Syriusz Black

Syriusz Black
Cudowne Ocalenie

piątek, 21 marca 2014

44. Thomas Fox i Ruch Wolności



Rozdział 44
Thomas Fox i Ruch Wolności

            Remus zbliżył się bardzo do Tonks. Od tej pory spotykali się znacznie częściej niż do tej pory. Raz nawet Syriuszowi zdarzyło się słyszeć jednoznaczne dźwięki z nieużywanej już od wielu lat sypialni jego brata, nieboszczyka. Łapa coraz bardziej wyczekiwał na jakiś błąd bądź potknięcie się sił wroga. Niestety jak do tej pory Syriusz nie dostąpił szansy walki z wrogiem, ani też ujawnienia się przed światem czarodziejów wraz z prawdą o zdradzie Glizdogona i jego sprzedaży przyjaciół za kilka lat dłuższego, choć marnego życia.

            Syriusz wiele razy zastanawiał się jak Peter mógł tak okropnie postąpić. Oczywiście, gdyby Glizdogon został złapany przez śmierciożerców - o samym Voldemorcie nie mówiąc - i w wyniku tortur, porwania bliskich czy innego bezpośredniego zagrożenia życia, Syriusz mógłby tolerować jego wybór. Nie akceptować, bo tego nie zrobiłby nigdy, ale tolerować że doznał cierpień, ran fizycznych albo psychicznych. Nie żywiłby wtedy wobec Petera takiej nienawiści jak teraz. Oczywiście byłby zły, może nawet potraktowałby go kilkoma wrednymi urokami, ale nie próbowałby go zabić. Sytuacja, jednak przebiegła inaczej. Peter z własnej, niczym nie przymuszonej woli udał się do skrzynki kontaktowej śmierciożerców, zdobył dostęp do samego Lorda V. i przekazał jemu gdzie ukrywają się najbardziej poszukiwani przez niego ludzie wraz ze swoim prawie już rocznym synkiem. Na takie działania, nigdzie nie będzie tolerancji. Konfidenci muszą zostać ukarani i kropka!

***

            W tym samym czasie w małym mieszkaniu niedaleko Glasgow, odbywało się spotkanie kilku ludzi, którym na celu leżało dobro nie tylko czarodziei w magicznej Wielkiej Brytanii. Dom należał do Sonii Quickleger, młodej wdowy, kenijskiego pochodzenia. 

            Sonia przybyła do Szkocji pięć lat temu. Kilka dni potem poznała swojego przyszłego męża Johna. Szybko przypadli sobie do gustu. Jej mąż był na prawdę przystojnym człowiekiem, nie miał niestety magicznych mocy, ale znał prawdę o sekretnym życiu specjalnie uzdolnionych Brytyjczyków i nie tylko ich. John był charłakiem, czyli urodzonym w czarodziejskiej rodzinie człowiekiem, który nie posiada magicznej mocy. Niestety John umarł ponad rok temu. Zachorował na nieuleczalną w świecie zwykłych ludzi chorobę. Gdyby został przyjęty do Szpitala św. Munga, specjalnej placówki medycznej wiedźm i magów, mógłby zostać uratowany. Tak się, jednak nie stało. Szefostwo szpitala nie wydało zgodny na przyjęcie Johna, mimo że ten był urodzony w rodzinie czarodziejów. Z powodu braku mocy, został "odesłany z kwitkiem", recepcjonistka poleciła rodzinie udać się z nim do mugolskiego szpitala i tam leczyć chorego. Niestety nie było to możliwe. John umarł, po kilku dniach, jałowych starań lekarzy.

            Teraz długonoga, zgrabna murzynka udostępniała swój dom na pierwsze spotkanie ludzi, którzy podzielali jej poglądy na wiele kwestii... Siedzieli przy prostokątnym, sosnowym stole. Sonia przyjrzała się im. U szczytu stołu siedziała Stefania Mlitschenko, pochodząca z Ukrainy blondynka w średnim wieku. Obok niej siedział łysiejący czarodziej z Portsmouth, nazywał się Luke Blair. Dalej siedzieli bracia William i Harry ze starego czarodziejskiego rodu Skyman'ów. Starszy Harry przebywał tu wraz ze swoją narzeczoną Lindsay. Z drugiej strony przebywał Thomas Fox i jego żona Ana. Pan Fox był rudy i krótko ostrzyżony. Zawsze miał na sobie eleganckie szaty, pochodził z bogatej rodziny - jego ojciec był cenionym uzdrowicielem. Ana za to była duszą towarzystwa i odznaczała się też nieprzeciętną urodą. Była aż o 9 lat młodsza od partnera. Miała mleczną cerę i długie aż do pośladków, kasztanowe, kręcone włosy. Ana mawiała, że chciała zawsze mieć tak kręcone włosy jak pani Quickleger, ale nie było to możliwe w sposób naturalny. Sonia swoje wybitnie pokręcone włosy zawdzięczała afrykańskiemu pochodzeniu. Gospodyni usiadła przy froncie stołu, naprzeciw Stefanii.

            Powodem do spotkania tych, zdawałoby się zdecydowanie różnych osób był bardzo złożony. W gruncie rzeczy wszyscy mieli taki sam światopogląd. Zebrani pragnęli zrównania w prawach czarodziei ze starych rodów, mugolaków i ich dzieci oraz charłaków, a być może i gobliny wraz ze skrzatami domowymi. Poza tym chcieli też ograniczyć wpływ ministerstwa na życie przeciętnego czarodzieja i powrócić do czasów wolnych mediów, które są poza kontrolą odpowiednich wydziałów ministerstwa. Chcieli też nawiązać bliższą współpracę z mugolami i spróbować skorzystać z niektórych ich wynalazków, do których nie potrzeba prądu elektrycznego i innych rzeczy nie działających w pobliżu magii.

            Do tej pory żadne z nich nie miało wielkiego doświadczenia w sprawach polityczno- społecznych. W zasadzie tylko Thomas miał doświadczenie z pracy w  "Proroku Codziennym". Reszta nie pracowała nigdy ani w ministerstwie, ani w zawodach wymagających częstych kontaktów z ludźmi na ulicach chociażby Hogsmeade.

- Od czego zaczniemy? - spytała gospodyni.

            Zebrani spojrzeli po sobie. Nikt nie wiedział co powiedzieć. Wreszcie pan Fox wstał i nie pewnie przemówił:

- Może, powinniśmy wyjść na ulicę i pokazać, że mamy swoje postulaty i chcemy ich zrealizowania - mówił nieco chaotycznie.
- Żeby to zrobić nie możemy mieć takiej tremy jak teraz! - zaperzyła się Mlitschenko, która znana była z wybuchowego temperamentu - ustalmy tu jakieś ogólne postulaty i pomyślmy jak z nimi dotrzeć do ludzi.
- Po co do nich? - spytała Lindsay, ziewając.
- Właśnie - zawtórował jej narzeczony - nie lepiej od razu do Knota?
-Nie - zaprotestował Fox.
- Jeśli będziemy mieć poparcie w społeczeństwie to minister łatwiej się ugnie - wyjaśniła Ana.
- To jest długi proces - zauważyła Sonia.
- Tak, ale tylko tak zdobędziemy to czego chcemy - powiedział Thomas.

            Po tych słowach zapadła głucha cisza. Chwilowe ożywienie wystygło i nikt nie za bardzo wiedział co ma powiedzieć. Wyjątek znów stanowił Thomas, ale on tym razem gorączkowo nad czymś myślał. Nie mówił nic, tylko z zacięciem patrzył w okno, drapiąc się przy tym szybko po skroni. Sonia wykorzystała ten moment i przyzwała zaklęciem piwo kremowe z kredensu. Wszyscy z wyjątkiem Foxa odkorkowali swoje butelki i zaczęli pić. Wtedy Fox powiedział wreszcie:

- Wydawajmy gazetę!
- Nie mamy pojęcia jak - marudził William.
- Nie mamy reporterów, a takich robiących to za pieniądze nie potrzebujemy - dodał Blair.
- Dlaczego niby? - zdziwił się rudy - jeśli będziemy mieli dobre artykuły i zdobędziemy rozgłos, zaczniemy czerpać zyski - tłumaczył - i w ten sposób będziemy zyskiwać fundusze na dalszą działalność. Potem możemy otworzyć jakąś firmę, która będzie kontrolowana przez naszą organizację.
- Jaką organizację? - spytała Quickleger.
- Naszą - odparł beztrosko Thomas - na początek wymyślmy nazwę naszego ruchu.
- Może Ruch Wolności? - spytał niepewnie Luke.

            Początkowo zebrani nie byli zbyt chęci na taką nazwę i zaczęli wymyślać różne nazwy, często będące zdecydowanie bez sensu. W końcu rudy ex- reporter zaproponował głosowanie, w którym ostatecznie zwyciężyła nazwa "Ruch Wolności", zyskując aż połowę głosów. Po jednej czwartej uzyskały "Równouprawnienie Istot magicznych" i "Zmiana systemu".   
  
            Gospodyni wyczarowała przed sobą czystą kartkę pergaminu. Przywołała do siebie pióro i czarnym atramentem napisała na nim dużymi literami nazwę.

- Co dalej? - spytała.
- Gazeta - powiedział Thomas Fox.
- Gazetę trzeba wydawać codziennie - zauważył Harry - może lepiej tygodnik?

            Zebrani pokiwali gorliwie głowami i zgodzili się na tygodnik. Thomas zaoferował się załatwić maszyny do druku i powielania egzemplarzy. Ana miała użyć wdzięku do rejestracji redakcji w ministerstwie i uzyskania licencji na wydawanie prasy. Bez tej zgody nie mogli legalnie drukować gazet i rozprowadzać ich w normalnym obiegu. Po kolejnych kilku minutach czarodzieje zdecydowali sie, że nazwą swoje czasopismo "Głos Wolnościowych Obywateli", w skrócie GWO.

- Jakie są nasze postulaty? - spytał Luke.
- Myślałam nad tym odkąd dowiedziałam się o tym, że będziemy tworzyć "coś" - powiedziała gospodyni - i sądzę, że po pierwsze musimy uzyskać dostęp do św. Munga dla charłaków i mugoli chorych na nieuleczalne dla nich w ich świecie choroby. Potem musimy poprawić los skrzatów i być może uzyskać dla nich status taki jak mają czarodzieje. Gobliny powinny uzyskać autonomię nie tylko w Banku Gringotta.
- Dobrze - pochwalił ją Thomas, wyrastający na lidera Ruchu.
- W kwestiach ekonomii musimy dać czarodziejom więcej swobody, nie ograniczać ich tak bardzo biurokracją Knota i skomplikowanymi przepisami sprzed kilkuset lat - mówił Luke Blair.
- Ok.

            Przez kolejne kilka długich godzin zebrani debatowali nad innymi celami. Trzeba przyznać, że nie była to awanturnicza kłótnia, a konstruktywna wymiana opinii, być może dlatego że nie pili już nic więcej zawierającego alkoholu niż piwo kremowe.

- Mamy całkiem sporo do zrobienia - mówił Thomas, a Sonia zorientowała się, że jest już dobrze po północy, a przecież zaczęli obrady jeszcze przed obiadem, jakoś koło godziny pierwszej.
- Kiedy ruszamy z tygodnikiem? - spytała.
- Ana idzie dziś do ministerstwa - odpowiedziała Stefania - Thomas ma w trzy dni zorganizować nam sprzęt, a miejsce?
- Mam nieużywaną piwnicę w domu - powiedziała gospodyni.
- Świetnie - ucieszył się Fox - za dwa dni ustawimy tam pierwsze maszyny. Wciąż nie pracujesz, prawda? - spytała troskliwie czarnoskórej.
- Niestety.
- Wspaniale! Nauczę cię obsługiwać co trzeba i będziesz drukowała GWO i wysyłała je do dystrybucji.
- Spoko.

            Ruch Wolności mimo, że dopiero co powstał miał sporo namieszać. Wydawany przez niego "Głos Wolnościowych Obywateli" miał stać się machiną propagandowo- edukacyjną dla wielu członków magicznej społeczności i nawiązać walkę w ilości sprzedanych egzemplarzy z "Czarownicą", czyli tygodnikiem kupowanym przez wszystkie młode czarodziejki.

            Pierwszy numer GWO, w którym Thomas pisał o wadach obecnego systemu przyjmowania do świętego Munga, potrzebie uregulowania kwestii goblińskiej oraz przedstawił swoją organizację - został wybrany liderem pod koniec spotkania u murzynki - okazał się sukcesem. Sprzedano wszystkie sto egzemplarzy z pierwszego druku, w ciągu trzech dni. Sonia musiała robić dodruk. W pierwszym numerze można było przeczytać również o potrzebie bliższej współpracy z mugolami, uporządkowania sposobu w jaki jest wybierany minister i ile trwa jego urzędowanie, zalegalizowanie latania dywanami czy też reportaż o życiu przeciętnego charłaka.

            W kolejnych numerach poruszano różne kwestię - czasami nawet niezbyt poważne. Ludzie byli zainteresowani tym co wolnościowcy chcą im przekazać. Fox uzyskał też zgodę na napisanie artykułu z drobnymi cytatami z głośnego wywiadu jaki Harry Potter udzielił Ricie Skeeter dla magazynu "Żongler".  Z pewnością niedługo uzyskaliby jeszcze więcej gdyby nie pewne wydarzenia do jakich doszło późną wiosną... A było to zaraz po tym jak Thomas napisał duży artykuł o postawie Albusa Dumbeldore w ciągu ostatnich miesięcy. Artykuł nie był całkowicie pozytywny dla dyrektora Hogwartu, ale też nie potępiał go tak jak robili to dziennikarze wszystkich mediów będących pod olbrzymim wpływem Knota. Wydarzenia jakie się rozegrały zmusiły Foxa do napisania sprostowania do ostatniego artykułu i opisania tego co przez ostatnie kilkanaście lat spotkało pewnego niezwykle uciemiężonego bohatera...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz