Rozdział
63
Śpiączka
Black poruszał się niespokojnie,
Lucy spoglądała na niego przerażona. Przed chwilą oślepił ją dziwny blask.
Zaraz potem jej kolega padł nieprzytomny, a przynajmniej tak jej się wtedy
wydawało. Po kilku minutach jego kończyny powyginały się nienaturalnie. Usta
otworzyły i zamknęły się dwa razy. Potem zbladł i jego ciało wygięło się w łuk.
- Co
z nim jest? - spytała cicho Niemców.
Ci nie odpowiedzieli. Hans spojrzał
na Lucy z politowaniem.
-
Serio myślałaś, że nie rozpoznamy Her Black? - spytał łamanym angielskim.
-
Drętvota - syknął drugi Faust.
Blueford kompletnie nie wiedziała co
się dzieje. Nawet jeżeli rozpoznali, że jej towarzyszem jest Syriusz Black, a
nie Syriusz Proud, to dalej nie potrafiła dostrzec powodu by mieli ją atakować.
Wiedziała, że Faustów ciągnie w stronę ciemniejszej magii niż ją, lecz to wciąż
nie był powód. Nie zaobserwowała też na ich rękach mrocznych znaków lub innych
symboli powiązanymi z śmierciożercami oraz Voldemortem.
-
Pewnie myślisz o co chodzi - zagadnął ją Hans - otóż widzisz - kontynuował bez
czekania na jej reakcje - kilka dni temu otrzymaliśmy propozycję nie do
odrzucenia. Wsparcie dla sił Sama- Wiesz- Kogo w zamian za oddanie nam naszego
najmłodszego krewniaka i przy okazji jedynego dziedzica.
Ta wiadomość była dla Lucy niczym
cios obuchem w głowę. Tak stary i powszechnie znany ród jak Faustowie nie mógł
sobie pozwolić na wygaśnięcie jego męskiej linii, nawet za cenę chwilowego
wsparcia najpotężniejszego europejskiego czarnoksiężnika od setek lat.
-
Skoro już tu jesteś, a sytuacja jest jaka jest to nie zostaje nam nic innego
jak się zabawić - syknął Hans rozcinając jej bluzkę i uśmiechając się
obelżywie.
Mamiła się jeszcze, że jego mina nie
oznacza wcale tego co oznaczała.
- Diffindo.
Zrozpaczona poczuła jak powiew
wiatru smaga jej nagą skórę na brzuchu.
***
Syriusz ponownie znajdował się w
jakimś dziwnym miejscu. Przypominało mu to krótki i wąski korytarz, z którego
nie było wyjścia. Po obu jego bokach znajdowały się dwie wnęki zakończone
płaską i gładką ścianą. Zdecydował się podejść do jednej z nich.
Kiedy tylko wkroczył do wnęki, widok
ściany zamglił się. Po kilku sekundach na ścianie pojawił się ruchomy obraz.
Black przyglądał mu się przez chwilę. Błyskawicznie rozpoznał, że zamkowe mury
oraz baszty widział już wcześniej kilka tysięcy razy, jeśli nie więcej. To był
Hogwart. Spoglądał przez kolejne ułamki sekund i stwierdził, że coś mu nie
pasuje.
-
Mroczny znak nad wierzą - wydukał.
Nagle na Wierzy Astronomicznej
pojawił się profesor Dumbeldore. Black był pewien, że kiedy Albus zeskakiwał z
mioteł towarzyszył mu ktoś jeszcze. Nie było przecież możliwym by sam leciał na
dwóch miotłach. Nie minęła chwila, kiedy z drzwi wyskoczył Draco Malfoy.
-
Expelliarmus! - krzyknął Ślizgon.
Z różdżki dyrektora wystrzelił
strumień czerwonego światła i ugodził w coś obok Malfoya. Wtedy Łapa utwierdził
się w przekonaniu, że Albusowi towarzyszył Harry Potter. Dlaczego wobec tego
dyrektor oszołomił niewidzialnego Pottera, a nie Malofya, który pozbawił go
różdżki?
Syriusz dostrzegł, że Dumbeldore
opiera się o ścianę blady niczym ściany wewnątrz zamku. Nie zaobserwował jednak
na jego twarzy jakichkolwiek oznak paniki czy też strachu. W końcu profesor
zrobił coś, co wprowadziło Blacka w osłupienie, zwrócił się kulturalnie do
napastnika:
-
Dobry wieczór, Draco.
- Kto
jeszcze tu jest? - odwarknął przestraszony Malfoy.
- To
jest pytanie, które z powodzeniem ja mógłbym ci zadać. Działasz sam?
Następnie nastąpiła wymiana zdań w
czasie, której Malfoy wytłumaczył dyrektorowi, że w jego szkole są
śmierciożercy. Objaśnił też sposób w jakich wpuścił ich do placówki. W między
czasie Albus zaczął przekonywać syna Lucjusza, że chłopak nie jest mordercą. W
pewnym momencie zaproponował chłopakowi nawet "przejście na stronę
dobra". Syriusz nie mógł uwierzyć w to co widzi i słyszy.
Nagle gdzieś za drzwiami
prowadzącymi z Wieży Astronomicznej do zamku, dało się słyszeć tupot nóg. Przez
otwierające się z hukiem drzwi wkroczyły cztery ubrane na czarno postacie.
"Śmierciożercy" - domyślił się Black.
-
Dumbeldore osaczony! - ucieszył się jeden z sługusów Voldemorta.
Był nie proporcjonalnie zbudowany i
wciąż wpatrywał się w osobę obok. Znaczna rozmiarów kobieta była jego siostrą.
Rodzeństwo ponownie Carrow w Hogwarcie. Również i ona wiwatowała z powodu stanu
w jakim znajdował się Albus.
-
Witaj Amycusie - przywitał ich dyrektor - Och i przyprowadziłeś ze sobą Alecto,
jak miło...
Carrow prychnęła w geście dającym
upust jej irytacji. Następnie w skomentowała co myśli o zachowaniu starca:
-
Myślisz, że te żarciki pomogą ci w godzinie śmierci, Dumbeldore?
-
Żarciki? Och nie, to tylko dobre wychowanie.
Dopiero wtedy Syriusz zdał sobie
sprawę kto znajduje się obok nich. Barczysta sylwetka. Wielka szopa
zniszczonych, matowych, szarych włosów i bokobrody. Zarośnięty jakby dopiero
uciekł z puszczy - co nie było zbyt dalekie od prawdy. Nie dane mu było nosić
szat śmierciożercy. Black domyślił się, że to z powodu pogardy jaką Lord
Voldemort odczuwa do mieszańców, mugoli i innych niż czarodzieje magicznych
ras. Był to Fenir Greyback we własnej osobie. Wilkołak, który przyprawił wiele
lat temu Remusa Lupina o jego "futerkowy problem".
-
Zróbmy to! - krzyknął podekscytowany wilkołak, a jego głos przypominał ujadanie
wściekłego psa.
- Czy
to ty Fenirze? - spytała zaskoczony Dumeldore.
Po krótkiej wymianie uprzejmości
wyszło na jaw, że profesor odczuwa wyraźne zniesmaczenie z powodu obecności
wilkołaka w jego szkole. Zarzucił nawet Draco Malfoy' owi, że ten sprowadził go
do szkoły, gdzie przebywa tyle jego przyjaciół i kolegów.
- To
nie ja! - zaprotestował gwałtownie Malfoy.
Następnie Dumeldore, Malfoy i
śmierciożercy pogrążyli się w dyskusji o wszystkim i o niczym. Syriusz musiał
przyznać, że dyrektor Hogwartu po mistrzowsku gra na czas. Leżał tam bezradny,
rozbrojony już dobre kilkanaście minut, otoczony przez piątkę przeciwników,
którzy pragną go zabić, a jednak żaden z nich jeszcze tego nie zrobił.
Gdzieś za drzwiami na wieżę ponownie
wybuchły odgłosy walki. Ktoś krzyczał o zablokowanych schodach. Inny głos za
pomocą "reducto" próbował je odblokować.
- No
Draco zrób to - ponaglał jeden z śmierciożerców.
Znów wybuchła zażarta dyskusja - tym
razem pomiędzy samymi śmierciożercami - na temat tego kto powinien uśmiercić
starego dyrektora. Nim doszli do porozumienia drzwi otworzyły się po raz
kolejny z hukiem. Severus Snape we własnej osobie szybkim, dumnym krokiem
podążał ku swojemu szefowi i bandzie dawnych(?) kumpli.
-
Mamy problem, Snape - powiedział Carrow celując czubkiem swojej różdżki w
Albusa - chłopak nie wydaje się zdolny do czegokolwiek...
-
Sererusie... - przerwał mu słaby głos profesora.
Mistrz eliksirów nie zareagował w
jakikolwiek sposób na błaganie dyrektora. Jego twarz była zimna i nie zdradzała
żadnych emocji poza nienawiścią i chłodną pogardą dla "kochasia
szlam" jak nazywali Dumeldore'a zwolennicy Czarnego Pana.
-
Avada Kedavra!
Strumień zielonego światła pomknął
wprost w starca. Ciało trafionego w pierś mężczyzny uniosło się w górę.
Doleciało prawie do wciąż tkwiącego w powietrzu Mrocznego Znaku i spadło z
Wieży Astronomicznej. Jeśli ktokolwiek łudził się, że Dumledore przeżyje dzięki
jakiejś tylko sobie znanej sztuczki, to teraz musiał pogodzić się z jego
śmiercią. Nikt nie był w stanie przeżyć spadku z takiej wysokości.
W tym momencie obraz na ścianie, na
której obserwował wydarzenia Syriusz przestał się wyświetlać. Black myślał czy
to co obserwował zdarzyło się na prawdę czy ponownie było tylko jakąś wizją
tego co może, ale nie musi się stać.
Podszedł do drugiej wnęki. Liczył,
że tu także z wizualizuje się obraz jakichś zdarzeń, lecz nic takiego nie miało
miejsce. Była to po prostu zwyczajna wnęka. Wobec tego podszedł po pierwszej z
wnęk po drugiej stronie. Tym razem na ścianie także pojawił się ruchomy obraz.
Wizualizacja przedstawiała -
prawdopodobnie - londyńskie przedmieścia. Przed jednym z domów znajdowała się
siedmioro jednakowo wyglądających młodzieńców oraz osoba towarzyszącą każdej
kopii Harry'ego Pottera. Syriusz nie miał wątpliwości, że każda z tych jednolicie
wyglądających młodych mężczyzn to jego chrześniak, Harry Potter we własnej
osobie i sześciu innych. Podejrzewał użycie eliksiru wielosokowego. Dwie pary
skierowały się ku testralowi. Jeden z Potterów wraz z Rubeusem Hagridem usiedli
na starym, latającym motocyklu Blacka. Hagrid był tak wielki, że sam zajmował
motor. Jego partner musiał zmieścić się w starej, specjalnie na tę okazję
doczepionej przyczepce.
Kiedy wszyscy jego chrześniacy ze
swoją eskortą oderwali się od ziemi, Syriusz dostrzegł coś jeszcze. Zewsząd
otaczały ich postacie w czarnych szatach z postawionymi kapturami i maskami na
twarzach.
-
Śmierciożercy - syknął sam do siebie.
W tym czasie postacie na jego starym
środku lokomocji oddalały się od domu przy Private Drive. Tak samo robił te na
miotłach i testralach. Za nimi leciało już około trzydziestu sługusów Lorda
Voldemiorta. Black wiedział co nastąpi
dalej.
Śmierciożercy utworzyli krąg wokół
członków Zakonu Feniksa. Z każdej strony pomknęły strumienie zielonego światła.
Hagrid i jego Potter na motocyklu wykonali gwałtowny nawrót, w skutek czego
lecieli głowami do dołu. Jedno ze śmiercionośnych zaklęć trafiło w sowę lecącą
w klatce z nimi.
Black natychmiast ją rozpoznał.
Pamiętał jak kiedyś dostarczała mu listy od Harry'ego. Oznaczało to, że właśnie
to jest ten prawdziwy, oryginalny "Chłopiec, który przeżył".
W tym czasie motocykl gwałtownie
przyspieszył i przebił się przez krąg Śmierciożerców, którzy zeszli z jego toru
lotu by nie dać się staranować. Kiedy to zrobili Harry zaczął coś wykrzykiwać
do gajowego Hogwartu, ale Łapa nie słyszał co dokładnie. Wszystko zagłuszał
hałas silnika. Dostrzegł jednak, że Potter dzierży w dłoni swoją różdżkę. W
samą porę - pomyślał Black. Kolejne dwa zielone groty śmigały ku nim z
prędkością światła. Potter strzelił w nich oszołamiaczem, dzięki czemu zyskali
kilka metrów przewagi.
Hagrid postanowił to wykorzystać i
nacisnął jeden z przycisków, których Black nie kojarzył. Widocznie gajowy lub
ktoś inny musieli lekko tuningować jego pojazd w ostatnich latach.
Z rury wydechowej wypadły cegły,
które utworzyły w powietrzu mur. Trzech śmierciożerców skręciło gwałtownie żeby
go ominąć, ale ostatni nie miał tyle szczęścia i rozbił się na nim. Jeden z
ocalałej trójki zwolnił żeby go złapać. Udało mu się to niemal cudem, ale Black
nie dostrzegł czy napastnik żyje.
Pozostała dwójka wciąż próbowała
zabić Hagrida i Harry'ego. Śmiercionośne klątwy co chwilę przeszywały
powietrze. Syn Jamesa odpowiedział im kilkoma oszołamiaczami. Raz po raz
zielone i czerwone promienie zderzały się, powodując przy tym deszcz iskier. Z
pewnością znajdujący się na ziemi mugole musieli zastanawiać się z jakiej
okazji odbywa się ten pokaz fajerwerków.
Z motocykla wystrzeliła ogromna
sieć, lecz tym razem ścigający byli na to przygotowani i ominęli ją zgrabnymi
unikami. Co więcej ponownie pojawił się
ten, który ratował czwartego z towarzyszy.
Wtedy Rubeus postanowił użyć swojej
ostatniej nadziei na ratunek. Uderzył olbrzymim palcem w duży, fioletowy
przycisk. Z rury wydechowej wystrzelił strumień ognia, przypominający ten jaki
wydobywa się z paszczy ziejącego smoka.
Śmierciożercy rozpierzchli się na
boki, unikając usmażenia. Uciekinierzy zyskali kilkaset metrów przewagi, lecz
Black zaobserwował coś niepokojącego dziejącego się z łączeniem przyczepki i
motocyklu.
Przeciążenia jakie powstały podczas
raptownego przyspieszenia okazały się silniejsze niż spoiwa pomiędzy
poszczególnymi częściami. Niektóre metalowe fragmenty zwyczajnie pourywały się
i spadały właśnie w dół.
Hagrid próbował to jakoś naprawić
swoją różdżką ukrytą w różowej parasolce, ale odniósł dokładnie odwrotny
skutek. Przyczepa spadała ekstremalnie szybko na ziemię i na nic zdały się
rozpaczliwe próby uratowania sytuacji przez Pottera. Co prawda potrafił on
utrzymać przyczepę w powietrzu, lecz nie mógł tego robić, gdy kontratakował
przeciwników. W końcu Hagrid wciągnął go na siedzisko motoru plecami do siebie.
Ponownie rozgorzała walka. Harry
eksplodował przyczepę, dzięki temu zwalił jednego z napastników z miotły. W
odpowiedzi po raz kolejny zielone ataki zderzały się z czerwonymi odpowiedziami
młodego Pottera. Siła zderzenia jednej ze śmiercionośnych klątw z oszołamiaczem
zrzuciły kaptur z głowy najbliżej lecącego śmierciożercy.
Był to młody chłopak. Jego twarz
wciąż porywały pryszcze. Syriusz dostrzegł, że Harry chyba go zna, bo jego
wyraz twarzy gwałtownie się zmienił.
-
Expelliarmus! - ryknął Harry.
Syriusz nie musiał patrzeć żeby
wiedzieć co się teraz stanie. Jego chrześniak zdekonspirował się z głupiej
szlachetności i tego, że nie chciał zabić kogoś kogo znał, a ten nastawał na
jego życie. Potwierdziły to krzyki zwolenników Czarnego Pana. Minęło kilka
sekund, a Śmierciożercy zniknęli.
Uciekający cieszyli się zgubieniem
napastników, ale Black domyślał się, że ci odlecieli od nich tylko na chwilę. I
rzeczywiście niedługo potem dwa ataki mające zabić minimalnie minęły swój cel.
Co więcej za motocyklem frunął Lord Voldemort we własnej osobie. Frunął bez
pomocy miotły, testrala czy czegokolwiek innego.
Zrozpaczony i zdesperowany Harry
ciskał czerwonymi strumieniami magii na oślep. Odpowiadały mu śmiercionośne
klątwy. Jeden z śmierciożerców zwalił się z miotły trafiony Drętovtą
nastolatka. Wtedy druga z postaci w szatach była już tak blisko motocykla, że
tylko zdecydowana interwencja Hagrida uratowała Pottera. Półolbrzym niewiele
myśląc rzucił się na miotłę Śmierciożercy. Ta nie mogła utrzymać takiego
ciężaru i spadała w dół . Podobnie robił pozbawiony kierowcy motocykl.
-
Jest mój! - rozległ się głos Voldemorta.
Syriusz wiedział, że to może być
decydujące o losach świata starcie.
-
Avada Kedavra!
Zielony grot ponownie wystrzelił z
różdżki trzymanej przez Voldemorta. W odpowiedzi z różdżki Pottera wydobył się
złoty strumień i pomknął ku napastnikowi. Ataki zderzyły się gwałtownie. Oręż
trzymany przez Czarnego Pana wybuchł. Voldemort został bez różdżki, ale tego
Harry nie zobaczył. Spadał w dół i nic nie mogło go uratować przed rozbiciem.
Na jego szczęście skończył w błotnistej sadzawce.
Obraz rozmazał się. Syriusz
znajdował się przed zwykłą ścianą.
-
Jeśli to co tu zobaczyłem - mówił sam do siebie - to prawda, to Harry skończył
właśnie siedemnaście lat, a ja to przegapiłem.