Syriusz Black

Syriusz Black
Cudowne Ocalenie

wtorek, 23 lutego 2016

63. Śpiączka



Rozdział 63
Śpiączka

            Black poruszał się niespokojnie, Lucy spoglądała na niego przerażona. Przed chwilą oślepił ją dziwny blask. Zaraz potem jej kolega padł nieprzytomny, a przynajmniej tak jej się wtedy wydawało. Po kilku minutach jego kończyny powyginały się nienaturalnie. Usta otworzyły i zamknęły się dwa razy. Potem zbladł i jego ciało wygięło się w łuk.

- Co z nim jest? - spytała cicho Niemców.

            Ci nie odpowiedzieli. Hans spojrzał na Lucy z politowaniem.

- Serio myślałaś, że nie rozpoznamy Her Black? - spytał łamanym angielskim.
- Drętvota - syknął drugi Faust.

            Blueford kompletnie nie wiedziała co się dzieje. Nawet jeżeli rozpoznali, że jej towarzyszem jest Syriusz Black, a nie Syriusz Proud, to dalej nie potrafiła dostrzec powodu by mieli ją atakować. Wiedziała, że Faustów ciągnie w stronę ciemniejszej magii niż ją, lecz to wciąż nie był powód. Nie zaobserwowała też na ich rękach mrocznych znaków lub innych symboli powiązanymi z śmierciożercami oraz Voldemortem.

- Pewnie myślisz o co chodzi - zagadnął ją Hans - otóż widzisz - kontynuował bez czekania na jej reakcje - kilka dni temu otrzymaliśmy propozycję nie do odrzucenia. Wsparcie dla sił Sama- Wiesz- Kogo w zamian za oddanie nam naszego najmłodszego krewniaka i przy okazji jedynego dziedzica.

            Ta wiadomość była dla Lucy niczym cios obuchem w głowę. Tak stary i powszechnie znany ród jak Faustowie nie mógł sobie pozwolić na wygaśnięcie jego męskiej linii, nawet za cenę chwilowego wsparcia najpotężniejszego europejskiego czarnoksiężnika od setek lat.

- Skoro już tu jesteś, a sytuacja jest jaka jest to nie zostaje nam nic innego jak się zabawić - syknął Hans rozcinając jej bluzkę i uśmiechając się obelżywie.

            Mamiła się jeszcze, że jego mina nie oznacza wcale tego co oznaczała.
- Diffindo.

            Zrozpaczona poczuła jak powiew wiatru smaga jej nagą skórę na brzuchu.

***

            Syriusz ponownie znajdował się w jakimś dziwnym miejscu. Przypominało mu to krótki i wąski korytarz, z którego nie było wyjścia. Po obu jego bokach znajdowały się dwie wnęki zakończone płaską i gładką ścianą. Zdecydował się podejść do jednej z nich.

            Kiedy tylko wkroczył do wnęki, widok ściany zamglił się. Po kilku sekundach na ścianie pojawił się ruchomy obraz. Black przyglądał mu się przez chwilę. Błyskawicznie rozpoznał, że zamkowe mury oraz baszty widział już wcześniej kilka tysięcy razy, jeśli nie więcej. To był Hogwart. Spoglądał przez kolejne ułamki sekund i stwierdził, że coś mu nie pasuje.

- Mroczny znak nad wierzą - wydukał.

            Nagle na Wierzy Astronomicznej pojawił się profesor Dumbeldore. Black był pewien, że kiedy Albus zeskakiwał z mioteł towarzyszył mu ktoś jeszcze. Nie było przecież możliwym by sam leciał na dwóch miotłach. Nie minęła chwila, kiedy z drzwi wyskoczył Draco Malfoy.

- Expelliarmus! - krzyknął Ślizgon.

            Z różdżki dyrektora wystrzelił strumień czerwonego światła i ugodził w coś obok Malfoya. Wtedy Łapa utwierdził się w przekonaniu, że Albusowi towarzyszył Harry Potter. Dlaczego wobec tego dyrektor oszołomił niewidzialnego Pottera, a nie Malofya, który pozbawił go różdżki?

            Syriusz dostrzegł, że Dumbeldore opiera się o ścianę blady niczym ściany wewnątrz zamku. Nie zaobserwował jednak na jego twarzy jakichkolwiek oznak paniki czy też strachu. W końcu profesor zrobił coś, co wprowadziło Blacka w osłupienie, zwrócił się kulturalnie do napastnika:

- Dobry wieczór, Draco.
- Kto jeszcze tu jest? - odwarknął przestraszony Malfoy.
- To jest pytanie, które z powodzeniem ja mógłbym ci zadać. Działasz sam?

            Następnie nastąpiła wymiana zdań w czasie, której Malfoy wytłumaczył dyrektorowi, że w jego szkole są śmierciożercy. Objaśnił też sposób w jakich wpuścił ich do placówki. W między czasie Albus zaczął przekonywać syna Lucjusza, że chłopak nie jest mordercą. W pewnym momencie zaproponował chłopakowi nawet "przejście na stronę dobra". Syriusz nie mógł uwierzyć w to co widzi i słyszy.

            Nagle gdzieś za drzwiami prowadzącymi z Wieży Astronomicznej do zamku, dało się słyszeć tupot nóg. Przez otwierające się z hukiem drzwi wkroczyły cztery ubrane na czarno postacie. "Śmierciożercy" - domyślił się Black.

- Dumbeldore osaczony! - ucieszył się jeden z sługusów Voldemorta.

            Był nie proporcjonalnie zbudowany i wciąż wpatrywał się w osobę obok. Znaczna rozmiarów kobieta była jego siostrą. Rodzeństwo ponownie Carrow w Hogwarcie. Również i ona wiwatowała z powodu stanu w jakim znajdował się Albus.

- Witaj Amycusie - przywitał ich dyrektor - Och i przyprowadziłeś ze sobą Alecto, jak miło...

            Carrow prychnęła w geście dającym upust jej irytacji. Następnie w skomentowała co myśli o zachowaniu starca:

- Myślisz, że te żarciki pomogą ci w godzinie śmierci, Dumbeldore?
- Żarciki? Och nie, to tylko dobre wychowanie.

            Dopiero wtedy Syriusz zdał sobie sprawę kto znajduje się obok nich. Barczysta sylwetka. Wielka szopa zniszczonych, matowych, szarych włosów i bokobrody. Zarośnięty jakby dopiero uciekł z puszczy - co nie było zbyt dalekie od prawdy. Nie dane mu było nosić szat śmierciożercy. Black domyślił się, że to z powodu pogardy jaką Lord Voldemort odczuwa do mieszańców, mugoli i innych niż czarodzieje magicznych ras. Był to Fenir Greyback we własnej osobie. Wilkołak, który przyprawił wiele lat temu Remusa Lupina o jego "futerkowy problem".

- Zróbmy to! - krzyknął podekscytowany wilkołak, a jego głos przypominał ujadanie wściekłego psa.
- Czy to ty Fenirze? - spytała zaskoczony Dumeldore.

            Po krótkiej wymianie uprzejmości wyszło na jaw, że profesor odczuwa wyraźne zniesmaczenie z powodu obecności wilkołaka w jego szkole. Zarzucił nawet Draco Malfoy' owi, że ten sprowadził go do szkoły, gdzie przebywa tyle jego przyjaciół i kolegów.

- To nie ja! - zaprotestował gwałtownie Malfoy.

            Następnie Dumeldore, Malfoy i śmierciożercy pogrążyli się w dyskusji o wszystkim i o niczym. Syriusz musiał przyznać, że dyrektor Hogwartu po mistrzowsku gra na czas. Leżał tam bezradny, rozbrojony już dobre kilkanaście minut, otoczony przez piątkę przeciwników, którzy pragną go zabić, a jednak żaden z nich jeszcze tego nie zrobił.

            Gdzieś za drzwiami na wieżę ponownie wybuchły odgłosy walki. Ktoś krzyczał o zablokowanych schodach. Inny głos za pomocą "reducto" próbował je odblokować.

- No Draco zrób to - ponaglał jeden z śmierciożerców.

            Znów wybuchła zażarta dyskusja - tym razem pomiędzy samymi śmierciożercami - na temat tego kto powinien uśmiercić starego dyrektora. Nim doszli do porozumienia drzwi otworzyły się po raz kolejny z hukiem. Severus Snape we własnej osobie szybkim, dumnym krokiem podążał ku swojemu szefowi i bandzie dawnych(?) kumpli.

- Mamy problem, Snape - powiedział Carrow celując czubkiem swojej różdżki w Albusa - chłopak nie wydaje się zdolny do czegokolwiek...
- Sererusie... - przerwał mu słaby głos profesora.

            Mistrz eliksirów nie zareagował w jakikolwiek sposób na błaganie dyrektora. Jego twarz była zimna i nie zdradzała żadnych emocji poza nienawiścią i chłodną pogardą dla "kochasia szlam" jak nazywali Dumeldore'a zwolennicy Czarnego Pana.

- Avada Kedavra!

            Strumień zielonego światła pomknął wprost w starca. Ciało trafionego w pierś mężczyzny uniosło się w górę. Doleciało prawie do wciąż tkwiącego w powietrzu Mrocznego Znaku i spadło z Wieży Astronomicznej. Jeśli ktokolwiek łudził się, że Dumledore przeżyje dzięki jakiejś tylko sobie znanej sztuczki, to teraz musiał pogodzić się z jego śmiercią. Nikt nie był w stanie przeżyć spadku z takiej wysokości.

            W tym momencie obraz na ścianie, na której obserwował wydarzenia Syriusz przestał się wyświetlać. Black myślał czy to co obserwował zdarzyło się na prawdę czy ponownie było tylko jakąś wizją tego co może, ale nie musi się stać.

            Podszedł do drugiej wnęki. Liczył, że tu także z wizualizuje się obraz jakichś zdarzeń, lecz nic takiego nie miało miejsce. Była to po prostu zwyczajna wnęka. Wobec tego podszedł po pierwszej z wnęk po drugiej stronie. Tym razem na ścianie także pojawił się ruchomy obraz.

            Wizualizacja przedstawiała - prawdopodobnie - londyńskie przedmieścia. Przed jednym z domów znajdowała się siedmioro jednakowo wyglądających młodzieńców oraz osoba towarzyszącą każdej kopii Harry'ego Pottera. Syriusz nie miał wątpliwości, że każda z tych jednolicie wyglądających młodych mężczyzn to jego chrześniak, Harry Potter we własnej osobie i sześciu innych. Podejrzewał użycie eliksiru wielosokowego. Dwie pary skierowały się ku testralowi. Jeden z Potterów wraz z Rubeusem Hagridem usiedli na starym, latającym motocyklu Blacka. Hagrid był tak wielki, że sam zajmował motor. Jego partner musiał zmieścić się w starej, specjalnie na tę okazję doczepionej przyczepce.

            Kiedy wszyscy jego chrześniacy ze swoją eskortą oderwali się od ziemi, Syriusz dostrzegł coś jeszcze. Zewsząd otaczały ich postacie w czarnych szatach z postawionymi kapturami i maskami na twarzach.

- Śmierciożercy - syknął sam do siebie.

            W tym czasie postacie na jego starym środku lokomocji oddalały się od domu przy Private Drive. Tak samo robił te na miotłach i testralach. Za nimi leciało już około trzydziestu sługusów Lorda Voldemiorta.  Black wiedział co nastąpi dalej.

            Śmierciożercy utworzyli krąg wokół członków Zakonu Feniksa. Z każdej strony pomknęły strumienie zielonego światła. Hagrid i jego Potter na motocyklu wykonali gwałtowny nawrót, w skutek czego lecieli głowami do dołu. Jedno ze śmiercionośnych zaklęć trafiło w sowę lecącą w klatce z nimi.

            Black natychmiast ją rozpoznał. Pamiętał jak kiedyś dostarczała mu listy od Harry'ego. Oznaczało to, że właśnie to jest ten prawdziwy, oryginalny "Chłopiec, który przeżył".

            W tym czasie motocykl gwałtownie przyspieszył i przebił się przez krąg Śmierciożerców, którzy zeszli z jego toru lotu by nie dać się staranować. Kiedy to zrobili Harry zaczął coś wykrzykiwać do gajowego Hogwartu, ale Łapa nie słyszał co dokładnie. Wszystko zagłuszał hałas silnika. Dostrzegł jednak, że Potter dzierży w dłoni swoją różdżkę. W samą porę - pomyślał Black. Kolejne dwa zielone groty śmigały ku nim z prędkością światła. Potter strzelił w nich oszołamiaczem, dzięki czemu zyskali kilka metrów przewagi.

            Hagrid postanowił to wykorzystać i nacisnął jeden z przycisków, których Black nie kojarzył. Widocznie gajowy lub ktoś inny musieli lekko tuningować jego pojazd w ostatnich latach.

            Z rury wydechowej wypadły cegły, które utworzyły w powietrzu mur. Trzech śmierciożerców skręciło gwałtownie żeby go ominąć, ale ostatni nie miał tyle szczęścia i rozbił się na nim. Jeden z ocalałej trójki zwolnił żeby go złapać. Udało mu się to niemal cudem, ale Black nie dostrzegł czy napastnik żyje.

            Pozostała dwójka wciąż próbowała zabić Hagrida i Harry'ego. Śmiercionośne klątwy co chwilę przeszywały powietrze. Syn Jamesa odpowiedział im kilkoma oszołamiaczami. Raz po raz zielone i czerwone promienie zderzały się, powodując przy tym deszcz iskier. Z pewnością znajdujący się na ziemi mugole musieli zastanawiać się z jakiej okazji odbywa się ten pokaz fajerwerków.

            Z motocykla wystrzeliła ogromna sieć, lecz tym razem ścigający byli na to przygotowani i ominęli ją zgrabnymi unikami.  Co więcej ponownie pojawił się ten, który ratował czwartego z towarzyszy.

            Wtedy Rubeus postanowił użyć swojej ostatniej nadziei na ratunek. Uderzył olbrzymim palcem w duży, fioletowy przycisk. Z rury wydechowej wystrzelił strumień ognia, przypominający ten jaki wydobywa się z paszczy ziejącego smoka.

            Śmierciożercy rozpierzchli się na boki, unikając usmażenia. Uciekinierzy zyskali kilkaset metrów przewagi, lecz Black zaobserwował coś niepokojącego dziejącego się z łączeniem przyczepki i motocyklu.

            Przeciążenia jakie powstały podczas raptownego przyspieszenia okazały się silniejsze niż spoiwa pomiędzy poszczególnymi częściami. Niektóre metalowe fragmenty zwyczajnie pourywały się i spadały właśnie w dół.

            Hagrid próbował to jakoś naprawić swoją różdżką ukrytą w różowej parasolce, ale odniósł dokładnie odwrotny skutek. Przyczepa spadała ekstremalnie szybko na ziemię i na nic zdały się rozpaczliwe próby uratowania sytuacji przez Pottera. Co prawda potrafił on utrzymać przyczepę w powietrzu, lecz nie mógł tego robić, gdy kontratakował przeciwników. W końcu Hagrid wciągnął go na siedzisko motoru plecami do siebie.

            Ponownie rozgorzała walka. Harry eksplodował przyczepę, dzięki temu zwalił jednego z napastników z miotły. W odpowiedzi po raz kolejny zielone ataki zderzały się z czerwonymi odpowiedziami młodego Pottera. Siła zderzenia jednej ze śmiercionośnych klątw z oszołamiaczem zrzuciły kaptur z głowy najbliżej lecącego śmierciożercy.

            Był to młody chłopak. Jego twarz wciąż porywały pryszcze. Syriusz dostrzegł, że Harry chyba go zna, bo jego wyraz twarzy gwałtownie się zmienił. 

- Expelliarmus! - ryknął Harry.

            Syriusz nie musiał patrzeć żeby wiedzieć co się teraz stanie. Jego chrześniak zdekonspirował się z głupiej szlachetności i tego, że nie chciał zabić kogoś kogo znał, a ten nastawał na jego życie. Potwierdziły to krzyki zwolenników Czarnego Pana. Minęło kilka sekund, a Śmierciożercy zniknęli.

            Uciekający cieszyli się zgubieniem napastników, ale Black domyślał się, że ci odlecieli od nich tylko na chwilę. I rzeczywiście niedługo potem dwa ataki mające zabić minimalnie minęły swój cel. Co więcej za motocyklem frunął Lord Voldemort we własnej osobie. Frunął bez pomocy miotły, testrala czy czegokolwiek innego.

            Zrozpaczony i zdesperowany Harry ciskał czerwonymi strumieniami magii na oślep. Odpowiadały mu śmiercionośne klątwy. Jeden z śmierciożerców zwalił się z miotły trafiony Drętovtą nastolatka. Wtedy druga z postaci w szatach była już tak blisko motocykla, że tylko zdecydowana interwencja Hagrida uratowała Pottera. Półolbrzym niewiele myśląc rzucił się na miotłę Śmierciożercy. Ta nie mogła utrzymać takiego ciężaru i spadała w dół . Podobnie robił pozbawiony kierowcy motocykl.

- Jest mój! - rozległ się głos Voldemorta.

            Syriusz wiedział, że to może być decydujące o losach świata starcie.

- Avada Kedavra!

            Zielony grot ponownie wystrzelił z różdżki trzymanej przez Voldemorta. W odpowiedzi z różdżki Pottera wydobył się złoty strumień i pomknął ku napastnikowi. Ataki zderzyły się gwałtownie. Oręż trzymany przez Czarnego Pana wybuchł. Voldemort został bez różdżki, ale tego Harry nie zobaczył. Spadał w dół i nic nie mogło go uratować przed rozbiciem. Na jego szczęście skończył w błotnistej sadzawce. 

            Obraz rozmazał się. Syriusz znajdował się przed zwykłą ścianą.

- Jeśli to co tu zobaczyłem - mówił sam do siebie - to prawda, to Harry skończył właśnie siedemnaście lat, a ja to przegapiłem.

piątek, 5 lutego 2016

62. Wywiad niemieckich czarnoksiężników



Rozdział 62
Wywiad niemieckich czarnoksiężników

            Syriusz był zadzwiony wyborem miejsca, do którego teleportowała ich Lucy. Cóż, jednak mógł zrobić? Pozostawało mu tylko zostać i wraz z kobietą dotrzeć do Anglii. W ojczyźnie już czekał na niego chrześniak, który za pewne walczył teraz ze swoimi słabościami, represjami ministerstwa oraz być może nawet śmierciożarcami czy samym Lordem Voldemortem...

- Czemu tak właściwie...-zaczął Black.
- ... tu jesteśmy? - przerwała mu Lucy.

            Potwierdził skinieniem głowy.

- To jedna z niewielu miejscowości w tym kraju, do których mogłam nas teleportować - tłumaczyła kobieta - no chyba, że wolałbyś Bramę Brandenburską w Berlinie?

            Zaprzeczył ruchem głowy.

- No właśnie - potwierdziła Lucy - poza tym znam tu czarodziejską rodzinę.
- Prowadź.

            Istotnie Blueford podążała już drogą w miejsce, gdzie miała nadzieję natknąć się na znajomych magów. Kluczyła uliczkami niemieckiej wsi, aż w końcu zatrzymała się przed na wpół wyremontowanym domem.

- Znowu? - odezwał się Black.
- Europejskie standardy - odrzekła lakonicznie Lucy.

            Black nie mógł się z nią nie zgodzić. 

- Wchodzimy, ale uważaj - ostrzegała go Lucy - czarodzieje z Niemczech są bardzo specyficzni.
- Co masz na myśli?
- Zobaczysz - zakończyła tajemniczo.

            Machnęła różdżką na drzwi, które otwarły się z łoskotem. Poszli wąską ścieżką pomiędzy grządkami marchwi i pietruszki do schodów, przed którymi rosły jarzyny.

- Samowystarczalni - skwitował Black.
- Nawet nie wiesz jak bardzo - zgodziła się Blueford.

            Nagle drzwi otworzyły się z hukiem. Stanął w nich około siedemdziesięcioletni mężczyzna. Ubrany w krwiście czerwoną szatę. W dłoni trzymał różdżkę.

- Wer du bist? - zaskrzeczał staruszek.
- Lucy.
- Und wer ist er?
- Er ist Syriusz - przedstawiła go Brytyjka.

            Staruszek gestem zaprosił ich do środka.

- Chodź - rzekła Lucy i pociągnęła Blacka za przedramię.

            Weszli do staroświecko urządzonego domu. Syriuszowi mimowolnie skojarzył się z rodzinnym domem w Londynie. W przedpokoju znajdował się naturalnej wielkości portret jakiejś kobiety. Obok stał stojak na parasole. Nad nim wisiał wieszak z kilkoma pelerynami podróżnymi. Dalej szeroki korytarz prowadził do kuchni.

- Bądź miły - poinstruowała go Lucy.
- Ok.

            Weszli do kuchni. Tam poza staruszkiem znajdował się jeszcze mężczyzna około pięćdziesiątki. Jego włosy zdawały się dodawać mu jakieś 20 lat, ponieważ był całkowicie siwy. Pomimo tego twarz miał raczej gładką, z niewielką ilością zmarszczek. Ubrany był w brunatną szatę.

- Jonatan Faust XI - przedstawił się.

            Syriusz skrzywił się słysząc to nazwisko. Faustowie byli prastarym, niemieckim rodem czarodziejów. Ich czystość krwi nie budziła najmniejszych zastrzeżeń. Z tego też powodu, byli powszechnie szanowani wśród swoich angielskich odpowiedników - także Blacków. Matka Syriusza nie raz wygrażała mu, kiedy jeszcze był nastolatkiem, że jeżeli nie zmieni swoich promugolskich sympatii będzie musiała odesłać go do Faustów, by powrócił na dobrą drogę.

- Syriusz - przedstawił się krótko i uścisnął dłoń Jonatana.
- Lucy Blueford - powiedziała Lucy i także uścisnęła dłoń Niemca.

            Czarodziej obdarzył ich obojga krótkim spojrzeniem. Na pani Blueford zatrzymał się dłużej, co Syriusz uznał za naturalne, w końcu była kobietą.

- Czy my się już wcześniej poznaliśmy? - spytał Blacka.
- Wątpię.
- Wydaje mi się, że jednak była taka możliwość - zaprotestował łagodnie Faust.
- Być, może była, ale się nie wydarzyła - odgryzł się śpiewnie Syriusz - mimo to dotarły do mnie wieści o pańskiej rodzinie...

            Siedemdziesięciolatek spojrzał na Syriusza badawczo. Mrugnął ciężkimi powiekami i zapytał:

- Z jakiego rodu pochodzisz?

            Syriusz zamarł. Jeśli powie prawdę zdekonspiruje się jeszcze przed dotarciem do Wielkiej Brytanii.

- Proud - z opresji wyratowała go Lucy.

            Coś we wnętrzu Syriusza eksplodowało ze szczęście. Chciał uściskać towarzyszkę podróży. Wiedział, jednak że takie zachowanie zdradziłoby go jeszcze szybciej niż wyjawienie swojej prawdziwej tożsamości. Poza tym skoro Lucy nie podała jego rodowego nazwiska, to znaczyło, że i ona nie ufa tym Niemcom. Mimo to nie pozwolił sobie nawet na wysłanie wdzięcznego spojrzenia koleżance.

- A pan? - spytał wreszcie starca.
- Hans Faust IV - odpowiedział starzec z dumą.

            No pięknie - pomyślał Black. Wiedział, że muszą jak najszybciej opuścić ten dom. Każda sekunda w tym otoczeniu powodowała, że jego powrót mógł zostać ujawniony o wiele szybciej niż to planował. Wystarczyło, że już Lucy i jej rodzina znają jego prawdziwą tożsamość. Im zaufał, pomogli mu kiedy tego potrzebował na Dalekim Wschodzie. Faustowie w odróżnieniu od nich sprzyjali Czarnemu Panu. Gdyby powiedział prawdę ściągnęliby tu śmierciożerców, nim zdołałby wyjąć różdżkę.

- Twoi dziadkowie nigdy go nam nie przedstawili - zarzucił Hans Faust.
- Pochodzi z bocznej gałęzi - wyjaśniła spokojnie Lucy - jest moim krewniakiem w szóstej lub może nawet siódmej linii. To cud, że w ogóle ma takie same nazwisko.
- Hm... - zamyślił się starzec.
- Herbaty? - zaproponował Jonatan.
- Dwie prosimy - odpowiedziała za nich Blueford.
- Myślałem, że Niemcy piją tylko piwo - rzucił żartem Black.

            Nikt nie zrozumiał jego dowcipu. Zamiast śmiechu Hans nachmurzył się bardzo, a na czole Jonatana żyłka zaczęła niebezpiecznie pulsować.

- Podłe mugolskie stereotypy - warknął - prawdziwi czarodzieje - powiedział z akcentem na pierwsze słowo - stronią od alkoholu i innych używek. Nasza trzeźwość to nasza siła!
- Szkoda, że w Anglii nikt nie ma takiego podejścia - pochwaliła ich Lucy, chcąc zmniejszyć napięcie między mężczyznami.
- To prawda - zgodził się Jonatan.

            Sposób w jaki mężczyzna spojrzał na Syriusza, nie spodobał się temu ostatniemu. Wzrok siwowłosego wyrażał pogardę jakiej nie powstydziłby się Voldemort wobec charłaka czy "zdrajcy krwi" pokroju Artura Weasley. Łapa pomimo obrzydzenie do tego typu zachowań, postanowił nie drążyć tematu. Był wciąż zbyt zmęczony wydarzeniami w Rosji, by móc pozwolić sobie na kolejny pojedynek.

- Bitte - powiedział po niemiecku Hans podając im parującą herbatę.
- Danke - Lucy ponownie odpowiedziała za siebie i Blacka.

            Niemcy spojrzeli na nią życzliwie.

- Co tam w Anglii? - zapytał - słyszałem, że Knot nie jest już ministrem
- COOO?! - zdziwił się Black.
- Nie było nas w Anglii od kilku miesięcy - wytłumaczyła Lucy.

            Hans rzucił w ich stronę jakieś czasopismo. Syriusz rzucił spojrzeniem na jej nagłówek, a ten głosił: "Harry Potter Wybrańcem?" Zaciekawiony sięgnął po gazetę i zaczął ją ponownie czytać na głos.

Nadal rozchodzą się pogłoski o niedawnych, tajemniczych wydarzeniach w Ministerstwie Magii, w których jakoby znowu uczestniczył Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać.
            "Nie wolno nam o tym mówić, proszę nie zadawać żadnych pytań" powiedział nam pewien poruszony amnezjator, opuszczający wczoraj wieczorem gmach ministerstwa. Odmówił też podania swego nazwiska.
            Dobrze poinformowane źródła w Ministerstwie Magii potwierdziły nam jednak, że wydarzenia te miały miejsce głównie w legendarnej Sali Przepowiedni.

            Syriusz urwał w tym miejscu.

- Ujawniają wreszcie powrót Czarnego Pana w mediach? - zdziwiła się Lucy.
- Nie mają wyboru - potwierdził Jonatan.
- Jak to?
- Byłem w Londynie w zeszłym tygodniu - tłumaczył - następcą Knota został Rufus Scriemgour. Facet wcześniej był szefem waszych aurorów. Nie wyszło to chyba, jednak na dobre sprawie walki mugolaków przeciwko Czarnemu Panu - dodał tajemniczo.
- Dlaczego? - zdziwił się Black.

            Lucy spojrzała na niego bezradnie. Nie wiedział o co jej chodzi.

- Masz tam artykuł - Hans wskazał na gazetę - w którym pisze, że Scriemgour bardzo szybko pokłócił się z tym waszym najpotężniejszym wielbicielem szlam...

            Syriusz poczuł jak coś się w nim gotuje. Nie przerwał dotychczas wywodu Fausta, lecz był już bardzo bliski tego.

- ... Dumbeldore został ponownie super ważnym gościem u was - kontynuował Hans - knuje i spiskuje przeciwko Lordowi, lecz to oczywiście na nic. Mieliby szanse wygrać z wszechpotężnym Czarnym Panem, tylko wtedy gdyby panowała pomiędzy nimi jedność, zgodność i inne takie - zakończył z rozbawieniem.

            Lucy zamyśliła się na chwilę.

- Macie jeszcze jakieś ciekawe wieści? - spytał Łapa.

            Mężczyźni spojrzeli po sobie.

- Śmierciożercy, którzy walczyli tam... - tu Hans na moment się zaciął - tam... w tym miejscu, o którym czytałeś - tłumaczył koślawo - zostali złapani i siedzą w Azkabanie. - wyjaśnił beznamiętnie -  Ten cały Black został uniewinniony...
- Co? - spytali równocześnie Syriusz i Lucy.
- Zginął z rąk Lestrange - rzekł Jonatan - bronił dzieciaków. Potem wszyscy uwierzyli w bajeczki starca o tym, że Black był dobry i to ktoś inny wybił tych mugoli kilkanaście lat temu.

            Syriusz poczuł jak coś zaczyna tańczyć sambę w jego wnętrzu. Na prawdę nie mógł w to uwierzyć. Jeśli to co mówili ci Niemcy było prawdą, to możliwy był jego powrót do ojczyzny bez przeszkód ze strony aurorów i ministerstwa. Za wyjątkiem, tego że pewnie uznali go za zmarłego.

- Poza tym dementorzy co jakiś czas atakują - opowiadał dalej Jonatan - znaleziono ciało zdrajcy Igora Karkarowa w jakiejś rozpadającej się chacie. 

- Długo udawało mu się ukrywać -  zauważył Black.

            Lucy spojrzała na niego zaskoczona.

- Pamiętam, że podczas I wojny, był taki jeden - powiedział, ale zaciął się myśląc co dalej - chłopak, którego kiedyś znałem. Dołączył do śmierciożerców zafascynowany ideami Voldemorta - opowiadał o Regulusie, swoim bracie - po jakimś czasie zmiękł i się rozczarował. Odszedł od nich.
- Po jakim czasie go złapali? - spytała Lucy.
- Kilka dni potem był już martwy.

            Faustowie pokiwali głową z uznaniem.

- Porwano też waszego wytwórcę różdżek - oznajmił Hans.
- Niemożliwe! - wykrzyknął Black.
- Kto teraz będzie je produkował? - spytała Lucy.
- Są inni, ale gorsi - odpowiedział jej towarzysz podróży.

            Zmarszczyła twarz. Myślała nad czymś, kiedy odezwał się Jonatan.

- Możecie je importować od nas.
- Nie, dzięki - odparł mimowolnie Syriusz.

            Hans zachichotał.

- Na tej waszej magicznej ulicy w Londynie - zaczął gdy opanował chichot - sprzedają teraz amulety przeciwko wilkołakom, inferiusom i dementorom.
- Może wolałbyś coś takiego chłopaczku? - zapytał Jonatan - znajdę gdzieś ząbek czosnku i przyklepie ci do czoła - wybuchnął śmiechem.

            Syriusz pozostał niewzruszony na zaczepki. Lucy poklepała go po plecach tak by nikt poza nim tego nie dostrzegł. Był jej wdzięczny za wsparcie.

- Co robiliście na krańcu świata? - spytał starzec.
- Interesy mojego męża - odparła Blueford.
- Puścił cię samą z tym... dalekim krewnym!
- Nie.
- Nie rozumiem.
- Rodziną była ze mną, ale wróciła wcześniej do kraju.

            Hans kiwnął głową ze  zrozumieniem.

- Co w magicznych Niemczech? - spytała Lucy.
- Wiesz odkąd wprowadzili u nas w ministerstwie tą demokrację to dziwnie jest - powiedział Jonatan.    

            Black zdziwił się słysząc o demokracji w rządach czarodziejskich społeczności.

- Dlaczego dziwnie? - spytał.
- Minister rządzi jak rządził, ale teraz jest pod kontrolą wybrańców ludu - odpowiedział siwowłosy - 10 przedstawicieli partii pracy i 4 czystej krwi stworzyło porozumienie, które w sumie przegłosowywuje to co im pasuje. Pozostała szóstka nie ma za bardzo wpływu na ministra i jego władzę...

            Syriusz dopił herbatę. Wyłączył się z dyskusji o kwestiach ustrojowych niemieckiego Ministerstwa Magii. Próbował połączyć fakty, które przedstawił im Faust.

            Powrót Lorda Voldemorta został ujawniony. Walka w gmachu ministerstwa wyszła na jaw, ale nikt nie wiedział o jej dokładnych szczegółach. Skoro śmierciożercy zostali złapani to dzieciaki i Zakon Feniksa odnieśli tryumf. Nie wiedział jednak czy ktoś poza nim nie stracił życia. Gazety pisały o Harrym jako o "Wybrańcu", więc na bank pozostawał on żywym. Czy to samo było z jego przyjaciółmi? Co z Ronem, Hermioną i pozostałymi? Tego nie wiedział. Zmienił się minister. Nowy znał się na ściganiu czarnoksiężników, ale poróżnił się w jakichś kwestiach z Albusem Dumbeldore. Domyślał się o jakie kwestie może chodzić. Sprzymierzeńcy Voldemorta atakowali w różnych częściach kraju i zabijali tych, którzy ich opuścili. Czy to oznacza, że zapanował terror znany mu z poprzedniej wojny między siłami jasnej strony magii i jej ciemnej odmiany? Tego także nie wiedział. Wiedział jednak, że już nie długo pozna odpowiedzi na te pytania. W końcu już tylko setki, a nie tysiące, kilometrów dzieliły go od Anglii.

- Syriusz... - głos Lucy nawoływał go gdzieś z oddali.

            Syriusz powrócił na ziemię, ale czy na pewno? Wzrok mu się rozmazał. Widział częściowo, gdy czarne plamki zasłaniały mu część widoku. Poczuł jak robi mu się ciepło, a czoło pokrywa zimny pot. Nie miał pojęcia co się z nim dzieje.

- Syriusz! - krzyknęła jakby przerażona Lucy.

            Oślepiający błysk jasnopomarańczowego światła i oczy mu się zamknęły. Padł nieprzytomny na stół.