Syriusz Black

Syriusz Black
Cudowne Ocalenie

wtorek, 26 kwietnia 2016

65. Niemiecka precyzja, angielski terror



Rozdział 65
Niemiecka precyzja, angielski terror

            Lavender Brown nie była jedyną osobą,  która została skrzywdzona (i to dwa razy) przez Amycusa Carrowa. Jego ofiarami padły też Padma Patil z Ravenclaw, Gryfonki Romilda Vane i Demelza Robins oraz Puchonka Megan Jones, która była ulubioną ofiarą zbereźnego nauczyciela. Standardową procedurą po przymusowej. nocnej wizycie w gabinecie Śmierciożercy była kara jaką dziewczęta otrzymywały od jego siostry Alecto za "psucie moralne profesora". Po wizycie u Alecto ciężko stwierdzić było im stwierdzić, gdzie cierpiały bardziej - u siostry czy brata.

- Lav coś kiepsko wyglądasz - zagadnęła przyjaciółkę Parvati Patil.

            Parvati była wysoką, brunetką, która niemal zawsze zaplatała włosy w warkocz, miała typowo egzotyczną, hinduską urodę i karnację.

- Wczoraj... drugi raz dopadł... - powiedziała i głos jej się załamał.

            Parvati przytuliła przyjaciółkę chcąc jej okazać bliskość i zrozumienie. Nie upłynęła nawet sekunda, kiedy poczuła ciepłe łzy na swojej szyi. Panna Brown zaczęła cicho szlochać.

- Ciii - powiedziała Patil przykładając jej palec wskazujący do ust - musimy stąd iść, tu nie jest bezpiecznie.

            Na pół objęte zrobiły kilka kroków, kiedy zza zakrętu wyłonił się Amycus Carrow. Wyglądał okropnie jak zawsze, a dodatkowo tym razem już z daleka czuć było od niego alkohol. Parvati dostrzegła, że różdżka wystaje mu z tylnej kieszeni. Była to cenna wskazówka, która mogła ocalić ich życie i nie tylko, zważywszy na stan w jakim się znajdował.

- Och Lavender nie płacz - zacharczał z daleka - wczoraj było nam tak dobrze.

            Brown wybuchła głośnym płaczem, kiedy tylko to wspomniał. Przytuliła się jeszcze mocniej do przyjaciółki, która nie miałaby nic przeciwko, gdyby nie grożące im niebezpieczeństwo.

- Chodź cię pocieszę - powiedział gardłowym głosem.

            Patil poczuła jak Lavender trzęsie się spazmatycznie na same słowa o tym. Korzystając z nieuwagi nauczyciela, który wpatrywał się w Lav jak głodny tygrys w mięso, cofnęła jedną rękę do tyłu i chwyciła różdżkę. Carrow w dalszym ciągu wpatrywał się w jedną ze swoich niedawnych ofiar. Tymczasem różdżka Patil była już w jednej linii z jej udem.

- Twoja koleżanka może nam dziś towarzyszyć - zaproponował uśmiechając się obleśnie.

            Parvati poczuła jak robi się jej niedobrze. Amycus uniósł rękę i zbliżył się do dziewczyn. Już chciał chwycić Lavender za kark, kiedy Hinduska z pochodzenia przystawiła mu różdżkę do skroni.

- O lubisz na ostro? - sapnął Carrow - będę cię dziś pieprzyć z całych sił! - zagroził - wtedy też możesz trzymać mi różdżkę przy głowie.
- Drętvota! - wypaliła Parvati, a ciało oprawcy zesztywniało.

            Lav aż podskoczyła w ramionach przyjaciółki. Ta nie myśląc długo puściła ją, po czym chwyciła za rękę i popędziła korytarzem ku schodom na wyższe piętro w głowie miała jedną myśl "Oby Nevile był w Pokoju Życzeń".

***

- Co rozumiesz przez sianie terroru? - spytał Black.
- To proste, będziemy walczyć - odpowiedział Hans.
- Jak i z kim? Mówiliście, że nikt tego nie robi - zaperzył się Black.

            Niemcy popatrzyli po sobie. Widocznie spodziewali się, że Syriusz szybciej zrozumie o co im chodzi, zgodzi się i niebawem będą mogli wyruszyć do Anglii.

- Oni nie znają miejsc ani czasu - oznajmił Jonatan IX.
- Ja współpracowałem pod przymusem z nimi - dodał jego syn - znam kilka miejsc, wiem gdzie uderzyć i w jakim czasie, ale musimy to zrobić szybko.
- Ok!

            Łapa nie potrzebował długich przekonywać. Mając wciąż w pamięci to co widział w śnie, pragnął powstrzymać jak najwięcej Śmierciożerców od zadawania krzywdy niewinnym.

- Kiedy ruszamy?

            Młodszy Jonatan wyszedł z pokoju. Jego ojciec dopił spokojnie piwo, a Hans przetransportował kufle do zlewu i umył je i osuszył za pomocą prostych zaklęć gospodarczych. Następnie magicznie poustawiał je w odpowiedniej szafce. Kiedy skończył do pokoju wszedł dziedzic prastarego rodu.

- Mam - powiedział.

            Na stół położył odręcznie narysowaną mapę. Obok niej jakieś kartki z notatkami. Zapisane były po niemiecku, więc Syriusz nie wiedział o co chodzi.

- Nie możemy uderzyć w Śmierciożerców bezpośrednio, ale możemy utrzeć nosa szmalcownikom.
- Komu?
- Ludziom, którzy wyłapują mugolaków, ludzi mieszanej krwi i istoty magiczne, które podpadły Czarnemu Panu.
- Po co to robią?
- Wydają ich za pieniądze - wyjaśnił Jonatan Faust X - idzie na tym ładnie zarobić - dodał z krzywym uśmiechem - w każdym razie szmalcownicy nie są tak trudnymi przeciwnikami jak Śmierciożercy.
- Odbijamy zakładników? - spytał Black.

            Hans położył mu rękę na ramieniu.

- Coś w tym rodzaju.
- Co czwartek jeden z bliskich sług Czarnego Pana, nazwiskiem Goyle spotyka się z trójką szmalcowników i odbiera od niego "przesyłki". Zwykle spotykają się w mugolskim Wschodnim Londynie -  wskazał na mapę - najczęściej o 18:30 w tym barze - pokazał małą kropkę w samym skraju mapy - rzadziej o 18:35 w tym - pokazał kropkę na drugim skraju kartki - rzadko, ale jednak zdarza się pod tą restauracją - dotknął punkcik w pobliżu pierwszej kropki.
- O której tam? - spytał Black.
- W tych godzinach mniej więcej co w barach.
- Jaki dziś mamy dzień?  - dopytał Łapa.
- Czwartek, godzina 12:20.
- No to mamy około pięć godzin.

            Hans dał znak ręką i ruszyli do wyjścia. Naciągnęli czarne szaty wierzchnie i wełniane rękawiczki w tym samym kolorze. Starsi Niemcy w przeciwieństwie do młodzieńca ubrali bardziej sportowe buty, jednego ze znanych europejskich sprzedawców.

- Polecimy na miotłach do Brugge w Belgii - oznajmił najmłodszy czarodziej - stamtąd teleportacja do Calais nad Kanałem La Manche. Zjemy tam obiad i aportujemy się do Londynu. Wszystko jasne?
- Jak się teleportujemy? - spytał Syriusz.
- Łącznie - odpowiedział Jonatan - najpierw zrobię to ja, a potem ojciec.
- Accio miotły - syknął Hans.

            Cztery nowoczesne miotły mknęły ku nim z oszołamiającą prędkością. Syriusz nie musiał zbyt długo się w nie wpatrywać żeby rozpoznać, że to Błyskawice. Kupił kiedyś jedną z takich mioteł swojemu chrześniakowi na Boże Narodzenie.
 
- Lećmy! - krzyknął wesoło ojciec Jonatan i wskoczył na miotłę.

            Pozostali podążyli za jego przykładem. Odbili się mocno od ziemi i unieśli ku przestworzom. Syriusz cieszył się opuszczając Hoffenheim. Wciąż nie ufał Niemcom, miał im za złe to jak go potraktowali. Nie rozumiał też czym były sny, które śniły mu się podczas przymusowego uśpienia. Pamiętał tylko trzy z nich. Każdy miał formę jakby wspomnienia z myślodsiewni, którymi były ściany w tych wnękach w tej dziwnej komnacie. Co więcej Łapa nie wierzył w to, że Faustowie nie skrzywdzili Lucy Blueford. Ich reakcja, gdy o nią spytał wskazywała na to, że i oni lubili się zabawić z kobietami w stylu Amycusa Carrowa, ale nie mając na to dowodów nie mógł nic zrobić. Poza tym chwilowo byli jego sojusznikami w walce z Voldemortem...

- Kurwa mać - zaklął Black pod nosem.

            Na szczęście w pędzie powietrza gdzieś kilkaset metrów nad Zachodnimi Niemcami jego towarzysze podróży nie byli w stanie go usłyszeć.

            Syriusza nawiedziła właśnie myśl, że być może zbyt szybko uwierzył Faustom w ich szczytne intencje. Nie miał nawet żadnych dowodów na to, że jest taka pora roku o jakiej wspominali. Rzucił szybko okiem w dół.

            Lecieli właśnie nad dużym miastem. Jego ulice pokryte były czymś szarym. Chlapa - pomyślał Black. To by oznaczało, że faktycznie jest już końcówka marca i właśnie odchodzi zima. W tej kwestii mogli, więc nie kłamać, ale co z innymi? Jaką miał gwarancję, że to wszystko nie jest intrygą jakichś przebiegłych Śmierciożerców? W końcu ten młody sam się przyznał, że był współpracownikiem Czarnego Pana.

            Myśląc co zrobić w tej sytuacji, Łapa nie mógł wpaść na nic rozsądnego. Gdyby odleciał na bok w tej chwili, za pewne by go złapali. Już dawno nie latał na miotłach, więc wypadł z wprawy. Pozostawało mu jedynie lecieć z nimi i liczyć w ich szczytne intencje.

            Wylądowali na przedmieściach sporego miasta - w jak zapewniał Hans - Belgii. Młodszy Jonatan zmniejszył rozmiar mioteł do wielkości ołowianych żołnierzyków. Przewiązał je tasiemką i schował do wewnętrznej kieszeni peleryny. Chwycił krewniaków za ręce. Syriusz złapał go oboma rękoma za ramiona. Jonatan obrócił się i z donośnym hukiem deportowali się z Belgii. Sekundy później aportowali się na piaszczystej plaży w Calais. Nie było na niej ludzi, ale za to wiał porywisty wiatr i spienione fale wpływały coraz głębiej na brzeg.

- Będzie sztorm - stwierdził mimowolnie Hans.
- Pora na obiad - wtrącił radośnie Jonatan.

            Wyjął z zewnętrznej kieszeni magicznie pomniejszone plastikowe pojemniki. Stuknął w nie różdżką i od razu się powiększyły. Były podłużne, a w środku znajdowały się ugotowane ziemniaki w gęstym, brunatnym sosie. Obok nich leżała sporych rozmiarów pałka z kurczaka i trochę kiszonej kapusty z odrobiną marchwi. Zjedli posiłek migiem. Ponownie objęli się nawzajem i deportowali dalej.

- Wreszcie Londyn - ucieszył się Black, kiedy wylądowali w jednym z zaułków Wschodniego Londynu.

            Przechodzący koło zaułku łysy, barczysty Mugol w szaliku z napisem "Tottenham London" spojrzał na nich dziwnie, ale nic nie powiedział.

- Mamy mało czasu - powiedział Hans - jest za 20 minut 18. Musimy się podzielić.
- Nie ma sensu - oponował Black - jak się potem skontaktujemy?
- Szlak - zaklął Jonatan - zapomnieliśmy zabrać.
- Nie ważne - przerwał mu ojciec - co robimy?
- Bar i restauracja są niedaleko - zauważył syn - idźmy ja i Black pod restaurację, a wy do baru. Jeden z nas przyjdzie do drugiej pary kiedy rozpoznamy szmaciarzy.
- Zgoda - zgodzili się wszyscy.

            Łapa podążył za Niemcem. Przeszli kilka uliczek dalej. Po drodze mijali kolejnych mugoli z niemal identycznymi szalikami do tego jaki miał człowiek, który mijał zaułek, w którym się aportowali z Francji. Syriusz spytał Jonatana o co z tym chodzi.

- Dziś jest mecz pucharu UEFA, to takie europejskie rozgrywki w mugolskim sporcie.

            Poszli dalej pomiędzy kolejnymi kibicami. Jak dowiedział się Black słysząc ich rozmowy do stadionu było stąd jeszcze około kilometra, a mecz rozpoczynał się za nieco ponad 2 godziny, lecz część z nich planowała jeszcze odwiedzić bar i "strzelić sobie kilka piw".

- Jesteśmy - powiedział Niemiec, kiedy zatrzymali się pod obskurnie wyglądającym przybytkiem - wiem, że nie jest to 5gwiazdkowa restauracja, ale cóż oni też nie wyglądają na biznesmenów.

            Usiedli sobie jakby nigdy nic na ławce na przeciw restauracji i obserwowali ruch na ulicy. Przejechało przez nią kilka zagranicznych aut, lecz ani śladu zwolenników Voldemorta.

- Siedząc tak na widoku nie odstraszymy ich? - zapytał w końcu Black.
- Nie.

            Odpowiedź nie rozwiała wszystkich wątpliwości Anglika. Widząc to Niemiec postanowił ją rozwinąć:

- Interesy i tak robią w środku - mówił - Goyle i tak zwykle przychodzi wcześniej żeby coś zjeść lub wypić nimi przejdzie do transakcji. Wystarczy, że zobaczymy lub chłopaki...

            Dalszą część jego wypowiedzi przerwało przybycie Hansa. Staruszek dreptał ku nim nerwowo w pośpiechu.

- Jest już.
- Idziemy! - ucieszył się Jonatan.

            Pomknął pospiesznym krokiem, ale nie zbyt szybkim by nie budzić podejrzeń do baru. Zatrzymał się w połowie baru i oddał Syriuszowi jego różdżkę. Ustawili się w szeregu i poszli dalej spokojnym krokiem.

- Hans wejdziesz do środka z Blackiem - powiedział Jonatan przed wejściem - Imperius na personel rzucony? - spytał, a starzec odpowiedział skinieniem głowy - Wspaniale. Kiedy wejdą łachmaniarze, rozkażesz Mugolom schować się na zapleczu, ale pamiętaj że jeden z nich ma zostać żeby obsłużyć ich. Ja wkroczę jak usłyszę świst klątw.

- Nie bierzemy jeńców - skwitował Hans, skierował różdżkę na Blacka i przyprawił mu gęstą brodę oraz zmienił kolor włosów na blond.

            Wszedł powoli wraz z Blackiem do baru. W środku był Goyle, lecz pochłonięty własnym kolejnym piwem - obok stały trzy puste kufle - i golonką nie zwrócił uwagi na wchodzących do środka. Hans i Syriusz usiedli w kącie sali. Podeszła do nich młoda kelnerka w o wiele za krótkiej miniówce i zaproponowała herbaty z rumem na rozgrzanie. Hans zgodził się. Wróciła po kilku minutach. Mężczyźnie zaczęli pić swoje napoje i rozmawiać na niezobowiązujące tematy (pogoda, ruch na ulicy itp.). Kiedy dopili pierwszą filiżankę podeszła do nich ponownie kelnerka, lecz wtedy do knajpy wkorczyli szmalcownicy.

            Ubrani w podarte łachy, nieogoleni od ponad tygodnia, otoczeni zapachem alkoholu. Odrzucona kelnerka podeszła do nich z wyraźną odrazą na twarzy i spytała co chcieliby pić.

- Wódki dziwko! - ryknął jeden z nich i dał jej klapsa w pośladki.
- To jest powód - ucieszył się Hans - wkraczamy.

            Mężczyźni wstali jak jeden mąż. W progu pojawił się już młodszy Jonatan. Tymczasem nie zwracający na nich uwagi czarnoksiężnicy zajęci byli klepaniem młodej Mugolki.

- Zostaw ją! - ryknął starszy Jonatan.
- A bo co, mugolska kurwo? - spytał jeden ze szmalcowników.
- Avada Kedavra! - Hans zabił go na miejscu.

            Za jego przykładem poszli Jonatanowie i Syriusz. Goyle rzucił się pod stół i uniknął klątwy, która poleciała za niego i roztrzaskała krzesło, na którym przed chwilą siedział. Jonatan młodszy upolował drugiego ze szmalcowników, lecz trzeci także w porę się uchylił.

            Niemcy odskoczyli na boki i przewracając stoły schowali się za nimi. Syriusz złapał kelnerkę i przyciągając ją sobie padł na ziemię, tuż pod promieniem zielonego światła, które wystrzeliło z różdżki szmalcownika. Korzystając z okazji, że przeciwnik się wychylił młodszy Jonatan faktycznie nie brał jeńców. Jego klątwa trafiła prosto w pierś bandyty. Robił kolejne kroki i już składał się do posłania kolejnej klątwy, kiedy rozległ się głuchy trzask i stało się jasne, że Goyle zdołał uciec.

- Połowiczny sukces - stwierdził Hans stając na ciałami.
- Kolejnym razem pójdzie lepiej, wiecie już jak to wygląda - powiedział Jonatan.

            W tym czasie kelnerka składała buziaki z wdzięczności na policzkach Blacka...

64. Wybudzenie



Rozdział 64
Wybudzanie

            Do obejrzenia Syriuszowi została ostatnia scena. Nie wiedział co tam zobaczy. Nie miał nawet pomysłu aby podejrzewać co może się tam znajdować. Nie brał pod uwagę możliwości zobaczenia znów pustej wnęki. 

***

            Sonia Quicklager młoda, redaktor naczelna "Głosu Wolnościowych Obywateli" głowiła się nad tym jak by tu najlepiej opisać zajścia, które miały miejsce w nocy. Według jej informatorów z ministerstwa, tajna organizacja założona przez Albusa Dumbeldroe jeszcze podczas I wojny z Voldemortem, przetransportowała wczoraj Harry'ego Pottera z domu jego krewnych, u których mieszkał w bliżej nieokreślone, bezpieczne miejsce. Śmierciożercy zaatakowali ich i ministerstwo miała sporo roboty z wyczyszczeniem pamięci tych mugoli, którzy widzieli zbyt dużo. W czasie walki zginął jeden z aurorów, Alastor Moody. Z drugiej strony udało się znaleźć ciało jednego ze sługusów Lorda Voldemorta.

- Masz już jakiś pomysł? - spytał Thomas Fox.

            Lider jednego z kilku powstałych w ostatnim czasie stronnictw politycznych w czarodziejskiej Wielkiej Brytanii, sprawował zwierzchnictwo nad red. nacz. GWO. 

- Tak, ale to będzie dłuższy artykuł - odpowiedziała.

            Fox przeczuwał, że czarnoskóra kobieta chce mu powiedzieć, że potrzebuje kilku dni do napisania wymaganego tekstu.

- Nie mamy tyle...
- Jak to?
- Sama-Wiesz- Kto przejmuje coraz więcej mediów, ludzi i wpływów w ministerstwie - tłumaczył Thomas - niedługo obali ministra, a wtedy będzie nam bardzo ciężko.

            Sonia zamyśliła się nad tym, co właśnie powiedział jej przyjaciel.

- Darren i Linda Moore chcą się z nami spotkać - przerwał jej Fox.
- Po co? - zdziwiła się Linda.

            Mężczyzna wzruszył ramionami.

- Jeszcze wczoraj na łamach "Tolerancji" zarzucali nam, że idziemy w stronę Śmierciożerców, a dziś chcą się spotkać - zakpiła Sonia.
- Podejrzewam, że są pod wpływem imperiusa.
- Wyczuwam bitkę - odpowiedziała dziewczyna, szczerząc dziko zęby.

            Fox skinął głową.

***
            Tom Jarvis był dwudziestokilkuletnim mężczyzną. Włosy zawsze miał bardzo krótko przystrzyżone. Był jedną z najważniejszych postaci w środowisku Magicznego Radykalizmu. Od czasu debaty, w której brał udział wraz z Jackiem Wolandem znacznie awansował w hierarchii MR.

            Tego dnia był umówiony na spotkanie z jednym z potencjalnie nowych działaczy o takim samym światopoglądzie jak on. Spotkania rekrutacyjne były w ostatnich dniach coraz bardziej niebezpieczne. Śmierciożercy zdobyli znaczne wpływy w ministerstwie, a wiele wartościowych osób znajdowała się już pod wpływem imperiusa. W związku z tym każda rozmowa z nowym działaczem odbywała się pod baczną obserwacją i asekuracją ze strony dwójki bojowników MR.

            Podczas tego spotkania miało to być rodzeństwo Dowson. Ellie i Rob byli niezwykle zdolnymi czarodziejami, chociaż bardzo leniwymi do trenowania i ćwiczenia swoich zdolności.

            Tom umówił się na spotkanie z potencjalnym aktywistom w jednym z odludnych mugolskich barów na przedmieściach Newcastle. W środku poza starą barmanką nie znajdował się nikt. Rob Dowson miał wejść do baru podczas spotkania, zamówić jedno piwo owocowe i przyglądać się ukradkiem rozmowie. Jego siostra powinna patrolować w tym czasie teren wokół.

            Tom siedział ubrany w prostą, czarną szatę wyjściową. Tym razem nie miał na sobie żadnych elementów zdradzających przynależność organizacyjną. Zamówił słabe, ciemne piwo i usiadł przy stole jak najdalej od lady.

            Po chwili do środka wszedł niski, przysadzisty czarodziej. Na oko miał ponad czterdzieści lat. Ubrany w szarą, znoszoną i postrzępioną szatę. Włosy miał w nieładzie. Powoli siwiejące kosmyki opadały mu na oczy.

- Pan John Finnan? - zagadnął go Tom, kiedy gość podszedł do niego bliżej.

            Finnan skinął głową potakująco. Z rękawa jego szaty wysunął się czubek różdżki. Jarvis wiedział, że coś tu jest nie w porządku.

- Imperio - powiedział John.

***

            Syriusz znajdował się przed ostatnią wnęką. Nim do niej wejdzie, postanowił przeanalizować dotychczasowe wizje. Według nich Draco Malfoy dołączył do Śmierciożerców i pomógł im dostać się do szkoły. Zrobił to w dniu, kiedy dyrektor wraz z Potterem byli gdzieś poza szkołą. Dlaczego Albus i Harry opuszczali wspólnie, potajemnie Hogwart? Było to pierwsze pytanie, na które nie potrafił znaleźć odpowiedzi. W każdym razie Dumbeldore zachowywał się dziwnie zaraz po pojawieniu się Ślizgona na szczycie Wieży Astronomicznej. Mógł go oszołomić, a zrobił to z Harrym, który mógł mu pomóc. Może wiedział, że wewnątrz zamku jest więcej czarnoksiężników i nie chciał ryzykować życia i zdrowia chłopaka?

            Druga wizja pokazywała przeniesienie jego chrześniaka z domu krewnych na obrzeżach Londynu do miejsca bliżej nieokreślonego. Z tego co pamiętał z tajnych knowań wąskiego grona osób z Zakonu Feniksa, Harry musiał pozostać w domu krewnych do osiągnięcia pełnoletniości. To by oznaczało, że Harry dorósł pod jego nieobecność. Voldemort rozpoznał Harry'ego po rzuconej przez niego klątwie. Potrafił latać i znalazł chłopaka, ale nie był w stanie go zabić. Jego różdżka zaprotestowała. Podobnie było w dniu, kiedy powrócił - na cmentarzu jego ojca. Co to oznaczało? Czyżby Harry miał ochronę, o której nie wiedział nikt - nawet on sam. Niewykluczone.  
         
            Pozostawała ostatnia wnęka. Co może w niej zobaczyć? Nie będąc pewnym podszedł. Poczuł jak coś łaskocze go w nosie i kichnął.

            Kiedy ponownie otworzył oczy znajdował się w Hogwarcie. Przed nim stała czterdziestokilkuletnia czarodziejka. Odznaczała się krępą budową ciała i zgarbioną sylwetką. Mysiej barwy włosy spięte miała w bok. Ubrana była w prostą czarną szatę. W dłoni trzymała różdżkę. Obok niej stał podobnie zbudowany, przysadzisty mężczyzna. Także był zgarbiony. Miał ziemistą twarz i rozbiegane oczy, chociaż w tej chwili wpatrywał się w swoją ofiarę.

            Dłonią twardo obejmował twarz młodej dziewczyny, uczennicy Hogwartu. Była to ładna dziewczyna o jasnej karnacji, ciemnych oczach i kręconych, blond włosach, które upięła w kucyka. Ubrana była w zwyczajną szatę uczniów.

            Syriusz nie potrafił rozpoznać kim ona jest, lecz błyskawicznie rozpoznał dorosłych. Było to znane społeczeństwu rodzeństwo Śmierciożerców Carrow, Alecto i Amycus. Znani z okrucieństwa poplecznicy Voldemorta. Tylko co mieliby robić w Hogwarcie?

- No Lavender to co takiego robisz po nocach? - warknął Carrow.
- Idę do łazienki - odparła sztywno dziewczyna.
- Ach tak - żachnął się Śmierciożerca - po co? Czy to tam spotyka się wasza grupka? Odpowiedz! - z każdym kolejnym zdaniem coraz mocniej zaciskał rękę, przez co ładna buźka Lavender wykrzywiała się coraz bardziej.
- Za potrzebą...

            Oczy Carrowa rozjarzyły się obleśnym blaskiem. Widać w nich było rządze, które sądząc po jego wyglądzie nie były zaspokojone od lat.

- Jakie to potrzeby ma młode dziewczę w środku nocy? - spytała przesłodzonym tonem Alecto.
- Chce się pierdolić! - ryknął jej brat - ale z kim? Chyba nie z tym niedołęgą Longbotomem? A może Potter tam na ciebie czeka? - warczał, plując przy tym śliną na wszystkie strony - odpowiedz, ty mała dziwko!

            Lavender pobladła jeszcze bardziej. Nie była w stanie nic odpowiedzieć. Alecto wycelowała różdżkę w dolny skraj jej szaty i mruknęła "Diffindo". Cięła zaklęciem szatę dziewczyny od dołu do góry. Kiedy skończyła ta spadła z jej ramion. Pod spodem Lav ubrana była w obcisłe ciemnoniebieskie, wytarte na kolanie jeansy oraz luźną jasnoróżową bluzkę z wyciętym w kształcie trójkąta dekoltem, który odsłaniał jej spory biust. Alecto pochłaniał ten widok w amoku. Jego siostra uśmiechnęła się mściwie i skierowała różdżkę na nadgarstki dziewczyny. Związała je liną i odeszła.

- Chcesz tego, prawda? - syknął Amycus do ucha dziewczyny.

            Oblizał ją obleśnie od ucha do brody. Po czym pocałował delikatnie w czoło. Dziewczyna zaczęła płakać i błagać o litość. To podrażniło czarnoksiężnika.

- Nie ma litości dla zdrajców krwi!

            Jednym ruchem rozerwał jej bluzkę. Beżowy stanik był jedynym co osłaniało piersi Lavender przed napalonym nauczycielem, bo to było jedyne wytłumaczenie tego co robił on w szkole.

            Obrócił młódkę tyłem do siebie i objął jej tyłek. Rozkoszował się chwilę dotykiem, po czym dał jej bolesnego klapsa i kolejnego. Z każdą chwilą jego kontrola nad sobą słabła.

            Na szczęście w chwili gdy zaczął pozbawiać siebie i Lavender kolejnych ubrań wizja słabła, aż wreszcie rozmyła się doszczędnie. Syriusz nie rozumiał co miała ona na celu.

- Black - czyjś głos dobiegał go z dala.

            Sala, w której wylądował także stawała się rozmazana i niewyraźna.

- Black, Her Black! - brzmiał głos w języku Niemieckim.

            Syriusz poczuł jak jego powieki są ciężkie, a on nic nie widzi. Miał zamknięte oczy! To było jasne jak słońce. Zmusił się siłą woli do otwarcia oczu.

- Willkommen - przywitał go Hans Faust IV - Her Black willkommen zuruck!
- Co ja tu robię? - spytał Syriusz czując jak boli go głowa.
- Leżysz Her Black - zaskrzeczał staruszek - napijmy się piwa, to opowiem.

            Wziął Syriusz pod rękę i zaprowadził do kuchni, gdzie siedział już Jonatan i spożywał właśnie złoty trunek.

- Gdzie Lucy?
- Sie musiała jechać do Fatherland - odparł łamanym angielskim Hans.

            Syriusz ściągnął brwi ku sobie. Nie pasowało mu to do charakteru Brytyjki żeby zostawiła go samego w obcym kraju. Chociaż może będąc tak blisko Anglii stwierdziła, że lepiej będzie nie przedstawiać go mężowi po tym co zaszło między nimi jeszcze w Rosji?

- Dlaczego nie obudziliście mnie, kiedy wyjeżdżała? - spytał siląc się na spokój.
- Spałeś sehr długo - odpowiedział Jonatan.
- Co to znaczy "sehr długo"? - prawie krzyknął Syriusz.
- Właśnie kończy się marzec.

            Łapa poczuł jakby świat walił się mu pod stopami. Jeśli na prawdę była końcówka marca, to oznaczałoby, że spał niemal pół roku. Połowa roku stracona...

- Coście mi zrobili?! - ryknął.

            Wstał gwałtownie na nogi i poczuł jak robi mu się słabo. Zachwiał się, mimo to nie usiadł. Poszukał różdżki w pobliżu, ale jej nie znalazł. Chciał już się rzucić na jednego z mężczyzn, kiedy został trafiony klątwą zamrażającą w miejscu w plecy.

- Spokojnie panie Black - odezwał się ktoś za jego plecami płynną angielszczyzną.

            Syriusz nie mógł się obrócić, ale tajemnicza postać przeszła do przodu. Stanęła pomiędzy nim, a Jonatanem. Był to młody, nieco ponad dwudziestoletni chłopak. Miał blond czuprynę i niebieskie oczy. Był dobrze zbudowany, ale nie gruby, raczej umięśniony. Ubrany był w ciężkie, czarne buty i zwykłą, czarodziejską szatę o tym samym kolorze.

- Jonatan Faust Dziesiąty - przedstawił się blondyn.
- Jesteś...
- .... synem Jonatana Fausta IX i śp. Weroniki Faust - dokończył za niego chłopak.

            Starszy Jonatan pokiwał głową na potwierdzenie.

- Jeśli obiecasz być miłym i grzecznym czarodziejem to opowiem ci dlaczego musiałeś być tak długo uśpiony, chociaż nie sądzę żebyś tego żałował - powiedział Jonatan Faust X - więc jak będzie?

- Ok.

            Blondyn klasnął radośnie w ręce i przywołał na stół kolejne trzy kufle piwa. Rozmroził ciało Syriusza i podął mu jeden. Ten wziął go ochoczo, lecz coś sobie przypomniał.

- Podobno trzeźwość niemieckich czarodziejów jest ich siłą? - spytał.
- To prawda, ale jedno piwo nie zaszkodzi dziś - odparł starszy z Jonatanów.

            Mężczyźni wypili po pół kufla, nim blondyn przemówił:

- Jak pewnie wspomnieli ci moi krewniacy Lord Sam- Wiesz- Który porwał mnie i zmusił ich do współpracy - zaczął swoją opowieść - oczywiście był to jawny dyshonor dla naszego prastarego rodu, lecz chcąc zapewnić mu ciągłość i trwałość nazwiska ojciec musiał się na to zgodzić, bo widzisz... jestem jedyną osobą o nazwisku Faust, która może jeszcze mieć dzieci. - tłumaczył - Nasz ród jest stary, ale i praktycznie na wymarciu. Czarny Pan potrzebował jednak naszej siły. Chciał też mnie zeswatać, niestety dla niego Greengrasowie nie przystali do niego, ale zachowali neutralność. W związku z tym nic mu nie dawało wydawanie Dafne za mnie.

- Co to ma wspólnego ze mną? - spytał Łapa znad kufla.
- Gdybyś wrócił do kraju, dowiedziałby się jak to zrobiłeś i że byłeś u nas i nikt cię nie kropnął - odparł Jonatan.

            Syriusz musiał przyznać rację młodzieńcowi. Pomimo tego kilka myśli nie dawało mu spokoju. Nie mógł się zdecydować od czego zacząć.

- Co się dzieje w Anglii?
- Potter z kumplami włamał się do Gringotta - odezwał się Hans - Ich weiss nicht was ukradł, ale "tamci"...
- się wściekli - dokończył za niego przedstawiciel średniego pokolenia Faustów - w Hogwarcie Snape i Carrowie mają jakiś szkolny ruch oporu.

            Syriusz zadrżał na dźwięk nazwiska czarnoksiężników. Przypomniał sobie niedawną wizję. Poczuł współczucie dla dziewczyny dręczonej przez niewyżytego Śmierciożercę. Ile jeszcze takich dziewczyn i chłopaków będzie miało przetrąconą psychikę przez zgraje bandytów?

- A co z walkami w kraju? - spytał.
- Nie ma ich - odpowiedział młodszy Jonatan - w Hogwarcie gajowy zrobił imprezę pod hasłem "Popieramy Pottera", musiał się ewakuować. Przywódcy przeciwników Czarnego Pana namawiają do nie wzniecania walk.
- Jak to?

            Jonatan spojrzał na niego z pobłażaniem. 

- Jest ich mało, a od czasu przetrącenia Magicznych Radykałów i wolnościowców nikt nie chce się wychylać zbyt bardzo.

            Syriusz kiepsko się orientował kim są wspomniane stronnictwa, ale musiał przyznać rację, że skoro Voldemort kontroluje niemal wszystkie aspekty życia społeczno- politycznego to nie ma co szaleć ze zbyt śmiałymi akcjami.

- Co z Lucy?

            Miny starszych Faustów zrzedły. Młody dla odmiany przybrał gniewny wyraz. Syriusz nie bardzo rozumiał co się dzieje.

- Wróciła do domu pod koniec starego roku.
- Długo tu zabawiła?
- I to dosłownie zabawiła - wycedził przez zaciśnięte zęby Faust X.
- Nie po to go budziliśmy - wtrącił jego ojciec - Ten skurwysyn zadarł z nami porywając naszego dziedzica. Ty też masz powody by walczyć. Dawaj z nami do Anglii. Będziemy siać terror!