Syriusz Black

Syriusz Black
Cudowne Ocalenie

czwartek, 17 listopada 2016

84. Wywiad z żywym trupem



Rozdział 84
Wywiad z żywym trupem

            Czas upływał, a zagadka powrotu Syriusza Blacka do świata żywych pozostawała nie wyjaśniona. Początkowo media miały ważniejsze tematy do omówienia, m.in. obalenia reżimu Lorda Voldemorta, bitwa o Hogwart, przywracanie normalności w społeczności czarodziejów przez ministra Shacklebolta, a ostatnimi czasy tajemnicze zniknięcie Harry'ego Pottera i jego domniemana kariera przestępcza.

            Dwa dni temu w "Proroku Codziennym" ukazał się duży artykuł nieznanego autorstwa. W komentarzu od redakcji napisano, że został podesłany przez pragnącego zachować anonimowość, dobrze poinformowanego oraz zatroskanego o prawdę i godny wzór dla młodzieży, czarodzieja. Napisano w nim, że bohater "bez skazy" zwany też "Chłopcem, który wygrał" nie jest taki wspaniały jak wszyscy o nim myślą. Dopuścił się bowiem szeregu niegodziwości. Wymieniono we wstępie wszystkie złe rzeczy jakie napisała o nim kilka lat temu Rita Skeeter. W dalszej części autor skupił się na domniemanym włamaniu przez Harry'ego do jednej ze skrytek w Banku Gringotta.

            Syriusz czytał ten artykuł dwa, może trzy razy. Domyślał się, że w tekście jest wiele prawdy. Harry na prawdę mógł włamać się do banku. Tego nie wykluczał. Co więcej spodziewał się nawet, że chłopak zrobił to by pokonać Voldemorta. Spodziewał się, że jeden z horkruksów jest w nim ukryty. W końcu takie rzeczy ukrywa się wyłącznie w bezpiecznych miejscach, a bank należał do najlepiej strzeżonych obiektów w magicznej Wielkiej Brytanii. Dziwiło go tylko skąd nieznany z nazwiska autor artykułu mógł mieć takie poufne dane. Gobliny, którym przywrócono władanie w banku nie ujawniały swoich wpadek i porażek, a za taką trzeba uznać włamanie czarodzieja do jednej ze skrytek oraz ucieczkę z niej.

            Niestety Harry wraz z Hermioną udali się na początku sierpnia do Australii by odszukać jej rodziców i nie było możliwości zweryfikować rewelacji Proroka. Trzeci z winnych włamania, czyli Ron znajdował się ośrodku na rehabilitacji psychiki, która ucierpiała w wyniku wojennych przeżyć. W związku z tym Syriusz będący formalnie prezesem organizacji leczącej rudzielca wymógł na uzdrowicielach by ci zabronili mediom kontaktować się z nim tłumacząc to dobrem pacjenta i koniecznością ochrony jego nadwyrężonej psychiki. W związku z tym odcięto go na jakiś czas od dostępu do czasopism czy radia.

            Niezaspokojone media tymczasem szalały coraz bardziej. Szybko połączyły rewelacje anonimowego korespondenta z zaginięciem Pottera i jego przyjaciółki. "Czarownica" posunęła się nawet do poświęcenia całego sierpniowego numeru na rozpisywanie się o rewelacjach Proroka, możliwym romansie zaginionych sprawców włamania, przyczynach załamania nerwowego Rona itp. "Głos Wolnościowych Obywateli" skupił się na tym czy za włamanie i ewentualną kradzież Potter może trafić do Azkabanu. Inne media na zmianę trąbiły o romansie przyjaciół i włamaniu. Obie te rzeczy zawsze łączyły się z zaginięciem obojga.

            Zszokowani członkowie Zakonu Feniksa, który miał przestać istnieć postanowili jednak działać w obronie dobrego imienia bohatera białomagicznej i tolerancyjnej części brytyjskiego społeczeństwa magicznego. Koniec końców Kingsley, który w dalszym ciągu przewodził Zakonowi zadecydował, że trzeba zmienić temat plotek do czasu, aż Harry wróci i będą mogli to z nim wyjaśnić.

- Jak to wygląda z tym Harrym? - zagadała Helena w dniu, w którym Black miał odwrócić uwagę mediów i ich odbiorców od chrześniaka.
- Ciężko stwierdzić - odpowiedział zgodnie z prawdą Syriusz - wiesz dopóki on nie wróci, nie możemy niczego wykluczyć.

            Yronwood głośno wciągnęła powietrze.

- Czyli ty nie wykluczasz, że on mógł to zrobić! - wypaliła.
- No... wiesz... - gubił się w zeznaniach.
- A co to za tajemnicze zniknięcie chłopaka i tej Mugolaczki?
-Hermiony - poprawił ją mimowolnie - mówiłem ci już, że pojechali szukać i sprowadzić z powrotem jej rodziców, których wcześniej ukryli przez Voldemortam -zakończył z naciskiem.
- Ukryli i nie wiedzą gdzie? - dociekała kobieta.
- Nie wiem, cholera jasna - wybuchł mężczyzna - dobrze wiesz, że w tym czasie byłem daleko stąd, więc powiedz mi do kurwy nędzy skąd mam o tym wiedzieć?!

            Piorunowali się przez chwilę spojrzeniami. Prawdę mówiąc odkąd Harry opuścił kraj, między nimi nie układało się zbyt dobrze. Helena wyrażała często opinie na jego temat będące odwrotnie proporcjonalne do tego czego oczekiwał jej ukochany. Kłócili się często. Mieszkająca wciąż u niej siostra kobiety, Lucy nie raz musiała występować w roli mediatora. Uspokajała ich nim w ruch poszły różdżki...

- Znowu się kłócimy - zauważył chłodno Syriusz.
- Prawda.
- Wiesz zaczynam się zastanawiać czy nasza znajomość ma w ogóle sens?!
- Jak śmiesz?!
- Wynocha!

            Helena nie wytrzymała nerwowo. Z oczu popłynęły jej rzewne strumienie łez. Opadło głośno na krzesło zanosząc się szlochem. Nim Syriusz zdołał się ruszyć jej ręka sięgnęła po różdżkę. Wycelowała w niego. Wciąż łkała, a jej policzki pokrywały się w nowych kroplach łez. Jej twarz jednak wrażała zimną furię.

- Co... - chciał powiedzieć Syriusz, lecz głos uwiądł mu w gardle.

            Poczuł jak klatka piersiowa gwałtownie przyspiesza swoje ruchy. Dostał jakąś klątwą, której nie potrafił zidentyfikować. Przed oczami mu pociemniało. Utracił świadomość.

- Syriuszu... 

            Zero reakcji.

- Syriuszu...- czyjś głos przebił się do jego świadomości.

            Poczuł delikatny nacisk na swój bark. Następnie do nozdrzy dotarł mu delikatny, kwiatowy zapach. Kolejny ucisk na ramię.

- Black... - damski głos stawał się bardziej spanikowany.

            Otworzył oczy. Przed jego oczami znajdowała się twarz Ginny. Klęczała przy nim. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że leżał w kuchni.

- Co się dzieje? - spytał usiłując wstać, lecz mięśnie odmówiły mu posłuszeństwa.
- Przyszłam do ciebie pół godziny temu, miałam ci towarzyszyć w drodze do ojca Luny - odpowiedziała w przyspieszonym tempie - miałeś dziś udzielić mu wywiadu, pamiętasz?
- Ta...- odparł słabo.
- Co tu się stało? - teraz to ona pytała.
- Pokłóciłem się z Heleną i rozstaliśmy się.
- To musiało być burzliwe zakończenie znajomości.
-  Coś w ten deseń-potwierdził kolejny raz próbując wstać - nie mogę się podnieść - powiedział usiłując nie brzmieć jakby był przerażony.

            Machnęła różdżką i ostrożnie przeniosła go na kanapę w salonie. Zamyśliła się nad czymś.

- Trzeba cię zabrać do Munga - oznajmiła wreszcie - przełożę twój wywiad w "Żonglerze". Ojciec Luny będzie mógł pisać o tajemniczych okolicznościach w jakich pozbawiono go wywiadu z tobą.
- Super - ucieszył się Black.

            Ginny spojrzała na niego jak na wariata, ale nic nie powiedziała. Widocznie uznała, że klątwa, którą oberwał i przeżycia ostatnich dwudziestu lat jego życia dają o sobie znać. Ogłosiła tylko, że wzywa ojca i razem zabierają go do szpitala dla czarodziejów.

            Artur pojawił się jakiś kwadrans później. Wspólnie za pomocą sieci Fiu przetransportowali rannego do Munga. Pracownik ministerstwa udał się tam z nim by dopilnować wszelkich formalności. Ginny w tym czasie udała się do domu państwa Lovegood.

            Tak jak się spodziewali następnego dnia ukazał się numer specjalny "Żonglera", w którym Ksenofilius trąbił o zamachu na jego niedoszłego rozmówcę. Na potwierdzenie załączał opinię jednego z uzdrowicieli, który tłumaczył, że Łapa oberwał od dawna nie spotykaną w Wielkiej Brytanii klątwą. W mediach zawrzało. Thomas Fox w "GWO" postawił hipotezę, że Black w wywiadzie miał oczyścić dobre imię Harry'ego Pottera z błota i dlatego miał zostać spacyfikowany przez wrogów "Chłopca, który ocalił magiczną Brytanię".

            Sam Syriusz w św. Mungu spędził cztery dni. Podczas pobytu w placówce przy drzwiach do jego pokoju nieustannie kręcił się ktoś z Zakonu Feniksa lub GD. Ginny zadbała o spokój ojca chrzestnego swojego ukochanego mobilizując gwardzistów.

            Wreszcie dzień po powrocie do domu  przy pomoc niezawodnej panny Weasley lub "Przyszłej pani Potter" jak zaczął ją w tym czasie tytułować udał się do domu Ksenofiliusa Lovegood' a. 

            Gospodarz zaprosił go do skromnie urządzonej kuchni - kończył odbudowę domu po wizycie w nim Pottera z przyjaciółmi oraz śmierciożerców. Usiedli przy stole. Lovegood podał herbatę i kruche ciasteczka.

- Jak się pan czuje? - spytał ojciec Luny.
- Dziękuję, już wróciłem do normalnego stanu.
- Kto pana zaatakował? - red. nacz. "Żonglera" był bardzo bezpośredni.
- Nie jestem w stanie sobie przypomnieć. Oberwałem klątwą, która według uzdrowicieli z św. Munga nie została używa w naszym kraju od ponad stu lat. Całą sytuację pamiętam jak przez mgłę.
- Co w takim razie pan pamięta?
- Byłem w kuchni własnego domu i... dziewczyna, która miała mnie do pana przyprowadzić kilka dni temu docuciła mnie kilkadziesiąt minut później.
- Niewiele - przyznał redaktor - zmieńmy temat. Społeczność czarodziejów uznała pana za tragicznie zmarłego. Jak widać wrócił pan do żywych i ma się całkiem dobrze?
- Chyba, że ktoś akurat próbuje mnie ukatrupić we własnej kuchni - zaśmiał się Syriusz - ale tak poza tym, to tak. Mam się dobrze. Rozglądam się powoli za jakąś pracą, co by nasza społeczność miała ze mnie jeszcze jakiś pożytek.
- O planach na przyszłość jeszcze porozmawiamy - zapewnił pan Lovegood - jak to możliwe, że pan wrócił? Wiele osób wpadło za tę zasłonę, lecz nie ma udokumentowanych przypadków powrotu.
- Widocznie ktoś uznał, że mam tu jeszcze coś do zrobienia i sądząc po moich dalszych losach rzeczywiście tak było. Jeśli pyta mnie pan o techniczne strony mojego powrotu to muszę pana rozczarować, gdyż w dalszym ciągu nie wiem czy to co zobaczyłem było snem czy jawą. Myślę, że mogę zdradzić, iż widzenie zmarłych osób nie jest czymś normalnym. Rzecz jasna, jeżeli nie jest to jeden z hogwarckich duchów.
- Kogo pan widział?
- Przyjaciół zamordowanych wiele lat temu.
- Czy byli wśród nich rodzice H. Pottera?
- Między innymi, ale wolałbym o tym nie rozmawiać.
- Oczywiście. W takim razie muszę spytać jakie są pana relacje z ich synem?
- Niewiele osób o tym wie i możesz napisać, że ujawniacie to jako pierwsi, ale jestem jego ojcem chrzestnym!
- Szokujące - zgodził się redaktor - jednak wiele osób mogło się tego domyślić.
- W sumie racja. Jeszcze przed wycieczką na tamten świat chciałem żeby Harry trafił pod moją opiekę, jednak zważywszy na niesłusznie ścigających mnie dementorów i aurorów nie byłoby to zbyt roztropne.
- Po powrocie z zaświatów też się pan ukrywał?
- W zasadzie nie musiałem. Kiedy ocknąłem się po powrocie znajdowałem się w Chinach.  Byłem na tyle daleko stąd, że nie musiałem się martwić o zdemaskowanie. Z resztą nie od razu trafiłem do świata czarodziejów. Do tego doszło znacznie później. Dzięki pomocy przypadkowo poznanego czarodzieja trafiłem do Miasta Czarodziei w Chinach. Niezapomniane przeżycia. Ponad milion osób takich jak ty, chociaż o zupełnie innym wyglądzie w jednym miejscu.
- Co było dalej?
- Wpadłem w tarapaty, z których wydobyła mnie pochodząca z Anglii rodzina. Przygarnęła mnie do siebie, pomimo tego, że wiedzieli kim jestem. Przekazali mi też informacje o tym, że zostałem uniewinniony, a Harry pokrzyżował plany Voldemorta w Departamencie Tajemnic.
- Ustalając szczegóły naszej rozmowy oznajmił pan, że nie chce mówić na temat zdarzeń we wspominanym departamencie czy zmienia pan zdanie?
- Nie.
- Ok, w takim razie co było dalej?
- Dzięki pomocy rodaków udałem się w drogę do Ojczyzny. Po drodze zawitałem też do Kazachstanu, Rosji czy Niemiec. To właśnie tam zatrzymałem się na dłużej. Nim do tego dojdziemy muszę wspomnieć, że wrażenie zrobiły na mnie świetnie zorganizowane społeczności, subkultury czarodziejów w Rosji. Tym bardziej bolał mnie fakt, że bardzo bezpardonowo ze sobą walczą.
- Co ma pan na myśli?
- Ogolonych na łyso czarodziejów w ciężkich butach oraz zwykle długowłosych, ubierających się na czarno anarchistów. Spędziłem trochę czasu z obojga środowiskami i wiem, że pałają do siebie nienawiścią tak ogromną jak my do śmierciożerców.
- Którzy z nich byli, więc odpowiednikiem Sam- Wiesz- Kogo?
- Tych realiów nie można przełożyć w skali 1 do 1. Nie znam genezy konfliktu tych społeczności magicznych w Rosji i nie chcę wprowadzić czytelników w błąd. Obie strony mają coś za uszami, chociażby handel narkotykami przez anarchistów.
- Zatrważające. Długo był pan w Rosji?
- Niezbyt. Przynajmniej w porównaniu do czasu jaki spędziłem w Chinach czy Niemczech. W tych ostatnich wiązało się to z resztą z moimi problemami z... hm... zdrowiem oraz zagranicznymi, przymusowymi sprzymierzeńcami Voldemorta, którzy gdy tylko mogli zerwać z nim współpracę hm... wyleczyli mnie. Razem z nimi wróciłem z resztą do kraju. Żałuję, że opuścili go przed decydującą bitwą. Z ich pomocą z pewnością moglibyśmy ocalić życie kilkunastu czarodziejów albo przypadkowych ofiar wśród uczniów.
- W samej bitwie...
- Brałem udział. Pozbyłem się z niej kilku śmierciożerców.
- Wiem, że tuż po niej pomagał pan weryfikować aurorów.
- To prawda. Zrobiłem to na prośbę ministra Shacklebolta.
- Ministra, który jeszcze jako auror odpowiadał za ściganie pana.
- Czas zmienia ludzi. Jak pan widzi to, że minister nie zdołał mnie wtedy złapać wyszło nam wszystkim na dobre. Na jego usprawiedliwienie powiem, że miałem wtedy na prawdę dobre kryjówki, chociaż raz omal nie wpadłem.
- Mówi pan o sytuacji niecały roku po ucieczce z Azkabanu?
- Tak. Nie wyjawię jednak kto mi wtedy pomógł.
- Jak zapatruje się pan na decyzję Shacklebolta o wyborach nowego ministra w połowie listopada. Równocześnie mamy też wybrać 20 osób, które utworzą magiczny parlament.
- Myślę, że minister pragnie zalegalizować swoją władzę przez społeczeństwo. Nikt chyba nie bierze pod uwagę żeby mógł przegrać zważywszy na jego dokonania w ciągu pierwszych miesięcy urzędowania. Wydaje mi się, że rządy despoty nie wyszły nam na zdrowie, dlatego popieram utworzenie magicznego parlamentu. Podobne systemy sprawdzają się w innych krajach. Dlaczego, więc nie spróbować u nas?

83. W krainie kangurów



Rozdział 83
W krainie kangurów

            Wyszli. Na lądowisku było jeszcze ciemno. W pobliżu kręciło się kilku Chińczyków. Hermiona ani Harry nie znali ich języka, a i oni sami nie sprawiali wrażenie biegłych w angielskiej mowie. Instynktownie trafili w końcu na odprawę celną, gdzie miła, młoda Azjatka w ojczystej mowie Szekspira wyjaśniła im gdzie mogą się przespać. Po dyskretnym Confundusie Harry'ego zaprowadziła ich do znajdującego się przy lotnisku hotelu.

            Tam okazało się, że nie mają odpowiedniej waluty. Azjatka zadeklarowała, że zapłaci za nich, a jutro rano oddadzą jej pieniądze. Hermiona zgodziła się uprzednio napisawszy jej numer pokoju i nazwę hotelu. Harry zasnął jeszcze nim zaszedł pod prysznic.

            Hermiona, która gorzej zniosła zmianę strefy czasowej, nie mogła spać tak długo. Dlatego też to właśnie ona obudziła chłopaka kilka godzin później. Zegarek na ścianie na wprost niego wskazywał 11:03.

- Już tak późno? - spytał tłumiąc ziewnięcie.
- Chodź zjemy coś - odpowiedziała Hermiona.
- Tylko się ubiorę - zaprotestował Harry.
- Zasnąłeś w ciuchach...
- No tak - bąknął zawstydzony.

            Powoli wyszli na wąski korytarz i pomaszerowali w stronę schodów. Zeszli na dół i odnaleźli hotelową restaurację. Było to średniej wielkości pomieszczenie. Znajdowało się w nim około dziesięciu stolików, na wszystkich leżały śnieżnobiałe obrusy, na których z kolei stały małe ozdobne solniczki i pieprzniczki. Każdy stół otoczony był pomalowanymi na czerwono, drewnianymi krzesłami. W oddali znajdowała się lada, z którą stał pan w średnim wieku. Miał azjatyckie rysy twarzy i kilkudniowy zarost. Za nim wisiały tablice, na których wypisano nazwy potraw, napojów i tym podobnych rzeczy w trzech językach - angielskim i dwóch azjatyckich.

            Stanęli w kolejce do kasy. Przed nimi stał stary Arab oraz mająca bardziej tatarskie niż chińskie czy hongkońskie rysy twarzy para wyglądająca na młode małżeństwo. Wreszcie nadeszła ich kolej. Harry zamówił typowe angielskie śniadanie składające się z jajek, bekonu, tostów i kiełbaski. Hermiona natomiast oznajmiła, że jadła już śniadanie i poprosiła o mrożoną kawę i ciasto marchewkowe.

            Usiedli przy jednym z stolików na uboczu sali. Mieli z niego widok przez okno na zatłoczoną ulicę. Liczne taksówki dowoziły i odwoziły uczestników ruchu lotniczego. 

- Zapłaciłam tamtej dziewczynie - oznajmiła Granger.

            Harry skinął z aprobatą głową. Przeżuwał właśnie kawałek bekonu, kiedy naszła go myśl, że nie mają pojęcie jak podróżować dalej. Podzielił się tą obawą z Hermioną.
- Popłyniemy statkiem - rozwiała jego wątpliwości z typową dla siebie miną - o 13:00 wypływa z portu. Wiem gdzie to jest, byłam tam rano i zarezerwowałam nam miejsca.

- Jesteś niezastąpiona! - wypalił Harry.

            Zarumieniona dziewczyna uśmiechnęła się szczerze.

- Ron zaczął terapię - wyznała po chwili ciszy.

            Harry musiał przetrawić tę informację. Jego najlepszy przyjaciel zawiódł go okrutnie tuż po zakończeniu wojny. Pal licho jego sprzeciw wobec związku Harry'ego i Ginny, jednak jego zachowanie na urodzinach Pottera przelało czarę goryczy. Poza tym rudzielec miał problem z alkoholem.

- Przez to zamieszanie ostatnich dni zupełnie wyłączyłem się ze spraw fundacji - odpowiedział w końcu zakłopotany i zawstydzony Harry.
- Wiem.
- Jak mu idzie?- spytał chcąc naprawić błędy.
- Robi postępy, ale kuracja potrwa jeszcze długo.
- Czekam na to.
- Ja też.

            Harry spojrzał na nią. Wiedział, że Ron i Hermiona próbowali stworzyć związek. Nie było to łatwe ze względu na kryzys psychiczny chłopaka, jednak dziewczyna dzielnie mu pomagała i starała otoczyć opieką i miłością.

- A jak z tobą? - spytał Harry.
- Och, wiesz że zawsze znoszę problemy lepiej od was.
- Taaa... - przyznał Harry przypominając sobie zachowanie Hermiony kiedy Ron opuścił ich w czasie poszukiwań horkruksów, focha gdy chłopak wróciła czy każdą inną sytuację, gdy byli skonfliktowani. Taktownie jednak nie wypomniał jej tego.

            Prosto ze śniadania udali się pieszo do portu. Nie mieli zbyt wiele nie magicznych pieniędzy, więc postanowili ich nie wydawać. Harry przywołał im dwa bilety zakupione przez jakichś młodzieńców, więc de facto okradł ich.

- Harry... - zaczynała ganić go panna Granger.
- Daj spokój - przerwał jej gwałtownie - wiesz, że nie mamy zbyt wiele kasy.
- Och - bąknęła zawstydzona nastolatka - ale wiesz źle się z tym czuję.
- Ja też - przyznał się chcąc uciąć dyskusje.

            Udało się, zamilkła. Weszli na statek. Nikt z załogi nie zorientował się, że ich bilety są podkradzione innym ludziom. Udali się do swojej kajuty.

            Była mała, ciasna i ciemna. Jedynym źródłem światła było wąskie okienko, w których dopływ światła zmniejszały wąskie kraty za burtą. Jedynym wyposażeniem pomieszczenia było łóżko. Niezbyt duże. W zasadzie Harry nie potrafił jednoznacznie określić czy było jedno czy dwuosobowe. Cóż będą musieli spać bardzo blisko siebie. Poczuł się dziwnie na tę myśl. Prawdę mówiąc nie myślał o przyjaciółce jak o kobiecie. Jeden, jedyny raz, kiedy tak na nią spojrzał miał miejsce podczas Balu Bożonarodzeniowego cztery lata temu. Od tego czasu dużo się zmieniło. Także w ich fizyczności. Poza tym teraz on był w związku z Ginny, a ona z jej bratem. Jakoś będą musieli przeboleć noclegi podczas podróży. Na bilecie podane było, że dotrą do Sydney za dwa lub trzy dni, jeśli warunki będą kiepskie. Byli na statku wycieczkowym, którego przeznaczeniem były zwykle krótsze dystanse, więc i tak nie mogą narzekać.

- Przytulnie - rzekł Hermiona kładąc swoją torebkę na łóżku.
- Tak - zgodził się Harry nie wiedząc co ze sobą zrobić.

            Szatynka usiadła i spojrzała na niego. Nie spodobało się to chłopakowi. Co prawda jej wzrok nie zdradzał żadnej żądzy czy podtekstu seksualnego, lecz i tak poczuł się zakłopotany.

- Głodny jestem - szepnął niewyraźnie.
- To chodźmy coś zjeść -zadecydowała Granger.

            Harry ucieszył się na myśl, że może opuścić to klaustrofobiczne pomieszczenie. Miał nadzieję zbyt szybko tam nie wracać. Udali się do małej restauracji z drugiej strony okrętu.

            Wewnątrz nie było nikogo. Wreszcie po chwili pojawił się jegomość w średnim wieku i przyjął zamówienie łamanym angielskim. Po kwadransie podał posiłek.

- Wiesz zastanawia mnie, a raczej niepokoi jedno - zaczęła Hermiona - jak ich w zasadzie znajdziemy? W naszym starym domu nie było żadnych wskazówek. Agencja zajmująca się nieruchomościami sprzedała go pół roku temu młodemu małżeństwu z dwójką małych dzieci. Nikt nic nie wiedział o moich rodzicach.
- Spytamy w mugolskim ministerstwie - odpowiedział Harry.

            Zapomniał przez ostatnie kilka lat nazwy, niektórych nie magicznych urzędów. Pamiętał co prawda kto rządzi państwem i jak się tę osobę tytułuje itp., ale za nic w świecie nie był w stanie przypomnieć sobie jak nazywają się delegatury jednego państwa w innym.

- Którym? Harry za późno na to, opuściliśmy już Anglię!
- Nie to mam na myśli - odrzekł i wyjaśnił co ma na myśli.
- Chodzi ci o ambasadę?
- Możliwe.
- Och, że też o tym zapomniałam.

            Oczy rozjarzyły się jej dziwnym blaskiem. Niemrawo dotąd jedząca kobietka zaczęła z zapałem pałaszować lokalny specjał, którego nazwy nie potrafili wymówić. Harry jadł w milczeniu.

            Dnie upływały im leniwie. Głównie opalali się na pokładzie lub jedli coś w knajpie. Gorzej upływały im noce. Ciasne łóżko krępowało im nie raz nawet tak błahe czynności jak położenie się na drugi bok. Po pierwszej noc Harry obudził się z dłonią Hermiony na swoim brzuchu i włosami na twarzy. Drugiej zasnął jeszcze nim dziewczyna skończyła się myć. W związku z tym miał lepszą pozycję startową. Jeszcze przed porażką w nierównej walce z Morfeuszem spodziewał się, że przyjaciółka obudzi go i sprowadzi na niego bezsenność, tak się jednak nie stało. Pokornie przerzuciła na nim najpierw jedną nogę, potem resztę ciała i usadowił się w ciasnym zakamarku pomiędzy Potterem, a ścianą. Po tej nocy ku własnemu przerażeniu Harry obudził się z własnym ramieniem przerzuconym przez korpus Angielki i bolesną erekcją, z którą nie mógł nic zrobić. Co gorsza Hermiona spała w bawełnianej koszulce na wąskich ramiączkach. Jedno z nich przez noc zjechało na wysokość łokcia przez co odsłoniło większą część piersi dziewczyny. Na szczęście nie pokazała sutków. Spoglądał na nią przez chwilę, kiedy zdał sobie sprawę, że Hermiona już nie śpi.

-Hej - powiedziała tłumiąc ziewnięcie.

            Harry błyskawicznie oderwał swój wzrok od dotychczasowego punktu skupienia. Czuł się tak skrępowany jak nie był już dawno. Gorzej było tylko na randce z Cho w knajpie dla zakochanych.

- Witaj - bąknął cicho.
- Wszystko dobrze? - spytała Hermiona poprawiając ramiączko.
- Tak.

            Spojrzała na niego badawczo. Na szczęście zlustrowała tylko twarz chłopaka. Pomimo tego poczuł jak się czerwieni. Zdenerwowanie zrobiła jednak swoje, gdyż krew zaczęła powoli odpływać mu z krocza.

- Jak chcesz - powiedziała Hermiona - przepuścisz mnie?

            Nie odpowiedział. Jednym ruchem podniósł się do pozycji siedzącej i wyrzucił nogi za łóżko. Od razu ściskając udami to co miał pomiędzy nimi.

- Dziwnie się zachowujesz - oznajmiła Hermiona i wstała z łóżka.

            Harry poczuł jak jednocześnie robi mu się gorąco i krew powraca mu do miejsca, z którego miał nadzieję odpłynie na dobre. Spowodowane to było widokiem tyłu Hermiony. Koszula nie sięgała jej nawet do połowy ud. Musiał przyznać sam przed sobą, że to zbyt wiele jak na jego wyposzczony organizm. Wiedząc ile dziewczyna spędziła czasu poprzedniego ranka w łazience pozwolił sobie ulżyć własnym męką. Pamiętał przy tym by jego myśli skupione były na ukochanej, a nie na pannie Granger.

- Chłoszczyć - posprzątał po sobie.

            Wyrobił się z tym na minutę przed powrotem koleżanki. Weszła do kajuty już przebrana. Miała na sobie jasną, luźną spódniczkę do kolan i kremową koszulę. Harry udawał, że wciąż się wyleguje, więc nie zdziwiła go jej karcąca mina.

- Już wstaję - oznajmił nim wybuchła.
- Nareszcie - odpowiedziała siląc się na neutralny ton - gotowy?
- Na co?
- Na poszukiwania!
- Ach, tak.

            Wstał i przywołał z niezwykłej torebki przyjaciółki pierwsze lepsze ciuchy nadające do założenia na siebie. Wyszedł z nimi do łazienki. Kiedy wrócił Hermiona skończyła właśnie sprzątać ich kajutę.

            Do lądu dotarli pod wieczór. Wyszli na zachodni brzeg Australii, w mieście Perth. Z tego co Harry podsłuchał w rozmowie dwójki marynarzy mieszkało w nim pomiędzy półtora- dwa milionów mieszkańców. Klimat o tej porze roku nie był już wakacyjny, lecz w dalszym ciągu było ciepło.

            Jako, że cały ich dobytek znajdował się w torebce Hermiony budzili wrażenie ludzi, którzy przyjechali tu zacząć nowe życie, a ich jedyną własnością są dokumenty i karta bankomatowa. Na szczęście dla nich tak nie było. Nie wiedząc gdzie się udać w obcym mieście spytali przypadkowego przechodnia o drogę na dworzec. Trafili tam po nieco ponad dwudziestu minutach. Zaopatrzyli się w mapę kraju. Następnie Hermiona wynalazła im pociąg do Sydney. Wyruszali wieczorem.

            Do miasta, w którym za kilka lat odbyć się miała mugolska Olimpiada dotarli wczesnym  rankiem. Powitał ich chłód, którego się nie spodziewali. Panna Granger przywołała im bluzy z długim rękawem z wnętrza swojej torebki.

- Gdzie idziemy? - spytał Harry.
- Placówka angielskiego rządu - oznajmiła wreszcie swoim dawnym, pewnym głosem Hermiona.

            Następnie przywołała taksówkę i udali się w drogę do wspomnianego urzędu. Po drodze Harry miał wrażenie, że niektóre budynki mijają po dwa razy. Wreszcie jednak dojechali. Cena jaką mieli zapłacić była jednak astronomiczna - sądząc po reakcji nastolatki. Wobec tego Harry rozwiązał ten problem w niemal niedostrzegalny sposób konfundując kierowcę.

            Przed nimi znajdował się duży, jasny prostopadłościan z dużymi, zakratowanymi oknami. Przed zdobionymi drewnianymi drzwiami stało dwóch żołnierzy z karabinami przewieszonymi przez ramię. Teren całej placówki otoczony był trawnikiem i grodzącym go płotem z ostro zakończonymi prętami. Przed głównym wejściem do delegatury mugolskiego rządu znajdowała się budka jaką często widuje się na graniach państw. Wewnątrz siedziała trójka mężczyzn. Dwóch było w wojskowych mundurach. Trzeci nosił jasną koszulę i ciemne, materiałowe spodnie.

- O co chodzi? - spytał cywil.
- Nazywam się Hermiona Granger -przedstawiła się drżącym głosem - ukończyłam właśnie szkołę z internatem. Będąc w niej urwał mi się kontakt z rodzicami. Wróciłam na wakacje do rodzinnego domu i... - głos jej się załamał. Harry przyznał w duchu, że dobrze udaje, a może nie udawała? - ... sąsiadka powiedziała mi, że rodzice wyprowadzili się do Australii - kontynuowała swoją opowieść. Harry wyłączył się ze słuchania.

            Zostali wpuszczeni do środka. Ubrany po cywilnemu człowiek zaoferował nawet, że zaprowadzi ich do odpowiedniej osoby, która będzie w stanie im pomóc. Spoglądał przy tym nie ufnie na Pottera. Ten pozostał nieco z tyłu. Mugol cały czas zagadywał do jego przyjaciółki, a przy tym zdecydowanie zbyt często ocierał się o nią czy to nadgarstkiem czy biodrem. Ron mógł być nieznośnym palantem, który mocno nadszarpnął ich przyjaźń, ale nie oznaczało to, że Harry nie będzie reagował gdy jakiś nadęty typek będzie dobierał się do jego dziewczyny.

            Wreszcie dotarli do odpowiedniego pokoju. Chłopak nawet nie zarejestrował jak przemieszczają się do budynku, a potem w nim. Ocknął się z zamroczenia dopiero kiedy weszli do przestronnie urządzonego biura, w którym znajdowała się wyłącznie młoda kobieta w eleganckim uniformie urzędniczki. Odprawia adoratora panny Granger. Ta natomiast przedstawiła ich oboje. Następnie opowiedziała ponownie historię, która sprowadziła ich na drugi koniec świata.

- Hm...Mogę sprawdzić czy ktoś taki pojawił się w ostatnim roku w Australii. Jeżeli zameldowali się u lokalnych władz, to z pewnością ustalę gdzie mieszkają. Poproszę o numer kontaktowy do pani - oznajmiła urzędniczka.

            Hermiona zaimprowizowała opowieść o tym jak to sprzedała wszystko co miała byleby tylko trafić do Australii. Urzeczona jej opowieścią kobieta zaoferowała im pobyt w Sydney na koszt rządu - oczywiście do czasu odnalezienia rodziców.