Syriusz Black

Syriusz Black
Cudowne Ocalenie

czwartek, 1 grudnia 2016

85. Witajcie państwo Granger!



Rozdział 85
Witajcie państwo Granger!

            Oczekiwanie na rezultaty działań mugolskich czynników państwowych były dłuższe niż spodziewał się tego Harry czy Hermiona. Przez ten czas czarodzieje przebywali głównie w pokoju hotelowym, który załatwiła im pani z brytyjskiej placówki.

            W między czasie nadszedł dzień urodzin Ginny. Harry czuł się bardzo rozczarowany, ponieważ nie miał nawet jak jej złożyć życzeń. Wpadał przez to w coraz większą frustrację. Irytowało go niemal wszystko. Hermiona jak gdyby wiedziała co go trapi i nie odzywała się prawie wcale. Zwykle siedziała zasępiona przy oknie i wpatrywała się w ruch miejski.

            Wreszcie dwa dni po urodzinach Ginny zostali wezwani przez urzędników. Z hotelu do urzędu nie mieli daleko, lecz i tak wyszli znacznie wcześniej niż powinni. Oboje byli już wyczerpani psychicznie z powodu własnej bierności i niemocy. Harry chciał już nie raz rzucić się w wir poszukiwań, ale zawsze powstrzymywała go Hermiona, która mówiła, że przecież nie przeszukają całego kraju czy kontynentu.

            Przy wejściu na teren konsulatu natknęli się na tego samego cywila co ostatnio. Szarmancko przywitał Hermionę. Rzucił jej jak z rękawa kilka komplementów i stwierdził, że dziś na pewno rozwiążą jej problem. Pottera zaszczycił tylko pogardliwym spojrzeniem. Pod rękę zaprowadził dziewczynę pod odpowiednie drzwi.

            Tym razem Harry gorliwie go obserwował. Każdy jego niepotrzebny ruch skutkować miał w najlepszym razie urokiem konfundującym. W gorszych przypadkach mogło być dla nie maga nie ciekawie, ponieważ irytacja i poczucie bezsilności chłopaka musiały w końcu znaleźć gdzieś ujście. W związku z tym ubrał się tego dnia w wytarte jeansy i ciemny t- shirt, na który naciągnął przez głowę czarną, prostą bluzę z kapturem. W jej rękawie czekała na użycie jego różdżka.

            Na szczęście dla cywila nie zrobił on nic co mogłoby zmotywować Harry'ego do wymierzenia sprawiedliwości. Co prawda przed samymi drzwiami do gabinetu miłej urzędniczki szepnął coś do ucha Hermiony co ona skwitowała cichym "Och", jednak nie był to powód do ataku i wpakowania ich w koszmarne kłopoty.

            Zatrzymali się przed drzwiami. Cywil pożegnał się z Hermioną i dyskretnie życzył jej powodzenia. Obecność jej towarzysza zbagatelizował. Czarodziejka zapukała w drzwi.
- Proszę - rozległ się znajomy głos zza drzwi.

            Weszli. W środku poza kobietą, którą spojrzeli się ujrzeć stało jeszcze dwóch około trzydziestoletnich mężczyzn. Jeden ubrany był w dobrze skrojony garnitur. Drugi w czarne spodnie typu bojówki, ciężkie buty i fioletową koszulkę znanego producenta odzieży dla Mugoli z Londynu, która opinała jego imponujących rozmiarów mięśnie. Obaj nosili okulary przeciwsłoneczne.

- Usiądźcie - powiedziała urzędniczka.

            Harry i Hermiona zajęli miejsca przy biurku naprzeciw niej. Mężczyźni w okularach przeciwsłonecznych stali za ich plecami.

- Coś w sprawie moich rodziców? - spytała Hermiona głosem pełnym nadziei.

            Urzędniczka zrobiła niewyraźną minę, ale głos zabrał elegant za ich plecami.

- Poniekąd tak - miał wyraźnie szkocki akcent - panny domniemani rodzice twierdzą, że nie mają córki!
- Aaach - westchnęła Hermiona.

            Harry myślał gorączkowo co by tu zrobić. Jeśli nie udowodnią, że ona na prawdę jest córką państwa Granger to będą w porządnych opałach, niezależnie od tego czy stąd wyjdą czy nie.

- Niemożliwe - powiedział siląc się na pewny głos -masz ze sobą dokumenty? - spytał Hermiony.

            Spojrzała na niego zdezorientowana, oczy miała pełne łez. Nie płakała. Wciąż z tym walczyła.

- Ma pan rację - wtrąciła urzędniczka, za co Harry był jej dozgonnie wdzięczny - akt chrztu, paszport, cokolwiek gdzie są wpisane dane pani rodziców.

            Hermiona przybrała zawstydzoną minę i pogrzebała w torebce. Wreszcie wyjęła z niej jakiś papier. Podała go drżącą ręką kobiecie. Ta przejrzała go pospiesznie. Porównała coś co w nim znalazła z zawartością jakiejś teczki. Po czym pokiwała z uznaniem głową.

- Rzeczywiście to potwierdza, że jest pani ich córką -oznajmiła.
- To nie wyjaśnia dlaczego jej nie pamiętają! -zaprotestował gwałtownie osiłek.
- Eee...choroba? - wtrącił Harry.
- Alzheimer - dodała Hermiona.
- Ma pani na to wyniki badań?! - oponował osiłek.
- Albercie...- rzekł uspokajająco Szkot.

            Harry poczuł niemiły dreszczyk, kiedy usłyszał imię osiłka. Mimowolnie skojarzył mu się z Runcornem. Czarodziejem, pod którego się kiedyś podszywał, kiedy wtargnął z dwójką najbliższych przyjaciół do Ministerstwa Magii w godzinach jego pracy by ukraść ukradziony uprzednio przez Dolores Umbridge naszyjnik należący dawno temu do Salazara Slytherina.

- Jak już wspominałam pani - powiedziała do urzędniczki Granger, która wróciła do normalnego stanu - nie miałam przez kilkanaście miesięcy kontaktu z rodzicami, więc ciężko żebym miała jakieś wyniki ich badań z tego czasu.
- Ma panna słuszność - zgodził się elegant.

            Urzędniczka pokiwała głową. Podała dziewczynie kopertę.


- To ich obecny adres, chociaż nie wiem czy to rozsądne jeśli nie pamiętają, że mają córkę.
- Dziękuję - powiedziała z taką wdzięcznością Hermiona, że Harry odniósł wrażenie, że gdyby nie biurko to rzuciła by się na Brytyjkę z radości.

            Wyszli z urzędu w radosnych nastrojach. Wreszcie posunęli się do przodu w poszukiwaniach. Już z progu gabinetu zaproponowali, że jeszcze dziś wieczorem opuszczą swój pokój w hotelu.

            Dopiero w pokoju Hermiona otworzyła kopertę. Wyjęła z niej małą, białą kartkę papieru. Przeczytała jej zawartość trzy razy.

- I jak? -spytał Harry po chwili milczenia.
- Z powrotem do Perth.

            Samolotem uwinęli się w kilka godzin. Był ranek kiedy zeszli z pokładu. Jeszcze w Sydney zaopatrzyli się w mapę miasta. Hermiona zaznaczyła na niej lotnisko i miejsce, gdzie mieszkali jej rodzice. Zgodnie z obliczeniami Gryfonki, do których posłużyła jej linijka i skala odległość wynosiła niecały kilometr.

            Znów złapali taryfę i podążyli pod wskazany adres. Znajdowali się przez blokiem zbudowanym kilkadziesiąt lat temu. W jednym z mieszkań spodziewali się znaleźć rodziców Hermiony. Podeszli do klatki schodowej i przeżyli pierwszy szok i załamanie - nie znali kodu do domofonu. Zdecydowali się udawać administratorów budynku i wymusić w ten sposób wpuszczenie do środka. Hermiona wybrała numer mieszkania jakie zajmować mieli jej rodzicielka i ojciec. Nikogo nie było. Nastroje pogorszyli się im jeszcze bardziej.

- Może są w pracy? - Harry próbował podtrzymać na duchu przyjaciółkę.
- Jest wtorek - zgodziła się.
- Wybierzmy inny numer, ktoś na pewno nas wpuści.
-Ok.

            Tym razem to Harry wybrał jeden z guzików domofonu. Odebrał starszy pan. Słysząc, że rozmawia z administracją od razu wpuścił ich do środka. Migiem udali się pod drzwi państwa Granger. Zapukali. Ponownie nic.

            Hermiona wydobyła pelerynę-niewidkę i podała ją Harry'emu. Ten odszedł w bardziej ustronne miejsce i nałożył ją na siebie. Był zły, że nie zrobił tego wcześniej, ale nie spodziewał się, że będzie zmuszony jej użyć. Podszedł już niewidzialny z różdżką w ręku.

- Alohomora - syknął.

            Drzwi się otworzyły. Weszli. Natychmiast Harry zamknął za nimi drzwi zaklęciem. W środku nikogo nie było. Wystrój był typowo mugolski. Rodzice Hermiony chyba nie spodziewali się gości, ponieważ nawet Harry zauważył, że nie sprzątano tu od dobrych kilku dni. Na komodzie spoczywała warstwa kurzu.

- Wygląda... - zaczął niepewnie.
- ... jakby ich tu od dawna nie było - zakończyła Granger.
- Co robimy?
- Poczekajmy na nich do rana.
- Ok.

            Usiedli - Harry na krześle, Hermiona na kanapie. Z braku lepszych atrakcji włączyli główne źródło nie magicznych rozrywek - telewizję. Oglądali jakieś programy przyrodnicze, w których pochodzący z tej części świata facet bawił się z krokodylami. Harry podziwiał go za odwagę i umiejętności radzenia sobie z dzikimi bestiami, a jednocześnie ganił za głupotę i lekkomyślność, z którą konkurować mógł chyba tylko Syriusz Black.

            Korzystając z ostatnich pieniędzy, którymi posługują się zwykli ludzie jakie miała ze sobą Hermiona zamówili pizzę. Przybyła pół godziny później dostarczona przez opalonego studenta, który zamiast się pożegnać kokietował szatynkę.

- Ona ma chłopaka - rzucił z głębi pokoju Potter.
- Ciebie?
- Nie takiego wielkiego dryblasa - odparł chłodno Harry - chcesz to powiem mu o tobie - zakończył kpiąco.

            Dostawca nie odpowiedział. Obrócił się na pięcie i wyszedł. Kiedy drzwi się zatrzasnęły Hermiona spojrzała na przyjaciela z wdzięcznością.

- Nie wiedziałam co zrobić - próbowała wyjaśnić.
- Spławić - odpowiedział dobitnie Harry.

            Granger zrobiła urażoną minę i porwała kawałek pizzy z okazałym plastrem szynki. Harry postanowił nie drążyć tematu i poszedł za jej przykładem. Zjedli wszystkie kawałki. Z pełnym żołądkiem poczuli się bardziej optymistycznie nastawieni do życia.

            Optymizm ustał im dopiero wieczorem, kiedy w dalszym ciągu nikt się nie zjawił. Było już po 23,gdy Hermiona uznała, że to bez sensu i idzie spać. Wydobyła z torebki gruby koc. Ułożyła się na kanapie i przykryła nim.

- Dobranoc - powiedziała i położyła plecami do Harry'ego.
- Śpij dobrze.

            Kilka minut potem miarowy oddech uzupełniał się z jej cichym charczeniem. Prawie jak chrapanie - uznał chłopak. Teraz kiedy Gryfonka usnęła pozostał sam na sam ze sobą i swoimi myślami.

            W ostatnich czasach coraz częściej myślał o tym co począć dalej tzn. po szczęśliwym odnalezieniu rodziców Hermiony i powrocie do Anglii. Po cichu liczył też, że lada moment do szyby zapuka sowa i doręczy mu list od Ginny. Oczywiście wiedział, że to głupie i naiwne. Znajdowali się tysiące kilometrów od Wielkiej Brytanii. Lot sowy do Australii i odnalezienie ich zajęło by ptakowi tygodnie. Wobec tego chłopak starał się nie nawet łudzić. Wiedział, że jeżeli szybko odnajdą rodziców przyjaciółki szybciej wrócą do ojczyzny, gdzie oddadzą ich medykom, którzy przywrócą im pamięć. Kiedy już to zrobią na pewno spędzi kilka dni z rudowłosą kobietką. Sprawdzi jak Ron na leczeniu. Co u Syriusza. Potem wreszcie będzie musiał odwiedzić Kingsleya i powiedzieć mu o swoich planach na przyszłość.

            Hałas na korytarzu przywołał myśli chłopaka do teraźniejszości. Dwa głosy - męski i żeński. Coś wesoło pokrzykiwały. Są pijani - uświadomił sobie czarodziej. Nagle jakiś trzask. Potem śmiechy- chichy. W końcu klucz obijający się wokół zamku. Harry naciągnął na siebie pelerynę- niewidkę i szturchnął znacząco Hermionę.

            Cała sytuacja daleka była od wymarzonej. W końcu jej rodzice byli pijani, a to na pewno nie sprzyjało uświadamianiu im, że mają córkę. Hermiona zareagowała jednak nad wyraz przytomnie. W momencie, gdy klucz trafił wreszcie w odpowiednią dziurkę wskoczyła pod pelerynę, która tak jak Harry'emu gwarantowała jej niewidzialność. Co prawda stopy im wystawały, lecz rodzice dziewczyny nawet nie pofatygowali się żeby zapalić światło. Weszli w ciemnościach i już po chwili wylądowali na kanapie, gdzie w dalszym ciągu spoczywał koc Hermiony. Nie wiele sobie z niego zrobili. Prawdopodobnie nawet nie zauważyli, że ten przedmiot nie należy do nich.

- Co oni... -zaczęła szeptem Hermiona, ale Harry znacząco ścisnął ją za nadgarstek.

            Tymczasem państwo Granger namiętnie się całowali. Potter w tym momencie poczuł, że chciałby być gdzieś indziej. W zasadzie mógłby być wszędzie tylko nie tu. Hermiona wyraźnie miała podobnie, chociaż nie okazywała tego w żaden sposób. Kiedy jej matka została pozbawiona luźnej bluzki, Harry uznał iż pora działać. Nim koleżanka zdołała go powstrzymać potraktował zaklęciem pełnego porażenia ciała oboje jej rodziców.

- Coś ty zrobił? - pisnęła Hermiona wyłaniając się spod peleryny.
- Chciałaś to oglądać?
- No nie.
- Właśnie.
- Co nie zmienia faktu, że to, to... to było...
- Najlepszym co mogłem zrobić - uciął Harry - pomyśl jak mamy ich przemycić do Anglii. Damy radę zmieścić ich jakoś do twojej torebki?
- Nie.
- To nie wiem...

            Zapadła chwila milczenia. Harry był bliski rozpaczy, gdy wreszcie odnaleźli właściwe osoby okazało się, że nie mają pojęcia jak przetransportować je na drugi koniec świata, do domu.

- Wiem! - pisnęła radośnie Hermiona - użyjemy twojej peleryny. Wyłaź spod niej Harry!

            Nim chłopak zdążył zareagować sama pozbawiła go odzieży o wodnistej barwie. Nie zdołał nawet spytać co ona robi, gdy peleryna przykryła jej rodziców. Nastolatka szczelnie owinęła mamę i tatę, po czym zrobiła zadowoloną minę.

- Wracamy do Wielkiej Brytanii, panie Potter - oznajmiła klaszcząc w dłonie.
- Wspaniale! - zawtórował jej szczerze Harry.

            Godzinę później byli już gotowi do wyprawy w podróż powrotną. Rzeczy należące do państwa Granger zostały ulokowane w torebce ich córki. W mieszkaniu pozostały tylko meble. W kolejną godzinę dotarli na lotnisko, chociaż nie obyło się to bez problemów. Harry trzykrotnie musiał konfundować taksówkarza by ten nie odkrył co jeszcze poza chłopakiem jedzie na tylnej kanapie.

            Na samym lotnisku Hermiona zakupiła bilet dla dwojga osób do Londynu. Bacznie obserwując samolot, którym mieli lecieć, wykorzystali moment nieuwagi załogi i załadowali niewidzialnych państwa Granger do luku bagażowego. Hermiona uparła się, że ona poleci z nimi w tym miejscu, bo ktoś musi pilnować żeby personel nie odkrył pasażerów na gapę, którzy w dodatku są niemal niewidzialni - tylko buty im wystawały spod peleryny - oraz będąc pod wpływem czaru nie potrafią wyjaśnić kim są i jak tu trafili.

            Harry samotnie zajął miejsce na pokładzie. Kupili najtańsze bilety, więc widok podejrzanych osób lecących obok niego nawet go nie zdziwił. Postanowił kierować się w czasie lotu zasadą śp. Szalonookiego, tzn. "stała czujność". W końcu nie mógł sobie pozwolić na dekonspirację jako czarodziej.

            Wreszcie aeroplan oderwał się od ziemi i pomknął ku Staremu Kontynentowi. Potter drżał o przyjaciółkę i jej rodziców w luku bagażowym. Jeżeli ktoś ich odkryje, nic nie będzie mógł zrobić żeby jej pomóc, nie narażając się przy tym na poważne konsekwencje ze strony magicznego wymiaru sprawiedliwości. By uspokoić skołatane nerwy zamówił sobie szklaneczkę mugolskiej whisky.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz