Rozdział 45
Wyjście z cienia
Syriusz
ucieszył się z powstania nowego tworu na skostniałej scenie politycznej w
magicznej Wielkiej Brytanii. Ruch Wolności i jego postulaty dawały mu szanse
jeszcze kiedyś wyjść na wolność i żyć w miarę normalnie. Lider Ugrupowania,
Thomas Fox zachęcał ministra Knota do wzięcia udziału w debacie, wzorowanej na
tych jakie mugole przeprowadzają przed wyborami do swoich parlamentów.
Korneliusz K. nie chciał co prawda o tym słyszeć, ale i sam inicjator akcji nie
do końca miał pomysł o czym miałby debatować z władcą czarodziejów. Koniec
końców w ostatnim numerze "Głosu Wolnościowych Obywateli" wzywał do
rozmowy o bieżących sprawach, w tym opinii Albusa Dumbeldore o powrocie Voldemorta.
Niestety Knot nie wyraził zgody, a do tego w ostatnim wywiadzie "Proroka
Codziennego" jego asystent Percy Weasley oznajmił, że wolnościowcy są
niespełna rozumu wierząc w to co bredzi dyrektor Hogwartu.
- Znowu czytasz o tych zarzutach wobec Knota? - zgadnął
do Lupin.
- Taaak - odrzekł, ziewając.
- Pocieszę cię - zaczął tajemniczo Remus - Jack Woland
chce stworzyć kolejne ugrupowanie polityczne, a wiesz jakie on ma poglądy?
- Nie, nie znam go.
- To taki młodszy Barty Crouch.
Syriusza
przeszył dreszcz i oblał zimny pot na czole. Wszystko to nastąpiło
natychmiastowo i bez żadnego ostrzeżenia. Dziwiły go samego te objawy. Do tej
pory sądził, że wyzbył się już emocji związanych z wspomnieniami bezprocesowego
zesłania na niemal całe życie do Azkabanu.
- I co? - spytał oschle.
- Chciałby bezpardonowo walczyć z czarnoksiężnikami. No
dobra, ale muszę cię uspokoić nasi ludzie informują, że nie byłby za tym żeby
zsyłać do Azkabanu bez wyroku...
Syriuszowi
ulżyło, chociaż sam nie wiedział dlaczego się tym przejął.
- ... ogólnie chłopak jest za pozbyciem się dementorów, a
nawet wybiciem ich co do jednego.
- Tu ma rację!
- Ciekawy ma światopogląd, może się nam jeszcze przydać w
przyszłości, chociaż sądzę że ten jego radykalizm bardziej by przemawiał do
młodzieży zamkniętej w Hogwarcie, gdzie Umbridge odcięła ich od niewygodnych
dla ministerstwa źródeł informacji o świecie.
- Biedny Harry.
- Nie tylko on - zauważył Remus.
Syriusz
spojrzał w okno. Pogoda tego majowego dnia była w Londynie wyjątkowo ładna.
Słońce świeciło przyjemnie w szyby domów i twarze przechodniów w zatłoczonym
centrum i na opustoszałych okolicach Grimmauld Place.
- Gdyby tak, tylko obalić Knota... - rozmarzył się Black.
- Nie mamy na to szans - sprzeciwił się Remus - poza tym
Albus nie pójdzie na coś takiego. Obaj wiemy, że obalić Knota możemy tylko
zbrojnie, a atak na ministerstwo to byłoby samobójstwo. Aurorów jest zbyt dużo,
nawet już nie mówię o zwykłych pracownikach ministerstwa, którzy też
sprzeciwiliby się nam w razie zborjnego wtargnięcia do ministerstwa. Jest nas
zbyt mało i...
- Dobra, już dobra. Tak się tylko zamyśliłem co by było
gdyby.
- Chyba, że tak.
Znudzony
Syriusz poszedł do swojego pokoju. Tam przebywał cały czas, aż do pory
obiadowej. Kiedy zszedł na dół, byli tam już - poza Lupinem - Tonks i Moody.
Szalonooki swoim magicznym okiem wertował wszystkie pokoje w domu, na wypadek
gdyby jakiś śmierciożerca przypadkiem dostał się do środka i złamał wszystkie
zabezpieczenia przygotowane przez niego samego i innych członków tajnej organizacji.
Tonks
siedziała obok Remusa i w milczeniu czytali GWO, pozostawione na blacie przez
gospodarza. Kuzynka Blacka ubrana była w wytarte jeansy i białą koszulkę z
oszczędnie wyciętym dekoltem. Ubrana była typowo po mugolsku, nawet
zadziwiająco dokładnie jak na czarodziejkę, pochodzącą ze starego magicznego
rodu. Mimo to z drugiej strony jej ojcem był mugolak, Ted Tonks. Tego południa
włosy Dory były kruczoczarne i proste, sięgały jej tylko do obojczyków. Miała w
nie wpięte kilka wsuwek.
- Witaj kuzynie - przywitała się z nim.
- Czołem Black - zawtórował jej podstarzały auror.
- Cześć. Co tam na wolności? - spytał z przekąsem Łapa.
Tonks i
Lupin spojrzeli po sobie, a Moody obrócił swoje oko w ten sposób, że patrzył
teraz na to co dzieje się za swoimi plecami. Nikt z obecnych nie lubił widoku
tylnej części gałki ocznej Alastora.
- Mógłbyś tego nie robić - zganiła go Tonks.
- Przezorny zawsze ubezpieczony - odrzekł Moody.
- Kto nie ryzykuje, ten nie je - odcięła się kobieta.
Syriusz
poczuł się jakby ktoś zdzielił go obuchem w łeb. Wiedział, że słowa Dory nie
były kierowane do bezpośrednio do niego, ani nawet pośrednio, ale i tak
zabolały go.
-Wybacz - powiedziała do niego kuzynka, którą
najwyraźniej Lupin trącił mało dyskretnie łokciem.
- Jedzmy - powiedział od razu po tym Remus i spojrzał
znacząco na przyjaciela.
- Tak jedzmy - odrzekł brunet - nic mi nie jest - rzucił
krótko w stronę krewnej.
Remus
przywołał do stołu w jadalni sporą wazę z parującym jeszcze mięsem w sosie
ostro- pomidorowym. Zaraz za wazą na blacie wylądował półmisek z drobnym ryżem
i miska z sałatką z kapusty pekińskiej, kukurydzy itp.
- Smacznego wszystkim - powiedział Remus, ale nie zaczęli
jeszcze jeść.
Moody
musiał, bowiem sprawdzić czy ktoś nie podrzucił im trutki na szczury do
posiłku. Kiedy się upewnił, wyjął małą piersiówkę z wewnętrznej kieszeni
zniszczonego prawie w całości płaszcza, który cały był już prawie pocerowany i
połatany. Z pewnością wiele z tych śladów to pamiątki po czarnoksiężnikach,
których wyłapał i pokonał właściciel, ale równie wiele musiało powstać w skutek
jego mani prześladowczej oraz urojeń o czyhających na niego niemal wszędzie
wrogach. Co akurat było tylko częściowo prawdą. Wróg czekał na wszystkich nich
razem i każdego z osobna, jednakże jak do tej pory był bardzo dobrze
zakamuflowany i głęboko zakonspirowany. Nawet wywiadowcy ministerstwa, którzy
na polecenie co bardziej rozgarniętych w tajemnicy przed własnym szefem szukali
śladów powrotu Czarnego Pana nie znaleźli nic. Jedynym wyjątkiem był brak szczątków
ojca Voldemorta w swoim grobie, ale że był trupy nie mogą ożyć nikt nie przejął
się tym jakoś bardzo. W razie czego i tak wszystko można było zrzucić na
Dumbledore'a i Pottera.
Kiedy
skończyli jeść, Moody powiedział:
- Muszę iść na partol.
- Remus chodź na mały spacer - powiedziała Tonks do
wilkołaka.
- Ok, ale tylko na krótki.
Syriusz
zły, że musi znów sam zostać w tej znienawidzonej posiadłości kiwał tylko głową
na znak, że nie ma nic przeciwko temu.
- Będziemy już niedługo, zobaczysz - zapewniała go Dora.
- Ok, ok. Idźcie już! - ponaglił ich Syriusz.
Kiedy
wszyscy wyszli. Łapa pogrążył się w samotności. Wydobył różdżkę w wewnętrznej
kiszeni szaty, którą miał na sobie i za jej pomocą posprzątał po obiedzie.
Stworka znów nie było. Przepadł nie wiadomo gdzie i z kim. Porządki zajęły
Łapie góra kilka minut. Po tym czasie udał się do salonu.
Kiedy
szedł korytarzem, wydawało mu się, że ktoś lub coś przemknęło po schodach, ale
gdy mrugnął i obraz się mu wyostrzył zdał sobie sprawę, że to było przywidzenie.
Udał się, więc do salonu i wyjął z barku półlitrową butelkę Ognistej Whisky.
Zaklęciem przywołał z kuchni szklankę i napełnił ją w połowie. Usiadł na nieco
już zakurzonym fotelu i powoli sączył trunek.
Pijąc
myślał o tym co może się zdarzyć i o swoim testamencie. Syriusz tak bardzo
zdołowany był wizją ciągłego przesiadywania w domu, że uwierzył już - chyba - w
to, iż może zginąć kiedy tylko opuści Grimmauld Place numer 13. W związku z tym
kilka dni temu napisał swój testament. Będącego na górze hipogryfa zapisał
Hagridowi, który był gajowym w Hogwarcie. Natomiast całą resztę przeznaczył dla
swojego chrześniaka. Może i nie był zbyt dobrym ojcem chrzestnym, ale gdyby
tylko ktoś dał mu kiedyś szanse z pewnością by ją wykorzystał. Niestety nie
stało się tak i pozostały mu tylko prezenty, którymi mógł obdarować młodego
Pottera.
Krótką
chwilę po tym jak skończył pić z góry dobiegł go dramatyczny głos Hardodzioba.
Nie zwiastowało to niczego dobrego, ale dawało chociaż kilkadziesiąt minut czegoś
pożytecznego do roboty. Być może zwierzak znowuż zahaczył o coś skrzydłem i
trzeba mu zmienić opatrunki. Wchodząc po schodach, Syriusz minął się ze
Stworkiem.
- Co tu robisz?
- Schodzę - odparł zgodnie z prawdą skrzat swoim
skrzekliwym głosem.
- Zjeżdżaj na dół i czekaj tam na mnie!
- Tak jest sir - zapiszczał skrzat - mój plugawy pan nie
jest godzien rozkazywać wiernemu słudze swojej pani. Ach gdyby tak...
- Ale to już! - Syriusz tracił nad sobą panowanie.
Stworek
zniknął z cichym pyknięciem. Łapa poszedł samotnie do pokoju przemianowanego na
stajnię Hardodzioba. Kiedy wszedł tam, ujrzał że hipogryf leży na podłodze
ranny w skrzydło. Syriusz szybko zbiegł po schodach po apteczce. W drodze
domyślił się, że to wszystko sprawa Stworka. Policzy się z nim później. Dotarł
szybko. Wziął co potrzeba. Z tego wszystkiego zapomniał, że mógł użyć magii.
Pobiegł co sił w nogach znów na górę. Obmył skrzydło wodą utlenioną i eliksirem
dezynfekującym. Zapomniał bandaża. Tym razem, jednak pamiętał o tym do czego
służy różdżka. Przywołał opatrunek z dołu. Przy okazji wywołał lekki hałas, ale
i tak nie przeszkadzało to nikomu. Był w końcu sam w domu. Opatrzył nie bez
problemów zwierzę i schodził powoli na dół.
Poczuł
wtedy wibrowanie w kieszeni u spodni. Zawsze nosił tam dwukierunkowe lusterko.
Kiedy był w szkole używali ich z Jamesem do komunikowania się podczas
oddzielnych szlabanów. Całkiem niedawno Zakon stworzył kolejnych kilka tych
cudownych urządzeń. Jeszcze potem Łapa przekazał jedno z pierwszej pary swojemu
chrześniakowi. Mimo to jeszcze nigdy nie kontaktował się z nim w ten sposób.
Miał nadzieję, że to Harry, a nie na przykład Sewerus Snape. Wyjął ostrożnie
szkło z kieszeni i spojrzał w nie. Niestety był to mistrz eliksirów.
- Czego chcesz? - warknął do lusterka.
- Mały Potter martwi się o swojego koleżkę, więc patrzę
czy jeszcze żyjesz.
- Co z Harrym?! - ryknął Black, wyjmując różdżkę z
kieszeni.
- Nic - odparł Snape - został przyłapany jak kontaktował
się z tobą przez kominek w gabinecie Umbridge - wyjaśniał tłusto włosy z mściwym
uśmieszkiem na twarzy.
- Czemu miałoby mi coś być?
- Bo Potter miał taką wizję w swojej chorej głowie -
zakpił Sewerus - jeśli nic ci nie jest to wracam do ratowania skóry tego
bachora.
- Nie waż się tak o nim mówić!
- Bo co?
- Bo się z tobą policzę smarku!
- Ok, ok - Snape udał przerażonego i jego odbicie
zniknęło z lustra.
Łapa nie
wiedział co o tym myśleć. To znaczy o tej wizji Pottera, która nie miała nic
wspólnego z prawdą. Kiedy doszedł na dół byli już tam Remus, Tonks i Moody.
- Kingsley będzie tu za kilka minut - powiedziała Dora.
- Dlaczego? - spytał Black.
- Harry i Hermiona poszli z Umbridge do Zakazanego
Lasu - wyjaśniał Remus - myślimy, że
mogą potrzebować naszej pomocy.
- Chcecie się ujawnić?
- Chcemy żeby Potter żył - zagdakał Alastor.
King
pojawił się na Grimmauld Place po około pięciu minutach. Ubrany był w szary
płaszcz, pod którym skrywał nowiutki smoking. Wyjaśnił lakonicznie, że
przebywał wśród mugoli i musiał się nie wyróżniać.
Po
krótkiej chwili, Black podał zebranym herbatę. Wszyscy siedzieli w milczeniu i
wyczekiwali na to co ma się stać. Tylko Remus pił spokojnie napój. Po upływie
kolejnych kilku minut reszta podążyła za jego przykładem. Pili w milczeniu,
niektórzy bardzo szybko jak Tonks, inni wolno jak Syriusz. Moody nie ruszył
kubka, tylko łyknął ze swojej piersiówki.
- Wybacz zapomniałem o tym - sapnął Black.
- Mam nadzieję, bo inaczej uznałbym, że pragniesz mnie
otruć - powiedział w charakterystyczny dla siebie sposób Moody.
Wszyscy
już wypili herbatę - z wyjątkiem gospodarza - kiedy Sewerus Snape przesłał im
kolejną wiadomość z Hogwartu. Tym razem informował o tym, że Harry i jego
towarzystwo uciekli ze szkoły i prawdopodobnie będą podróżować do samego
ministerstwa.
- To na pewno zasadzka! - ryknął Black - musimy tam ruszać!
Palił
się do akcji. Zdecydowanie zbyt długo trzymali go w tym zamkniętym na cztery
spusty od zewnątrz - dla niego - domu. Wreszcie będzie mógł rozprostować kości.
- Nie powinniśmy tam lecieć, nie mając pewności, że są na
pewno tam gdzie są - powiedział nieco chaotycznie Alastor.
- Musimy mieć pewność, że tam są - dodał Shacklebolt.
Murzyn
mówił swoim typowym głębokim basem. W jego słowach było coś co kazało uwierzyć
w to, że ma on rację.
- Wiem jak to zrobić - zaperzył się Black i wybiegł z
pokoju.
Zebrani
myśląc, że pędzi on do drzwi ruszyli za nim. Moody celował w niego właśnie,
wydobytą pośpiesznie różdżką, gdy Syriusz zatrzymał się przed pustym płótnem w
ramie. Wydobył swoją różdżkę i powiedział do Alastora, obracając ku niemu kąt
oka:
- Schowaj to.
Uczynił
to niechętnie, a Syriusz popukał różdżką w ramy portretu, który znajdował się
tu, kiedy miał na to ochotę. Upewniwszy się, iż wszystko jest w porządku
powiedział:
- Fineasie - nic się nie stało, więc powtórzył -
Fineasie!
Na
płótnie pojawił się Fineas Nigellus, jeden z przodków Syriusza, który został
dyrektorem Hogwartu wiele lat temu. Od chwili swojej śmierci miał dwa portrety.
Jeden w gabinecie dyrektorskim, a drugi w domu rodu Blacków.
- Czego chcesz mój krewniaku? - spytał przesłodzonym
głosem - od lat nie wzywał mnie nikt bym przybył do tego domu.
- Sprawdź dla mnie czy grupka dzieciaków nie wtargnęła
właśnie do ministerstwa. Szczególnie interesuję mnie poziom z Departamentem
Tajemnic. Zrobisz to?
- Nie.
- To bardzo ważne dla Dumbeldore'a.
- Skoro tak, zrobię to, ale biada ci jeśli mnie
oszukujesz.
Zniknął.
Zakonnicy oczekiwali na niego w zniecierpliwieniu. Nie trwało to długo. Już
kilka minut potem w ramach portretu pojawił się Fineas.
- Są tam - powiedział tylko i zniknął.
- Idziemy tam - rozkazał Moody.
Czarodzieje
migiem ubrali płaszcze podróżne. Dobyli różdżki i wybiegli z domu. Syriusz
krzyknął tylko będąc w korytarzu.
- Stworek zamknij dom!
Biegł za
innymi członkami Zakonu. Zatrzymali się dopiero przed podestem.
- Ty nie idziesz - oświadczył Łapie Alastor.
- Bo?
- To niebezpieczne i Albus by tego nie chciał.
- W dupie to mam. Idę!
- Syriuszu - zaczął Lupin - nie sądzę żeby...
- Nie obchodzi mnie to Remusie - przerwał mu gwałtownie
Black - idę i koniec. Kropka. Możecie sobie tak dyskutować do jutra, ale
tracimy tylko czas.
Członkowie
organizacji mającej w nazwie Feniksa, dyskutowali nad tym jeszcze chwilę, ale
widząc determinację w oczach Syriusza odpuścili sobie. Zamiast się kłócić
teleportowali się przed budkę telefoniczną, którą zjeżdża się do gmachu
ministerstwa. Z trudem wepchnęli się do budki i Kingsley wybrał odpowiedni
numer. Podał cel podróży "Interwencja". Teraz mogli zjechać do
podziemi.
Na dole
było pusto i ciemno. Popędzili co sił w nogach w stronę windy i zjechali na
najniższy poziom. Napis przed wyjściem z windy mówił ""Departament
Tajemnic". Poszli prosto korytarzem do pierwszych drzwi. Moody upewnił się
za pomocą swojego oka, że nikogo za nim nie ma i przekroczyli je.
Znaleźli
się w wielkim, kamienistym pomieszczeniu. Kształt pomieszczenie zdawał się być
okrągły. Ściany, podłoga, sufit i wszystko inne były tu czarne. Tonks mruknęła
"lumos" i oświetliła swoją różdżką pomieszczenie. Wtedy drzwi zaczęły
wirować wokół komnaty i zmieniły swoją lokalizację.
- To ma nam utrudnić wybranie dobrej drogi - powiedział
Moody - ale mam na to sposób.
Ponownie
magiczne oko podstarzałego aurora zlustrowało co znajduje się za drzwiami.
Trwało to chwilę i zapytał Kinga.
- Co powinno się znajdować w następnej komnacie?
- Nie wiem.
Moody
już nic nie powiedział. Wybrał drzwi, które znajdowały się za ich plecami.
Położył dłoń na ich powierzchni i pchnął. Syriusz nie miał pojęcia skąd
zastępca Albusa miał pojęcie jakie drzwi wybrać. Przeszli do kolejnego z pomieszczeń,
które zawierało coś wyglądającego jak mózgi w kształcie meduz.
Black zauważył
gdzieś w dali jak paru śmierciożerców otacza Rona. Nim zdążył zareagować
Kingsley, Tonks i Lupin natarli na nich oszołamiaczami. Syriusz przedarł się
przez teren ostrzału do dzieciaków i spytał:
- Gdzie Harry?
Ron nie
odpowiedział.
Szybko
pobiegł jedynym możliwym wyjściem - po schodach - i zobaczył jak kolejni
zwolennicy Voldemorta otaczają Pottera. Wśród nich byli na pewno Lucjusz
Malfoy, Dołochow i Bellatriks Lestrange.
- Koniec z targami - rzekł
Malfoy, a jego blada twarz zarumieniła się z uciechy. - Przecież widzisz, że
nas jest dziesięciu, a ty jesteś sam... a może Dumbledore nie nauczył cię
liczyć, co?
- Nie jez sam! - krzyknął ktoś nad nimi. - Ba jeżdżę bnie!
- Nie jez sam! - krzyknął ktoś nad nimi. - Ba jeżdżę bnie!
Łapa dostrzegł jak niewiadomo skąd pojawia się Neville
Longbottom. Chłopak próbował oszołomić wrogów, ale w skutek wybitych zębów nie
potrafił wypowiedzieć właściwie formuły zaklęcia. Nie pomógł Wybrańcowi.
Neville dyskutował z Potterem o tym czy powinien opuścić salę czy nie.
Rozwścieczyło to Bellatriks - a może ona po prostu lubiła torturować członków
tej rodziny? W każdym razie brunetka potraktowała chłopaka cruciatusem. Malfoy
ponowił groźbę do Pottera i wtedy Syriusz wkroczył. Ale zrobił to nie tylko on.
Tonks wyprzedziła go i zaatakowała Lucjusza, ten ledwo uszedł przez jej próbą
oszołomienia go. Czerwony promień minął o cal.
W tym
czasie Harry uciekł z podwyższenia.
Black zauważył tylko jak jego chrześniak pyta o coś kolegę i na więcej
już nie miał czasu - Black, nie Harry. Zaatakował go jakiś nieznany
śmierciożerca. Łapa odpowiedział mu próbą oszołomienia go. Nie trafił.
Pogrążyli się w walce. Oponent chciał zabić, jednak Syriusz wykazywał się nie
lada refleksem i nie dawał mu szans na to. Kontrował też czerwonymi
promieniami, od czasu do czasu krzycząc "drętwota". Kątem oka
zauważył jak Harry oszołamia Macnaira - kata z ministerstwa. W tym czasie
Syriusz i nieznany śmierciożerca wymieniali się całą serią różnych klątw, a
świetliste promienie miedzy nimi pojawiały się tak szybko, że trudno było
rozróżnić kto czym atakuje i kiedy. Wreszcie członek Zakonu Feniksa trafił
przeciwnika klątwą udaru. Nie sprawdzał czy osiągnął pełny efekt czy tylko
częściowy - to nie było ważne.
Trochę
dalej Dołohow przymierzał się do poskromienia Pottera. Nim grot zaklęcia
śmierciożerców trafił w Harry'ego, Łapa syknął "protego". Zaklęcie
tarczy powstrzymało czarnoksiężnika. Łapa ruszył na wroga z zaklęciem oszołamiającym,
a ten się uchylił. Syriusz kontynuował ofensywę przez próbę rozbrojenia,
wysadzenia w powietrze posadzki pod Dołohowem i kolejnego oszołomienia. Żadna
próba nie odniosła skutku. Co więcej wróg ruszył do ataku, który Syriusz dość
łatwo powstrzymał przeciw klątwami. W
skutek tego zaczęli wymieniać się urokami, co przerwał dopiero sprawny atak
Pottera, który powalił Dołohowa na posadzkę.
- Nieźle! - krzyknął
Syriusz, przyginając głowę Harry’ego, bo mknęły ku nim dwa oszałamiacze. - A
teraz zmykajcie z...
Obaj zrobili unik. Strumień zielonego światła prawie musnął Syriusza. Black zobaczył, jak stojąca w połowie amfiteatralnego zagłębienia Tonks stacza się w dół ze stopnia na stopień, a Bellatriks biegnie ku walczącym z triumfalnym uśmiechem na twarzy.
- Harry, trzymaj przepowiednię, łap Neville’a i uciekaj! - ryknął Syriusz, biegnąc na spotkanie Bellatriks.
Już poruszając się w stronę kuzynki, natarł na nią
drętwotą. Nie trafił, klątwa odbiła się od ściany i trafiła rykoszetem w
powracającego do żywych Macnaira. "Lepsze to niż nic" - pomyślał
Black i uniknął kolejnego śmiertelnego promienia zwolenniczki Voldemorta.
Odpowiedział jej tym samym - nie wyszło. Wymieniali się zielonymi grotami
zaklęć. Byli w całości skoncentrowani na zabiciu drugiej osoby, chociaż Syriusz
czasami próbował też oszołomić kuzynkę, która jak cała reszta rodziny wyklęła
go. Tak był pochłonięty walką, że nie zobaczył jak pojawia się Dumbeldore czy
też jak on sam zbliża się do tajemniczego kamiennego łuku. Syriusz uniknął właśnie czerwonego strumienia
i powiedział szyderczo:
-
No, dalej, postaraj się, przecież potrafisz! - ryknął, a jego głos potoczył się
echem po kamiennej sali.
Drugi promień trafił go prosto w piersi. Zachwiał się. Zatoczył w stronę łuku. Czuł jak ciało wygina mu się w okropnym grymasie, a on sam pozostaje z uśmiechem, który zastygł mu na ustach. Upadał powoli w stronę łuku. Ciemna zasłona tkwiąca pod nim pochłaniała stopniowo jego ciało. W końcu zrobiła to kompletnie. Jego ciało opuściło tamten świat...