Syriusz Black

Syriusz Black
Cudowne Ocalenie

niedziela, 23 marca 2014

45. Wyjście z cienia



Rozdział 45
Wyjście z cienia

            Syriusz ucieszył się z powstania nowego tworu na skostniałej scenie politycznej w magicznej Wielkiej Brytanii. Ruch Wolności i jego postulaty dawały mu szanse jeszcze kiedyś wyjść na wolność i żyć w miarę normalnie. Lider Ugrupowania, Thomas Fox zachęcał ministra Knota do wzięcia udziału w debacie, wzorowanej na tych jakie mugole przeprowadzają przed wyborami do swoich parlamentów. Korneliusz K. nie chciał co prawda o tym słyszeć, ale i sam inicjator akcji nie do końca miał pomysł o czym miałby debatować z władcą czarodziejów. Koniec końców w ostatnim numerze "Głosu Wolnościowych Obywateli" wzywał do rozmowy o bieżących sprawach, w tym opinii Albusa Dumbeldore o powrocie Voldemorta. Niestety Knot nie wyraził zgody, a do tego w ostatnim wywiadzie "Proroka Codziennego" jego asystent Percy Weasley oznajmił, że wolnościowcy są niespełna rozumu wierząc w to co bredzi dyrektor Hogwartu.

- Znowu czytasz o tych zarzutach wobec Knota? - zgadnął do Lupin.
- Taaak - odrzekł, ziewając.
- Pocieszę cię - zaczął tajemniczo Remus - Jack Woland chce stworzyć kolejne ugrupowanie polityczne, a wiesz jakie on ma poglądy?
- Nie, nie znam go.
- To taki młodszy Barty Crouch.

            Syriusza przeszył dreszcz i oblał zimny pot na czole. Wszystko to nastąpiło natychmiastowo i bez żadnego ostrzeżenia. Dziwiły go samego te objawy. Do tej pory sądził, że wyzbył się już emocji związanych z wspomnieniami bezprocesowego zesłania na niemal całe życie do Azkabanu.

- I co? - spytał oschle.
- Chciałby bezpardonowo walczyć z czarnoksiężnikami. No dobra, ale muszę cię uspokoić nasi ludzie informują, że nie byłby za tym żeby zsyłać do Azkabanu bez wyroku...

            Syriuszowi ulżyło, chociaż sam nie wiedział dlaczego się tym przejął.

- ... ogólnie chłopak jest za pozbyciem się dementorów, a nawet wybiciem ich co do jednego.
- Tu ma rację!
- Ciekawy ma światopogląd, może się nam jeszcze przydać w przyszłości, chociaż sądzę że ten jego radykalizm bardziej by przemawiał do młodzieży zamkniętej w Hogwarcie, gdzie Umbridge odcięła ich od niewygodnych dla ministerstwa źródeł informacji o świecie.
- Biedny Harry.
- Nie tylko on - zauważył Remus.

            Syriusz spojrzał w okno. Pogoda tego majowego dnia była w Londynie wyjątkowo ładna. Słońce świeciło przyjemnie w szyby domów i twarze przechodniów w zatłoczonym centrum i na opustoszałych okolicach Grimmauld Place.

- Gdyby tak, tylko obalić Knota... - rozmarzył się Black.
- Nie mamy na to szans - sprzeciwił się Remus - poza tym Albus nie pójdzie na coś takiego. Obaj wiemy, że obalić Knota możemy tylko zbrojnie, a atak na ministerstwo to byłoby samobójstwo. Aurorów jest zbyt dużo, nawet już nie mówię o zwykłych pracownikach ministerstwa, którzy też sprzeciwiliby się nam w razie zborjnego wtargnięcia do ministerstwa. Jest nas zbyt mało i...
- Dobra, już dobra. Tak się tylko zamyśliłem co by było gdyby.
- Chyba, że tak.

            Znudzony Syriusz poszedł do swojego pokoju. Tam przebywał cały czas, aż do pory obiadowej. Kiedy zszedł na dół, byli tam już - poza Lupinem - Tonks i Moody. Szalonooki swoim magicznym okiem wertował wszystkie pokoje w domu, na wypadek gdyby jakiś śmierciożerca przypadkiem dostał się do środka i złamał wszystkie zabezpieczenia przygotowane przez niego samego i innych członków tajnej organizacji.

            Tonks siedziała obok Remusa i w milczeniu czytali GWO, pozostawione na blacie przez gospodarza. Kuzynka Blacka ubrana była w wytarte jeansy i białą koszulkę z oszczędnie wyciętym dekoltem. Ubrana była typowo po mugolsku, nawet zadziwiająco dokładnie jak na czarodziejkę, pochodzącą ze starego magicznego rodu. Mimo to z drugiej strony jej ojcem był mugolak, Ted Tonks. Tego południa włosy Dory były kruczoczarne i proste, sięgały jej tylko do obojczyków. Miała w nie wpięte kilka wsuwek.

- Witaj kuzynie - przywitała się z nim.
- Czołem Black - zawtórował jej podstarzały auror.
- Cześć. Co tam na wolności? - spytał z przekąsem Łapa.

            Tonks i Lupin spojrzeli po sobie, a Moody obrócił swoje oko w ten sposób, że patrzył teraz na to co dzieje się za swoimi plecami. Nikt z obecnych nie lubił widoku tylnej części gałki ocznej Alastora. 

- Mógłbyś tego nie robić - zganiła go Tonks.
- Przezorny zawsze ubezpieczony - odrzekł Moody.
- Kto nie ryzykuje, ten nie je - odcięła się kobieta.

            Syriusz poczuł się jakby ktoś zdzielił go obuchem w łeb. Wiedział, że słowa Dory nie były kierowane do bezpośrednio do niego, ani nawet pośrednio, ale i tak zabolały go.

-Wybacz - powiedziała do niego kuzynka, którą najwyraźniej Lupin trącił mało dyskretnie łokciem.
- Jedzmy - powiedział od razu po tym Remus i spojrzał znacząco na przyjaciela.
- Tak jedzmy - odrzekł brunet - nic mi nie jest - rzucił krótko w stronę krewnej.

            Remus przywołał do stołu w jadalni sporą wazę z parującym jeszcze mięsem w sosie ostro- pomidorowym. Zaraz za wazą na blacie wylądował półmisek z drobnym ryżem i miska z sałatką z kapusty pekińskiej, kukurydzy itp.

- Smacznego wszystkim - powiedział Remus, ale nie zaczęli jeszcze jeść. 

            Moody musiał, bowiem sprawdzić czy ktoś nie podrzucił im trutki na szczury do posiłku. Kiedy się upewnił, wyjął małą piersiówkę z wewnętrznej kieszeni zniszczonego prawie w całości płaszcza, który cały był już prawie pocerowany i połatany. Z pewnością wiele z tych śladów to pamiątki po czarnoksiężnikach, których wyłapał i pokonał właściciel, ale równie wiele musiało powstać w skutek jego mani prześladowczej oraz urojeń o czyhających na niego niemal wszędzie wrogach. Co akurat było tylko częściowo prawdą. Wróg czekał na wszystkich nich razem i każdego z osobna, jednakże jak do tej pory był bardzo dobrze zakamuflowany i głęboko zakonspirowany. Nawet wywiadowcy ministerstwa, którzy na polecenie co bardziej rozgarniętych w tajemnicy przed własnym szefem szukali śladów powrotu Czarnego Pana nie znaleźli nic. Jedynym wyjątkiem był brak szczątków ojca Voldemorta w swoim grobie, ale że był trupy nie mogą ożyć nikt nie przejął się tym jakoś bardzo. W razie czego i tak wszystko można było zrzucić na Dumbledore'a i Pottera.

            Kiedy skończyli jeść, Moody powiedział:

- Muszę iść na partol.
- Remus chodź na mały spacer - powiedziała Tonks do wilkołaka.
- Ok, ale tylko na krótki.

            Syriusz zły, że musi znów sam zostać w tej znienawidzonej posiadłości kiwał tylko głową na znak, że nie ma nic przeciwko temu.

- Będziemy już niedługo, zobaczysz - zapewniała go Dora.
- Ok, ok. Idźcie już! - ponaglił ich Syriusz.

            Kiedy wszyscy wyszli. Łapa pogrążył się w samotności. Wydobył różdżkę w wewnętrznej kiszeni szaty, którą miał na sobie i za jej pomocą posprzątał po obiedzie. Stworka znów nie było. Przepadł nie wiadomo gdzie i z kim. Porządki zajęły Łapie góra kilka minut. Po tym czasie udał się do salonu. 

            Kiedy szedł korytarzem, wydawało mu się, że ktoś lub coś przemknęło po schodach, ale gdy mrugnął i obraz się mu wyostrzył zdał sobie sprawę, że to było przywidzenie. Udał się, więc do salonu i wyjął z barku półlitrową butelkę Ognistej Whisky. Zaklęciem przywołał z kuchni szklankę i napełnił ją w połowie. Usiadł na nieco już zakurzonym fotelu i powoli sączył trunek.

            Pijąc myślał o tym co może się zdarzyć i o swoim testamencie. Syriusz tak bardzo zdołowany był wizją ciągłego przesiadywania w domu, że uwierzył już - chyba - w to, iż może zginąć kiedy tylko opuści Grimmauld Place numer 13. W związku z tym kilka dni temu napisał swój testament. Będącego na górze hipogryfa zapisał Hagridowi, który był gajowym w Hogwarcie. Natomiast całą resztę przeznaczył dla swojego chrześniaka. Może i nie był zbyt dobrym ojcem chrzestnym, ale gdyby tylko ktoś dał mu kiedyś szanse z pewnością by ją wykorzystał. Niestety nie stało się tak i pozostały mu tylko prezenty, którymi mógł obdarować młodego Pottera.

            Krótką chwilę po tym jak skończył pić z góry dobiegł go dramatyczny głos Hardodzioba. Nie zwiastowało to niczego dobrego, ale dawało chociaż kilkadziesiąt minut czegoś pożytecznego do roboty. Być może zwierzak znowuż zahaczył o coś skrzydłem i trzeba mu zmienić opatrunki. Wchodząc po schodach, Syriusz minął się ze Stworkiem.

- Co tu robisz?
- Schodzę - odparł zgodnie z prawdą skrzat swoim skrzekliwym głosem.
- Zjeżdżaj na dół i czekaj tam na mnie!
- Tak jest sir - zapiszczał skrzat - mój plugawy pan nie jest godzien rozkazywać wiernemu słudze swojej pani. Ach gdyby tak...
- Ale to już! - Syriusz tracił nad sobą panowanie.

            Stworek zniknął z cichym pyknięciem. Łapa poszedł samotnie do pokoju przemianowanego na stajnię Hardodzioba. Kiedy wszedł tam, ujrzał że hipogryf leży na podłodze ranny w skrzydło. Syriusz szybko zbiegł po schodach po apteczce. W drodze domyślił się, że to wszystko sprawa Stworka. Policzy się z nim później. Dotarł szybko. Wziął co potrzeba. Z tego wszystkiego zapomniał, że mógł użyć magii. Pobiegł co sił w nogach znów na górę. Obmył skrzydło wodą utlenioną i eliksirem dezynfekującym. Zapomniał bandaża. Tym razem, jednak pamiętał o tym do czego służy różdżka. Przywołał opatrunek z dołu. Przy okazji wywołał lekki hałas, ale i tak nie przeszkadzało to nikomu. Był w końcu sam w domu. Opatrzył nie bez problemów zwierzę i schodził powoli na dół.

            Poczuł wtedy wibrowanie w kieszeni u spodni. Zawsze nosił tam dwukierunkowe lusterko. Kiedy był w szkole używali ich z Jamesem do komunikowania się podczas oddzielnych szlabanów. Całkiem niedawno Zakon stworzył kolejnych kilka tych cudownych urządzeń. Jeszcze potem Łapa przekazał jedno z pierwszej pary swojemu chrześniakowi. Mimo to jeszcze nigdy nie kontaktował się z nim w ten sposób. Miał nadzieję, że to Harry, a nie na przykład Sewerus Snape. Wyjął ostrożnie szkło z kieszeni i spojrzał w nie. Niestety był to mistrz eliksirów.

- Czego chcesz? - warknął do lusterka.
- Mały Potter martwi się o swojego koleżkę, więc patrzę czy jeszcze żyjesz.
- Co z Harrym?! - ryknął Black, wyjmując różdżkę z kieszeni.
- Nic - odparł Snape - został przyłapany jak kontaktował się z tobą przez kominek w gabinecie Umbridge - wyjaśniał tłusto włosy z mściwym uśmieszkiem na twarzy.
- Czemu miałoby mi coś być?
- Bo Potter miał taką wizję w swojej chorej głowie - zakpił Sewerus - jeśli nic ci nie jest to wracam do ratowania skóry tego bachora.
- Nie waż się tak o nim mówić!
- Bo co?
- Bo się z tobą policzę smarku!
- Ok, ok - Snape udał przerażonego i jego odbicie zniknęło z lustra.

            Łapa nie wiedział co o tym myśleć. To znaczy o tej wizji Pottera, która nie miała nic wspólnego z prawdą. Kiedy doszedł na dół byli już tam Remus, Tonks i Moody.

- Kingsley będzie tu za kilka minut - powiedziała Dora.
- Dlaczego? - spytał Black.
- Harry i Hermiona poszli z Umbridge do Zakazanego Lasu  - wyjaśniał Remus - myślimy, że mogą potrzebować naszej pomocy.
- Chcecie się ujawnić?
- Chcemy żeby Potter żył - zagdakał Alastor.

            King pojawił się na Grimmauld Place po około pięciu minutach. Ubrany był w szary płaszcz, pod którym skrywał nowiutki smoking. Wyjaśnił lakonicznie, że przebywał wśród mugoli i musiał się nie wyróżniać.

            Po krótkiej chwili, Black podał zebranym herbatę. Wszyscy siedzieli w milczeniu i wyczekiwali na to co ma się stać. Tylko Remus pił spokojnie napój. Po upływie kolejnych kilku minut reszta podążyła za jego przykładem. Pili w milczeniu, niektórzy bardzo szybko jak Tonks, inni wolno jak Syriusz. Moody nie ruszył kubka, tylko łyknął ze swojej piersiówki.

- Wybacz zapomniałem o tym - sapnął Black.
- Mam nadzieję, bo inaczej uznałbym, że pragniesz mnie otruć - powiedział w charakterystyczny dla siebie sposób Moody.

            Wszyscy już wypili herbatę - z wyjątkiem gospodarza - kiedy Sewerus Snape przesłał im kolejną wiadomość z Hogwartu. Tym razem informował o tym, że Harry i jego towarzystwo uciekli ze szkoły i prawdopodobnie będą podróżować do samego ministerstwa. 

- To na pewno zasadzka! - ryknął Black - musimy tam ruszać!

            Palił się do akcji. Zdecydowanie zbyt długo trzymali go w tym zamkniętym na cztery spusty od zewnątrz - dla niego - domu. Wreszcie będzie mógł rozprostować kości.

- Nie powinniśmy tam lecieć, nie mając pewności, że są na pewno tam gdzie są - powiedział nieco chaotycznie Alastor.
- Musimy mieć pewność, że tam są - dodał Shacklebolt.

            Murzyn mówił swoim typowym głębokim basem. W jego słowach było coś co kazało uwierzyć w to, że ma on rację.

- Wiem jak to zrobić - zaperzył się Black i wybiegł z pokoju.

            Zebrani myśląc, że pędzi on do drzwi ruszyli za nim. Moody celował w niego właśnie, wydobytą pośpiesznie różdżką, gdy Syriusz zatrzymał się przed pustym płótnem w ramie. Wydobył swoją różdżkę i powiedział do Alastora, obracając ku niemu kąt oka:

- Schowaj to.

            Uczynił to niechętnie, a Syriusz popukał różdżką w ramy portretu, który znajdował się tu, kiedy miał na to ochotę. Upewniwszy się, iż wszystko jest w porządku powiedział:

- Fineasie - nic się nie stało, więc powtórzył - Fineasie!

            Na płótnie pojawił się Fineas Nigellus, jeden z przodków Syriusza, który został dyrektorem Hogwartu wiele lat temu. Od chwili swojej śmierci miał dwa portrety. Jeden w gabinecie dyrektorskim, a drugi w domu rodu Blacków.

- Czego chcesz mój krewniaku? - spytał przesłodzonym głosem - od lat nie wzywał mnie nikt bym przybył do tego domu.
- Sprawdź dla mnie czy grupka dzieciaków nie wtargnęła właśnie do ministerstwa. Szczególnie interesuję mnie poziom z Departamentem Tajemnic. Zrobisz to?
- Nie.
- To bardzo ważne dla Dumbeldore'a.
- Skoro tak, zrobię to, ale biada ci jeśli mnie oszukujesz.

            Zniknął. Zakonnicy oczekiwali na niego w zniecierpliwieniu. Nie trwało to długo. Już kilka minut potem w ramach portretu pojawił się Fineas.

- Są tam - powiedział tylko i zniknął.
- Idziemy tam - rozkazał Moody.

            Czarodzieje migiem ubrali płaszcze podróżne. Dobyli różdżki i wybiegli z domu. Syriusz krzyknął tylko będąc w korytarzu.

- Stworek zamknij dom!

            Biegł za innymi członkami Zakonu. Zatrzymali się dopiero przed podestem.

- Ty nie idziesz - oświadczył Łapie Alastor.
- Bo?
- To niebezpieczne i Albus by tego nie chciał.
- W dupie to mam. Idę!
- Syriuszu - zaczął Lupin - nie sądzę żeby...
- Nie obchodzi mnie to Remusie - przerwał mu gwałtownie Black - idę i koniec. Kropka. Możecie sobie tak dyskutować do jutra, ale tracimy tylko czas.

            Członkowie organizacji mającej w nazwie Feniksa, dyskutowali nad tym jeszcze chwilę, ale widząc determinację w oczach Syriusza odpuścili sobie. Zamiast się kłócić teleportowali się przed budkę telefoniczną, którą zjeżdża się do gmachu ministerstwa. Z trudem wepchnęli się do budki i Kingsley wybrał odpowiedni numer. Podał cel podróży "Interwencja". Teraz mogli zjechać do podziemi.

            Na dole było pusto i ciemno. Popędzili co sił w nogach w stronę windy i zjechali na najniższy poziom. Napis przed wyjściem z windy mówił ""Departament Tajemnic". Poszli prosto korytarzem do pierwszych drzwi. Moody upewnił się za pomocą swojego oka, że nikogo za nim nie ma i przekroczyli je.

            Znaleźli się w wielkim, kamienistym pomieszczeniu. Kształt pomieszczenie zdawał się być okrągły. Ściany, podłoga, sufit i wszystko inne były tu czarne. Tonks mruknęła "lumos" i oświetliła swoją różdżką pomieszczenie. Wtedy drzwi zaczęły wirować wokół komnaty i zmieniły swoją lokalizację.

- To ma nam utrudnić wybranie dobrej drogi - powiedział Moody - ale mam na to sposób.

            Ponownie magiczne oko podstarzałego aurora zlustrowało co znajduje się za drzwiami. Trwało to chwilę i zapytał Kinga.

- Co powinno się znajdować w następnej komnacie?
- Nie wiem.

            Moody już nic nie powiedział. Wybrał drzwi, które znajdowały się za ich plecami. Położył dłoń na ich powierzchni i pchnął. Syriusz nie miał pojęcia skąd zastępca Albusa miał pojęcie jakie drzwi wybrać. Przeszli do kolejnego z pomieszczeń, które zawierało coś wyglądającego jak mózgi w kształcie meduz.

            Black zauważył gdzieś w dali jak paru śmierciożerców otacza Rona. Nim zdążył zareagować Kingsley, Tonks i Lupin natarli na nich oszołamiaczami. Syriusz przedarł się przez teren ostrzału do dzieciaków i spytał:

- Gdzie Harry?

            Ron nie odpowiedział.

            Szybko pobiegł jedynym możliwym wyjściem - po schodach - i zobaczył jak kolejni zwolennicy Voldemorta otaczają Pottera. Wśród nich byli na pewno Lucjusz Malfoy, Dołochow i Bellatriks Lestrange.

- Koniec z targami - rzekł Malfoy, a jego blada twarz zarumieniła się z uciechy. - Przecież widzisz, że nas jest dziesięciu, a ty jesteś sam... a może Dumbledore nie nauczył cię liczyć, co?
- Nie jez sam! - krzyknął ktoś nad nimi. - Ba jeżdżę bnie!

         Łapa dostrzegł jak niewiadomo skąd pojawia się Neville Longbottom. Chłopak próbował oszołomić wrogów, ale w skutek wybitych zębów nie potrafił wypowiedzieć właściwie formuły zaklęcia. Nie pomógł Wybrańcowi. Neville dyskutował z Potterem o tym czy powinien opuścić salę czy nie. Rozwścieczyło to Bellatriks - a może ona po prostu lubiła torturować członków tej rodziny? W każdym razie brunetka potraktowała chłopaka cruciatusem. Malfoy ponowił groźbę do Pottera i wtedy Syriusz wkroczył. Ale zrobił to nie tylko on. Tonks wyprzedziła go i zaatakowała Lucjusza, ten ledwo uszedł przez jej próbą oszołomienia go. Czerwony promień minął o cal.

            W tym czasie Harry uciekł z podwyższenia.  Black zauważył tylko jak jego chrześniak pyta o coś kolegę i na więcej już nie miał czasu - Black, nie Harry. Zaatakował go jakiś nieznany śmierciożerca. Łapa odpowiedział mu próbą oszołomienia go. Nie trafił. Pogrążyli się w walce. Oponent chciał zabić, jednak Syriusz wykazywał się nie lada refleksem i nie dawał mu szans na to. Kontrował też czerwonymi promieniami, od czasu do czasu krzycząc "drętwota". Kątem oka zauważył jak Harry oszołamia Macnaira - kata z ministerstwa. W tym czasie Syriusz i nieznany śmierciożerca wymieniali się całą serią różnych klątw, a świetliste promienie miedzy nimi pojawiały się tak szybko, że trudno było rozróżnić kto czym atakuje i kiedy. Wreszcie członek Zakonu Feniksa trafił przeciwnika klątwą udaru. Nie sprawdzał czy osiągnął pełny efekt czy tylko częściowy - to nie było ważne.

            Trochę dalej Dołohow przymierzał się do poskromienia Pottera. Nim grot zaklęcia śmierciożerców trafił w Harry'ego, Łapa syknął "protego". Zaklęcie tarczy powstrzymało czarnoksiężnika. Łapa ruszył na wroga z zaklęciem oszołamiającym, a ten się uchylił. Syriusz kontynuował ofensywę przez próbę rozbrojenia, wysadzenia w powietrze posadzki pod Dołohowem i kolejnego oszołomienia. Żadna próba nie odniosła skutku. Co więcej wróg ruszył do ataku, który Syriusz dość łatwo powstrzymał przeciw klątwami.  W skutek tego zaczęli wymieniać się urokami, co przerwał dopiero sprawny atak Pottera, który powalił Dołohowa na posadzkę.

- Nieźle! - krzyknął Syriusz, przyginając głowę Harry’ego, bo mknęły ku nim dwa oszałamiacze. - A teraz zmykajcie z...

            Obaj zrobili unik. Strumień zielonego światła prawie musnął Syriusza. Black zobaczył, jak stojąca w połowie amfiteatralnego zagłębienia Tonks stacza się w dół ze stopnia na stopień, a Bellatriks biegnie ku walczącym z triumfalnym uśmiechem na twarzy. 
 
- Harry, trzymaj przepowiednię, łap Neville’a i uciekaj! - ryknął Syriusz, biegnąc na spotkanie Bellatriks.

            Już poruszając się w stronę kuzynki, natarł na nią drętwotą. Nie trafił, klątwa odbiła się od ściany i trafiła rykoszetem w powracającego do żywych Macnaira. "Lepsze to niż nic" - pomyślał Black i uniknął kolejnego śmiertelnego promienia zwolenniczki Voldemorta. Odpowiedział jej tym samym - nie wyszło. Wymieniali się zielonymi grotami zaklęć. Byli w całości skoncentrowani na zabiciu drugiej osoby, chociaż Syriusz czasami próbował też oszołomić kuzynkę, która jak cała reszta rodziny wyklęła go. Tak był pochłonięty walką, że nie zobaczył jak pojawia się Dumbeldore czy też jak on sam zbliża się do tajemniczego kamiennego łuku.  Syriusz uniknął właśnie czerwonego strumienia i powiedział szyderczo:

- No, dalej, postaraj się, przecież potrafisz! - ryknął, a jego głos potoczył się echem po kamiennej sali.

            Drugi promień trafił go prosto w piersi. Zachwiał się. Zatoczył w stronę łuku. Czuł jak ciało wygina mu się w okropnym grymasie, a on sam pozostaje z uśmiechem, który zastygł mu na ustach. Upadał powoli w stronę łuku. Ciemna zasłona tkwiąca pod nim pochłaniała stopniowo jego ciało. W końcu zrobiła to kompletnie. Jego ciało opuściło tamten świat...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz