Syriusz Black

Syriusz Black
Cudowne Ocalenie

niedziela, 23 marca 2014

45. Wyjście z cienia



Rozdział 45
Wyjście z cienia

            Syriusz ucieszył się z powstania nowego tworu na skostniałej scenie politycznej w magicznej Wielkiej Brytanii. Ruch Wolności i jego postulaty dawały mu szanse jeszcze kiedyś wyjść na wolność i żyć w miarę normalnie. Lider Ugrupowania, Thomas Fox zachęcał ministra Knota do wzięcia udziału w debacie, wzorowanej na tych jakie mugole przeprowadzają przed wyborami do swoich parlamentów. Korneliusz K. nie chciał co prawda o tym słyszeć, ale i sam inicjator akcji nie do końca miał pomysł o czym miałby debatować z władcą czarodziejów. Koniec końców w ostatnim numerze "Głosu Wolnościowych Obywateli" wzywał do rozmowy o bieżących sprawach, w tym opinii Albusa Dumbeldore o powrocie Voldemorta. Niestety Knot nie wyraził zgody, a do tego w ostatnim wywiadzie "Proroka Codziennego" jego asystent Percy Weasley oznajmił, że wolnościowcy są niespełna rozumu wierząc w to co bredzi dyrektor Hogwartu.

- Znowu czytasz o tych zarzutach wobec Knota? - zgadnął do Lupin.
- Taaak - odrzekł, ziewając.
- Pocieszę cię - zaczął tajemniczo Remus - Jack Woland chce stworzyć kolejne ugrupowanie polityczne, a wiesz jakie on ma poglądy?
- Nie, nie znam go.
- To taki młodszy Barty Crouch.

            Syriusza przeszył dreszcz i oblał zimny pot na czole. Wszystko to nastąpiło natychmiastowo i bez żadnego ostrzeżenia. Dziwiły go samego te objawy. Do tej pory sądził, że wyzbył się już emocji związanych z wspomnieniami bezprocesowego zesłania na niemal całe życie do Azkabanu.

- I co? - spytał oschle.
- Chciałby bezpardonowo walczyć z czarnoksiężnikami. No dobra, ale muszę cię uspokoić nasi ludzie informują, że nie byłby za tym żeby zsyłać do Azkabanu bez wyroku...

            Syriuszowi ulżyło, chociaż sam nie wiedział dlaczego się tym przejął.

- ... ogólnie chłopak jest za pozbyciem się dementorów, a nawet wybiciem ich co do jednego.
- Tu ma rację!
- Ciekawy ma światopogląd, może się nam jeszcze przydać w przyszłości, chociaż sądzę że ten jego radykalizm bardziej by przemawiał do młodzieży zamkniętej w Hogwarcie, gdzie Umbridge odcięła ich od niewygodnych dla ministerstwa źródeł informacji o świecie.
- Biedny Harry.
- Nie tylko on - zauważył Remus.

            Syriusz spojrzał w okno. Pogoda tego majowego dnia była w Londynie wyjątkowo ładna. Słońce świeciło przyjemnie w szyby domów i twarze przechodniów w zatłoczonym centrum i na opustoszałych okolicach Grimmauld Place.

- Gdyby tak, tylko obalić Knota... - rozmarzył się Black.
- Nie mamy na to szans - sprzeciwił się Remus - poza tym Albus nie pójdzie na coś takiego. Obaj wiemy, że obalić Knota możemy tylko zbrojnie, a atak na ministerstwo to byłoby samobójstwo. Aurorów jest zbyt dużo, nawet już nie mówię o zwykłych pracownikach ministerstwa, którzy też sprzeciwiliby się nam w razie zborjnego wtargnięcia do ministerstwa. Jest nas zbyt mało i...
- Dobra, już dobra. Tak się tylko zamyśliłem co by było gdyby.
- Chyba, że tak.

            Znudzony Syriusz poszedł do swojego pokoju. Tam przebywał cały czas, aż do pory obiadowej. Kiedy zszedł na dół, byli tam już - poza Lupinem - Tonks i Moody. Szalonooki swoim magicznym okiem wertował wszystkie pokoje w domu, na wypadek gdyby jakiś śmierciożerca przypadkiem dostał się do środka i złamał wszystkie zabezpieczenia przygotowane przez niego samego i innych członków tajnej organizacji.

            Tonks siedziała obok Remusa i w milczeniu czytali GWO, pozostawione na blacie przez gospodarza. Kuzynka Blacka ubrana była w wytarte jeansy i białą koszulkę z oszczędnie wyciętym dekoltem. Ubrana była typowo po mugolsku, nawet zadziwiająco dokładnie jak na czarodziejkę, pochodzącą ze starego magicznego rodu. Mimo to z drugiej strony jej ojcem był mugolak, Ted Tonks. Tego południa włosy Dory były kruczoczarne i proste, sięgały jej tylko do obojczyków. Miała w nie wpięte kilka wsuwek.

- Witaj kuzynie - przywitała się z nim.
- Czołem Black - zawtórował jej podstarzały auror.
- Cześć. Co tam na wolności? - spytał z przekąsem Łapa.

            Tonks i Lupin spojrzeli po sobie, a Moody obrócił swoje oko w ten sposób, że patrzył teraz na to co dzieje się za swoimi plecami. Nikt z obecnych nie lubił widoku tylnej części gałki ocznej Alastora. 

- Mógłbyś tego nie robić - zganiła go Tonks.
- Przezorny zawsze ubezpieczony - odrzekł Moody.
- Kto nie ryzykuje, ten nie je - odcięła się kobieta.

            Syriusz poczuł się jakby ktoś zdzielił go obuchem w łeb. Wiedział, że słowa Dory nie były kierowane do bezpośrednio do niego, ani nawet pośrednio, ale i tak zabolały go.

-Wybacz - powiedziała do niego kuzynka, którą najwyraźniej Lupin trącił mało dyskretnie łokciem.
- Jedzmy - powiedział od razu po tym Remus i spojrzał znacząco na przyjaciela.
- Tak jedzmy - odrzekł brunet - nic mi nie jest - rzucił krótko w stronę krewnej.

            Remus przywołał do stołu w jadalni sporą wazę z parującym jeszcze mięsem w sosie ostro- pomidorowym. Zaraz za wazą na blacie wylądował półmisek z drobnym ryżem i miska z sałatką z kapusty pekińskiej, kukurydzy itp.

- Smacznego wszystkim - powiedział Remus, ale nie zaczęli jeszcze jeść. 

            Moody musiał, bowiem sprawdzić czy ktoś nie podrzucił im trutki na szczury do posiłku. Kiedy się upewnił, wyjął małą piersiówkę z wewnętrznej kieszeni zniszczonego prawie w całości płaszcza, który cały był już prawie pocerowany i połatany. Z pewnością wiele z tych śladów to pamiątki po czarnoksiężnikach, których wyłapał i pokonał właściciel, ale równie wiele musiało powstać w skutek jego mani prześladowczej oraz urojeń o czyhających na niego niemal wszędzie wrogach. Co akurat było tylko częściowo prawdą. Wróg czekał na wszystkich nich razem i każdego z osobna, jednakże jak do tej pory był bardzo dobrze zakamuflowany i głęboko zakonspirowany. Nawet wywiadowcy ministerstwa, którzy na polecenie co bardziej rozgarniętych w tajemnicy przed własnym szefem szukali śladów powrotu Czarnego Pana nie znaleźli nic. Jedynym wyjątkiem był brak szczątków ojca Voldemorta w swoim grobie, ale że był trupy nie mogą ożyć nikt nie przejął się tym jakoś bardzo. W razie czego i tak wszystko można było zrzucić na Dumbledore'a i Pottera.

            Kiedy skończyli jeść, Moody powiedział:

- Muszę iść na partol.
- Remus chodź na mały spacer - powiedziała Tonks do wilkołaka.
- Ok, ale tylko na krótki.

            Syriusz zły, że musi znów sam zostać w tej znienawidzonej posiadłości kiwał tylko głową na znak, że nie ma nic przeciwko temu.

- Będziemy już niedługo, zobaczysz - zapewniała go Dora.
- Ok, ok. Idźcie już! - ponaglił ich Syriusz.

            Kiedy wszyscy wyszli. Łapa pogrążył się w samotności. Wydobył różdżkę w wewnętrznej kiszeni szaty, którą miał na sobie i za jej pomocą posprzątał po obiedzie. Stworka znów nie było. Przepadł nie wiadomo gdzie i z kim. Porządki zajęły Łapie góra kilka minut. Po tym czasie udał się do salonu. 

            Kiedy szedł korytarzem, wydawało mu się, że ktoś lub coś przemknęło po schodach, ale gdy mrugnął i obraz się mu wyostrzył zdał sobie sprawę, że to było przywidzenie. Udał się, więc do salonu i wyjął z barku półlitrową butelkę Ognistej Whisky. Zaklęciem przywołał z kuchni szklankę i napełnił ją w połowie. Usiadł na nieco już zakurzonym fotelu i powoli sączył trunek.

            Pijąc myślał o tym co może się zdarzyć i o swoim testamencie. Syriusz tak bardzo zdołowany był wizją ciągłego przesiadywania w domu, że uwierzył już - chyba - w to, iż może zginąć kiedy tylko opuści Grimmauld Place numer 13. W związku z tym kilka dni temu napisał swój testament. Będącego na górze hipogryfa zapisał Hagridowi, który był gajowym w Hogwarcie. Natomiast całą resztę przeznaczył dla swojego chrześniaka. Może i nie był zbyt dobrym ojcem chrzestnym, ale gdyby tylko ktoś dał mu kiedyś szanse z pewnością by ją wykorzystał. Niestety nie stało się tak i pozostały mu tylko prezenty, którymi mógł obdarować młodego Pottera.

            Krótką chwilę po tym jak skończył pić z góry dobiegł go dramatyczny głos Hardodzioba. Nie zwiastowało to niczego dobrego, ale dawało chociaż kilkadziesiąt minut czegoś pożytecznego do roboty. Być może zwierzak znowuż zahaczył o coś skrzydłem i trzeba mu zmienić opatrunki. Wchodząc po schodach, Syriusz minął się ze Stworkiem.

- Co tu robisz?
- Schodzę - odparł zgodnie z prawdą skrzat swoim skrzekliwym głosem.
- Zjeżdżaj na dół i czekaj tam na mnie!
- Tak jest sir - zapiszczał skrzat - mój plugawy pan nie jest godzien rozkazywać wiernemu słudze swojej pani. Ach gdyby tak...
- Ale to już! - Syriusz tracił nad sobą panowanie.

            Stworek zniknął z cichym pyknięciem. Łapa poszedł samotnie do pokoju przemianowanego na stajnię Hardodzioba. Kiedy wszedł tam, ujrzał że hipogryf leży na podłodze ranny w skrzydło. Syriusz szybko zbiegł po schodach po apteczce. W drodze domyślił się, że to wszystko sprawa Stworka. Policzy się z nim później. Dotarł szybko. Wziął co potrzeba. Z tego wszystkiego zapomniał, że mógł użyć magii. Pobiegł co sił w nogach znów na górę. Obmył skrzydło wodą utlenioną i eliksirem dezynfekującym. Zapomniał bandaża. Tym razem, jednak pamiętał o tym do czego służy różdżka. Przywołał opatrunek z dołu. Przy okazji wywołał lekki hałas, ale i tak nie przeszkadzało to nikomu. Był w końcu sam w domu. Opatrzył nie bez problemów zwierzę i schodził powoli na dół.

            Poczuł wtedy wibrowanie w kieszeni u spodni. Zawsze nosił tam dwukierunkowe lusterko. Kiedy był w szkole używali ich z Jamesem do komunikowania się podczas oddzielnych szlabanów. Całkiem niedawno Zakon stworzył kolejnych kilka tych cudownych urządzeń. Jeszcze potem Łapa przekazał jedno z pierwszej pary swojemu chrześniakowi. Mimo to jeszcze nigdy nie kontaktował się z nim w ten sposób. Miał nadzieję, że to Harry, a nie na przykład Sewerus Snape. Wyjął ostrożnie szkło z kieszeni i spojrzał w nie. Niestety był to mistrz eliksirów.

- Czego chcesz? - warknął do lusterka.
- Mały Potter martwi się o swojego koleżkę, więc patrzę czy jeszcze żyjesz.
- Co z Harrym?! - ryknął Black, wyjmując różdżkę z kieszeni.
- Nic - odparł Snape - został przyłapany jak kontaktował się z tobą przez kominek w gabinecie Umbridge - wyjaśniał tłusto włosy z mściwym uśmieszkiem na twarzy.
- Czemu miałoby mi coś być?
- Bo Potter miał taką wizję w swojej chorej głowie - zakpił Sewerus - jeśli nic ci nie jest to wracam do ratowania skóry tego bachora.
- Nie waż się tak o nim mówić!
- Bo co?
- Bo się z tobą policzę smarku!
- Ok, ok - Snape udał przerażonego i jego odbicie zniknęło z lustra.

            Łapa nie wiedział co o tym myśleć. To znaczy o tej wizji Pottera, która nie miała nic wspólnego z prawdą. Kiedy doszedł na dół byli już tam Remus, Tonks i Moody.

- Kingsley będzie tu za kilka minut - powiedziała Dora.
- Dlaczego? - spytał Black.
- Harry i Hermiona poszli z Umbridge do Zakazanego Lasu  - wyjaśniał Remus - myślimy, że mogą potrzebować naszej pomocy.
- Chcecie się ujawnić?
- Chcemy żeby Potter żył - zagdakał Alastor.

            King pojawił się na Grimmauld Place po około pięciu minutach. Ubrany był w szary płaszcz, pod którym skrywał nowiutki smoking. Wyjaśnił lakonicznie, że przebywał wśród mugoli i musiał się nie wyróżniać.

            Po krótkiej chwili, Black podał zebranym herbatę. Wszyscy siedzieli w milczeniu i wyczekiwali na to co ma się stać. Tylko Remus pił spokojnie napój. Po upływie kolejnych kilku minut reszta podążyła za jego przykładem. Pili w milczeniu, niektórzy bardzo szybko jak Tonks, inni wolno jak Syriusz. Moody nie ruszył kubka, tylko łyknął ze swojej piersiówki.

- Wybacz zapomniałem o tym - sapnął Black.
- Mam nadzieję, bo inaczej uznałbym, że pragniesz mnie otruć - powiedział w charakterystyczny dla siebie sposób Moody.

            Wszyscy już wypili herbatę - z wyjątkiem gospodarza - kiedy Sewerus Snape przesłał im kolejną wiadomość z Hogwartu. Tym razem informował o tym, że Harry i jego towarzystwo uciekli ze szkoły i prawdopodobnie będą podróżować do samego ministerstwa. 

- To na pewno zasadzka! - ryknął Black - musimy tam ruszać!

            Palił się do akcji. Zdecydowanie zbyt długo trzymali go w tym zamkniętym na cztery spusty od zewnątrz - dla niego - domu. Wreszcie będzie mógł rozprostować kości.

- Nie powinniśmy tam lecieć, nie mając pewności, że są na pewno tam gdzie są - powiedział nieco chaotycznie Alastor.
- Musimy mieć pewność, że tam są - dodał Shacklebolt.

            Murzyn mówił swoim typowym głębokim basem. W jego słowach było coś co kazało uwierzyć w to, że ma on rację.

- Wiem jak to zrobić - zaperzył się Black i wybiegł z pokoju.

            Zebrani myśląc, że pędzi on do drzwi ruszyli za nim. Moody celował w niego właśnie, wydobytą pośpiesznie różdżką, gdy Syriusz zatrzymał się przed pustym płótnem w ramie. Wydobył swoją różdżkę i powiedział do Alastora, obracając ku niemu kąt oka:

- Schowaj to.

            Uczynił to niechętnie, a Syriusz popukał różdżką w ramy portretu, który znajdował się tu, kiedy miał na to ochotę. Upewniwszy się, iż wszystko jest w porządku powiedział:

- Fineasie - nic się nie stało, więc powtórzył - Fineasie!

            Na płótnie pojawił się Fineas Nigellus, jeden z przodków Syriusza, który został dyrektorem Hogwartu wiele lat temu. Od chwili swojej śmierci miał dwa portrety. Jeden w gabinecie dyrektorskim, a drugi w domu rodu Blacków.

- Czego chcesz mój krewniaku? - spytał przesłodzonym głosem - od lat nie wzywał mnie nikt bym przybył do tego domu.
- Sprawdź dla mnie czy grupka dzieciaków nie wtargnęła właśnie do ministerstwa. Szczególnie interesuję mnie poziom z Departamentem Tajemnic. Zrobisz to?
- Nie.
- To bardzo ważne dla Dumbeldore'a.
- Skoro tak, zrobię to, ale biada ci jeśli mnie oszukujesz.

            Zniknął. Zakonnicy oczekiwali na niego w zniecierpliwieniu. Nie trwało to długo. Już kilka minut potem w ramach portretu pojawił się Fineas.

- Są tam - powiedział tylko i zniknął.
- Idziemy tam - rozkazał Moody.

            Czarodzieje migiem ubrali płaszcze podróżne. Dobyli różdżki i wybiegli z domu. Syriusz krzyknął tylko będąc w korytarzu.

- Stworek zamknij dom!

            Biegł za innymi członkami Zakonu. Zatrzymali się dopiero przed podestem.

- Ty nie idziesz - oświadczył Łapie Alastor.
- Bo?
- To niebezpieczne i Albus by tego nie chciał.
- W dupie to mam. Idę!
- Syriuszu - zaczął Lupin - nie sądzę żeby...
- Nie obchodzi mnie to Remusie - przerwał mu gwałtownie Black - idę i koniec. Kropka. Możecie sobie tak dyskutować do jutra, ale tracimy tylko czas.

            Członkowie organizacji mającej w nazwie Feniksa, dyskutowali nad tym jeszcze chwilę, ale widząc determinację w oczach Syriusza odpuścili sobie. Zamiast się kłócić teleportowali się przed budkę telefoniczną, którą zjeżdża się do gmachu ministerstwa. Z trudem wepchnęli się do budki i Kingsley wybrał odpowiedni numer. Podał cel podróży "Interwencja". Teraz mogli zjechać do podziemi.

            Na dole było pusto i ciemno. Popędzili co sił w nogach w stronę windy i zjechali na najniższy poziom. Napis przed wyjściem z windy mówił ""Departament Tajemnic". Poszli prosto korytarzem do pierwszych drzwi. Moody upewnił się za pomocą swojego oka, że nikogo za nim nie ma i przekroczyli je.

            Znaleźli się w wielkim, kamienistym pomieszczeniu. Kształt pomieszczenie zdawał się być okrągły. Ściany, podłoga, sufit i wszystko inne były tu czarne. Tonks mruknęła "lumos" i oświetliła swoją różdżką pomieszczenie. Wtedy drzwi zaczęły wirować wokół komnaty i zmieniły swoją lokalizację.

- To ma nam utrudnić wybranie dobrej drogi - powiedział Moody - ale mam na to sposób.

            Ponownie magiczne oko podstarzałego aurora zlustrowało co znajduje się za drzwiami. Trwało to chwilę i zapytał Kinga.

- Co powinno się znajdować w następnej komnacie?
- Nie wiem.

            Moody już nic nie powiedział. Wybrał drzwi, które znajdowały się za ich plecami. Położył dłoń na ich powierzchni i pchnął. Syriusz nie miał pojęcia skąd zastępca Albusa miał pojęcie jakie drzwi wybrać. Przeszli do kolejnego z pomieszczeń, które zawierało coś wyglądającego jak mózgi w kształcie meduz.

            Black zauważył gdzieś w dali jak paru śmierciożerców otacza Rona. Nim zdążył zareagować Kingsley, Tonks i Lupin natarli na nich oszołamiaczami. Syriusz przedarł się przez teren ostrzału do dzieciaków i spytał:

- Gdzie Harry?

            Ron nie odpowiedział.

            Szybko pobiegł jedynym możliwym wyjściem - po schodach - i zobaczył jak kolejni zwolennicy Voldemorta otaczają Pottera. Wśród nich byli na pewno Lucjusz Malfoy, Dołochow i Bellatriks Lestrange.

- Koniec z targami - rzekł Malfoy, a jego blada twarz zarumieniła się z uciechy. - Przecież widzisz, że nas jest dziesięciu, a ty jesteś sam... a może Dumbledore nie nauczył cię liczyć, co?
- Nie jez sam! - krzyknął ktoś nad nimi. - Ba jeżdżę bnie!

         Łapa dostrzegł jak niewiadomo skąd pojawia się Neville Longbottom. Chłopak próbował oszołomić wrogów, ale w skutek wybitych zębów nie potrafił wypowiedzieć właściwie formuły zaklęcia. Nie pomógł Wybrańcowi. Neville dyskutował z Potterem o tym czy powinien opuścić salę czy nie. Rozwścieczyło to Bellatriks - a może ona po prostu lubiła torturować członków tej rodziny? W każdym razie brunetka potraktowała chłopaka cruciatusem. Malfoy ponowił groźbę do Pottera i wtedy Syriusz wkroczył. Ale zrobił to nie tylko on. Tonks wyprzedziła go i zaatakowała Lucjusza, ten ledwo uszedł przez jej próbą oszołomienia go. Czerwony promień minął o cal.

            W tym czasie Harry uciekł z podwyższenia.  Black zauważył tylko jak jego chrześniak pyta o coś kolegę i na więcej już nie miał czasu - Black, nie Harry. Zaatakował go jakiś nieznany śmierciożerca. Łapa odpowiedział mu próbą oszołomienia go. Nie trafił. Pogrążyli się w walce. Oponent chciał zabić, jednak Syriusz wykazywał się nie lada refleksem i nie dawał mu szans na to. Kontrował też czerwonymi promieniami, od czasu do czasu krzycząc "drętwota". Kątem oka zauważył jak Harry oszołamia Macnaira - kata z ministerstwa. W tym czasie Syriusz i nieznany śmierciożerca wymieniali się całą serią różnych klątw, a świetliste promienie miedzy nimi pojawiały się tak szybko, że trudno było rozróżnić kto czym atakuje i kiedy. Wreszcie członek Zakonu Feniksa trafił przeciwnika klątwą udaru. Nie sprawdzał czy osiągnął pełny efekt czy tylko częściowy - to nie było ważne.

            Trochę dalej Dołohow przymierzał się do poskromienia Pottera. Nim grot zaklęcia śmierciożerców trafił w Harry'ego, Łapa syknął "protego". Zaklęcie tarczy powstrzymało czarnoksiężnika. Łapa ruszył na wroga z zaklęciem oszołamiającym, a ten się uchylił. Syriusz kontynuował ofensywę przez próbę rozbrojenia, wysadzenia w powietrze posadzki pod Dołohowem i kolejnego oszołomienia. Żadna próba nie odniosła skutku. Co więcej wróg ruszył do ataku, który Syriusz dość łatwo powstrzymał przeciw klątwami.  W skutek tego zaczęli wymieniać się urokami, co przerwał dopiero sprawny atak Pottera, który powalił Dołohowa na posadzkę.

- Nieźle! - krzyknął Syriusz, przyginając głowę Harry’ego, bo mknęły ku nim dwa oszałamiacze. - A teraz zmykajcie z...

            Obaj zrobili unik. Strumień zielonego światła prawie musnął Syriusza. Black zobaczył, jak stojąca w połowie amfiteatralnego zagłębienia Tonks stacza się w dół ze stopnia na stopień, a Bellatriks biegnie ku walczącym z triumfalnym uśmiechem na twarzy. 
 
- Harry, trzymaj przepowiednię, łap Neville’a i uciekaj! - ryknął Syriusz, biegnąc na spotkanie Bellatriks.

            Już poruszając się w stronę kuzynki, natarł na nią drętwotą. Nie trafił, klątwa odbiła się od ściany i trafiła rykoszetem w powracającego do żywych Macnaira. "Lepsze to niż nic" - pomyślał Black i uniknął kolejnego śmiertelnego promienia zwolenniczki Voldemorta. Odpowiedział jej tym samym - nie wyszło. Wymieniali się zielonymi grotami zaklęć. Byli w całości skoncentrowani na zabiciu drugiej osoby, chociaż Syriusz czasami próbował też oszołomić kuzynkę, która jak cała reszta rodziny wyklęła go. Tak był pochłonięty walką, że nie zobaczył jak pojawia się Dumbeldore czy też jak on sam zbliża się do tajemniczego kamiennego łuku.  Syriusz uniknął właśnie czerwonego strumienia i powiedział szyderczo:

- No, dalej, postaraj się, przecież potrafisz! - ryknął, a jego głos potoczył się echem po kamiennej sali.

            Drugi promień trafił go prosto w piersi. Zachwiał się. Zatoczył w stronę łuku. Czuł jak ciało wygina mu się w okropnym grymasie, a on sam pozostaje z uśmiechem, który zastygł mu na ustach. Upadał powoli w stronę łuku. Ciemna zasłona tkwiąca pod nim pochłaniała stopniowo jego ciało. W końcu zrobiła to kompletnie. Jego ciało opuściło tamten świat...

piątek, 21 marca 2014

44. Thomas Fox i Ruch Wolności



Rozdział 44
Thomas Fox i Ruch Wolności

            Remus zbliżył się bardzo do Tonks. Od tej pory spotykali się znacznie częściej niż do tej pory. Raz nawet Syriuszowi zdarzyło się słyszeć jednoznaczne dźwięki z nieużywanej już od wielu lat sypialni jego brata, nieboszczyka. Łapa coraz bardziej wyczekiwał na jakiś błąd bądź potknięcie się sił wroga. Niestety jak do tej pory Syriusz nie dostąpił szansy walki z wrogiem, ani też ujawnienia się przed światem czarodziejów wraz z prawdą o zdradzie Glizdogona i jego sprzedaży przyjaciół za kilka lat dłuższego, choć marnego życia.

            Syriusz wiele razy zastanawiał się jak Peter mógł tak okropnie postąpić. Oczywiście, gdyby Glizdogon został złapany przez śmierciożerców - o samym Voldemorcie nie mówiąc - i w wyniku tortur, porwania bliskich czy innego bezpośredniego zagrożenia życia, Syriusz mógłby tolerować jego wybór. Nie akceptować, bo tego nie zrobiłby nigdy, ale tolerować że doznał cierpień, ran fizycznych albo psychicznych. Nie żywiłby wtedy wobec Petera takiej nienawiści jak teraz. Oczywiście byłby zły, może nawet potraktowałby go kilkoma wrednymi urokami, ale nie próbowałby go zabić. Sytuacja, jednak przebiegła inaczej. Peter z własnej, niczym nie przymuszonej woli udał się do skrzynki kontaktowej śmierciożerców, zdobył dostęp do samego Lorda V. i przekazał jemu gdzie ukrywają się najbardziej poszukiwani przez niego ludzie wraz ze swoim prawie już rocznym synkiem. Na takie działania, nigdzie nie będzie tolerancji. Konfidenci muszą zostać ukarani i kropka!

***

            W tym samym czasie w małym mieszkaniu niedaleko Glasgow, odbywało się spotkanie kilku ludzi, którym na celu leżało dobro nie tylko czarodziei w magicznej Wielkiej Brytanii. Dom należał do Sonii Quickleger, młodej wdowy, kenijskiego pochodzenia. 

            Sonia przybyła do Szkocji pięć lat temu. Kilka dni potem poznała swojego przyszłego męża Johna. Szybko przypadli sobie do gustu. Jej mąż był na prawdę przystojnym człowiekiem, nie miał niestety magicznych mocy, ale znał prawdę o sekretnym życiu specjalnie uzdolnionych Brytyjczyków i nie tylko ich. John był charłakiem, czyli urodzonym w czarodziejskiej rodzinie człowiekiem, który nie posiada magicznej mocy. Niestety John umarł ponad rok temu. Zachorował na nieuleczalną w świecie zwykłych ludzi chorobę. Gdyby został przyjęty do Szpitala św. Munga, specjalnej placówki medycznej wiedźm i magów, mógłby zostać uratowany. Tak się, jednak nie stało. Szefostwo szpitala nie wydało zgodny na przyjęcie Johna, mimo że ten był urodzony w rodzinie czarodziejów. Z powodu braku mocy, został "odesłany z kwitkiem", recepcjonistka poleciła rodzinie udać się z nim do mugolskiego szpitala i tam leczyć chorego. Niestety nie było to możliwe. John umarł, po kilku dniach, jałowych starań lekarzy.

            Teraz długonoga, zgrabna murzynka udostępniała swój dom na pierwsze spotkanie ludzi, którzy podzielali jej poglądy na wiele kwestii... Siedzieli przy prostokątnym, sosnowym stole. Sonia przyjrzała się im. U szczytu stołu siedziała Stefania Mlitschenko, pochodząca z Ukrainy blondynka w średnim wieku. Obok niej siedział łysiejący czarodziej z Portsmouth, nazywał się Luke Blair. Dalej siedzieli bracia William i Harry ze starego czarodziejskiego rodu Skyman'ów. Starszy Harry przebywał tu wraz ze swoją narzeczoną Lindsay. Z drugiej strony przebywał Thomas Fox i jego żona Ana. Pan Fox był rudy i krótko ostrzyżony. Zawsze miał na sobie eleganckie szaty, pochodził z bogatej rodziny - jego ojciec był cenionym uzdrowicielem. Ana za to była duszą towarzystwa i odznaczała się też nieprzeciętną urodą. Była aż o 9 lat młodsza od partnera. Miała mleczną cerę i długie aż do pośladków, kasztanowe, kręcone włosy. Ana mawiała, że chciała zawsze mieć tak kręcone włosy jak pani Quickleger, ale nie było to możliwe w sposób naturalny. Sonia swoje wybitnie pokręcone włosy zawdzięczała afrykańskiemu pochodzeniu. Gospodyni usiadła przy froncie stołu, naprzeciw Stefanii.

            Powodem do spotkania tych, zdawałoby się zdecydowanie różnych osób był bardzo złożony. W gruncie rzeczy wszyscy mieli taki sam światopogląd. Zebrani pragnęli zrównania w prawach czarodziei ze starych rodów, mugolaków i ich dzieci oraz charłaków, a być może i gobliny wraz ze skrzatami domowymi. Poza tym chcieli też ograniczyć wpływ ministerstwa na życie przeciętnego czarodzieja i powrócić do czasów wolnych mediów, które są poza kontrolą odpowiednich wydziałów ministerstwa. Chcieli też nawiązać bliższą współpracę z mugolami i spróbować skorzystać z niektórych ich wynalazków, do których nie potrzeba prądu elektrycznego i innych rzeczy nie działających w pobliżu magii.

            Do tej pory żadne z nich nie miało wielkiego doświadczenia w sprawach polityczno- społecznych. W zasadzie tylko Thomas miał doświadczenie z pracy w  "Proroku Codziennym". Reszta nie pracowała nigdy ani w ministerstwie, ani w zawodach wymagających częstych kontaktów z ludźmi na ulicach chociażby Hogsmeade.

- Od czego zaczniemy? - spytała gospodyni.

            Zebrani spojrzeli po sobie. Nikt nie wiedział co powiedzieć. Wreszcie pan Fox wstał i nie pewnie przemówił:

- Może, powinniśmy wyjść na ulicę i pokazać, że mamy swoje postulaty i chcemy ich zrealizowania - mówił nieco chaotycznie.
- Żeby to zrobić nie możemy mieć takiej tremy jak teraz! - zaperzyła się Mlitschenko, która znana była z wybuchowego temperamentu - ustalmy tu jakieś ogólne postulaty i pomyślmy jak z nimi dotrzeć do ludzi.
- Po co do nich? - spytała Lindsay, ziewając.
- Właśnie - zawtórował jej narzeczony - nie lepiej od razu do Knota?
-Nie - zaprotestował Fox.
- Jeśli będziemy mieć poparcie w społeczeństwie to minister łatwiej się ugnie - wyjaśniła Ana.
- To jest długi proces - zauważyła Sonia.
- Tak, ale tylko tak zdobędziemy to czego chcemy - powiedział Thomas.

            Po tych słowach zapadła głucha cisza. Chwilowe ożywienie wystygło i nikt nie za bardzo wiedział co ma powiedzieć. Wyjątek znów stanowił Thomas, ale on tym razem gorączkowo nad czymś myślał. Nie mówił nic, tylko z zacięciem patrzył w okno, drapiąc się przy tym szybko po skroni. Sonia wykorzystała ten moment i przyzwała zaklęciem piwo kremowe z kredensu. Wszyscy z wyjątkiem Foxa odkorkowali swoje butelki i zaczęli pić. Wtedy Fox powiedział wreszcie:

- Wydawajmy gazetę!
- Nie mamy pojęcia jak - marudził William.
- Nie mamy reporterów, a takich robiących to za pieniądze nie potrzebujemy - dodał Blair.
- Dlaczego niby? - zdziwił się rudy - jeśli będziemy mieli dobre artykuły i zdobędziemy rozgłos, zaczniemy czerpać zyski - tłumaczył - i w ten sposób będziemy zyskiwać fundusze na dalszą działalność. Potem możemy otworzyć jakąś firmę, która będzie kontrolowana przez naszą organizację.
- Jaką organizację? - spytała Quickleger.
- Naszą - odparł beztrosko Thomas - na początek wymyślmy nazwę naszego ruchu.
- Może Ruch Wolności? - spytał niepewnie Luke.

            Początkowo zebrani nie byli zbyt chęci na taką nazwę i zaczęli wymyślać różne nazwy, często będące zdecydowanie bez sensu. W końcu rudy ex- reporter zaproponował głosowanie, w którym ostatecznie zwyciężyła nazwa "Ruch Wolności", zyskując aż połowę głosów. Po jednej czwartej uzyskały "Równouprawnienie Istot magicznych" i "Zmiana systemu".   
  
            Gospodyni wyczarowała przed sobą czystą kartkę pergaminu. Przywołała do siebie pióro i czarnym atramentem napisała na nim dużymi literami nazwę.

- Co dalej? - spytała.
- Gazeta - powiedział Thomas Fox.
- Gazetę trzeba wydawać codziennie - zauważył Harry - może lepiej tygodnik?

            Zebrani pokiwali gorliwie głowami i zgodzili się na tygodnik. Thomas zaoferował się załatwić maszyny do druku i powielania egzemplarzy. Ana miała użyć wdzięku do rejestracji redakcji w ministerstwie i uzyskania licencji na wydawanie prasy. Bez tej zgody nie mogli legalnie drukować gazet i rozprowadzać ich w normalnym obiegu. Po kolejnych kilku minutach czarodzieje zdecydowali sie, że nazwą swoje czasopismo "Głos Wolnościowych Obywateli", w skrócie GWO.

- Jakie są nasze postulaty? - spytał Luke.
- Myślałam nad tym odkąd dowiedziałam się o tym, że będziemy tworzyć "coś" - powiedziała gospodyni - i sądzę, że po pierwsze musimy uzyskać dostęp do św. Munga dla charłaków i mugoli chorych na nieuleczalne dla nich w ich świecie choroby. Potem musimy poprawić los skrzatów i być może uzyskać dla nich status taki jak mają czarodzieje. Gobliny powinny uzyskać autonomię nie tylko w Banku Gringotta.
- Dobrze - pochwalił ją Thomas, wyrastający na lidera Ruchu.
- W kwestiach ekonomii musimy dać czarodziejom więcej swobody, nie ograniczać ich tak bardzo biurokracją Knota i skomplikowanymi przepisami sprzed kilkuset lat - mówił Luke Blair.
- Ok.

            Przez kolejne kilka długich godzin zebrani debatowali nad innymi celami. Trzeba przyznać, że nie była to awanturnicza kłótnia, a konstruktywna wymiana opinii, być może dlatego że nie pili już nic więcej zawierającego alkoholu niż piwo kremowe.

- Mamy całkiem sporo do zrobienia - mówił Thomas, a Sonia zorientowała się, że jest już dobrze po północy, a przecież zaczęli obrady jeszcze przed obiadem, jakoś koło godziny pierwszej.
- Kiedy ruszamy z tygodnikiem? - spytała.
- Ana idzie dziś do ministerstwa - odpowiedziała Stefania - Thomas ma w trzy dni zorganizować nam sprzęt, a miejsce?
- Mam nieużywaną piwnicę w domu - powiedziała gospodyni.
- Świetnie - ucieszył się Fox - za dwa dni ustawimy tam pierwsze maszyny. Wciąż nie pracujesz, prawda? - spytała troskliwie czarnoskórej.
- Niestety.
- Wspaniale! Nauczę cię obsługiwać co trzeba i będziesz drukowała GWO i wysyłała je do dystrybucji.
- Spoko.

            Ruch Wolności mimo, że dopiero co powstał miał sporo namieszać. Wydawany przez niego "Głos Wolnościowych Obywateli" miał stać się machiną propagandowo- edukacyjną dla wielu członków magicznej społeczności i nawiązać walkę w ilości sprzedanych egzemplarzy z "Czarownicą", czyli tygodnikiem kupowanym przez wszystkie młode czarodziejki.

            Pierwszy numer GWO, w którym Thomas pisał o wadach obecnego systemu przyjmowania do świętego Munga, potrzebie uregulowania kwestii goblińskiej oraz przedstawił swoją organizację - został wybrany liderem pod koniec spotkania u murzynki - okazał się sukcesem. Sprzedano wszystkie sto egzemplarzy z pierwszego druku, w ciągu trzech dni. Sonia musiała robić dodruk. W pierwszym numerze można było przeczytać również o potrzebie bliższej współpracy z mugolami, uporządkowania sposobu w jaki jest wybierany minister i ile trwa jego urzędowanie, zalegalizowanie latania dywanami czy też reportaż o życiu przeciętnego charłaka.

            W kolejnych numerach poruszano różne kwestię - czasami nawet niezbyt poważne. Ludzie byli zainteresowani tym co wolnościowcy chcą im przekazać. Fox uzyskał też zgodę na napisanie artykułu z drobnymi cytatami z głośnego wywiadu jaki Harry Potter udzielił Ricie Skeeter dla magazynu "Żongler".  Z pewnością niedługo uzyskaliby jeszcze więcej gdyby nie pewne wydarzenia do jakich doszło późną wiosną... A było to zaraz po tym jak Thomas napisał duży artykuł o postawie Albusa Dumbeldore w ciągu ostatnich miesięcy. Artykuł nie był całkowicie pozytywny dla dyrektora Hogwartu, ale też nie potępiał go tak jak robili to dziennikarze wszystkich mediów będących pod olbrzymim wpływem Knota. Wydarzenia jakie się rozegrały zmusiły Foxa do napisania sprostowania do ostatniego artykułu i opisania tego co przez ostatnie kilkanaście lat spotkało pewnego niezwykle uciemiężonego bohatera...