Rozdział
85
Witajcie
państwo Granger!
Oczekiwanie na rezultaty działań
mugolskich czynników państwowych były dłuższe niż spodziewał się tego Harry czy
Hermiona. Przez ten czas czarodzieje przebywali głównie w pokoju hotelowym,
który załatwiła im pani z brytyjskiej placówki.
W między czasie nadszedł dzień
urodzin Ginny. Harry czuł się bardzo rozczarowany, ponieważ nie miał nawet jak
jej złożyć życzeń. Wpadał przez to w coraz większą frustrację. Irytowało go
niemal wszystko. Hermiona jak gdyby wiedziała co go trapi i nie odzywała się
prawie wcale. Zwykle siedziała zasępiona przy oknie i wpatrywała się w ruch
miejski.
Wreszcie dwa dni po urodzinach Ginny
zostali wezwani przez urzędników. Z hotelu do urzędu nie mieli daleko, lecz i
tak wyszli znacznie wcześniej niż powinni. Oboje byli już wyczerpani
psychicznie z powodu własnej bierności i niemocy. Harry chciał już nie raz
rzucić się w wir poszukiwań, ale zawsze powstrzymywała go Hermiona, która
mówiła, że przecież nie przeszukają całego kraju czy kontynentu.
Przy wejściu na teren konsulatu
natknęli się na tego samego cywila co ostatnio. Szarmancko przywitał Hermionę.
Rzucił jej jak z rękawa kilka komplementów i stwierdził, że dziś na pewno
rozwiążą jej problem. Pottera zaszczycił tylko pogardliwym spojrzeniem. Pod
rękę zaprowadził dziewczynę pod odpowiednie drzwi.
Tym razem Harry gorliwie go obserwował.
Każdy jego niepotrzebny ruch skutkować miał w najlepszym razie urokiem
konfundującym. W gorszych przypadkach mogło być dla nie maga nie ciekawie,
ponieważ irytacja i poczucie bezsilności chłopaka musiały w końcu znaleźć
gdzieś ujście. W związku z tym ubrał się tego dnia w wytarte jeansy i ciemny t-
shirt, na który naciągnął przez głowę czarną, prostą bluzę z kapturem. W jej
rękawie czekała na użycie jego różdżka.
Na szczęście dla cywila nie zrobił
on nic co mogłoby zmotywować Harry'ego do wymierzenia sprawiedliwości. Co
prawda przed samymi drzwiami do gabinetu miłej urzędniczki szepnął coś do ucha
Hermiony co ona skwitowała cichym "Och", jednak nie był to powód do
ataku i wpakowania ich w koszmarne kłopoty.
Zatrzymali się przed drzwiami. Cywil
pożegnał się z Hermioną i dyskretnie życzył jej powodzenia. Obecność jej
towarzysza zbagatelizował. Czarodziejka zapukała w drzwi.
-
Proszę - rozległ się znajomy głos zza drzwi.
Weszli. W środku poza kobietą, którą
spojrzeli się ujrzeć stało jeszcze dwóch około trzydziestoletnich mężczyzn. Jeden
ubrany był w dobrze skrojony garnitur. Drugi w czarne spodnie typu bojówki,
ciężkie buty i fioletową koszulkę znanego producenta odzieży dla Mugoli z
Londynu, która opinała jego imponujących rozmiarów mięśnie. Obaj nosili okulary
przeciwsłoneczne.
- Usiądźcie
- powiedziała urzędniczka.
Harry i Hermiona zajęli miejsca przy
biurku naprzeciw niej. Mężczyźni w okularach przeciwsłonecznych stali za ich
plecami.
-
Coś w sprawie moich rodziców? - spytała Hermiona głosem pełnym nadziei.
Urzędniczka zrobiła niewyraźną minę,
ale głos zabrał elegant za ich plecami.
-
Poniekąd tak - miał wyraźnie szkocki akcent - panny domniemani rodzice
twierdzą, że nie mają córki!
-
Aaach - westchnęła Hermiona.
Harry myślał gorączkowo co by tu zrobić.
Jeśli nie udowodnią, że ona na prawdę jest córką państwa Granger to będą w
porządnych opałach, niezależnie od tego czy stąd wyjdą czy nie.
-
Niemożliwe - powiedział siląc się na pewny głos -masz ze sobą dokumenty? -
spytał Hermiony.
Spojrzała na niego zdezorientowana,
oczy miała pełne łez. Nie płakała. Wciąż z tym walczyła.
- Ma
pan rację - wtrąciła urzędniczka, za co Harry był jej dozgonnie wdzięczny - akt
chrztu, paszport, cokolwiek gdzie są wpisane dane pani rodziców.
Hermiona przybrała zawstydzoną minę
i pogrzebała w torebce. Wreszcie wyjęła z niej jakiś papier. Podała go drżącą
ręką kobiecie. Ta przejrzała go pospiesznie. Porównała coś co w nim znalazła z
zawartością jakiejś teczki. Po czym pokiwała z uznaniem głową.
-
Rzeczywiście to potwierdza, że jest pani ich córką -oznajmiła.
- To
nie wyjaśnia dlaczego jej nie pamiętają! -zaprotestował gwałtownie osiłek.
- Eee...choroba?
- wtrącił Harry.
-
Alzheimer - dodała Hermiona.
- Ma
pani na to wyniki badań?! - oponował osiłek.
-
Albercie...- rzekł uspokajająco Szkot.
Harry poczuł niemiły dreszczyk,
kiedy usłyszał imię osiłka. Mimowolnie skojarzył mu się z Runcornem.
Czarodziejem, pod którego się kiedyś podszywał, kiedy wtargnął z dwójką
najbliższych przyjaciół do Ministerstwa Magii w godzinach jego pracy by ukraść
ukradziony uprzednio przez Dolores Umbridge naszyjnik należący dawno temu do
Salazara Slytherina.
-
Jak już wspominałam pani - powiedziała do urzędniczki Granger, która wróciła do
normalnego stanu - nie miałam przez kilkanaście miesięcy kontaktu z rodzicami,
więc ciężko żebym miała jakieś wyniki ich badań z tego czasu.
- Ma
panna słuszność - zgodził się elegant.
Urzędniczka pokiwała głową. Podała
dziewczynie kopertę.
- To
ich obecny adres, chociaż nie wiem czy to rozsądne jeśli nie pamiętają, że mają
córkę.
-
Dziękuję - powiedziała z taką wdzięcznością Hermiona, że Harry odniósł
wrażenie, że gdyby nie biurko to rzuciła by się na Brytyjkę z radości.
Wyszli z urzędu w radosnych
nastrojach. Wreszcie posunęli się do przodu w poszukiwaniach. Już z progu
gabinetu zaproponowali, że jeszcze dziś wieczorem opuszczą swój pokój w hotelu.
Dopiero w pokoju Hermiona otworzyła
kopertę. Wyjęła z niej małą, białą kartkę papieru. Przeczytała jej zawartość
trzy razy.
- I
jak? -spytał Harry po chwili milczenia.
- Z
powrotem do Perth.
Samolotem uwinęli się w kilka
godzin. Był ranek kiedy zeszli z pokładu. Jeszcze w Sydney zaopatrzyli się w
mapę miasta. Hermiona zaznaczyła na niej lotnisko i miejsce, gdzie mieszkali
jej rodzice. Zgodnie z obliczeniami Gryfonki, do których posłużyła jej linijka
i skala odległość wynosiła niecały kilometr.
Znów złapali taryfę i podążyli pod
wskazany adres. Znajdowali się przez blokiem zbudowanym kilkadziesiąt lat temu.
W jednym z mieszkań spodziewali się znaleźć rodziców Hermiony. Podeszli do
klatki schodowej i przeżyli pierwszy szok i załamanie - nie znali kodu do
domofonu. Zdecydowali się udawać administratorów budynku i wymusić w ten sposób
wpuszczenie do środka. Hermiona wybrała numer mieszkania jakie zajmować mieli
jej rodzicielka i ojciec. Nikogo nie było. Nastroje pogorszyli się im jeszcze
bardziej.
-
Może są w pracy? - Harry próbował podtrzymać na duchu przyjaciółkę.
-
Jest wtorek - zgodziła się.
-
Wybierzmy inny numer, ktoś na pewno nas wpuści.
-Ok.
Tym razem to Harry wybrał jeden z
guzików domofonu. Odebrał starszy pan. Słysząc, że rozmawia z administracją od
razu wpuścił ich do środka. Migiem udali się pod drzwi państwa Granger.
Zapukali. Ponownie nic.
Hermiona wydobyła pelerynę-niewidkę i
podała ją Harry'emu. Ten odszedł w bardziej ustronne miejsce i nałożył ją na
siebie. Był zły, że nie zrobił tego wcześniej, ale nie spodziewał się, że
będzie zmuszony jej użyć. Podszedł już niewidzialny z różdżką w ręku.
- Alohomora - syknął.
Drzwi się otworzyły. Weszli.
Natychmiast Harry zamknął za nimi drzwi zaklęciem. W środku nikogo nie było.
Wystrój był typowo mugolski. Rodzice Hermiony chyba nie spodziewali się gości,
ponieważ nawet Harry zauważył, że nie sprzątano tu od dobrych kilku dni. Na
komodzie spoczywała warstwa kurzu.
- Wygląda...
- zaczął niepewnie.
-
... jakby ich tu od dawna nie było - zakończyła Granger.
- Co
robimy?
-
Poczekajmy na nich do rana.
-
Ok.
Usiedli - Harry na krześle, Hermiona
na kanapie. Z braku lepszych atrakcji włączyli główne źródło nie magicznych
rozrywek - telewizję. Oglądali jakieś programy przyrodnicze, w których
pochodzący z tej części świata facet bawił się z krokodylami. Harry podziwiał
go za odwagę i umiejętności radzenia sobie z dzikimi bestiami, a jednocześnie
ganił za głupotę i lekkomyślność, z którą konkurować mógł chyba tylko Syriusz
Black.
Korzystając z ostatnich pieniędzy,
którymi posługują się zwykli ludzie jakie miała ze sobą Hermiona zamówili
pizzę. Przybyła pół godziny później dostarczona przez opalonego studenta, który
zamiast się pożegnać kokietował szatynkę.
-
Ona ma chłopaka - rzucił z głębi pokoju Potter.
-
Ciebie?
-
Nie takiego wielkiego dryblasa - odparł chłodno Harry - chcesz to powiem mu o
tobie - zakończył kpiąco.
Dostawca nie odpowiedział. Obrócił
się na pięcie i wyszedł. Kiedy drzwi się zatrzasnęły Hermiona spojrzała na
przyjaciela z wdzięcznością.
-
Nie wiedziałam co zrobić - próbowała wyjaśnić.
-
Spławić - odpowiedział dobitnie Harry.
Granger zrobiła urażoną minę i
porwała kawałek pizzy z okazałym plastrem szynki. Harry postanowił nie drążyć
tematu i poszedł za jej przykładem. Zjedli wszystkie kawałki. Z pełnym
żołądkiem poczuli się bardziej optymistycznie nastawieni do życia.
Optymizm ustał im dopiero wieczorem,
kiedy w dalszym ciągu nikt się nie zjawił. Było już po 23,gdy Hermiona uznała,
że to bez sensu i idzie spać. Wydobyła z torebki gruby koc. Ułożyła się na
kanapie i przykryła nim.
-
Dobranoc - powiedziała i położyła plecami do Harry'ego.
-
Śpij dobrze.
Kilka minut potem miarowy oddech
uzupełniał się z jej cichym charczeniem. Prawie
jak chrapanie - uznał chłopak. Teraz kiedy Gryfonka usnęła pozostał sam na
sam ze sobą i swoimi myślami.
W ostatnich czasach coraz częściej
myślał o tym co począć dalej tzn. po szczęśliwym odnalezieniu rodziców Hermiony
i powrocie do Anglii. Po cichu liczył też, że lada moment do szyby zapuka sowa
i doręczy mu list od Ginny. Oczywiście wiedział, że to głupie i naiwne.
Znajdowali się tysiące kilometrów od Wielkiej Brytanii. Lot sowy do Australii i
odnalezienie ich zajęło by ptakowi tygodnie. Wobec tego chłopak starał się nie
nawet łudzić. Wiedział, że jeżeli szybko odnajdą rodziców przyjaciółki szybciej
wrócą do ojczyzny, gdzie oddadzą ich medykom, którzy przywrócą im pamięć. Kiedy
już to zrobią na pewno spędzi kilka dni z rudowłosą kobietką. Sprawdzi jak Ron
na leczeniu. Co u Syriusza. Potem wreszcie będzie musiał odwiedzić Kingsleya i
powiedzieć mu o swoich planach na przyszłość.
Hałas na korytarzu przywołał myśli
chłopaka do teraźniejszości. Dwa głosy - męski i żeński. Coś wesoło pokrzykiwały.
Są pijani - uświadomił sobie
czarodziej. Nagle jakiś trzask. Potem śmiechy- chichy. W końcu klucz obijający
się wokół zamku. Harry naciągnął na siebie pelerynę- niewidkę i szturchnął
znacząco Hermionę.
Cała sytuacja daleka była od
wymarzonej. W końcu jej rodzice byli pijani, a to na pewno nie sprzyjało
uświadamianiu im, że mają córkę. Hermiona zareagowała jednak nad wyraz
przytomnie. W momencie, gdy klucz trafił wreszcie w odpowiednią dziurkę
wskoczyła pod pelerynę, która tak jak Harry'emu gwarantowała jej
niewidzialność. Co prawda stopy im wystawały, lecz rodzice dziewczyny nawet nie
pofatygowali się żeby zapalić światło. Weszli w ciemnościach i już po chwili
wylądowali na kanapie, gdzie w dalszym ciągu spoczywał koc Hermiony. Nie wiele
sobie z niego zrobili. Prawdopodobnie nawet nie zauważyli, że ten przedmiot nie
należy do nich.
- Co
oni... -zaczęła szeptem Hermiona, ale Harry znacząco ścisnął ją za nadgarstek.
Tymczasem państwo Granger namiętnie
się całowali. Potter w tym momencie poczuł, że chciałby być gdzieś indziej. W
zasadzie mógłby być wszędzie tylko nie tu. Hermiona wyraźnie miała podobnie,
chociaż nie okazywała tego w żaden sposób. Kiedy jej matka została pozbawiona
luźnej bluzki, Harry uznał iż pora działać. Nim koleżanka zdołała go powstrzymać
potraktował zaklęciem pełnego porażenia ciała oboje jej rodziców.
-
Coś ty zrobił? - pisnęła Hermiona wyłaniając się spod peleryny.
-
Chciałaś to oglądać?
- No
nie.
-
Właśnie.
- Co
nie zmienia faktu, że to, to... to było...
-
Najlepszym co mogłem zrobić - uciął Harry - pomyśl jak mamy ich przemycić do
Anglii. Damy radę zmieścić ich jakoś do twojej torebki?
-
Nie.
- To
nie wiem...
Zapadła chwila milczenia. Harry był
bliski rozpaczy, gdy wreszcie odnaleźli właściwe osoby okazało się, że nie mają
pojęcia jak przetransportować je na drugi koniec świata, do domu.
-
Wiem! - pisnęła radośnie Hermiona - użyjemy twojej peleryny. Wyłaź spod niej
Harry!
Nim chłopak zdążył zareagować sama
pozbawiła go odzieży o wodnistej barwie. Nie zdołał nawet spytać co ona robi,
gdy peleryna przykryła jej rodziców. Nastolatka szczelnie owinęła mamę i tatę,
po czym zrobiła zadowoloną minę.
-
Wracamy do Wielkiej Brytanii, panie Potter - oznajmiła klaszcząc w dłonie.
-
Wspaniale! - zawtórował jej szczerze Harry.
Godzinę później byli już gotowi do
wyprawy w podróż powrotną. Rzeczy należące do państwa Granger zostały ulokowane
w torebce ich córki. W mieszkaniu pozostały tylko meble. W kolejną godzinę
dotarli na lotnisko, chociaż nie obyło się to bez problemów. Harry trzykrotnie musiał
konfundować taksówkarza by ten nie odkrył co jeszcze poza chłopakiem jedzie na
tylnej kanapie.
Na samym lotnisku Hermiona zakupiła
bilet dla dwojga osób do Londynu. Bacznie obserwując samolot, którym mieli
lecieć, wykorzystali moment nieuwagi załogi i załadowali niewidzialnych państwa
Granger do luku bagażowego. Hermiona uparła się, że ona poleci z nimi w tym
miejscu, bo ktoś musi pilnować żeby personel nie odkrył pasażerów na gapę,
którzy w dodatku są niemal niewidzialni - tylko buty im wystawały spod peleryny
- oraz będąc pod wpływem czaru nie potrafią wyjaśnić kim są i jak tu trafili.
Harry samotnie zajął miejsce na
pokładzie. Kupili najtańsze bilety, więc widok podejrzanych osób lecących obok
niego nawet go nie zdziwił. Postanowił kierować się w czasie lotu zasadą śp.
Szalonookiego, tzn. "stała czujność". W końcu nie mógł sobie pozwolić
na dekonspirację jako czarodziej.
Wreszcie aeroplan oderwał się od
ziemi i pomknął ku Staremu Kontynentowi. Potter drżał o przyjaciółkę i jej
rodziców w luku bagażowym. Jeżeli ktoś ich odkryje, nic nie będzie mógł zrobić
żeby jej pomóc, nie narażając się przy tym na poważne konsekwencje ze strony
magicznego wymiaru sprawiedliwości. By uspokoić skołatane nerwy zamówił sobie
szklaneczkę mugolskiej whisky.