Rozdział
52
Pojedynek
Kolejnego dnia Łapa miał się spotkać
z Andre, który początkowo miał mu przekazać kontakt do ludzi, którzy są w
stanie załatwić mu powrót do Anglii, ale przy ich ostatnim spotkaniu
stwierdził, że Syriusz będzie musiał wykonać dla niego jeszcze jedno zadanie.
Myśl o tym niepokoiła wtedy Blacka, ale coś się zmieniło w tym względzie odkąd
miał już ze sobą różdżkę. Wreszcie nie był już bezbronny niczym charłak.
Mając ze sobą różdżkę i pamiętając
kilka zaklęć jeszcze z okresu bycia w Hogwarcie, szybko i bezboleśnie naprawił
swój wygląd zewnętrzny i zwędził coś do jedzenia. Idąc pod jednym z takich
samych, mieszkań w kształcie betonowych, kwadratowych brył za pomocą prostego
zaklęcia przywołującego zdobył na obiad miskę ryżu z odrobiną smażonych warzyw.
Zjadł w pośpiechu i odesłał pustą miskę właścicielowi. Zachowując przejawy
angielskiej kultury syknął wcześniej do swojej różdżki "chłoszczyć" i umył naczynie. Nigdy tak prosta i rutynowa
dla czarodzieja czynność nie sprawiła mu tak wielkiej radości.
Koło południa natknął się wreszcie
na znajomego Andorczyka. Konstantynowsky ubrany był w żółtą szatę, czerwone
półbuty i kapelusz z szerokim rondem w tym samym kolorze. Różdżkę zatkniętą
miał za pas, wykonany z ciemnobrązowej skóry.
-
Zniknąłeś gdzieś wczoraj - zagadnął go Syriusz.
-
Interesy.
Lakoniczna odpowiedź Andorczyka
wzbudziła pewny niepokój u Syriusza. Zwykle Andre był rozmowny i lubił docinać
Anglikowi, tym razem okazywał mu swoje znużenie i... coś jakby zlekceważenie
dla jego sprawy.
-
Zaprowadzisz mnie do tych ludzi? - spytał z nadzieją Black.
- Których?
-
Tych podróżujących do mojej ojczyzny.
-
Jak wykonasz dla mnie jeszcze parę spraw - odparł beznamiętnie Andre.
-
Miała być jeszcze jedna! - oburzył się brunet.
Andorczyk nie odpowiedział. Jednym,
szybkim ruchem wydobył zza pasa różdżkę i skierował jej czubek w stronę
Anglika. Nim Syriusz zorientował się co się dzieje z końcówki różdżki wydostał się
strumień czerwonego światła, który mknął już jak oszalały w stronę
zdezorientowanego czarodzieja. Black stał jak sparaliżowany, a nogi wyraźnie
odmówiły mu posłuszeństwa. Na jego szczęście czar oszołamiający minął jego
twarz o kilka centymetrów. To dało mu czas na reakcję.
- Co
ty wyprawiasz?! - wrzasnął do Andorczyka.
-
Atakuję cię! - ryknął Konstantynowsky - Rictusempra!
Tym razem, jednak Syriusz był już
gotowy na obronę. Błyskawicznie wyciągnął własną różdżkę i krzyknął:
-
Protego!
Zaklęcie tarczy spełniło swoją rolę
i obroniło Syriusza przed atakiem Andorczyka, ten jednak nie ustawał w
wysiłkach przełamania obrony Blacka.
-
Avis! - krzyknął Andre, a za nim pojawiło się stado małych ptaszków, które
ponaglone ruchem różdżki czarodzieja zaatakowało Anglika.
- Bobyllis
- syknął w odpowiedzi Syriusz i jasny żółty piorun zwęglił ptaszki nim
doleciały do niego.
W okolicy zaczęli gromadzić się już
różni przechodnie zwabieni tu widokiem pojedynkujących się czarodziejów.
Ostatni urok Syriusza zrobił na nich niemałe wrażenie. Kilku młodszych pokusiło
się nawet o przywołanie do siebie ptasiego mięsa jakim stały się zwierzaki
wyczarowane przez Andre i usmażone przez piorun jego oponenta.
-
Całkiem nieźle Black! - ryknął ochryple Konstantynowsky - a co powiesz na to? Immobilus!
Tym razem Syriusz nie zdołał
wyczarować osłony, więc musiał się ratować szybkim unikiem. Niestety w skutek
tego upadł. Nie próbował się nawet podnieść. Dałoby to bowiem zbyt wiele czasu,
atakującemu go czarodziejowi i pewnie umożliwiło mu nawet zwycięstwo, dlatego
Syriusz został na ziemi.
-
Incarcerous! - warknął Andre, a z jego różdżki wystrzeliły pędy mające związać
Blacka.
-
Incendio! - odpowiedział Syriusz i spalił szturmujące w jego stronę pędy.
-
Relashio! - iskry z końca różdżki wystrzeliły w stronę Blacka.
Syriusz znów nie bronił się przy pomocy
magii, tylko przekulał się w lewo, unikając poparzenia. Zebrani wokół ludzie
roześmiali się donośnie, a Syriusz zastanowił się dlaczego nikt nie interweniuje
widząc walczących ze sobą mężczyzn. Z drugiej strony Andre nie miał takich
problemów. Widząc chwilowe roztargnienie przeciwnika po raz drugi tego dnia
krzyknął:
- Rictusempra!
- trafił Anglika prosto w ramię.
Syriusz został przez niewidzialną
siłą pociągnięty kilka metrów do tyłu. Dodatkowo mięśnie w jego ramieniu zastygły
na moment w bolesnym skurczu, a po chwili wywołały nieuzasadniony śmiech. Obserwujący to ludzie
po raz kolejny tego dnia zareagowali salwą śmiechu. Co niektórzy zaczęli coś
głośno krzyczeć, niestety Black nie znał ich języka i nie wiedzą o co im
chodzi, ani nawet do kogo są skierowane ich wypowiedzi.
-
Serpensortia! - ryknął tymczasem Konstantynowsky i z jego różdżki wydostał się
ogromny wąż, który popełzł powoli w stronę Blacka.
Uroki, którymi pojedynkowali się do
tej pory były stosunkowo niegroźne. Teraz, jednak napastnik wyczarował węża,
który jeśli wydostanie się spod kontroli maga może narobić sporych szkód i to
niekoniecznie wśród walczących. Syriusz postanowił działać i nie ograniczać się
już tylko do działań defensywnych.
-
Bombarda maxima! - krzyknął Syriusz, a wąż eksplodował na miliony kawałków.
Twarz Andorczyka wykrzywiła się w
grymasie. Widocznie był pewien, iż jego wąż rozwiąże problem mniej lub bardziej
humanitarnie. Widząc to Syriusz nie mógł powstrzymać śmiechu.
-
Taki jesteś rozbawiony? - sapnął Andre - Glacius!
Z różdżki napastnika pomknął
strumień lodu, który prawdopodobnie zamroziłby Syriusza, gdyby ten nie
odpowiedział zaklęciem tarczy, które po raz kolejny tego dnia ocaliło mu życie.
-
Orbis!
Tym razem Black nie zdołał
zareagować, ani nawet wymyślić jak mógłby się obronić. Nim zorientował się co
powoduje ten czar, został otoczony przez świetliste kręgi o jasnoniebieskiej
barwie. Nie mógł się ruszyć. Wpadł w
pułapkę bez wyjścia. Zdali sobie sprawę również obserwujący ich gapie, z
których co mniej odważni zaczęli wracać tam skąd przybyli i rozmawiać z równie
tchórzliwymi znajomymi o pojedynku, które właśnie dane im było obejrzeć.
W tym czasie Andre podszedł powoli
do Syriusza. Stanął od niego w odległości niecałego metra i napawał się
widokiem zwycięstwa. Syriusz nie chciał dać mu tej satysfakcji i ze wszystkich
sił starał się patrzeć w bok. Spętany magicznymi kręgami, nie mógł nawet
skierować różdżki w stronę przeciwnika. Nie miał już szans żeby jednym cudownym
urokiem zmienić wynik starcia na swoją korzyść. Zamiast patrzeć na tryumfatora
skupił się na rozchodzącej się publice.
Większość stanowili rdzenni
mieszkańcy Azji. I to właśnie oni w większości opuścili już to miejsce. "Niech
sobie idą!" - pomyślał Black. Wiedział , że szanse na to, iż ktoś z nich znał angielski są bliskie
zeru. Obok dostrzegł małą grupkę
murzynów, lecz nim zdołał coś powiedzieć, również i oni opuścili już miejsce
walki. Na szczęście obecne były również dwie czarownice o europejskich rysach
twarzy. Towarzyszył im staruszek, który odznaczał się najjaśniejszą cerą w
całym towarzystwie.
-
Przegrałeś Black - powiedział Andre jakby liczył, że dzięki temu coś się zmieni
- muszę przyznać, że broniłeś się dzielnie niczym uczniak - zakpił w żywe oczy
- nie użyłem żadnego uroku jakiego nie znałby porządny uczeń Hogwartu, a ty
miałeś takie problemy z obroną... Beznadzieja - rzekł po czym roześmiał się
okrutnie.
Do tej pory Black miał złudzenie, że
nie było tak źle, ale musiał przyznać, że rzeczywiście żadne wyszukane klątwy
nie zostały rzucone przez Andorczyka. Na każdą miał przygotowaną obronę - z
wyjątkiem jednej. Sądził nawet, że spopielenie piorunem ptaszków to całkiem
ciekawe rozwiązanie, tak samo jak rozsadzenie węża w powietrze.
-
Niech pan tak nie kpi - dobiegł go kobiecy głos.
-
Właśnie - poparł ją kolejny - to był dobry, uczciwy pojedynek.
Syriusz podniósł głowę. Zobaczył, że
obok Konstantynowskiego stoją owe dwie kobiety i ich stary towarzysz. Obie
miały ciemne, długie do ramion włosy, lecz jedna miała kręcone, a druga proste.
Ta w prostych włosach miała duże, ciemnoniebieskie oczy, a druga o wiele mniejsze o piwnej barwie.
Niebieskooka miała zgrabny nosek, z kolei nos jej koleżanki był za duży i zbyt
haczykowaty - w opinii Syriusza. Poza tym nie różniły się prawie wcale.
-
Kim jesteście? - spytał ich Andre.
- To
są - zaczął stary czarodziej i chrząknął - Helena Yronwood - wskazał na tę z
ładnym nosem - oraz Lucy Blueford - wskazał na tą z brzydkim nosem - ja jestem
ich dziadkiem i nazywam się Angelos Prod.
-
Fajnie, fajnie - zakpił Andre - ale czego do diabła chcecie?
-
Dowiedzieć się co pan zamierza zrobić z tym człowiekiem - odpowiedziała Helena
Yronwood i wskazała na uwięzionego Blacka.
Znużony Konstantynowsky pokiwał
bezradnie głową.
-
Nic nie dadzą zrobić w spokoju - powiedział i westchnął - to co zrobię zależy
od jego postępowania.
-
Czyli? - dopytała Helena.
-
Wyboru - sprecyzował coraz mniej cierpliwy Andre.
-
Jakiego? - zachowanie kobiety było coraz bardziej natrętne.
-
Myszko może odpuść trochę, co? - wtrącił jej dziadek.
-
Ani myślę! - zaprotestowała z niespotykaną u tak pięknych kobiet gwałtownością
Helena - nie będzie żadnego trzymania ludzi w klatkach w mojej obecności!
Gdzieś z tyłu jej siostra
westchnęła.
-
Znowu zaczyna te swoje magiczno radykalne gadki - szepnęła do Proda.
- O
co chodzi? - spytał zdziwiony Andre, lecz nikt nie raczył mu odpowiedzieć, gdyż
wnuczki Angelosa rozpoczęły żarliwą kłótnię i nie zwracały na nic innego uwagi.
Sam pan Prod patrzył na nie wyraźnie
zirytowany. Nie robił, jednak nic żeby je powstrzymać. Black nie był w stanie
odróżnić co dokładnie mają sobie do powiedzenia kobiety, gdyż ich szczebiot
skutecznie mu to uniemożliwiał.
-
Silencio - powiedział w końcu Andorczyk i dwoma zaklęciami uciszył kobiety.
Jeszcze przez chwilę ruszały
żywiołowo ustami, ale nie wypłynęło z nich ani jedno słowo. Nim to odkryły omal
nie doszło między nimi do rękoczynów i rwania sobie nawzajem włosów z głowy. W
pewnym momencie spojrzały na siebie
zdumione i zamknęły równocześnie buzie, wielce na siebie obrażone.
Black zdał sobie w tym czasie
sprawę, że gdzieś już słyszał o magicznym radykalizmie. Tylko kiedy to było?
Nie potrafił sobie przypomnieć odpowiedzi na to pytanie.
-
Przywróć im głos - słowa starego Angelosa sprowadziły go do rzeczywistości.
Kolejny ruch różdżką przez Andre i
obie kobiety znów mogły mówić, choć wraz z powrotem tego przywileju nie
sprawiały wrażenia jakby miały z niego zamiar skorzystać.
- To
co z nim zrobisz? - Prod dopytał Andorczyka.
-
Pojmałem go i zagonię ostro do roboty - powiedział beznamiętnie, tak jakby
mówił o tym jaka jest dziś pogoda.
- Co
zrobisz? - warknęła przez zaciśnięte zęby Helena.
"Oho znowu się zaczyna" -
pomyślał coraz bardziej rozbawiony Black, ale nie dał tego po sobie poznać,
ponieważ humory kobiety mogły wybawić go od wykonywania kolejnych zachcianek
nieprzewidywalnego Europejczyka.
-
Masz z tym jakiś problem lala? - odburknął Andre.
-
Jak ty do niej mówisz pajacu? - wtrąciła natarczywie Lucy Blueford.
-
Uważaj co mówisz parszywa jędzo - odciął się Konstantynowsky.
Syriuszowi cała sytuacja
przypomniała kłótnię małych dzieci, które bawiły się razem w piaskownicy, aż
nagle jedno z nich zapragnęło mieć zabawkę drugiego.
-
Finite - powiedział cicho Prod i uwolnił Syriusza z pułapki.
Andre był tak pochłonięty ubliżaniem
obrażających go dziewczyn, że nawet nie zareagował. Nie zobaczył też jak
staruszek podchodzi do Syriusza i mówi coś do niego...
- Za
rogiem jest nasz dom - tłumaczył Angelos Blackowi - przed drzwiami wejściowymi,
na ławce przy chodniku będzie moja żona. Idź tam i powiedz, że zaraz przyjdę z
dziewczynami.
- A
co z wami?
-
Nie martw się o nas.
-
Dobrze i...
-
Podziękujesz później - przerwał Prod - no uciekaj stąd!
Syriusz zerwał się biegiem we
wskazanym mu kierunku. Do najbliższego zakrętu było ładnych kilkadziesiąt
metrów, ale przy obecnym pochłonięciu Andre kłótnią z kobietami mógł tam
dotrzeć niemal nie zauważony. Wybiegając z miejsca pojedynku słyszał jeszcze
jak jedna z kobiet wyzywa Andorczyka od "bezmózgich gównojadów".
Syriusz zaśmiał się pod nosem i pobiegł dalej, mijając zaskoczonych jego
widokiem Chińczyków, którzy raczej widzieli go wcześniej jak walczył z innym - dla
nich - obcym.
W niecałą minutę dobiegł do zakrętu.
Chwila namysłu gdzie powinien skręcić. Myślał przez moment gorączkowo, dopóki
nie zdał sobie sprawy, że nie wie gdzie powinien skręcić. Zaczynał już wpadać w
popłoch, gdy przypomniał sobie słowa o staruszce na ławce przed domem. Spojrzał
w lewo. Przed szeregiem małych domów, jedno lub co najwyżej dwurodzinnych nie
było żadnej ławki. Zerknął w drugą stronę. Dwa domy od zakrętu była pierwsza z
ławek. Kawałek dalej kolejna i, kolejna i jeszcze jedna. Na drugiej z nich
odpoczywała starsza kobieta. Syriusz podbiegł do niej.
-
Dzień dobry - przywitał się - nazywam się Syriusz Black i pani mąż kazał mi tu
poczekać na niego i pani wnuczki - tłumaczył szybko i chaotycznie - oni zaraz
tu będą... tylko coś załatwią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz