Rozdział 109
Temat zastępczy
Od kiedy de
la Pena wbiegł do gabinetu Syriusza, ten nie mógł się na niczym skupić. Jego
uczeń został zaatakowany w szkole. W pobliżu Skrzydła Szpitalnego. Nie ugodził
go żaden czarnomagiczny czar czy Zaklęcie Niewybaczalne. Pomimo tego jest stan
był nie najlepszy. Dokładniej mówiąc stan w jakim znajdowało się jedno z jego
ramion był tragiczny, a cała reszta w porządku.
Pozornie
sprawca napadu na Alexa Wendsbury’ego nie miał żadnych motywów. Syriusz był,
jednak przekonany, że powodem była sprawa napaści na Astorię Greengras. Nie
było żadnych świadków, a jedyną osobą, która zdawała się być wtedy w pobliżu był
Draco Malfoy. Wydawał się oczywistym kandydatem na miano podejrzanego jako
dobry kumpel niedawnej ofiary. Gdyby jednak dokonał tak barbarzyńskiego ataku
na Gryfona prawdopodobnie starałby się ukryć fakt przebywania wtedy w pobliżu
zamiast iść do Astorii. Z drugiej strony był pierwszą osobą, która ją
odwiedziła, a to wskazywało, że ich relacje mogą być bliższe niż przypuszcza kadra
pedagogiczna czy aurorzy.
Zamiast
dalej samotnie rozważać sprawę tajemniczego ataku, Syriusz postanowił zrobić to
co robił w przeszłości w okresie kłopotliwych incydentów w czasie kiedy uczył w
Hogwarcie – zaprosił Ginny i Hermionę na kawę.
- Co z Alexem? – zagadnęła go Hermiona, kiedy podał jej herbatę
z rumem.
Dziewczyna
wydawała się znacznie bardziej zdenerwowana niż Ginny czy nawet Łapa. Jej
dłonie co rusz zaciskały się na różowej wełnie swetra, który ubrała na siebie
tego dnia. Hermiona w różu była już czymś niespodziewanym. Dokładając do tego
jej stan, sytuacja wydawała się jeszcze dziwniejsza niż wcześniejszy atak na
ucznia w pobliżu Skrzydła Szpitalnego.
- Nie oberwał niczym co miałoby w sobie czarną magię –
odpowiedział neutralnie Black.
Dziewczyny
odetchnęły z ulgą. Syriusz poczuł z tego powodu, że sprawa wydaje się jeszcze
dziwniejsza. Jeżeli aż tak przejmowały się jego stanem to nie mógł być
zamieszany w napaść na nie sprzed kilku dni, a to by oznaczało, że nie miał
związku z napaścią na Greengras.
- Myślałam, że dostał Cruciatusem – przyznała niepewnie
Ginny.
- Może to i byłoby lepsze – odparł Syriusz.
Dziewczyna
posłała mu zirytowane spojrzenie. Zdał sobie sprawę, iż nauczyciel mówiący coś
takiego o swoim uczniu raczej nie jest kimś godnym powierzenia mu dbania o
swoje pociechy.
- Wiecie na czym polega paradoks Cruciatusa?- spytał.
- Nie – odpowiedziały zgodnie.
- Prawie wszystkie ze znanych nam zaklęć czy klątw zostawia
ślady na ciele ofiary. Nawet głupi czar tnący zostawia małe rozcięcie na ciele
ofiary. Oczywiście jeśli użyjemy go do torturowania jej.
- Nie można kogokolwiek torturować przy użyciu tego czaru –
wypaliła natychmiast Hermiona – no chyba, że rzucisz setkę takich zaklęć.
- W połączniu z kilkoma innymi urokami rzuconymi dokładnie
na rozcięcie potrafi dać paskudny efekt, uwierz – odparł Black. Kiedy Hermiona
z zawstydzoną miną pokiwała głową kontynuował: - w przeciwieństwie do tych
czarów Cruciatus nie zostawia śladów na ciele. Nie łamie kości, nie niszczy
tkanek, nie powoduje przelewania krwi… Jest więc pod tym względem niezwykle hm…
humanitarny.
- Och! – Hermiona zrobiła minę jakby doznała olśnienia –
powoduje okropny ból, ale nie zostawia śladów fizycznych na ofierze.
- Dokładnie – zgodził się Black.
- Nie chcecie chyba powiedzieć, że Cruciatus jest lepszą
klątwa od zaklęcia żądlącego – wtrąciła Ginny - bo ten ostatnio pozostawia ślad
na ciele w postaci użądlenia.
- Nie – zgodzili się Hermiona i Łapa w tej sameh chwili.
- Zwracam tylko uwagę na fakt dlaczego ktoś potraktował
Wendsbury’ego kilkoma pozornie niezbyt niebezpiecznymi czarami zamiast ulubioną
zabawką śmierciożerców. – wyjaśnił Black – poza tym za tę kombinację nie ląduje
się w Azkabanie.
Następnie
podzielił się z dziewczynami swoimi domysłami. Dziewczyny podzielały jego
pogląd, że Malfoy nie mógł odpowiadać za napaść. Nie potrafiły wskazać, który
ze Ślizgonów mógł być sprawcą. Teoretycznie mógł to zrobić każdy z nich albo
nawet i z innego domu.
- Nie zmienia to faktu, że tym atakiem ktoś ukręcił łeb
grupie polującej na Ślizgonów – stwierdziła Granger.
- Ukręcił? – zdziwił się Black.
- Dwóch już ukaranych za napaść, jeden się ukrywa, a Host
nie może się wychylać do końca szkoły – odpowiedziała Ginny.
- Więc…
- Wendsbury był nowym liderem tej nienazwanej jeszcze grupy
– wyjaśniła Hermiona – a ostatnie wydarzenia pokazują, że nie będzie trzeba
kłopotać się wymyślaniem im nazwy.
Syriusz
zamyślił się. To wszystko układało się w logiczną całość. Poza jednym wątkiem.
- Dlaczego tak przejęliście się jego losem? – spytał.
- Przejęłyśmy – poprawiła go machinalnie Hermiona.
- Ok, wiec dlaczego?
- Sytuacja w Hogwarcie wymyka się spod kontroli –
tłumaczyła żywo Ginny – każdy atak rodzi chęć zemsty i zaognia i tak już zbyt
mocno podsycony konflikt. Do tego dochodzą wojenne…
- … rozumiem to – próbował przerwać jej Black.
- Wspaniale – sarknęła Ginny – zdajesz więc sobie sprawę,
że może teraz powstać nowa grupa polująca na Ślizgonów?
- Dlaczego i gdzie?
- Gryfindor – wycedziła przez zęby przerażona Hermiona.
- Nie kontrolujecie…
- … coraz mniej – twarz panny Granger stawała się co raz
bardziej przerażona.
Black zdał
sobie sprawę, że najwyższa pora zmienić temat na bardziej optymistyczny,
radosny, ale i bolesny.
- Zbliża się rocznica II bitwy – powiedział – ministerstwo chce
zorganizować defiladę zwycięzców.
- Harry się nie ucieszył – wtrąciła Ginny – napisał mi o
tym rano – dodała widząc ich pytające spojrzenia – Wspominał też, że ich oddziały
bardziej niż na pracy zaczęły się skupiać na treningu musztry.
- Pewnie będą chcieli żeby przemówił – odezwała się
Hermiona.
- Nie – ucięła temat Ginny.
- Dlaczego? – dopytała zdziwiona Granger.
- Harry jest zwykłym aurorem – odpowiedział Black – to znaczy
niezwykłym, ale nie posiadającym żadnego stopnia – dodał widząc miażdżące
spojrzenie Ginny – w związku z tym nietaktem byłoby gdyby przemawiał on, a nie
jego dowódca czy Robards. Poza tym ktoś wspomniał Kingsleyowi, że Harry nie
lubi być w centrum wydarzeń.
Następnie
spekulowali na temat tego jak wyglądać mają obchody pierwszej rocznicy
pokonania Lorda Voldemorta. Każde z nich miało inną wizję uroczystości.
Reszta
tygodnia upłynęła Syriuszowi w spokoju. W piątek po raz kolejny stwierdził, że
Yui Chang jest niezwykle uzdolniona w pojedynkach. Przyznając prawdę przed
samym sobą dziewczyną mogła być pod tym względem w najlepszej dwójce młodego
pokolenia czarodziejów razem z… jego chrześniakiem. Cokolwiek by nie mówić o
Harry’m miał on umiejętności i osiągnięcia, które sytuowały go nie tylko jako
najlepszego w pojedynkach czarodzieja młodego pokolenia, ale i całej populacji
czarodziejskiej Wielkiej Brytanii. Azjatka miała, jednak potencjał by zbliżyć
się do poziomu chłopaka, bo o osiągnięciach nie było mowy – to świadczyło
dobrze o społeczności w jakiej obecni żyli.
- Cho pana pozdrawia – powiedziała Yui wychodząc z zajęć –
tata także.
- Twój tata? – zdziwił się Syriusz.
- Tak – odparła Chang – pisał, że jest bardzo szczęśliwy,
że mogę trenować pod okiem człowieka, który pomógł mu podczas wojny.
Za pieniądze
– dodał w myślach Łapa. Zaczął zastanawiać się czy Chang nie chce tymi
pozdrowieniami dać mu do zrozumienia, że wie dlaczego Syriusz zdecydował się
rozwijać zdolności Yui. Z drugiej strony może przedsiębiorca rzeczywiście był
mu wdzięczny za pomoc, a akcja zrobiła na nim takie wrażenie, że… Przestał
rozważać tę możliwość aby nie popaść w samouwielbienie.
- Podziękuj tacie za miłe słowa – powiedział wreszcie – i także
prześlij mu pozdrowienia przy okazji – zakończył z uśmiechem.
Yui
odwzajemniła się uśmiechem, pożegnała i wyszła. Syriusz obserwował jej biodra
kiedy wychodziła. Natychmiastowo zganił się z tego powodu i obiecał sobie nie
współżyć więcej z uczennicą… w tym roku szkolnym.
Miał
nadzieję na ciąg dalszy spokojnego tygodnia, kiedy w jego pokoju pojawił się
widmowo- srebrzysty kot, który przemówił głosem jego zwierzchniczki:
- Syriuszu zapraszam cię o zmierzchu do mojego gabinetu.
Kot rozmył
się w powietrzu zaraz po wypowiedzeniu tego zdania, a Syriusz poczuł się
dziwnie słysząc takie zaproszenie. Bądź co bądź iść do McGonagall wieczorową
porą nie zbroiwszy niczego wcześniej było czymś… niespotykanym. Pomimo tego
udał się do gabinetu dyrektorki z pogodnym nastawieniem.
Po wejściu
do środka zorientował się, że poza nim Minierwa zaprosiła także kilku innych
nauczycieli. Byli to Flitwick, Sprout, Slughorn i de la Pena. Powoli zaczął
domyślać się czego może dotyczyć do spotanie.
- Sprawa niedawnych ataków przestaje zaprzątać waszą głowę –
stwierdziła bez ogródek dyrektorka rozpoczynając spotkanie.
Na jej
wypowiedź nauczyciele zareagowali oburzeniem. W końcu ukarani zostali zaledwie
dwaj uczniowie w sprawie jednego ataku – za drugi wciąż oczekiwali na karę – a sprawcy
drugiego pozostają bezkarni.
- Rada nadzorcza naciska aby nie wywoływać zatargów na TYM
tle w okresie około rocznicowym – wyjaśniła głosem nieznoszącym sprzeciwu. Nikt
nie protestował.
- Zebraliśmy się tylko po to aby to usłyszeć? – spytał de
la Pena.
Syriusz
zaczął zastanawiać się z jaką z młodocianych czarownic spotykał się Hiszpan
obecnie. Nie miał dokładnych informacji w tym temacie.
- Wspomniałam już o rocznicy – przypomniała niecierpliwie
dyrektorka – według propozycji ministerstwa obchody mają mieć przebieg, którego
część odbędzie się na terenie szkoły.
- To niebezpieczne – rzekła Sprout.
- Zgadza się – przyznała Minerwa – ministerstwo planuje
rozpoczęcie obchodów w Hogsmeade skąd Potter ruszył do szkoły w tamtym czasie. Z
centrum wioski ruszy defilada, która zakończy się pod grobowcem Albusa. Tam
będą miały miejsce przemówienia oficjeli.
- Ochrona? – zainteresował się Syriusz.
- Patrol Przestrzegania Prawa plus aurorzy – wyjaśniła McGonagall
– w tajemnicy dodam, że nowy dyrektor pewnego departamentu zostanie ogłoszony w
czasie trwania obchodów.
Syriusz
domyślił się jaki departament ma poznać nowego dyrektora w rocznicę pokonania
Czarnego Pana. Za ironię uznał fakt, że najbardziej kompetentny na te
stanowisko był czarodziej ze starego rodu, czystej krwi. Uznał to za typową dla
takich chwil ironię losu.
- Czego oczekuje od nas ministerstwo? – spytał Flitwick.
- Uczniów – wyjaśniła krótko – kiepska frekwencja będzie
nie tylko ciosem dla ministra, ale i porażką wizerunkową dla całej naszej
sprawy.
- Naszej? – dopytał de la Pena.
- Pokonania Voldemorta i tego co sobą reprezentował.
Syriusz nie
wypowiadając tego na głos dodał sobie, że zachowania uczniów w ostatnich dwóch
tygodniach przeczyły tezie o klęsce poglądów Voldemorta. Co najwyżej o zamianie
miejsc. Niedawne ofiary zaczynały być katami. Nowymi ofiarami zostały natomiast
dzieci albo krewni dawnych katów lub osoby urodzone w rodzinach, których
rodowód nie odpowiadających nowym, lepszym i spokojniejszym czasom. Przypomniał
sobie, że sam pochodzi z takiego rodu…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz