ich bacznie od stóp do głów. Uniósł w górę jeden z kącików ust, ale nie skomentował stanu w jakim się znajdowali.

- Dalej chyba trafią panie same – rzekł do dziewczyn – mam wieści dla ciebie, przyjacielu.
- Oczywiście, profesorze – zapewniła go Ginny.

          Niemal niezauważalnie zmusiła koleżankę do ruchu i poszły prosto w stronę portretu Grubej Damy. Nauczyciele obserwowali je przez chwilę, aż wreszcie odezwał się Jose.

- Czasem mi żal, że przez ciebie nie mogę ich schrupać.
- Jakby ci to przeszkadzało.
- No nie uwierzysz, ale tak.

          Syriusz spojrzał na niego zdegustowany.

- Jej chłopak jest już sprawny na umyśle – powiedział po chwili namysłu.
- Ex- chłopak – poprawił go Hiszpan.
- Nieważne! – Black machnął ręką – i tak nie jest dla ciebie.
- Wiem.
- Co chciałeś mi powiedzieć? – Syriusz zmienił temat.

          Jose dał mu znać ruchem ręki by opuścili korytarz prowadzący do Wieży Gryfindoru. Nauczyciel starożytnych runów prowadził go do jego własnego gabinetu. Anglik ucieszył się z tego. Miał tam schowane kilka butelek starego wina pochodzącego z piwnicy na Grimmauld Place 13.

          Jedna z butelek została przez Syriusza przywołana gdy tylko rozsiedli się przy biurku nauczyciela Obrony. Kolejnym ruchem ręki przywołał kieliszki. Napełnił je szczodrze i wzniósł w górę dając sygnał kompanowi.

- Toast?
- Za szczęśliwe zakończenie roku!

          Jose skinął uprzejmie głową i wziął łyk wina. Syriusz podążył za jego przykładem. Był półwytrawne, zrobione z porzeczek. 

- So chciaeś mi powiedzieć? – spytał nieźle już wcięty Łapa.
- Nott wróci do szkoły na czas egzaminów – odpowiedział de la Pena – poza tym będzie kontynuował swoją odsiadkę.

          Syriusz zmarszczył brwi. Wyrok w sprawie młodego Ślizgona był kompromitacją nowego aparatu władzy. Na ten temat sporo pisały media jak i mówiło się w prywatnych rozmowach pomiędzy czarodziejami.

- Żal chłopaka – kontynuował Jose – będzie robił za męczennika. Widać waszemu ministerstwu to nie przeszkadza.
- Każdy… robi błędy – przyznał Black.
- To prawda – zgodził się Jose, chociaż gdyby był trzeźwy zwróciłby uwagę na powątpiewająco uniesioną brew – druga sprawa to szukał cię Potter. Spokojnie – powstrzymał kompana przed zabraniem głosu – odwiedzi cię jutro popołudniu. A i jeszcze jedna z twoich uczennic chce coś od ciebie, ale nie wiem czy mądrym jest abyś podejmował ją w tym stanie.

          Gawędząc o typowych dla spożywania alkoholu tematach opróżnili butelkę z winem. Jose ewakuował się – nim Łapa wezwał kolejne wino – tłumacząc się randką w Hogsmeade. Nie powiedział z kim się umówił argumentując, że nie chce zapeszać.

          Syriusz został sam. Spojrzał na zegarek wiszący nad drzwiami. Dochodziła 21. Wtem rozległo się pukanie do drzwi. Black machnął różdżką i drzwi same się otworzyły. Celował różdżkę w wchodząca osobę.

- Prze… przeraszamy profesorze – bąknęła jedna z bliźniaczek Patil.

          Syriusz oszacował, że skoro przychodzi do niego o tej porze to raczej jest z jego domu. Miała więc na imię Parvati. Dziewczyna miała typową hinduską urodę. Była wysoka. Miała długie, czarne włosy, które zwykle zaplatała w warkocz – nie inaczej było tego wieczoru. Z uszu zwisały jej duże, okrągłe, srebrne kolczyki. Ubrana była w jeansy i ciasny sweter, który opinał jej klatkę piersiową.

          Obok niej stała druga dziewczyna. Fay Dunbar. Od czasu zakończenia ich romansu dziewczyna unikała pogawędek z Syriuszem.

          Syriusz zdał sobie sprawę, że wciąż celuje w nie różdżką. Opuścił ją i machnął niedbale ręką zachęcając je do wejścia. Kiedy to zrobiły machnął różdżką i drugie krzesło ustawiło się po stronie interesantek. W duchu podziękował Jose za posprzątanie butelki po winie i kieliszków. Nie zmieniało to jednak tego, że w tym stanie był kiepskim opiekunek dla nastoletnich uczennic. Zachęcił je do zajęcia miejsca na krzesłach i kolejnym ruchem dłoni wezwał eliksir, który powinien pomóc mu zneutralizować fizyczne skutki spożytego alkoholu.
 
          Mały, fioletowy flakonik przyleciał do niego z zadziwiająca szybkością. Pobłogosławił w myślach Slughorna za ostatnio sporządzony kocioł tego cudownego specyfiku. Otworzył go i jednym haustem opróżnił zawartość.

- Mówcie co was do mnie sprowadza – powiedział trzeźwym tonem, chociaż w myślach bełkotał niemiłosiernie.
- Niedługo egzaminy… - zaczęła Parvati.
- … i się bocie, że ich nie zdacie – przerwał jej Syriusz.
- Nie. Nie wiemy czy możemy szukać pracy w zawodach, które nas interesują – oznajmiła Patil.

          Syriusz zamyślił się. Nie pozostawało mu nic innego niż wysłuchać dziewczyn na temat ich planów na przyszłość. Zbagatelizował przy tym myśli, które podsuwał mu alkohol.

- Opowiedzcie jakie przedmioty zdajecie, co chcecie robić i czego się opowiadacie – zachęcił je.

          Kolejnych kilka minut wysłuchiwał o przedmiotach jakie zdawać będzie Hinduska oraz jej chęci zostanie projektantką mody. Nim doszła do obaw przerwał jej ruchem ręki.
- Madame Malkin nie jest już taka młoda – oznajmił – za kilka lat powinna odejść na emeryturę. Poważnego konkurenta…

- … nie ma! – weszła mu we słowo ucieszona Parvati – Przepraszam, panie profesorze – dodała z pokorą, lecz jego uśmiech dodał jej otuchy – tylko co robić do tego czasu? A jak nie odejdzie?
- Popracuj najpierw u niej.
- A jak nie będzie chciała mnie zatrudnić?
- To wybierz się do projektantki za granicą. Realizuj się! Spełniaj marzenia! – mówił zdecydowanym głosem Black.

          Jego słowa spowodowały, że Parvati aż zapiszczała z radości. Patrzyła na niego z tak uroczym uśmiechem, że nie mógł sobie odmówić odwzajemnienia się tym samym.

          Następnie o swoich problemach zaczęła opowiadać Fay. Syriusz w tym czasie był już na wpół przytomny. Alkohol spowodował u niego znużenie oraz problemy z koncentracją na tym na czym powinien się skupić. Najpierw zmuszał się aby nie gapić się na przyszłą projektantkę mody. Potem wróciły wspomnienia upojnych chwil z panną Dunbar z poprzedniego roku kalendarzowego. Ostatecznie odpowiedział drugiej dziewczynie to samo co pierwszej.

- Jeśli to wszystko to wracajcie do siebie… - polecił dziewczynom – cisza nocna – dodał konspiracyjnie.

          Patil pożegnała się ku rozpaczy profesora. Dunbar natomiast ociągała się z tym, aż oznajmiła w końcu, że ma jeszcze jedną sprawę do załatwienia. Kiedy drzwi za Patil zamknęły się, dziewczyna podeszła do biurka. Nie usiadła na krześle, lecz na nim. Założyła w kuszący sposób nogę na nogę.

- Mam dzisiaj urodziny – oznajmiła gładząc się po udzie.
- I?
- I ty jesteś pijany – dodała przerzucając nogi w stronę Łapy.

          Więcej nie trzeba było mu mówić. Wiedział czego od niego oczekiwała. Miód pitny i wino spowodowały, że nie myślał nawet o niemoralności swojego postępowania. Kontrola emocji. Czyż nie o tym mówił ostatnio najmłodszej pannie Chang?

          Rano  obudził się z bólem głowy. I wyrzutami sumienia. Na szczęście Fay wyszła od niego zaraz po prezencie jaki jej sprezentował, a raczej jaki na nim wymusiła. 

          Męczył się sam ze sobą przez cały dzień. Po obiedzie wspomógł swój kiepski stan wypijając piwo. Poczuł się nieco lepiej, jednak nie opuszczał gabinetu nie chcąc natknąć się na nikogo. Dotyczyło to zwłaszcza nauczyciela runów oraz Fay.

          W porze popołudniowej herbatki z kominka wyskoczył Harry Potter. Auror ubrany był po cywilnemu. Szczęśliwy wyraz twarzy i błysk w oczach zdradzały, że był po randce z Ginny.

- Co cię do mnie sprowadza? – zagaił Łapa.
- Mam postęp w śledztwie – oznajmił Harry – okazuje się, że półtora tygodnia temu Proudfoot i Robards ubłagali Kinga żeby zbadać przepływy pieniężne Changa i jego firmy. W tym czasie trwały negocjacje na ten temat między ministerstwem a goblinami z banku. Wiesz ta ich odnowiona autonomia nie pozwalała nam abyśmy weszli tam z samym pismem od ministra. Ich władze też musiały się zgodzić. No i dzisiaj ostatecznie to zrobiły. Jutro minister i dyrektor Gringotta mają podpisać odpowiednie pismo.
- No to super! – żachnął się Black.
- Właśnie – emocjonował się Potter – mam tu do ciebie sprawę. Obserwuj jak zachowuje się Yui. Zwłaszcza w tym czasie.
- Dobrze –zgodził się Syriusz – W sumie… - podrapał się po głowie – zaproponowałem jej dodatkową lekcję w tym tygodniu. Mogę tam z nią delikatnie pobajerować na ten temat.
- Delikatnie – powtórzył za nim z naciskiem Harry.

          Następnie pogrążyli się w rozmowie na niezobowiązujące tematy. Chrześniak opuścił nauczyciela dopiero w porze na kolację. Syriusz proponował mu wspólne wyjście do Wielkiej Sali lub zorganizowanie kolacji w jego gabinecie, jednak chłopak wymigał się umówioną już kolacją z Neville’m i Ronem.

          W nowym tygodniu Syriusz pamiętając o słowu danemu Potterowi obserwował szczególnie zachowanie Yui. Nie dostrzegł w niej nic nadzwyczajnego, lecz możliwym było, że wciąż nie wiedziała nic o akcji ministerstwa wobec jej ojca.

          Czas biegł nieubłaganie i nadszedł czas lekcji jaką udzielić miał jej prywatnie. Azjatka zjawiła się chwilę przed wyznaczoną godziną. Ubrana była w luźną, niekrępującą jej ruchów szatę.

- Dzisiaj popracujemy nad kontrolą emocji – przypomniał jej temat zajęć – na początek zrobisz sobie kilkunastominutową przebieżkę w miejscu. Zaczniesz truchtem, a kiedy dam ci znać przerzucisz się na sprint. Wtedy popracujemy nad zaklęciami rzucanymi podczas zmęczenia. Potem postaram się wytrącić cię z równowagi – dziewczyna zrobiła zdziwioną minę słysząc te słowa – będę mówił ci okropne rzeczy. Wyzywał ciebie, twoje rodzinę i wiesz o co chodzi – potaknęła głową – w tym czasie będziesz oczywiście także rzucać uroki.

          Od teorii przeszli do praktyki. Chang dobrze radziła sobie ze zmęczeniem. Słowne gierki były, jednak dla niej czymś zbyt dekoncentrującym. Wobec tego Syriusz nie mógł pozwolić sobie na werbalny atak na jej rodzinę. Co przyjął z jednej strony z ulgą, a z drugiej żalem, że nie będzie mógł sprawdzić w warunkach przypominających bojowe jej relacje z ojcem.

- Masz nad czym pracować – powiedział jej kiedy skończyli.

poniedziałek, 11 marca 2019

112. Incydent


Rozdział 112
Incydent

          Harry był bardzo zadowolony, kiedy dowiedział się, że uniknie wygłoszenia przemowy na uroczystościach z okazji rocznicy pokonania przez niego Lorda Voldemorta. W samych uroczystościach brał udział wyłącznie zawodowo. Osłaniał przemarsz, a potem uczniów Hogwartu kiedy przenieśli się na szkolne błonia.

          Przemowa ministra przepadła mu do gustu. Początkowo nie zgadzał się z jej treścią, ale z czasem zaczęło do niego docierać jego sens. Przypomniał bowiem sobie, że po stronie Voldemorta – poza ideowymi zwolennikami – walczyli także czarodzieje znajdujący się pod wpływem klątwy imperius albo zwyczajnie zaszantażowani. Ludzie ci, kiedy tylko nadarzyła się okazja porzucili reżim i przeszli na stronę Zakonu Feniksa.

          Kiedy uczniowie przenieśli się do Wielkiej Sali Harry nie opuścił błoni. Razem z nieuczącą się już częścią rodziny Weasley udał się wolnym krokiem w stronę grobowca Albusa Dumbeldore. Wieczorem miał zjawić się w Norze na kolacji w  pierwszą rocznicę śmierci Freda. Wcześniej, jednak pragnął oddać należy hołd swojemu dyrektorowi i autorytetowi.

          Istotnie jego wiara w profesora Dumbeldore została solidnie zachwiana w ciągu tych miesięcy, które tuż po jego śmierci spędził na poszukiwaniu horkruksów. Z każdą kolejną stroną książki „Życie i kłamstwa Albusa Dumbeldore” napisanej przez manipulantkę Ritę Skeeter zaczynał tracić wiarę w krystalicznie czyste intencje dyrektora. Później utwierdziły go w tym wspomnienia Severusa Snape’a, ale tego samego dnia gdy je przejrzał poznał także prawdę – a przynajmniej tak mu się wydawało. Ostatecznie jego ocena działań Albusa ponownie była wybitnie pozytywna, chociaż nie postrzegał go już jako śnieżnobiałego maga. Do dzisiaj nie wiedział czy to co ujrzał było prawdą czy snem lub czymś do niego zbliżonym. Nie pytał też o to nikogo. Nawet Hermiony, która z pewnością wyczytałaby coś na ten temat w jednej z milionów tylko jej znanych książek. Chyba, że odpowiedź znajdowała się w „Historii Hogwartu”. Wiedział, że musi w końcu poprosić ją o pomoc w tej sprawie, ale wolał poczekać aż dziewczyna napisze OWUTEM-y.

          Przed grobowcem dawnego dyrektora nie było nikogo poza nim, Arturem, Molly, Ronem, George’m i Billem. Charlie wrócił niedawno do pracy nad smokami w Rumunii, a Percy musiał wrócić do ministerstwa.

- Zostańcie tutaj – zwrócił się do rudowłosej rodziny. 

          Nie oponowali. Wiedział, że tak będzie. Był im za to niezmiernie wdzięczny, lecz nie powiedział nic. Wiedział też, że oni wiedzą co czuje. 

          Samotnie wkroczył do grobowca. Dumbeldore spoczywał tak jak wtedy gdy był tu po raz ostatni. Rok temu. Czarna Różdżka była bezpieczna w rękach swojego prawowitego właściciela. Oddał się chwili zadumy nad tragizmem ludzkich losów, kiedy jego spokój został naruszony.

          Gdzieś na zewnątrz rozległ się huk. Tego typu atrakcje miały nie mieć miejsca na terenie szkoły. George nie uzyskał pozwolenia na tego typu atrakcje, a obietnica surowego wyroku pozbawiła go pola manewru w postaci spontanicznego pokazu. 

Jako czołowy magiczny, brytyjski biznesmen nie mógł sobie pozwolić na wyjęcie miesiąca z życiorysu na czas odsiadki w Azkabanie.

          Harry odruchowo chwycił różdżkę. Wyszedł z grobowca. W dalszym ciągu stała tam pani Weasley i Fleur. Męska część rodziny gdzieś zniknęła. Nie spodobało się to Harry’emu, lecz zdawał sobie sprawę, że prawdopodobnie pobiegli już w miejsce z jakiego dobiegł ich hałas.

- Gdzie? – jedno słowo wystarczyłoby uzyskać satysfakcjonującą go odpowiedź.

          Fleur wskazała dłonią w stronę Zakazanego Lasu. W oddali dostrzegł rude czupryny. Nie miał problemów z zaklasyfikowaniem ich jako członków rodu Weasley.

          Potruchtał w ich stronę. Różdżkę cały czas trzymał uniesioną na wysokość brody. Nieustanna czujność. Alastor Moody byłby dumny - gdyby wciąż żył i mógł to zobaczyć.

          W pobliżu skraju lasu natknął się na Artura i Rona. Oboje byli zdezorientowani. Harry bez problemu rozpoznał klątwę powodująca skonfundowanie. Nie przerywając truchtu odczarował przyjaciela i jego ojca.

- Za mną – rzucił w ich stronę.
- Harry, co się dzieje? – spytał zza jego pleców Artur.
- Stary, nic nie zauważyliśmy – dodał Ron.
- Dowiemy się – stwierdził Harry przechodząc do biegu.

          Pomiędzy drzewami dostrzegli kolejnego członka rodziny. Auror chciał zamaskować ten widok przed ojcem chłopaków, lecz nie zdążył. Artur ze zrozpaczonym okrzykiem puścił się pędem pomiędzy drzewa.

- To George! – krzyknął po upływie kilku uderzeń serca – Żyje! Jest… nieprzytomny. Zostanę z nim.
- Nie! – zaprotestował gwałtownie Harry.
- Dlaczego? – zdziwił się Ron.
- Niech go pan zabierze do szkoły. Tutaj nie jest bezpiecznie. Jeszcze!

          Artur skinął sztywno głową i za pomocą kilku zaklęć mógł przemieszczać się z lewitującym w powietrzy synem do zamku. Harry odprowadzał ich chwilę wzrokiem.

- Idziemy! – rzucił przez ramię do Rona.

          Dalej nie podążali już biegiem. Chód. Czujność. Szkolenie aurorskie pohamowało temperament Pottera – w pewnym stopniu. Czuł się także odpowiedzialny za rodzinę Ginny.

- Jak za starych czasów – odezwał się Ron.
- Niezupełnie – zaprotestował Harry.
- Jak to nie? – dziwił się Ron – Coś się dzieje. Tajemnica. Afera. Ty i ja na tropie. Żal, że Hermiony nie ma z nami.
- Taaa…
- … mogłaby już pobiec do biblioteki. We trójkę na pewno byśmy rozwiązali tę zagadkę.

          Harry słuchał go jednym uchem. Drugim nasłuchiwał odgłosów z puszczy oraz błoni. Nic podejrzanego nie usłyszał. Nawet zwierzęta były podejrzanie ciche. 

- Wszyscy się zmieniamy, ale Hermiona rozwiązująca problemy w bibliotece pozostanie na wieki – zaśmiał się Potter.

          W ciągu godziny przeszli całą odległość od grobowca Dumbeldore do szkolnych murów, lecz nic nie zauważyli. Łącznie z pozostałymi członkami rodziny Rona.

- Wracamy do szkoły – oznajmił Harry.
- Nie! Poszukajmy jeszcze – oponował Ronald.
- Nic nie znajdziemy – tłumaczył Harry – czas mija. W Hogwarcie możemy dowiedzieć się czegoś więcej. Tutaj marnujemy czas.

          Ron niechętnie zgodził się z kompanem. Znacznie szybszym niż podczas poszukiwań krokiem ruszyli do wejściowych wrót. Przez ten czas Ron opowiadał nieustannie o tym jak to będzie. W jego rozumieniu będzie jak było przed okresem zanim został skierowany na przymusowe leczenie. Harry milczał. Od czasu do czasu wydawał jakiś odgłos mający wyrazić aprobatę dla pomysłów rudzielca.

          Przy drzwiach stała niedawna partnerka Syriusza, Helena i dwóch aurorów z jej oddziału. Kobieta żywo gestykulowała opowiadając o czymś towarzyszom broni. Przestała gdy tylko jeden z nich wskazał dłonią na nadchodzących nastolatków.

- Czołem, Potter – rzekła uprzejmie Helena.
- Witaj – odparł młody auror – coś wiadomo?
- Zajęliśmy się rannymi.
- Jakimi rannymi? – wtrącił przestraszonym tonem Ron.
- A ty kto? – warknął jeden z kompanów Heleny.
- Weasley – wyjaśniła Yronwood – nie poznajesz po wyglądzie.

          Auror chrząknął coś w geście potwierdzenia.

- Powiesz nam czy nie? – odezwał się nieco zbyt nerwowo Potter.
- Wejdź i sam sprawdź.

          Harry bez słowa minął kolegów po fachu i ruszył schodami w górę. Przy wrotach przywitał się z kolejnymi dwoma aurorami. Wszedł do szkoły. Nigdzie nie było widać żadnego ucznia. Widocznie McGonagall musiała odesłać ich do Pokojów Wspólnych lub trzymała w Wielkiej Sali. 

- Gdzie są wszyscy? – zagadnął rudy.

          Harry zatrzymał się przed drzwiami do Wielkiej Sali. Położył dłoń na klamce.
- Zaraz się tego dowiemy – oznajmił.

          Otworzył wrota. Tak jak przypuszczał wewnątrz było sporo osób. Nie byli to jednak uczniowie. Przy stole Gryfindoru siedzieli członkowie Patrolu Przestrzegania Prawa. Wśród nich Neville. Harry skinął mu uprzejmie głową. Przy kolejnym stole spoczęło kilkunastu aurorów. Przy kolejnych zasiedli mniej ważni pracownicy ministerstwa.

- Potter! – głos Williamsona rozległ się po pomieszczeniu.
- Jak się masz, Harry? – odezwała się Chichi.

          Za ich plecami stał John McCarthy i dowódca zespołu Proudfoot. Ten ostatni przypatrywał się bacznie swojemu najmłodszemu podkomendnemu.

- Co się stało? – spytał Chłopiec, Który Nie Wie.
- Kilku rannych Ślizgonów – odparła Azjatka.
- Jak?
- Mieli starcie z… to będziemy musieli ustalić – wyjaśnił Williamson.

          Harry wywrócił oczami. Nienawidził takich sytuacji. Coś go ominęło i zdaje się, że wiązało się to z ostatnimi wydarzeniami, których zagadkę usiłował rozwiązać jego zespół.

- Zabieramy się stąd – oznajmił Proudfoot.

          Szef zespołu podążył w stronę wyjścia. Za nim ruszyli Williamson, Chichi, John oraz Harry. Zauważył, że wielu uczniów patrzy na nich z zawodem. Nie mógł tego znieść.

- Potter i Williamson do domów – rozkazał dowódca – reszta ze mną do kwatery.
- Tak jest – odparli jednym chórem podwładni.

          Harry pożegnał się trójką pozostających na służbie aurorów i razem z Williamson udał się w stronę Hogsmeade. Doświadczony czarodziej robił na młodszym koledze pozytywne wrażenie. Jego główną zaletą było to, że nie ugiął się przed reżimem Lorda Voldemorta. Poza tym jego umiejętności było co najwyżej przeciętne. Nie odznaczał się szczególnymi zdolnościami dedukcyjnymi czy metodami pozyskiwania informacji. Ciężko coś powiedzieć o jego zdolnościach w pojedynkach, ale prawdopodobnym było, że i tutaj nie wyróżnia się niczym szczególnym.

- Kogo uznajesz za najwybitniejszego obecnie aurora? – zagadnął Harry.


          Starszy mężczyzna spojrzał na niego ze zdumioną minę. Szybko, jednak jego twarz przybrała badawczy charakter. Zlustrował Pottera i dopiero wtedy przemówił:

- Nie znam jeszcze tak dobrze wszystkich nowych we wszystkich zespołach.
- No dobra, a z tych jakich poznałeś? – nie ustępował Harry.
- Fireman ma ciekawe zdolności – rzekł zagadkowo Williamson – jego nazwisko jest bardzo wiele mówiące o jego zdolnościach. W jego zespole jest też kobieta z potencjałem. Ta Helena Yroonwood. Savage to z kolei bardzo dobry śledczy. Może nawet najlepszy z nas wszystkich. Proudfoot’a poznałeś najlepiej z dowódców zespołów, więc wiesz jaki jest. Andrews potrafi organizować zasadzki jak nikt inny. Nadaje się do zatrzymywanie przestępców, kiedy trzeba ich zaskoczyć, ale nie wiązać walką zbyt długo…
- Czyli nie mamy jednego najwybitniejszego?
- No nie.

          Zamilkli na chwilę.

- Słuchaj młody – odezwał się Williamson – może skoczymy do Trzech Mioteł na coś mocniejszego?

          Harry zamyślił się. Żaden z członków rodziny Weasley nie powiedział mu, że skromne, rodzinne uroczystości w pierwszą rocznicę śmierci Freda zostały odłożone. W takim razie musiał pojawić się w Norze.

- Mam już inne plany – odpowiedział, więc koledze po fachu.
- Jak sobie chcesz.

          Pomaszerowali jeszcze razem przez jakieś kilka minut, aż musieli się rozstać. Williamson wszedł do wioski by napić się czegoś mocniejszego z członkami innego aurorskiego zespołu – nie powiedział Wybrańcowi jakiego konkretnie – a Potter deportował się na wrzosowe wzgórza w pobliżu rodowej siedziby rodziny jego ukochanej.

- Fred, przybywam – szepnął sam do siebie.

          Pogoda w okolicy była sprzyjająca. Słońce świeciło wciąż nad horyzontem nie niepokojone przez żadne chmury. Wzgórza promieniowały. Harry ogarnął wzrokiem widnokrąg. Zatrzymał na chwilę wzrok w miejscu, które prowadziło do domostwa pana Lovegood’a, ojca Luny. Dawno nie widział dziewczyny. Z tego co mówiła mu Ginny, to Luna niezwykle ambitnie podeszła do nauki do OWUTEM-ów lub znalazła adoratora, o którym nikomu do tej pory nie powiedziała. Auror uznał obie te możliwości za równie abstrakcyjne co istnienie krętonogich chrapków. Pewnie to właśnie tych ostatnich poszukiwała dziewczyna, kiedy nikt jej nie widział.

          Wracając myślami na ziemię ruszył w stronę ogrodzeń stanowiących granicę Nory. Przy bramie dostrzegł znajome postacie. Ruda czupryna, a obok niej srebrzyste, długie włosy należące do Fleur. To musiała być właśnie ona i Bill.

- Witajcie – rzucił Harry na przywitanie.
- Cześć – odparł łamacz klątw – słyszałem, że mieliście trochę roboty na obchodach.
- To prawda, ale nie wiem do czego tak naprawdę doszło.
- Słyszałem.
- Łiii, byli nieciekawie – wtrąciła Fleur – musimy wchodzić, bo Molly będzie zirytowana, prawda ‘Arry?

          Skinął głową w geście potwierdzenia. Prawdę mówiąc nie miał ochoty rozmawiać z nikim o dzisiejszych zdarzeniach. Zaniepokojony był szczególnie odesłaniem do domu. Proudfoot na ogół był zadowolony z jego pracy nie mniej niż reszty zespołu. Potrafił także złapać jakiś trop w sprawie tajemniczego zabójstwa informatora. Dzisiaj poczuł się jakby zawinił w czymś, a przecież nie zrobił niczego na co nie uzyskałby pozwolenia przełożonego.

          Pogrążony takimi myślami przekroczył próg Nory. Tam jego nozdrza zaatakował agresywny zapach mięsnych dań przygotowywanych przez panią domu. Mimowolnie zastanowił się dlaczego Molly nie podjęła żadnej pracy zawodowej zważywszy na nieciekawą sytuację materialną rodziny mogłaby wspomóc w jakiś sposób domowy budżet. Oczywiście był świadom, że kobieta wychowała naprawdę sporo dzieci, ale od upływał właśnie siódmy rok odkąd jej najmłodsze dziecko udało się do szkoły z internatem. Nie pytał. Nie chciał psuć sobie relacji ani z nią ani z którymś z jej dzieci, które mogłoby poczuć się urażone takim pytaniem.

- Harry wchodź, kochaneczku – głos Molly na moment sprowadził go na ziemię.

          Był w salonie. Siedział na kanapie obok opowiadającego mu o czymś z niezwykłym przejęciem Rona. Ucieszył się w duchu z powracających do normy relacji z chłopakiem. Powracających zwłaszcza jednostronnie. Ron lgnął do niego. Opowiadał, żartował, wspominał lepsze dla ich znajomości czasy, ale Harry wciąż zachowywał dystans. Odpływał w świat własnych myśli, kiedy zaczynał go słuchać.

-… właśnie dlatego Fred nie chciałby abyśmy się smucili jego odejściem – głos żyjącego bliźniaka przedarł się do umysłu Pottera – Tak, Harry. Nie musisz aż tak bardzo kontemplować sens życia – George omal nie parsknął.
- Tak, masz rację – bąknął Harry.
- No to zdrowie… znaczy wiecie – dukał Ron – o spokój duszy Freda! – zakończył wznosząc toast.