Rozdział 57
Sabat
Podczas
wieloletniego pobytu w Azkabanie Łapie wydawało się, że nic nie może być równie
nudne i monotonne. Jednak podróżując z Kazachstanu na północ, w stronę Jakucka
zdał sobie sprawę, że krajobraz kazachskich stepów jest w stanie dorównać
legendarnemu więzieniu dla czarodziejów, leżącemu gdzieś na morzu Północnym.
Trawy, łąki i wzgórza przeplatały się z trawą, łąkami oraz wzgórzami. Od czasu
do czasu zdarzało się, że trawa miała inną długość niż na poprzednich odcinkach
trasy. Jedyną odmianą był deszcz.
Przez
czas swojego marszu Syriusz niewiele rozmawiał z Lucy, która od momentu
opuszczenia chaty Ivana i Asłany zdawała się jakby nieobecna. W którymś
momencie mężczyzna zaczął nawet zastanawiać się czy nie jest ona pod wpływem
imperiusa albo czy nie została może skonfundowana. Kiedy, jednak pani Blueford
stwierdziła, że pokonali już granicę, dotarło do niego, że z nią wszystko
dobrze.
Marsz
na północ był wyczerpujący. Niewielkie zapasy jedzenia i wody zaczęły im się
kurczyć w zastraszającym tempie. Co prawda Lucy za pomocą magii duplikowała
resztki jedzenia, a poili się za pomocą zaklęcia "aquamentii", lecz
ich organizmy zaczęły się buntować i domagać prawdziwego, ciepłego posiłku.
Syriusz doświadczony ponad dziesięcioletnim pobytem w skrajnie nieludzkich
warunkach w więzieniu znosił te trudy o wiele lepiej, niż nie przywykła do
takich wypraw kobieta. Po kolejnym wyczerpującym dniu, zasnęła kiedy tylko
usiadła podczas przerwy, która w założeniu jej samej miała trwać piętnaście
minut. Spała aż do świtu, mimo że zasnęła w porze obiadowej.
- Musimy skorygować nasz plan -
powiedziała rano.
- To znaczy? - zdziwił się Black.
- Jakuck leży na północno- wschodniej
Syberii - odpowiedziała Lucy - to jest jeszcze wiele setek kilometrów stąd.
Wracając mieliśmy wstąpić do Nowosybirska, który jest o wiele bliżej.
Odpoczniemy tam i zaopatrzymy się w zapasy.
- Dobrze - przytaknął bez przekonania
Black.
Blueford
spojrzała na niego sceptycznie.
- Coś nie przekonany jesteś?
- Wydaje ci się - zapewnił ją starając
się brzmieć przekonująco.
Lucy
postanowiła nie drążyć tematu. Odeszła kilka metrów od towarzysza podróży,
wyczarowała sobie kotarę i weszła za nią żeby się przebrać. Wyszła z niej
ubrana w bladoszarą szatę z szerokimi rękawami.
- No, no, no - zareagował Black.
- Coś się nie podoba?
- Żaden mugol na pewno nas nie zauważy
w tym stroju - zakpił.
- Uważasz, że ktokolwiek nas tu
zauważy? - odcięła się kobieta.
- Nie wiadomo - Syriusz wzruszył ramionami.
Lucy
nie odpowiedziała nic. Machnęła różdżką i kotara znikła równie szybko jak się
pojawiła. Ruszyli dalej.
Z
każdym kolejnym kilometrem krajobraz stawał się coraz mniej stepowy. Wreszcie
pojawiły się gdzieś w oddali jakieś zabudowania. Niebawem samotne drzewa pośród
traw ustąpiły miejsca malutkim lasom.
Zmiana
krajobrazu sprawiła, że Lucy stała się bardziej zdolna do życia. Wiedząc, że
Black od lat był odcięty od wielu informacji ze świata czarodziejów opowiadała
mu o tym, która drużyna jest obecnie na topie w brytyjskiej lidze quidditch'a.
Ex- skazaniec z uwagą wysłuchał o sukcesach Armat z Chudley, które wygrały dwa
razy z rzędu mistrzostwo ligi, lecz w ubiegłym sezonie zakończyli sezon w
połowie stawki.
Kiedy
wyczerpali temat najpopularniejszego sporu wśród czarodziejów, zapadła na
chwilę cisza. Podczas, której na horyzoncie pojawił się zarys przedmieść
ogromnego miasta.
- Nowosybirsk - stwierdziła Blueford.
Przed
miastem o dominację w krajobrazie zmagały się ze sobą lasy oraz stepy. Było to typowe
zjawisko dla terenów leżących na obszarze przejściowym pomiędzy strefami leśną
i stepową. Samo miasto sprawiało wrażenie nieadekwatnego do swojego położenia
geograficznego, co uzmysłowiło się Blackowi, kiedy Lucy teleportowała ich do
jakiegoś zaułka w mieście. Wokół nich rozciągały się tam olbrzymie kompleksy
przemysłowe. Czegoś takiego Łapa nie widział nawet w Londynie. Na moment
zachłysnął się w zachwycie nad tym miastem.
- Nieprawdopodobne - wyszeptał.
Pani
Blueford widocznie usłyszała go, gdyż powiedziała:
- Poczekaj aż zobaczysz do czego
doprowadziło wybudowanie tych zakładów.
Po
tych słowach, stała się w oczach Syriusza osobą tak światową jak nikt z rodziny
Blacków w całej historii tego starożytnego rodu. Mężczyzna musiał przyznać, że
Nowosybirsk mógłby być rajem albo chociaż wymarzonym miejscem na wakacje dla
Artura Weasley.
Lucy
chwyciła go za rękę i jak dziecko lub narzeczonego - zależy z czyjej
perspektywy patrzeć - wyprowadziła go z rejonów przemysłowych do tych
zamieszkanych przez zwykłych ludzi. Tam nie było już tak kolorowo. Z każdej
strony dało się dostrzec biedę. Brudne dzieci w podartych ubraniach kopały
piłkę pod trzepakiem. Kilku meneli głośno dyskutowało o błędach polityki
jakiegoś Jelcyna, popijając przy tym wino - za pewne nie pierwsze i nieostatnie
tego dnia. Dalej na ziemi leżał mężczyzna w dłoniach trzymał tabliczkę, a przed
nim na ziemi leżał beret z kilkoma monetami. Z drugiej strony pustego podwórka
troje łysych, młodych mężczyzn popijało piwo z zielonych butelek. Syriusz stwierdził,
że nie chciałby im podpaść. Jego zachwyt tym miastem prysł w jednej chwili.
- Nie do poznania - rzekł do Lucy.
- Mugolska Rosja jest w etapie
przeobrażeń - odpowiedziała kobieta - mugole odchodzą od jednego systemu
zniewolenia do drugiego.
- To dlaczego nie zamiast zmieniać
zniewolenie nie wywalczą sobie wolności?
- Na to pytanie odpowiedź znają tylko
oni sami - odparła Lucy uśmiechając się przy tym nieznacznie, po raz pierwszy
od początku ich samotnej wyprawy.
- Czego tu szukamy? - spytał Black zmieniając
temat.
- Odpowiedniego handlarza - wyjaśniła
wymijająco.
Poszukiwali,
więc przez resztę dnia. Chodzili po mugolskich osiedlach i szukali. Lucy, która
znała się całkiem nieźle na mugolskich sprawach, była tu nieco zagubiona, lecz
poruszali się całkiem sprawnie - bez pytania o drogę. Co prawda zadać pytania i
tak by nie potrafili, gdyż żadne z nich nie znało języka rosyjskiego.
Mijali
osiedla biedy jeszcze większej niż tam gdzie Łapa wyzbył się wyidealizowanego
obrazu ruskiego miasta. W innych rejonach widział prawdziwe bogactwa i ludzi,
którzy mogliby rywalizować pod względem majątku z Lucjuszem Malfoy'em.
Wreszcie
tuż przed nastaniem zmroku dotarli do Rejonu Centralnego. Było to ścisłe
centrum Nowosybirska - jak sama nazwa z resztą wskazuje. To właśnie tu było
serce miasta, to tu ono powstało. Centrum zawierało niemal wszystkie
wartościowe zabytki w mieście. Wszędzie sporo było palcówek edukacyjnych,
przedszkoli, kilka obiektów sportowych, biblioteki, Teatr Opery i Baletu i
wiele innych. Ten ostatni budynek wydał się Łapie najbardziej interesującym.
Znajdujący
się przy Placu Lenina budynek zbudowany był z białych cegieł i zwieńczony był
ogromną kopułą w tym samym kolorze. Dach wsparty był na potężnych
kolumnach. Po schodach do środka
wchodził strumień mugoli ubranych w najlepsze fraki, garnitury. Ich partnerki
miały pozakładane sukienki wieczorowe i liczną, kosztowną biżuterię.
- Dokąd teraz? - spytał swojej
towarzyszki Black.
- Dobre pytanie.
- Nie wiesz?!
- Tak trochę.
W
tym momencie Syriusz poczuł się jakby miał zaraz zemdleć, lecz po chwili
uczucie te zastąpił gniew. Zacisnął, jednak zęby oraz pięści i nic już nie
powiedział, nie chcąc wywoływać kolejnych dni bez rozmów z kimkolwiek.
- Chodźmy.
Kobieta
szarpnęła go za sobą i ruszyła dalej. Black nie wiedział dokąd, ani co
prowadziło ją do celu. Szli przez kolejne wąskie, brudne uliczki, aż do dużego
budynku bez szyb w oknach. Część otworów w ścianach, które niewątpliwie kiedyś
służyły za okna, teraz była zabita dechami. Z małych drzwi na parterze
wystawały wielkie gwoździe, które mogły bez trudu zranić nieostrożnego
przechodnia. Nad nimi wisiał jakiś wielki transparent na białym prześcieradle
oraz tablica informacyjna, taka jakie można napotkać przy każdej budowie albo
większym remoncie. Ku zdziwieniu Blacka, pani Blueford zatrzymała się właśnie
przed tym rozpadającym się pustostanem.
- Dokąd teraz? - zapytał Syriusz.
- Do środka.
- Co?
Lucy
szarpnęła jego dłoń i wyjęła różdżkę z kieszeni. Skierowała ją na drzwi i
wyszeptała prawie niedosłyszalnie "alohomora". Drzwi otworzyły się z
głośnym skrzypnięciem. Nie zdążyli jeszcze wejść do środka, kiedy wybiegło
stamtąd kilku mężczyzn w czarnych skórach z ćwiekami, bojówkach oraz ciężkich,
czarnych buciorach. Wszyscy mieli długie, przetłuszczone włosy - w większości
czarne. Migiem otoczyli samotną parę Brytyjczyków
- A chto vy khotite? - spytał ten w
najdłuższych włosach.
- Jesteśmy a Anglii - odpowiedziała
spokojnie Lucy.
- Macie nasz odpowiednik? - dopytał
blondyn z wyraźnym wschodnim akcentem, patrząc na włosy Syriusza.
- Nie rozumiem - odsapnął ten ostatni.
- Długo siedział w więzieniu -
wyjaśniła wymijająco Lucy - wejdziemy do środka czy będziemy tu pieprzyć cały
dzień?
Mężczyźni
rozstąpili się i równie szybko jak wyszli, wrócili do budynku. Za nimi weszła
Angielka i Syriusz, który uważnie rozglądał się we wszystkie strony. Po
przekroczeniu progu jego nos przesłał do mózgu sygnały nakłaniające do
wymiotów. Powodem tego był smród i odór zgnilizny jaki wypełniał budynek.
Ściany pokryte były odpadającą bladą farbą, której kolorem mógł być kiedyś
fiolet. Gdzie niegdzie wisiały mugolskie obrazy, poprzeplatane z tymi
stworzonymi przez czarodziei. Mężczyźni doprowadzili gości do schodów, których
poręcze były połamane, a tu i tam brakowało kilku szczebli. Na górze w miejscu
brakujących szczebli znajdowały się kilkukilogramowe kamienie, których
przeznaczenie było bliżej nieznane Syriuszowi.
- Gdzie my jesteśmy? - spytał
towarzyszki.
- Skłot Sabat wita - odparł dziarsko
jeden z mężczyzn w czerni.
- Skłot? - zdziwił się Black.
- Zaraz wyjaśnimy - zawtórował lider
komitetu powitalnego.
Wreszcie
weszli do jednego z pokoi. Jego wystrój nie odbiegał od standardów Sabatu.
Kilka krzeseł, zniszczona kanapa, a przy niej ława, zaniedbane szafki,
zakurzony dywan. Wewnątrz znajdowały się dwie kobiety. Jedna z nich miała nie
więcej niż 17 lat. Na głowie miała irokeza, którego pofarbowała na różowo.
Ubrana była w czarną, skórzaną mini i kamizelkę z tego samego materiału i w
identycznym kolorze. Druga była około dwa razy starsza i nosiła pocięte w kilku
miejscach spodnie - oczywiście czarne - i dżinsową kurtkę.
Lider
grupy skłotersów wskazał pozostałym gestem ręki, że mają usiąść. Zajęli miejsce
gdzie kto mógł. Syriusz z Lucy przysiedli na kanapie, a Rosjanie na krzesłach
obok. Łapa z zainteresowanie przyglądał się tym ludziom.
- Myślałam, że więcej jej tu nie
spotkamy - powiedziała po angielsku siedemnastolatka.
- Ostatni raz - wycedził przez zęby
blondyn.
Syriusz
nic z tego nie rozumiał. Miał już coś powiedzieć, kiedy Blueford kopnęła go pod
stołem, dając znak żeby milczał.
- Cicho - nakazał lider grupy -
najpierw wyjaśnimy temu tu gdzie i kim jesteśmy. - rzekł i zwrócił się do
Blacka - Jak już wspomniałem jesteśmy na skłocie Sabat. Skłot to opuszczona
nieruchomość, która zostaje zajęta przez takich jak my. Kiedyś była tu siedziba
jednej z mugolskich firm, ale zbankrutowała ona kilka lat temu i budynek
niszczał. Zajęliśmy go. Zrobiliśmy tu centrum kultury i edukacji dla biednych
czarodziejów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz