Syriusz Black

Syriusz Black
Cudowne Ocalenie

czwartek, 1 grudnia 2016

85. Witajcie państwo Granger!



Rozdział 85
Witajcie państwo Granger!

            Oczekiwanie na rezultaty działań mugolskich czynników państwowych były dłuższe niż spodziewał się tego Harry czy Hermiona. Przez ten czas czarodzieje przebywali głównie w pokoju hotelowym, który załatwiła im pani z brytyjskiej placówki.

            W między czasie nadszedł dzień urodzin Ginny. Harry czuł się bardzo rozczarowany, ponieważ nie miał nawet jak jej złożyć życzeń. Wpadał przez to w coraz większą frustrację. Irytowało go niemal wszystko. Hermiona jak gdyby wiedziała co go trapi i nie odzywała się prawie wcale. Zwykle siedziała zasępiona przy oknie i wpatrywała się w ruch miejski.

            Wreszcie dwa dni po urodzinach Ginny zostali wezwani przez urzędników. Z hotelu do urzędu nie mieli daleko, lecz i tak wyszli znacznie wcześniej niż powinni. Oboje byli już wyczerpani psychicznie z powodu własnej bierności i niemocy. Harry chciał już nie raz rzucić się w wir poszukiwań, ale zawsze powstrzymywała go Hermiona, która mówiła, że przecież nie przeszukają całego kraju czy kontynentu.

            Przy wejściu na teren konsulatu natknęli się na tego samego cywila co ostatnio. Szarmancko przywitał Hermionę. Rzucił jej jak z rękawa kilka komplementów i stwierdził, że dziś na pewno rozwiążą jej problem. Pottera zaszczycił tylko pogardliwym spojrzeniem. Pod rękę zaprowadził dziewczynę pod odpowiednie drzwi.

            Tym razem Harry gorliwie go obserwował. Każdy jego niepotrzebny ruch skutkować miał w najlepszym razie urokiem konfundującym. W gorszych przypadkach mogło być dla nie maga nie ciekawie, ponieważ irytacja i poczucie bezsilności chłopaka musiały w końcu znaleźć gdzieś ujście. W związku z tym ubrał się tego dnia w wytarte jeansy i ciemny t- shirt, na który naciągnął przez głowę czarną, prostą bluzę z kapturem. W jej rękawie czekała na użycie jego różdżka.

            Na szczęście dla cywila nie zrobił on nic co mogłoby zmotywować Harry'ego do wymierzenia sprawiedliwości. Co prawda przed samymi drzwiami do gabinetu miłej urzędniczki szepnął coś do ucha Hermiony co ona skwitowała cichym "Och", jednak nie był to powód do ataku i wpakowania ich w koszmarne kłopoty.

            Zatrzymali się przed drzwiami. Cywil pożegnał się z Hermioną i dyskretnie życzył jej powodzenia. Obecność jej towarzysza zbagatelizował. Czarodziejka zapukała w drzwi.
- Proszę - rozległ się znajomy głos zza drzwi.

            Weszli. W środku poza kobietą, którą spojrzeli się ujrzeć stało jeszcze dwóch około trzydziestoletnich mężczyzn. Jeden ubrany był w dobrze skrojony garnitur. Drugi w czarne spodnie typu bojówki, ciężkie buty i fioletową koszulkę znanego producenta odzieży dla Mugoli z Londynu, która opinała jego imponujących rozmiarów mięśnie. Obaj nosili okulary przeciwsłoneczne.

- Usiądźcie - powiedziała urzędniczka.

            Harry i Hermiona zajęli miejsca przy biurku naprzeciw niej. Mężczyźni w okularach przeciwsłonecznych stali za ich plecami.

- Coś w sprawie moich rodziców? - spytała Hermiona głosem pełnym nadziei.

            Urzędniczka zrobiła niewyraźną minę, ale głos zabrał elegant za ich plecami.

- Poniekąd tak - miał wyraźnie szkocki akcent - panny domniemani rodzice twierdzą, że nie mają córki!
- Aaach - westchnęła Hermiona.

            Harry myślał gorączkowo co by tu zrobić. Jeśli nie udowodnią, że ona na prawdę jest córką państwa Granger to będą w porządnych opałach, niezależnie od tego czy stąd wyjdą czy nie.

- Niemożliwe - powiedział siląc się na pewny głos -masz ze sobą dokumenty? - spytał Hermiony.

            Spojrzała na niego zdezorientowana, oczy miała pełne łez. Nie płakała. Wciąż z tym walczyła.

- Ma pan rację - wtrąciła urzędniczka, za co Harry był jej dozgonnie wdzięczny - akt chrztu, paszport, cokolwiek gdzie są wpisane dane pani rodziców.

            Hermiona przybrała zawstydzoną minę i pogrzebała w torebce. Wreszcie wyjęła z niej jakiś papier. Podała go drżącą ręką kobiecie. Ta przejrzała go pospiesznie. Porównała coś co w nim znalazła z zawartością jakiejś teczki. Po czym pokiwała z uznaniem głową.

- Rzeczywiście to potwierdza, że jest pani ich córką -oznajmiła.
- To nie wyjaśnia dlaczego jej nie pamiętają! -zaprotestował gwałtownie osiłek.
- Eee...choroba? - wtrącił Harry.
- Alzheimer - dodała Hermiona.
- Ma pani na to wyniki badań?! - oponował osiłek.
- Albercie...- rzekł uspokajająco Szkot.

            Harry poczuł niemiły dreszczyk, kiedy usłyszał imię osiłka. Mimowolnie skojarzył mu się z Runcornem. Czarodziejem, pod którego się kiedyś podszywał, kiedy wtargnął z dwójką najbliższych przyjaciół do Ministerstwa Magii w godzinach jego pracy by ukraść ukradziony uprzednio przez Dolores Umbridge naszyjnik należący dawno temu do Salazara Slytherina.

- Jak już wspominałam pani - powiedziała do urzędniczki Granger, która wróciła do normalnego stanu - nie miałam przez kilkanaście miesięcy kontaktu z rodzicami, więc ciężko żebym miała jakieś wyniki ich badań z tego czasu.
- Ma panna słuszność - zgodził się elegant.

            Urzędniczka pokiwała głową. Podała dziewczynie kopertę.


- To ich obecny adres, chociaż nie wiem czy to rozsądne jeśli nie pamiętają, że mają córkę.
- Dziękuję - powiedziała z taką wdzięcznością Hermiona, że Harry odniósł wrażenie, że gdyby nie biurko to rzuciła by się na Brytyjkę z radości.

            Wyszli z urzędu w radosnych nastrojach. Wreszcie posunęli się do przodu w poszukiwaniach. Już z progu gabinetu zaproponowali, że jeszcze dziś wieczorem opuszczą swój pokój w hotelu.

            Dopiero w pokoju Hermiona otworzyła kopertę. Wyjęła z niej małą, białą kartkę papieru. Przeczytała jej zawartość trzy razy.

- I jak? -spytał Harry po chwili milczenia.
- Z powrotem do Perth.

            Samolotem uwinęli się w kilka godzin. Był ranek kiedy zeszli z pokładu. Jeszcze w Sydney zaopatrzyli się w mapę miasta. Hermiona zaznaczyła na niej lotnisko i miejsce, gdzie mieszkali jej rodzice. Zgodnie z obliczeniami Gryfonki, do których posłużyła jej linijka i skala odległość wynosiła niecały kilometr.

            Znów złapali taryfę i podążyli pod wskazany adres. Znajdowali się przez blokiem zbudowanym kilkadziesiąt lat temu. W jednym z mieszkań spodziewali się znaleźć rodziców Hermiony. Podeszli do klatki schodowej i przeżyli pierwszy szok i załamanie - nie znali kodu do domofonu. Zdecydowali się udawać administratorów budynku i wymusić w ten sposób wpuszczenie do środka. Hermiona wybrała numer mieszkania jakie zajmować mieli jej rodzicielka i ojciec. Nikogo nie było. Nastroje pogorszyli się im jeszcze bardziej.

- Może są w pracy? - Harry próbował podtrzymać na duchu przyjaciółkę.
- Jest wtorek - zgodziła się.
- Wybierzmy inny numer, ktoś na pewno nas wpuści.
-Ok.

            Tym razem to Harry wybrał jeden z guzików domofonu. Odebrał starszy pan. Słysząc, że rozmawia z administracją od razu wpuścił ich do środka. Migiem udali się pod drzwi państwa Granger. Zapukali. Ponownie nic.

            Hermiona wydobyła pelerynę-niewidkę i podała ją Harry'emu. Ten odszedł w bardziej ustronne miejsce i nałożył ją na siebie. Był zły, że nie zrobił tego wcześniej, ale nie spodziewał się, że będzie zmuszony jej użyć. Podszedł już niewidzialny z różdżką w ręku.

- Alohomora - syknął.

            Drzwi się otworzyły. Weszli. Natychmiast Harry zamknął za nimi drzwi zaklęciem. W środku nikogo nie było. Wystrój był typowo mugolski. Rodzice Hermiony chyba nie spodziewali się gości, ponieważ nawet Harry zauważył, że nie sprzątano tu od dobrych kilku dni. Na komodzie spoczywała warstwa kurzu.

- Wygląda... - zaczął niepewnie.
- ... jakby ich tu od dawna nie było - zakończyła Granger.
- Co robimy?
- Poczekajmy na nich do rana.
- Ok.

            Usiedli - Harry na krześle, Hermiona na kanapie. Z braku lepszych atrakcji włączyli główne źródło nie magicznych rozrywek - telewizję. Oglądali jakieś programy przyrodnicze, w których pochodzący z tej części świata facet bawił się z krokodylami. Harry podziwiał go za odwagę i umiejętności radzenia sobie z dzikimi bestiami, a jednocześnie ganił za głupotę i lekkomyślność, z którą konkurować mógł chyba tylko Syriusz Black.

            Korzystając z ostatnich pieniędzy, którymi posługują się zwykli ludzie jakie miała ze sobą Hermiona zamówili pizzę. Przybyła pół godziny później dostarczona przez opalonego studenta, który zamiast się pożegnać kokietował szatynkę.

- Ona ma chłopaka - rzucił z głębi pokoju Potter.
- Ciebie?
- Nie takiego wielkiego dryblasa - odparł chłodno Harry - chcesz to powiem mu o tobie - zakończył kpiąco.

            Dostawca nie odpowiedział. Obrócił się na pięcie i wyszedł. Kiedy drzwi się zatrzasnęły Hermiona spojrzała na przyjaciela z wdzięcznością.

- Nie wiedziałam co zrobić - próbowała wyjaśnić.
- Spławić - odpowiedział dobitnie Harry.

            Granger zrobiła urażoną minę i porwała kawałek pizzy z okazałym plastrem szynki. Harry postanowił nie drążyć tematu i poszedł za jej przykładem. Zjedli wszystkie kawałki. Z pełnym żołądkiem poczuli się bardziej optymistycznie nastawieni do życia.

            Optymizm ustał im dopiero wieczorem, kiedy w dalszym ciągu nikt się nie zjawił. Było już po 23,gdy Hermiona uznała, że to bez sensu i idzie spać. Wydobyła z torebki gruby koc. Ułożyła się na kanapie i przykryła nim.

- Dobranoc - powiedziała i położyła plecami do Harry'ego.
- Śpij dobrze.

            Kilka minut potem miarowy oddech uzupełniał się z jej cichym charczeniem. Prawie jak chrapanie - uznał chłopak. Teraz kiedy Gryfonka usnęła pozostał sam na sam ze sobą i swoimi myślami.

            W ostatnich czasach coraz częściej myślał o tym co począć dalej tzn. po szczęśliwym odnalezieniu rodziców Hermiony i powrocie do Anglii. Po cichu liczył też, że lada moment do szyby zapuka sowa i doręczy mu list od Ginny. Oczywiście wiedział, że to głupie i naiwne. Znajdowali się tysiące kilometrów od Wielkiej Brytanii. Lot sowy do Australii i odnalezienie ich zajęło by ptakowi tygodnie. Wobec tego chłopak starał się nie nawet łudzić. Wiedział, że jeżeli szybko odnajdą rodziców przyjaciółki szybciej wrócą do ojczyzny, gdzie oddadzą ich medykom, którzy przywrócą im pamięć. Kiedy już to zrobią na pewno spędzi kilka dni z rudowłosą kobietką. Sprawdzi jak Ron na leczeniu. Co u Syriusza. Potem wreszcie będzie musiał odwiedzić Kingsleya i powiedzieć mu o swoich planach na przyszłość.

            Hałas na korytarzu przywołał myśli chłopaka do teraźniejszości. Dwa głosy - męski i żeński. Coś wesoło pokrzykiwały. Są pijani - uświadomił sobie czarodziej. Nagle jakiś trzask. Potem śmiechy- chichy. W końcu klucz obijający się wokół zamku. Harry naciągnął na siebie pelerynę- niewidkę i szturchnął znacząco Hermionę.

            Cała sytuacja daleka była od wymarzonej. W końcu jej rodzice byli pijani, a to na pewno nie sprzyjało uświadamianiu im, że mają córkę. Hermiona zareagowała jednak nad wyraz przytomnie. W momencie, gdy klucz trafił wreszcie w odpowiednią dziurkę wskoczyła pod pelerynę, która tak jak Harry'emu gwarantowała jej niewidzialność. Co prawda stopy im wystawały, lecz rodzice dziewczyny nawet nie pofatygowali się żeby zapalić światło. Weszli w ciemnościach i już po chwili wylądowali na kanapie, gdzie w dalszym ciągu spoczywał koc Hermiony. Nie wiele sobie z niego zrobili. Prawdopodobnie nawet nie zauważyli, że ten przedmiot nie należy do nich.

- Co oni... -zaczęła szeptem Hermiona, ale Harry znacząco ścisnął ją za nadgarstek.

            Tymczasem państwo Granger namiętnie się całowali. Potter w tym momencie poczuł, że chciałby być gdzieś indziej. W zasadzie mógłby być wszędzie tylko nie tu. Hermiona wyraźnie miała podobnie, chociaż nie okazywała tego w żaden sposób. Kiedy jej matka została pozbawiona luźnej bluzki, Harry uznał iż pora działać. Nim koleżanka zdołała go powstrzymać potraktował zaklęciem pełnego porażenia ciała oboje jej rodziców.

- Coś ty zrobił? - pisnęła Hermiona wyłaniając się spod peleryny.
- Chciałaś to oglądać?
- No nie.
- Właśnie.
- Co nie zmienia faktu, że to, to... to było...
- Najlepszym co mogłem zrobić - uciął Harry - pomyśl jak mamy ich przemycić do Anglii. Damy radę zmieścić ich jakoś do twojej torebki?
- Nie.
- To nie wiem...

            Zapadła chwila milczenia. Harry był bliski rozpaczy, gdy wreszcie odnaleźli właściwe osoby okazało się, że nie mają pojęcia jak przetransportować je na drugi koniec świata, do domu.

- Wiem! - pisnęła radośnie Hermiona - użyjemy twojej peleryny. Wyłaź spod niej Harry!

            Nim chłopak zdążył zareagować sama pozbawiła go odzieży o wodnistej barwie. Nie zdołał nawet spytać co ona robi, gdy peleryna przykryła jej rodziców. Nastolatka szczelnie owinęła mamę i tatę, po czym zrobiła zadowoloną minę.

- Wracamy do Wielkiej Brytanii, panie Potter - oznajmiła klaszcząc w dłonie.
- Wspaniale! - zawtórował jej szczerze Harry.

            Godzinę później byli już gotowi do wyprawy w podróż powrotną. Rzeczy należące do państwa Granger zostały ulokowane w torebce ich córki. W mieszkaniu pozostały tylko meble. W kolejną godzinę dotarli na lotnisko, chociaż nie obyło się to bez problemów. Harry trzykrotnie musiał konfundować taksówkarza by ten nie odkrył co jeszcze poza chłopakiem jedzie na tylnej kanapie.

            Na samym lotnisku Hermiona zakupiła bilet dla dwojga osób do Londynu. Bacznie obserwując samolot, którym mieli lecieć, wykorzystali moment nieuwagi załogi i załadowali niewidzialnych państwa Granger do luku bagażowego. Hermiona uparła się, że ona poleci z nimi w tym miejscu, bo ktoś musi pilnować żeby personel nie odkrył pasażerów na gapę, którzy w dodatku są niemal niewidzialni - tylko buty im wystawały spod peleryny - oraz będąc pod wpływem czaru nie potrafią wyjaśnić kim są i jak tu trafili.

            Harry samotnie zajął miejsce na pokładzie. Kupili najtańsze bilety, więc widok podejrzanych osób lecących obok niego nawet go nie zdziwił. Postanowił kierować się w czasie lotu zasadą śp. Szalonookiego, tzn. "stała czujność". W końcu nie mógł sobie pozwolić na dekonspirację jako czarodziej.

            Wreszcie aeroplan oderwał się od ziemi i pomknął ku Staremu Kontynentowi. Potter drżał o przyjaciółkę i jej rodziców w luku bagażowym. Jeżeli ktoś ich odkryje, nic nie będzie mógł zrobić żeby jej pomóc, nie narażając się przy tym na poważne konsekwencje ze strony magicznego wymiaru sprawiedliwości. By uspokoić skołatane nerwy zamówił sobie szklaneczkę mugolskiej whisky.

czwartek, 17 listopada 2016

84. Wywiad z żywym trupem



Rozdział 84
Wywiad z żywym trupem

            Czas upływał, a zagadka powrotu Syriusza Blacka do świata żywych pozostawała nie wyjaśniona. Początkowo media miały ważniejsze tematy do omówienia, m.in. obalenia reżimu Lorda Voldemorta, bitwa o Hogwart, przywracanie normalności w społeczności czarodziejów przez ministra Shacklebolta, a ostatnimi czasy tajemnicze zniknięcie Harry'ego Pottera i jego domniemana kariera przestępcza.

            Dwa dni temu w "Proroku Codziennym" ukazał się duży artykuł nieznanego autorstwa. W komentarzu od redakcji napisano, że został podesłany przez pragnącego zachować anonimowość, dobrze poinformowanego oraz zatroskanego o prawdę i godny wzór dla młodzieży, czarodzieja. Napisano w nim, że bohater "bez skazy" zwany też "Chłopcem, który wygrał" nie jest taki wspaniały jak wszyscy o nim myślą. Dopuścił się bowiem szeregu niegodziwości. Wymieniono we wstępie wszystkie złe rzeczy jakie napisała o nim kilka lat temu Rita Skeeter. W dalszej części autor skupił się na domniemanym włamaniu przez Harry'ego do jednej ze skrytek w Banku Gringotta.

            Syriusz czytał ten artykuł dwa, może trzy razy. Domyślał się, że w tekście jest wiele prawdy. Harry na prawdę mógł włamać się do banku. Tego nie wykluczał. Co więcej spodziewał się nawet, że chłopak zrobił to by pokonać Voldemorta. Spodziewał się, że jeden z horkruksów jest w nim ukryty. W końcu takie rzeczy ukrywa się wyłącznie w bezpiecznych miejscach, a bank należał do najlepiej strzeżonych obiektów w magicznej Wielkiej Brytanii. Dziwiło go tylko skąd nieznany z nazwiska autor artykułu mógł mieć takie poufne dane. Gobliny, którym przywrócono władanie w banku nie ujawniały swoich wpadek i porażek, a za taką trzeba uznać włamanie czarodzieja do jednej ze skrytek oraz ucieczkę z niej.

            Niestety Harry wraz z Hermioną udali się na początku sierpnia do Australii by odszukać jej rodziców i nie było możliwości zweryfikować rewelacji Proroka. Trzeci z winnych włamania, czyli Ron znajdował się ośrodku na rehabilitacji psychiki, która ucierpiała w wyniku wojennych przeżyć. W związku z tym Syriusz będący formalnie prezesem organizacji leczącej rudzielca wymógł na uzdrowicielach by ci zabronili mediom kontaktować się z nim tłumacząc to dobrem pacjenta i koniecznością ochrony jego nadwyrężonej psychiki. W związku z tym odcięto go na jakiś czas od dostępu do czasopism czy radia.

            Niezaspokojone media tymczasem szalały coraz bardziej. Szybko połączyły rewelacje anonimowego korespondenta z zaginięciem Pottera i jego przyjaciółki. "Czarownica" posunęła się nawet do poświęcenia całego sierpniowego numeru na rozpisywanie się o rewelacjach Proroka, możliwym romansie zaginionych sprawców włamania, przyczynach załamania nerwowego Rona itp. "Głos Wolnościowych Obywateli" skupił się na tym czy za włamanie i ewentualną kradzież Potter może trafić do Azkabanu. Inne media na zmianę trąbiły o romansie przyjaciół i włamaniu. Obie te rzeczy zawsze łączyły się z zaginięciem obojga.

            Zszokowani członkowie Zakonu Feniksa, który miał przestać istnieć postanowili jednak działać w obronie dobrego imienia bohatera białomagicznej i tolerancyjnej części brytyjskiego społeczeństwa magicznego. Koniec końców Kingsley, który w dalszym ciągu przewodził Zakonowi zadecydował, że trzeba zmienić temat plotek do czasu, aż Harry wróci i będą mogli to z nim wyjaśnić.

- Jak to wygląda z tym Harrym? - zagadała Helena w dniu, w którym Black miał odwrócić uwagę mediów i ich odbiorców od chrześniaka.
- Ciężko stwierdzić - odpowiedział zgodnie z prawdą Syriusz - wiesz dopóki on nie wróci, nie możemy niczego wykluczyć.

            Yronwood głośno wciągnęła powietrze.

- Czyli ty nie wykluczasz, że on mógł to zrobić! - wypaliła.
- No... wiesz... - gubił się w zeznaniach.
- A co to za tajemnicze zniknięcie chłopaka i tej Mugolaczki?
-Hermiony - poprawił ją mimowolnie - mówiłem ci już, że pojechali szukać i sprowadzić z powrotem jej rodziców, których wcześniej ukryli przez Voldemortam -zakończył z naciskiem.
- Ukryli i nie wiedzą gdzie? - dociekała kobieta.
- Nie wiem, cholera jasna - wybuchł mężczyzna - dobrze wiesz, że w tym czasie byłem daleko stąd, więc powiedz mi do kurwy nędzy skąd mam o tym wiedzieć?!

            Piorunowali się przez chwilę spojrzeniami. Prawdę mówiąc odkąd Harry opuścił kraj, między nimi nie układało się zbyt dobrze. Helena wyrażała często opinie na jego temat będące odwrotnie proporcjonalne do tego czego oczekiwał jej ukochany. Kłócili się często. Mieszkająca wciąż u niej siostra kobiety, Lucy nie raz musiała występować w roli mediatora. Uspokajała ich nim w ruch poszły różdżki...

- Znowu się kłócimy - zauważył chłodno Syriusz.
- Prawda.
- Wiesz zaczynam się zastanawiać czy nasza znajomość ma w ogóle sens?!
- Jak śmiesz?!
- Wynocha!

            Helena nie wytrzymała nerwowo. Z oczu popłynęły jej rzewne strumienie łez. Opadło głośno na krzesło zanosząc się szlochem. Nim Syriusz zdołał się ruszyć jej ręka sięgnęła po różdżkę. Wycelowała w niego. Wciąż łkała, a jej policzki pokrywały się w nowych kroplach łez. Jej twarz jednak wrażała zimną furię.

- Co... - chciał powiedzieć Syriusz, lecz głos uwiądł mu w gardle.

            Poczuł jak klatka piersiowa gwałtownie przyspiesza swoje ruchy. Dostał jakąś klątwą, której nie potrafił zidentyfikować. Przed oczami mu pociemniało. Utracił świadomość.

- Syriuszu... 

            Zero reakcji.

- Syriuszu...- czyjś głos przebił się do jego świadomości.

            Poczuł delikatny nacisk na swój bark. Następnie do nozdrzy dotarł mu delikatny, kwiatowy zapach. Kolejny ucisk na ramię.

- Black... - damski głos stawał się bardziej spanikowany.

            Otworzył oczy. Przed jego oczami znajdowała się twarz Ginny. Klęczała przy nim. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że leżał w kuchni.

- Co się dzieje? - spytał usiłując wstać, lecz mięśnie odmówiły mu posłuszeństwa.
- Przyszłam do ciebie pół godziny temu, miałam ci towarzyszyć w drodze do ojca Luny - odpowiedziała w przyspieszonym tempie - miałeś dziś udzielić mu wywiadu, pamiętasz?
- Ta...- odparł słabo.
- Co tu się stało? - teraz to ona pytała.
- Pokłóciłem się z Heleną i rozstaliśmy się.
- To musiało być burzliwe zakończenie znajomości.
-  Coś w ten deseń-potwierdził kolejny raz próbując wstać - nie mogę się podnieść - powiedział usiłując nie brzmieć jakby był przerażony.

            Machnęła różdżką i ostrożnie przeniosła go na kanapę w salonie. Zamyśliła się nad czymś.

- Trzeba cię zabrać do Munga - oznajmiła wreszcie - przełożę twój wywiad w "Żonglerze". Ojciec Luny będzie mógł pisać o tajemniczych okolicznościach w jakich pozbawiono go wywiadu z tobą.
- Super - ucieszył się Black.

            Ginny spojrzała na niego jak na wariata, ale nic nie powiedziała. Widocznie uznała, że klątwa, którą oberwał i przeżycia ostatnich dwudziestu lat jego życia dają o sobie znać. Ogłosiła tylko, że wzywa ojca i razem zabierają go do szpitala dla czarodziejów.

            Artur pojawił się jakiś kwadrans później. Wspólnie za pomocą sieci Fiu przetransportowali rannego do Munga. Pracownik ministerstwa udał się tam z nim by dopilnować wszelkich formalności. Ginny w tym czasie udała się do domu państwa Lovegood.

            Tak jak się spodziewali następnego dnia ukazał się numer specjalny "Żonglera", w którym Ksenofilius trąbił o zamachu na jego niedoszłego rozmówcę. Na potwierdzenie załączał opinię jednego z uzdrowicieli, który tłumaczył, że Łapa oberwał od dawna nie spotykaną w Wielkiej Brytanii klątwą. W mediach zawrzało. Thomas Fox w "GWO" postawił hipotezę, że Black w wywiadzie miał oczyścić dobre imię Harry'ego Pottera z błota i dlatego miał zostać spacyfikowany przez wrogów "Chłopca, który ocalił magiczną Brytanię".

            Sam Syriusz w św. Mungu spędził cztery dni. Podczas pobytu w placówce przy drzwiach do jego pokoju nieustannie kręcił się ktoś z Zakonu Feniksa lub GD. Ginny zadbała o spokój ojca chrzestnego swojego ukochanego mobilizując gwardzistów.

            Wreszcie dzień po powrocie do domu  przy pomoc niezawodnej panny Weasley lub "Przyszłej pani Potter" jak zaczął ją w tym czasie tytułować udał się do domu Ksenofiliusa Lovegood' a. 

            Gospodarz zaprosił go do skromnie urządzonej kuchni - kończył odbudowę domu po wizycie w nim Pottera z przyjaciółmi oraz śmierciożerców. Usiedli przy stole. Lovegood podał herbatę i kruche ciasteczka.

- Jak się pan czuje? - spytał ojciec Luny.
- Dziękuję, już wróciłem do normalnego stanu.
- Kto pana zaatakował? - red. nacz. "Żonglera" był bardzo bezpośredni.
- Nie jestem w stanie sobie przypomnieć. Oberwałem klątwą, która według uzdrowicieli z św. Munga nie została używa w naszym kraju od ponad stu lat. Całą sytuację pamiętam jak przez mgłę.
- Co w takim razie pan pamięta?
- Byłem w kuchni własnego domu i... dziewczyna, która miała mnie do pana przyprowadzić kilka dni temu docuciła mnie kilkadziesiąt minut później.
- Niewiele - przyznał redaktor - zmieńmy temat. Społeczność czarodziejów uznała pana za tragicznie zmarłego. Jak widać wrócił pan do żywych i ma się całkiem dobrze?
- Chyba, że ktoś akurat próbuje mnie ukatrupić we własnej kuchni - zaśmiał się Syriusz - ale tak poza tym, to tak. Mam się dobrze. Rozglądam się powoli za jakąś pracą, co by nasza społeczność miała ze mnie jeszcze jakiś pożytek.
- O planach na przyszłość jeszcze porozmawiamy - zapewnił pan Lovegood - jak to możliwe, że pan wrócił? Wiele osób wpadło za tę zasłonę, lecz nie ma udokumentowanych przypadków powrotu.
- Widocznie ktoś uznał, że mam tu jeszcze coś do zrobienia i sądząc po moich dalszych losach rzeczywiście tak było. Jeśli pyta mnie pan o techniczne strony mojego powrotu to muszę pana rozczarować, gdyż w dalszym ciągu nie wiem czy to co zobaczyłem było snem czy jawą. Myślę, że mogę zdradzić, iż widzenie zmarłych osób nie jest czymś normalnym. Rzecz jasna, jeżeli nie jest to jeden z hogwarckich duchów.
- Kogo pan widział?
- Przyjaciół zamordowanych wiele lat temu.
- Czy byli wśród nich rodzice H. Pottera?
- Między innymi, ale wolałbym o tym nie rozmawiać.
- Oczywiście. W takim razie muszę spytać jakie są pana relacje z ich synem?
- Niewiele osób o tym wie i możesz napisać, że ujawniacie to jako pierwsi, ale jestem jego ojcem chrzestnym!
- Szokujące - zgodził się redaktor - jednak wiele osób mogło się tego domyślić.
- W sumie racja. Jeszcze przed wycieczką na tamten świat chciałem żeby Harry trafił pod moją opiekę, jednak zważywszy na niesłusznie ścigających mnie dementorów i aurorów nie byłoby to zbyt roztropne.
- Po powrocie z zaświatów też się pan ukrywał?
- W zasadzie nie musiałem. Kiedy ocknąłem się po powrocie znajdowałem się w Chinach.  Byłem na tyle daleko stąd, że nie musiałem się martwić o zdemaskowanie. Z resztą nie od razu trafiłem do świata czarodziejów. Do tego doszło znacznie później. Dzięki pomocy przypadkowo poznanego czarodzieja trafiłem do Miasta Czarodziei w Chinach. Niezapomniane przeżycia. Ponad milion osób takich jak ty, chociaż o zupełnie innym wyglądzie w jednym miejscu.
- Co było dalej?
- Wpadłem w tarapaty, z których wydobyła mnie pochodząca z Anglii rodzina. Przygarnęła mnie do siebie, pomimo tego, że wiedzieli kim jestem. Przekazali mi też informacje o tym, że zostałem uniewinniony, a Harry pokrzyżował plany Voldemorta w Departamencie Tajemnic.
- Ustalając szczegóły naszej rozmowy oznajmił pan, że nie chce mówić na temat zdarzeń we wspominanym departamencie czy zmienia pan zdanie?
- Nie.
- Ok, w takim razie co było dalej?
- Dzięki pomocy rodaków udałem się w drogę do Ojczyzny. Po drodze zawitałem też do Kazachstanu, Rosji czy Niemiec. To właśnie tam zatrzymałem się na dłużej. Nim do tego dojdziemy muszę wspomnieć, że wrażenie zrobiły na mnie świetnie zorganizowane społeczności, subkultury czarodziejów w Rosji. Tym bardziej bolał mnie fakt, że bardzo bezpardonowo ze sobą walczą.
- Co ma pan na myśli?
- Ogolonych na łyso czarodziejów w ciężkich butach oraz zwykle długowłosych, ubierających się na czarno anarchistów. Spędziłem trochę czasu z obojga środowiskami i wiem, że pałają do siebie nienawiścią tak ogromną jak my do śmierciożerców.
- Którzy z nich byli, więc odpowiednikiem Sam- Wiesz- Kogo?
- Tych realiów nie można przełożyć w skali 1 do 1. Nie znam genezy konfliktu tych społeczności magicznych w Rosji i nie chcę wprowadzić czytelników w błąd. Obie strony mają coś za uszami, chociażby handel narkotykami przez anarchistów.
- Zatrważające. Długo był pan w Rosji?
- Niezbyt. Przynajmniej w porównaniu do czasu jaki spędziłem w Chinach czy Niemczech. W tych ostatnich wiązało się to z resztą z moimi problemami z... hm... zdrowiem oraz zagranicznymi, przymusowymi sprzymierzeńcami Voldemorta, którzy gdy tylko mogli zerwać z nim współpracę hm... wyleczyli mnie. Razem z nimi wróciłem z resztą do kraju. Żałuję, że opuścili go przed decydującą bitwą. Z ich pomocą z pewnością moglibyśmy ocalić życie kilkunastu czarodziejów albo przypadkowych ofiar wśród uczniów.
- W samej bitwie...
- Brałem udział. Pozbyłem się z niej kilku śmierciożerców.
- Wiem, że tuż po niej pomagał pan weryfikować aurorów.
- To prawda. Zrobiłem to na prośbę ministra Shacklebolta.
- Ministra, który jeszcze jako auror odpowiadał za ściganie pana.
- Czas zmienia ludzi. Jak pan widzi to, że minister nie zdołał mnie wtedy złapać wyszło nam wszystkim na dobre. Na jego usprawiedliwienie powiem, że miałem wtedy na prawdę dobre kryjówki, chociaż raz omal nie wpadłem.
- Mówi pan o sytuacji niecały roku po ucieczce z Azkabanu?
- Tak. Nie wyjawię jednak kto mi wtedy pomógł.
- Jak zapatruje się pan na decyzję Shacklebolta o wyborach nowego ministra w połowie listopada. Równocześnie mamy też wybrać 20 osób, które utworzą magiczny parlament.
- Myślę, że minister pragnie zalegalizować swoją władzę przez społeczeństwo. Nikt chyba nie bierze pod uwagę żeby mógł przegrać zważywszy na jego dokonania w ciągu pierwszych miesięcy urzędowania. Wydaje mi się, że rządy despoty nie wyszły nam na zdrowie, dlatego popieram utworzenie magicznego parlamentu. Podobne systemy sprawdzają się w innych krajach. Dlaczego, więc nie spróbować u nas?