Syriusz Black

Syriusz Black
Cudowne Ocalenie

czwartek, 17 grudnia 2015

59. Szturm



Rozdział 59
Szturm

- Z czego się tak cieszysz? - spytał cicho Black, chociaż w wszechobecnym zamieszaniu i tak nikt by ich nie podsłuchał.
- Śmierć brudasom - odparła Lucy.

            Łapa wpadł w konsternację. Na zewnątrz około trzydziestki czarodziei prowadziło ostrzał skłotu Sabat. Broniący go ludzie odpowiadali z okien raz po raz salwami śmiercionośnych klątw. Do tej pory nikt nie oznajmił dwójce Brytyjczyków, że ktoś zginął.

- Nie rozumiem dlaczego to zrobiłaś - wyznał Black.

            Absurdalność sytuacji w jakiej się znaleźli przekroczyła wszelkie znane normy. Sprzedając - prawdopodobnie - narkotyki znaleźli się w samym sercu wygasłej wojny subkultur, a raczej mówiąc precyzyjniej sami przyczynili się do wznowienia walk. Siedzieli teraz na zniszczonej kanapie, a reszta obecnych w tym samym pokoju ludzi rozpaczliwie walczyła o życie i obronienie swojego skłotu. Dodatkowo gawędził sobie z Lucy, zamiast drżeć o życie.

- Dawne porachunki - odparła mu lakonicznie kobieta, wyrywając z zamyśleń.

            Kilka sekund później potężna eksplozja dobiegła z niższego piętra. Black domyślił się co to oznacza, ale nie ośmielił się wypowiedzieć żadnego słowa na głos. Zrobiła to za niego Lucy - ku własnej uciesze.

- Wejście sforsowane!
- Crucio! - ryknęła młoda Rosjanka wchodząca właśnie do pokoju.

            Klątwa trafiła Blueford prosto w plecy. Pod wpływem siły z jaką została rzucona Angielka poleciała kilka metrów i uderzyła ciałem w ścianę z głuchym łoskotem. Już w locie jej ciało wyginało się pod nienaturalnymi kątami, ale dopiero po zsunięciu się po ścianie zaprezentowało co potrafi sprawić wprawnie rzucony Cruciatus. Jeszcze kilka minut cierpiała, aż wreszcie szturchnięte przez kogoś wybiegającego na zewnątrz, Rosjanka przerwała działanie czaru.

            Syriusz nie myślał długo, tylko nie zważając na zagrożenie pobiegł do niej. W między czasie minęły go dwa groty nowych uroków rzucanych przez napastników zza oknem.

- Enervate - syknął i przywrócił funkcje życiowe czarodziejce.

            Lucy otworzyła zamknięte oczy i zaczęła zwijać się z bólu zadanego jej przez skłoterkę. Syriusz przykląkł obok. Ujął delikatnie jej głowę i przytulił do klatki piersiowej. Jej twarz i czoło były tak rozgrzane, że omal nie odrzucił jej. W porę się, jednak opanował. Przywołał do siebie jedną z leżących w pobliżu szmat. Za pomocą magii odkaził ją, wysterylizował i zrobił okład na płonące czoło kobiety.

            W tym samym czasie ostrzał przez okna wyraźnie osłabł. Co jakiś czas co prawda wpadały tu i ówdzie oszołamiacze, tłukące ozdoby na ścianach, ale nie było to już tak groźne jak choćby kilka minut wcześniej. Po upływie kolejnych sekund do Blacka dotarło co jest przyczyną takiego stanu rzeczy. Rosjanie szturmowali Sabat. W pokoju, gdzie Lucy prowadziła negocjacje nie było już absolutnie nikogo poza nimi.

- Syriuszu... - wycedziła obolała Blueford.
- Słucham...
- Musimy wyjść.
- Nie mamy jak.
- Musimy.
- Walki toczą się we wejściu - zaprotestował Łapa.

            Lucy wyraźnie poczuła się przygnębiona zachowaniem towarzysza. Zamknęła na moment oczy i zbierała siły żeby coś powiedzieć. Syriusz poczuł jak jego mięśnie stają się coraz bardziej napięte - tak wielkie było jego wyczekiwanie na słowa Lucy.

- Oknem -wydusiła wreszcie słabym głosem - użyj swojej różdżki... umieść nas... - mówiła z przerwami - bezpiecznie... za oknem i... wtedy zajmą się nami...
- Kto?
- Napastnicy.

            Syriusz przez moment pomyślał, że tortury wywołały u niej obłęd, lecz po chwili zdał sobie sprawę, że przecież Sabat szturmują osoby wezwane przez Lucy. Skoro tak, to na pewno udzielą im pomocy.

- Levicorpus! - syknął celując różdżką w kobietę.

            Pani Blueford uniosła się pod sufit i prowadzona przez różdżkę Blacka lewitowała za okno. Tam sytuacja trochę się skomplikowała, gdyż będący kilka metrów od budynku napastnicy natychmiast posłali salwę uroków prosto w nią. Na szczęście zgrabny manewr Syriusza uratował ją. Teraz za pomocą magii obniżał stopniowo jej tor lotu, aż w końcu mógł wyszeptać przeciwzaklęcie, które zakończyło działanie poprzedniego. Lucy była cała i chyba bezpieczna na ziemi.

            Łatwiejszy fragment ucieczki był już za Syriuszem. Teraz musiał jeszcze wykombinować jak samemu opuścić budynek. Nim do tego doszło, do jego nosa dotarł duszący zapach. Ogień - pomyślał. Rzeczywiście temperatura wewnątrz stała się cieplejsza. Po chwili kłęby dymu zaczęły dostawać się do pokoju, w którym przebywał. Nie miał za wiele czasu na myślenie jak opuścić płonący skłot.

            Podszedł do okna. Spojrzał w dół. Byli na pierwszym piętrze, lecz i tak było to dość wysoko. Skacząc na pewno połamie sobie nogi. Nie było szans żeby wyjść cało z takiego skoku. Lucy leżała w trawie, z góry wyglądała jakby była martwa... Nie mógł na to pozwolić - bez niej nie uda mu się wydostać z tego dzikiego państwa. Wtem wpadł na pomysł. Transmutacja go ocali. Przypomniał sobie właśnie użyteczne zaklęcie jeszcze z czasów szkolnych - za jego pomocą może zmienić cokolwiek w puchate poduszki. Wycelował różdżkę w jakieś drobne gałązki i kamienie. Po kolei zamieniał je w poduszki. Po upływie minuty na ziemi znajdował się stos poduszek. Będzie musiał go wykorzystać nim ktoś go podpali. Ponownie wycelował różdżkę w dół.

- Engorgio - mruknął kilka razy. Powiększył część poduszek, ale kilka razy chybił i powiększył również np. trawę i kamyki. - Engorgio! - syknął po raz drugi, żeby jeszcze bardziej powiększyć poduszki.

            Wreszcie były gotowe żeby zapewnić mu względne bezpieczeństwo przy lądowaniu. Nie będąc dalej przekonanym do tego pomysłu ewakuacji, wszedł na parapet. Spojrzał jeszcze raz w dół i tym razem wydawało mu się, że jest jeszcze wyżej niż wcześniej. Zamknął oczy i skoczył.

            Nim zdążył się zorientować co się dzieje z jego ciałem lub chociaż otworzyć oczy, uderzył z ogromną siłą w miękkie poduchy. Nie minęła jeszcze kolejna sekunda, a do jego uszu dotarł dźwięk dartego materiału. Kolejna sekunda i uderzył głową w twardą glebę. Zabolało. W uszach mu zadźwięczało.

- Nic ci nie jest? - dobiegł go po chwili głos Lucy.

            Nie odpowiedział - nie był jeszcze w stanie. Po prostu leżał na glebie i czekał co się z nim stanie. Odgłosy walki oddaliły się gdzieś hen w siną dal. Stracił przytomność.
            Gdy się obudził leżał w namiocie. Na jego oko namiot był dwuosobowy. Obok niego leżała rozłożona pałka teleskopowa, jego własna różdżka oraz kilka noży. Nie miał pojęcia gdzie się znajduje i co się z nim działo przez czas, kiedy nie był świadomy. Spróbował wstać. Coś mu chrupnęło w plecach.

- Leż spokojnie - powiedziała Lucy wkładając głowę do namiotu.

            Ubrana była w krótkie, wytarte, niebieskie spodenki z jeansu i luźny biały T- Shirt.  Jej twarz nie zdradzała oznak tego, że właśnie co uciekła z pola bitwy. Zdawała się być naturalna, zrelaksowana.

- Co mi jest? - spytał jej.
- Przetransportowałeś mnie na dół i zostałeś u góry, w oknie. Wyczarowałeś ogromne poduszki i jeszcze je powiększałeś. Niestety nim były dostatecznie wielkie aby skoczyć miała miejsce ogromna eksplozja, która wyrzuciła cię za okno. Spadłeś nim wszystko na dole było gotowe.
- A jak tu trafiłem? - spytał marszcząc brwi.
- Eksplozja przez, którą wypadłeś z budynku zakończyła bitwę. "Sabat" padł.

            Syriusz poczuł nieoczekiwaną radość na myśl o tym, że twierdza magicznych anarchistów padła. Niby rozumiał co nimi kieruje, jednak sposób w jaki tamtejsze kobiety traktowały Lucy zraził go do całego środowiska. Handel i zażywanie przez squatersów narkotyków tylko pogłębił to uczucie.

- Gdzie teraz jestem? - spytał próbując zmienić temat rozmowy.
- W tajnym obozowisku łysych - odparła mimochodem Lucy.
- Kogo?

            Kobieta westchnęła zrezygnowana.

- W świecie mugolskim jest coś takiego jak subkultura skinheadów - zaczęła tłumaczyć - golą głowy na łyso, zakładają ciężkie buty i bojówki. Chodzą po mieście, piją i szukają zadymy. Nie biją bez powodu. Powód zależy od tego do jakiej podgrupy tej subkultury należy - mówiła, ale widząc niezrozumienie na twarzy Syriusza postanowiła nie wchodzić w szczegóły. - W każdym razie, w Rosji kilkuset czarodziejów zaadoptowało dla siebie i swoich potrzeb ten styl ubioru, życia itp.

- Mugolska moda? - dopytał Black.
- Obecnie sporo mugoli jest "łysymi" - odpowiedziała głosem znawcy Blueford.

            W tym momencie do pokoju weszło kilku "łysych". Rzeczywiście wszyscy ogoleni na zero, ubrani tak jak opisywała Lucy. Z kieszeni bojówek wystawały im butelki ruskiego piwa, a jeden z nich miał na pięści założone metalowe obrączki, które były ze sobą połączone.

- Zdrowy? - spytał jeden z nich, a Lucy potwierdziła skinieniem głowy.

piątek, 19 czerwca 2015

58. Samogon



Rozdział 58
Samogon

            Syriusz pomyślał, że jeśli tak ma wyglądać centrum kultury, to on woli nie mieć ze sztuką nic wspólnego. Pustostan zajęty przez tych czarodziei - o ile w ogóle mieli coś wspólnego z magią - o wiele bardziej przypominał mu Azkaban niż elegancki budynek mugolskiego teatru w Nowosybirsku. Kolejnym minusem dla tych "fanów kultury" był ich wygląd, zachowanie oraz zapach unoszący się we wnętrzu skłotu.

- Z kulturą to oni mają kontakt tylko na zdjęciach - Lucy potwierdziła jego przypuszczenia.

            Młoda skłoterka zareagowała nerwowo na słowa Brytyjki. Jednym ruchem wstała i skierowała czubek różdżki na oponentkę. Ta siedziała niewzruszenie. Patrzyła spokojnie na blondyna, zupełnie jakby młoda Rosjanka wcale nie mierzyła w nią różdżką. Ta w między czasie odczuwała coraz większą furię. Nawet tak kiepski obserwator jak Black dostrzegł, że ręce dziewczyny drżą, a jej oddech przyspiesza.

- Spójrz kurwa na mnie - warknęła dziewczyna z irokezem.

            Blueford zignorowała i tą uwagę. Tym razem chyba przegięła, gdyż z różdżki młódki trysnął brązowy promień. Lucy, jednak nie ignorowała jej aż tak jak się to wszystkim wokół zdawało. Zgięła się w pół. Czar pofrunął kilka centymetrów nad jej plecami i tuż obok ramienia Blacka. Uderzył w oparcie, które natychmiast rozpadło się z trzaskiem. W odpowiedzi Łapa wyjął swoją różdżkę, ale nie zdążył nic zrobić, gdyż natychmiast skierowało się w jego stronę sześć różdżek. Kolejna celowała w dalszym ciągu w Lucy. Drzwi od pokoju rozwarły się z hukiem. Do pokoju wparowało kolejnych kilkunastu czarodziei w czarnych, mugolskich ubraniach. Jedynym co różniło ich od tych obecnych już w pokoju były czarne kominiarki na ich twarzach.

- Co się dzieje? - warknął jeden z zamaskowanych.
- Nic - odparł blondyn, w którego przed chwilą wpatrywała się Lucy.
- Tacy honorowi - zakpiła Angielka.

            Blondyn zganił ją wzrokiem. Powiedział coś po rusku do bojowników, którzy właśnie wparowali do pomieszczenia i gestem ręki nakazał im wyjść. Po upływie zaledwie kilku sekund reszta pozostałych w pokoju mężczyzn - poza nim i Blackiem - opuściła pokój. Zostali w piątkę.

            Syriusz był coraz bardziej ciekawy tego co wydarzy się dalej. Nie zdawał sobie, jednak sprawy z tego jak bardzo światopogląd jego koleżanki różni się od tego, który za jedyny słuszny uznawali mieszkańcy Sabatu.

- Misza - panna z irokezem zwróciła się do Rosjanina - karz tej kurwie przestać albo ją ukatrupię.
- Spokojnie - odrzekł Misza, wykonując przy tym niedbały ruch ręką.
- Nie gróź mi, bo jeszcze uznam, że masz jakiekolwiek zdolności w pojedynkach - zakpiła po raz kolejny Lucy.
- Ta kurwa mnie wkurwia! - wykrzyknęła skłoterka.

            Blueford nie odpowiedziała nic. Jej spojrzenie stało się nagle zimne i nieprzyjemne. Syriusz nie musiał być mistrzem leglimencji żeby wpaść na to, że tym razem gospodyni przegięła i Lucy jest na prawdę wściekła. Musiał to dostrzec również Misza, gdyż wyczarował tarczę pomiędzy obiema kobietami.

- Możecie się powystrzelać albo dogadać - zagadnęła druga z gospodyń.
- Wystrzelać się to może pierwszy lepszy alfons w jej cipę! - młoda Rosjanka w dalszym ciągu była wulgarna.

            Lucy zaczęła się trząść. Jej ręce drżały, a oddech znacznie przyspieszył. W ułamku sekundy różdżka znalazła się w wyprostowanej już ręce kobiety. Wycelowała ją prosto w serce przeciwniczki. Zwężone źrenice nie zwiastowały niczego dobrego.

- Uspokój się młoda - rzucił przez ramię Misza, który teraz stał już pomiędzy kobietami.
- Karz jej się wynosić - poleciła mu dziewczyna.
- Wyniosę się, kiedy się umyjesz - wycedziła przez zęby Lucy.

            Na reakcję z drugiej strony nie trzeba było długo wyczekiwać. Teraz również dziewka z irokezem stała na baczność z różdżką wycelowaną w Angielkę. 

- Może rzeczywiście powinniśmy dać się im rozładować? - zaproponowała druga z kobiet.
- Może - przytaknął Misza.
- A może nie - zaoponował Black.
- Nie masz prawa głosu! - ryknęła młoda Rosjanka - możesz być następny zaraz po tej dziwce!
- Expulso! - wrzasnęła w odpowiedzi Lucy, a tarcza pomiędzy kobietami eksplodowała. -   Expelliarmus! - kontynuowała atak urokiem rozbrajającym przeciwnika.

            Rywalka odskoczyła gwałtownie w bok. Urok chybił o kilka centymetrów. Lucy nie poprzestała jednak na tym. W mgnieniu oka za Rosjanką poszybowały kolejne uroki. Świetliste groty kolorowych promieni zniszczyły i tak już poważnie uszkodzoną kanapę. Siedzący na niej Syriusz poczuł jak grunt wymyka mu się spod tyłka. Sekundę później siedział już na podłodze na resztkach materiału i drewna.

- STOP! - ryknął Misza.

            Kobiety spojrzały na niego. Wykorzystując to Syriusz rozbroił gospodynię, a druga z mieszkanek Sabatu pozbawiła różdżki Lucy. Misza ponownie wyczarował tarczę pomiędzy kobietami w ostatniej dogodnej ku temu chwili, gdyż zaraz potem obie rzuciły się na siebie wściekle. Bójka w stylu mugolskim została jednak zażegnana przez tarczę Miszy, od której obie kobiety odbiły się i z głuchym łoskotem zwaliły na podłogę pod przeciwstawnymi sobie ścianami. Obydwie patrzyły na siebie z nienawiścią i pogardą.

- Udzielił ci się światopogląd siostry? - Misza zwrócił się do Blueford.
- Są takimi samymi sukami! - wtrąciła krzykiem awanturniczka.
- Karz się jej zamknąć - odpowiedziała Lucy, nie wrażliwa już na żadne obelgi.
- Nie mogę - odpowiedział blondyn - my nie mamy hierarchii czy liderów.
- Teoretycznie - spuentowała Brytyjka.

            Nikt już nic na to nie odpowiedział. Rosjanin uniósł swoją różdżkę i ku zdziwieniu Łapy, który spodziewał się ataku, wezwał z głębi budynku wielką beczkę. Ta wylądowała z hukiem tuż obok niego. Następnie tuż obok wylądowały niedoczyszczone szklanki. Prawie jak "Pod Świńskim Łbem" - pomyślał Black.

- Napijemy się za interesy i rozejdziemy, każdy w swoją stronę.

            Starsza z gospodyń podeszła do beczki i napełniła pięć szklanic. Za pomocą różdżki rozesłała każdą do jednej z osób obecnych w pokoju. Syriusz złapał swoją, lecz nie zatrzymał w ten sposób napoju w naczyniu, który rozlał się z chlupotem na jego ubranie.

- Zdrowie! - ryknął Misza i uniósł swoje naczynie do ust.

            Kobiety podążyły jego wzorem. Lucy i Syriusz zrobili to samo. Napój był gorzki i strasznie palił w gardło. Whisky spożywana przez angielskich czarodziei była przy tym napoju jak mugolskie piwo przy wódce. Black przez moment nawet podejrzewał, że pije czystą wódkę, lecz stwierdził, że to nie możliwe żeby trzymać tyle litrów wódki w beczce. Wobec tego musiał to być...

- Najlepszy samogon jaki mamy na skłocie - oznajmił Misza, kończąc na głos myśl Syriusza.
- Nawet niezły ten bimber - przyznał Black.
- Magicznie wzmocniony, łeb boli przez kilka dni - powiedział z dumą skłoters.

            Lucy wyglądała jakby miała zacząć rzygać, ale mimo tego wychyliła wszystko na raz. Odrobina alkoholu ściekała jej wąską strużką po policzku. Wyglądała w tym momencie na prawdę uroczo.

- Chcecie nas upić - oznajmiła Lucy.
- Nie - zaprzeczyła równocześnie trójka gospodarzy.
- W takim razie przejdźmy teraz do interesów.
 - Ok - zgodził się niechętnie blondyn.

            Blueford wyjęła z kieszeni olbrzymi, kilkukilogramowy worek jakiegoś zielska i położyła przed sobą. Spojrzała uważnie po gospodarzach, jakby spodziewała się podstępu z najmniej spodziewanej strony. Żaden z nich nie wykonał nawet ruchu ręką, chociaż wszyscy utkwili spojrzenia w worku.

- Ile? - spytał Misza.
- Sześć kilo - odparła z dumą Lucy.

            Oczy kobiet z Sabatu, aż się zaświeciły.  Wpatrywały się leżący przed Angielką worek z dzikim pożądaniem, Syriusz odniósł wrażenie, że mogą być zahipnotyzowane i będą siedzieć tak aż do jutra - jak nie dłużej.

- Podwójna stawka - zimny ton Lucy, sprowadził je na ziemię.
-Czemu?
- Bo?
- Jak to kurwa? - dopytywali gospodarze.
- Za chamstwo tej małej pindy - odpowiedziała cicho Lucy, chociaż jej ton tylko spotęgował efekt.

            Twarze Rosjanek wyglądały jak z kamienia. Zupełnie straciły wyraz. Łapa uznał, że musiały uznać cenę za astronomiczną, a zważywszy na ich niezbyt schludny wygląd posunął się nawet do myśli, że zwyczajnie nie będzie ich stać na zakup tylu kilogramów zielska.

- Wiesz, że jest was tylko dwoje, a nas cała masa - rzekł Misza.
- Wiem - odparła Lucy zdecydowanie, chociaż Łapa domyślił się, że ona boi się. - Expecto Patronum! - syknęła, a z jej różdżki wystrzelił jakiś srebrzysty kształt, który wybiegł przez okno nim Łapa się zorientował co jest patronusem pani Blueford.
- Wzywasz federalnych! - oskarżyła ją przeciwniczka.
- Skądże znowu - zaprzeczyła Lucy - poinformowałam tylko znajomych, że jeśli nie opuszczę tego miejsca za pół godziny to mają spalić tą ruderę.
- Jak śmiesz? - warknęła starsza skłoterka.
- Ubezpiecza się - stwierdził Misza - udaje gieroja, ale boi się nas.
- No i? - wycedziła Lucy.
- Nie mamy tyle monet - odparł spokojnie blondyn.
- To kupicie mniej.
- Nie.

            Sytuacja stawała się coraz bardziej napięta. Towarzyszka Blacka przysunęła worek do siebie i położyła sobie na kolanach. Trójka gospodarzy wpatrywała się w niego pożądliwie, ale równocześnie zdawali się coraz bardziej zdesperowani. Misza wydawał się najmniej rozgniewany i to on zabrał w końcu głos:

- 150% zwykłej stawki.
- 175 - negocjowała twardo Blueford.
- Śmierć kapitalistom! - ryknęła jedna z kobiet za Miszą.

            Syriusz teraz już kompletnie nie wiedział o co chodzi i jaki jest temat kłótni. Mugolskie systemy ekonomiczne są przecież inaczej urządzone niż te w świecie czarodziejów, gdzie nie występują nawet w teorii systemy takie jak komunizm czy też "czysty" wolny rynek.

- Co ty pierdolisz? - warknęła Lucy.
- Nie tak się umawialiśmy - tonował nastroje Misza.
- Dawajcie 175% normalnej stawki albo spierdalamy - oznajmiła Lucy i wstała.

            Nie zdążyła zrobić nawet kroku, ponieważ drzwi otworzyły się z hukiem i wpadli przez nie ci sami mężczyźni w mugolskich kominiarkach co wcześniej. Wyraźnie widać było, że są w stanie paniki. Dostrzegli to także inni obecni w pomieszczeniu mieszkańcy Sabatu.

- Czego?! - ryknął w ich stronę Misza.
- Za oknem - odburknął jeden z nich.

            Wszyscy niezamaskowani ludzie w pokoju - poza Blackiem i Lucy - rzucili się do okna. Widok za nim musiał być kiepski, gdyż ramiona Miszy zaczęły się trząść. Kobiety obróciły się z nową furią i wycelowały różdżki w Lucy. Za ich wzorem podążyli zamaskowani ludzie. Osiem drewnianych badyli skierowanych było w głowę i piersi Angielki.

- Ktoś mi wyjaśni o co biega? - spytał Black, siląc się przy tym na spokój.
- Przed budynkiem jest kilkunastu czarodziei, którym nie podoba się to jak nas traktują ci ludzie - wyjaśniła Blueford.
- Zginiesz - wycedziła przez zęby młoda Rosjanka.
- To jest ta legendarna skłoterska gościnność - zakpiła Brytyjka.
- Crucio! - klątwa chybiła o cal nad ramieniem Lucy, robiąc ogromną dziurę w ścianie.
- Expeliarmus! - blondyn pozbawił swoją koleżankę różdżki.

            Zamaskowani mężczyźni wyprowadzili ją pod ręce z pokoju. W pokoju poza Anglikami, pozostała starsza skłoterka, Misza i czworo bojówkarzy.

- Nie mamy tyle żeby wam dać aż tyle więcej - tłumaczył nieskładnie blondyn.
- Trudno - powtórzyła się Lucy.

            Rosjanin ściągnął brwi ku sobie. Zaczął nad czymś gorączkowy myśleć. W tym czasie jego towarzyszka rozpaczała na głos, że minęło już prawie pół godziny, po upływie której miał nastąpić atak na Sabat.

- Ty wcale nie chcesz nam tego sprzedać! - wypalił wreszcie Misza.
- Inteligentem to ty nie jesteś - zakpiła Brytyjka.
- Powiedz do niego tak jeszcze raz, a do końca życia będziesz ssać kutasy naszych chłopaków - zagroziła jej gospodyni.

            Misza, jednak nic sobie nie robił z kpin handlarki i uciszył usiłującą bronić go kobietę gestem ręki. Podszedł do okna i mamrotał coś pod nosem po rosyjsku sam do siebie.

- Naliczyłem 26 osób - rzekł do Lucy - musiałaś ściągnąć albo FSMB* albo wszystkich debili z całego kraju.
- Z federalnymi nie współpracuję - odpowiedziała wymijająco Lucy.
- Lata walk ulicznych wracają - wtrącił jeden z magów w kominiarce.
- Dokładnie Andrieju - przytaknął mu blondyn - czarodzieje uważający się za skinów zebrali się pod naszym Sabatem. Czyż będziemy mieć lepszą okazję do zlikwidowania ich? - spytał retorycznie - Jeśli zgładzimy, chociaż połowę z nich to otrzymasz nawet 250% standardowej ceny - zapowiedział pani Blueford - jak zginiemy to nie sprzedasz nic.

            Słysząc to Lucy podeszła do beczki i nalała sobie samogonu. Wypiła całość jednym haustem. Widać było, że nie zdawała sobie sprawy, że akcja może przybrać taki obrót.

            Syriusz był równie przerażony co ona. Nie po to godził się wspomóc ją w dalekowschodniej eskapadzie, żeby zginąć w jakimś obskurnym pustostanie. Jego śmierć tu na nic zda się jego chrześniakowi, a to właśnie Harry potrzebował najbardziej jego pomocy. Przy całej sympatii do Lucy nie chciał, a raczej ze względów psychicznych nie mógł walczyć po jej stronie tego dnia. Tylko jak jej to powiedzieć, gdy wokół sami wrogowie?

- Pogadajmy - powiedział do Miszy.
- O czym?
- Chce ugrać trochę czasu dla łysych - warknął Andriej - zabijmy gnoja - rzucił od niechcenia, celując różdżką prosto w serce Łapy.

            2 do 6 - Syriusz błyskawicznie przeanalizował stosunek sił w pokoju. Za drzwiami jest ich na pewno kolejna czwórka + nie wiadomo ile jeszcze gdzieś w głębi budynku. Skoro chcą walczyć z niemal trzydziestką napastników musi ich być co najmniej tyle samo. Walka wewnątrz odpada - przynajmniej do chwili kiedy nastąpi szturm.

            Wtem jego myślenie zostało przerwane przez czerwony promień, który roztrzaskał okno. Kilka sekund potem w pomieszczeniu nie było już żadnej szyby.

- Ostrzeliwują nas - potwierdził Misza - Andriej i Iwan pod północne okno, reszta pod południową ścianę! - rozkazał. Sam ustawił się po środku. - Strzelać bez rozkazu - poinformował swoich towarzyszy.

            Syriusz spojrzał na Lucy, a ta wyraźnie cieszyła się z takiego obrotu wydarzeń.

*FSMB - Federalna Służba Magicznego Bezpieczeństwa. Jest odpowiednikiem mugoslkiego FSB - ros. Federalna Służba Bezpieczeństwa. FSMB pełni role, za które w Wielkiej Brytanii są odpowiedzialni aurorzy oraz Patrol Przestrzegania Prawa.

wtorek, 7 kwietnia 2015

57. Sabat



Rozdział 57
Sabat

            Podczas wieloletniego pobytu w Azkabanie Łapie wydawało się, że nic nie może być równie nudne i monotonne. Jednak podróżując z Kazachstanu na północ, w stronę Jakucka zdał sobie sprawę, że krajobraz kazachskich stepów jest w stanie dorównać legendarnemu więzieniu dla czarodziejów, leżącemu gdzieś na morzu Północnym. Trawy, łąki i wzgórza przeplatały się z trawą, łąkami oraz wzgórzami. Od czasu do czasu zdarzało się, że trawa miała inną długość niż na poprzednich odcinkach trasy. Jedyną odmianą był deszcz.

            Przez czas swojego marszu Syriusz niewiele rozmawiał z Lucy, która od momentu opuszczenia chaty Ivana i Asłany zdawała się jakby nieobecna. W którymś momencie mężczyzna zaczął nawet zastanawiać się czy nie jest ona pod wpływem imperiusa albo czy nie została może skonfundowana. Kiedy, jednak pani Blueford stwierdziła, że pokonali już granicę, dotarło do niego, że z nią wszystko dobrze.

            Marsz na północ był wyczerpujący. Niewielkie zapasy jedzenia i wody zaczęły im się kurczyć w zastraszającym tempie. Co prawda Lucy za pomocą magii duplikowała resztki jedzenia, a poili się za pomocą zaklęcia "aquamentii", lecz ich organizmy zaczęły się buntować i domagać prawdziwego, ciepłego posiłku. Syriusz doświadczony ponad dziesięcioletnim pobytem w skrajnie nieludzkich warunkach w więzieniu znosił te trudy o wiele lepiej, niż nie przywykła do takich wypraw kobieta. Po kolejnym wyczerpującym dniu, zasnęła kiedy tylko usiadła podczas przerwy, która w założeniu jej samej miała trwać piętnaście minut. Spała aż do świtu, mimo że zasnęła w porze obiadowej.

- Musimy skorygować nasz plan - powiedziała rano.
- To znaczy? - zdziwił się Black.
- Jakuck leży na północno- wschodniej Syberii - odpowiedziała Lucy - to jest jeszcze wiele setek kilometrów stąd. Wracając mieliśmy wstąpić do Nowosybirska, który jest o wiele bliżej. Odpoczniemy tam i zaopatrzymy się w zapasy.
- Dobrze - przytaknął bez przekonania Black.

            Blueford spojrzała na niego sceptycznie.

- Coś nie przekonany jesteś?
- Wydaje ci się - zapewnił ją starając się brzmieć przekonująco.

            Lucy postanowiła nie drążyć tematu. Odeszła kilka metrów od towarzysza podróży, wyczarowała sobie kotarę i weszła za nią żeby się przebrać. Wyszła z niej ubrana w bladoszarą szatę z szerokimi rękawami.

- No, no, no - zareagował Black.
- Coś się nie podoba?
- Żaden mugol na pewno nas nie zauważy w tym stroju - zakpił.
- Uważasz, że ktokolwiek nas tu zauważy? - odcięła się kobieta.
- Nie wiadomo - Syriusz wzruszył ramionami.

            Lucy nie odpowiedziała nic. Machnęła różdżką i kotara znikła równie szybko jak się pojawiła. Ruszyli dalej.

            Z każdym kolejnym kilometrem krajobraz stawał się coraz mniej stepowy. Wreszcie pojawiły się gdzieś w oddali jakieś zabudowania. Niebawem samotne drzewa pośród traw ustąpiły miejsca malutkim lasom.

            Zmiana krajobrazu sprawiła, że Lucy stała się bardziej zdolna do życia. Wiedząc, że Black od lat był odcięty od wielu informacji ze świata czarodziejów opowiadała mu o tym, która drużyna jest obecnie na topie w brytyjskiej lidze quidditch'a. Ex- skazaniec z uwagą wysłuchał o sukcesach Armat z Chudley, które wygrały dwa razy z rzędu mistrzostwo ligi, lecz w ubiegłym sezonie zakończyli sezon w połowie stawki. 

            Kiedy wyczerpali temat najpopularniejszego sporu wśród czarodziejów, zapadła na chwilę cisza. Podczas, której na horyzoncie pojawił się zarys przedmieść ogromnego miasta.

- Nowosybirsk - stwierdziła Blueford.

            Przed miastem o dominację w krajobrazie zmagały się ze sobą lasy oraz stepy. Było to typowe zjawisko dla terenów leżących na obszarze przejściowym pomiędzy strefami leśną i stepową. Samo miasto sprawiało wrażenie nieadekwatnego do swojego położenia geograficznego, co uzmysłowiło się Blackowi, kiedy Lucy teleportowała ich do jakiegoś zaułka w mieście. Wokół nich rozciągały się tam olbrzymie kompleksy przemysłowe. Czegoś takiego Łapa nie widział nawet w Londynie. Na moment zachłysnął się w zachwycie nad tym miastem.

- Nieprawdopodobne - wyszeptał.

            Pani Blueford widocznie usłyszała go, gdyż powiedziała:

- Poczekaj aż zobaczysz do czego doprowadziło wybudowanie tych zakładów.
            Po tych słowach, stała się w oczach Syriusza osobą tak światową jak nikt z rodziny Blacków w całej historii tego starożytnego rodu. Mężczyzna musiał przyznać, że Nowosybirsk mógłby być rajem albo chociaż wymarzonym miejscem na wakacje dla Artura Weasley.

            Lucy chwyciła go za rękę i jak dziecko lub narzeczonego - zależy z czyjej perspektywy patrzeć - wyprowadziła go z rejonów przemysłowych do tych zamieszkanych przez zwykłych ludzi. Tam nie było już tak kolorowo. Z każdej strony dało się dostrzec biedę. Brudne dzieci w podartych ubraniach kopały piłkę pod trzepakiem. Kilku meneli głośno dyskutowało o błędach polityki jakiegoś Jelcyna, popijając przy tym wino - za pewne nie pierwsze i nieostatnie tego dnia. Dalej na ziemi leżał mężczyzna w dłoniach trzymał tabliczkę, a przed nim na ziemi leżał beret z kilkoma monetami. Z drugiej strony pustego podwórka troje łysych, młodych mężczyzn popijało piwo z zielonych butelek. Syriusz stwierdził, że nie chciałby im podpaść. Jego zachwyt tym miastem prysł w jednej chwili.

- Nie do poznania - rzekł do Lucy.
- Mugolska Rosja jest w etapie przeobrażeń - odpowiedziała kobieta - mugole odchodzą od jednego systemu zniewolenia do drugiego.
- To dlaczego nie zamiast zmieniać zniewolenie nie wywalczą sobie wolności?
- Na to pytanie odpowiedź znają tylko oni sami - odparła Lucy uśmiechając się przy tym nieznacznie, po raz pierwszy od początku ich samotnej wyprawy.
- Czego tu szukamy? - spytał Black zmieniając temat.
- Odpowiedniego handlarza - wyjaśniła wymijająco.

            Poszukiwali, więc przez resztę dnia. Chodzili po mugolskich osiedlach i szukali. Lucy, która znała się całkiem nieźle na mugolskich sprawach, była tu nieco zagubiona, lecz poruszali się całkiem sprawnie - bez pytania o drogę. Co prawda zadać pytania i tak by nie potrafili, gdyż żadne z nich nie znało języka rosyjskiego.

            Mijali osiedla biedy jeszcze większej niż tam gdzie Łapa wyzbył się wyidealizowanego obrazu ruskiego miasta. W innych rejonach widział prawdziwe bogactwa i ludzi, którzy mogliby rywalizować pod względem majątku z Lucjuszem Malfoy'em.

            Wreszcie tuż przed nastaniem zmroku dotarli do Rejonu Centralnego. Było to ścisłe centrum Nowosybirska - jak sama nazwa z resztą wskazuje. To właśnie tu było serce miasta, to tu ono powstało. Centrum zawierało niemal wszystkie wartościowe zabytki w mieście. Wszędzie sporo było palcówek edukacyjnych, przedszkoli, kilka obiektów sportowych, biblioteki, Teatr Opery i Baletu i wiele innych. Ten ostatni budynek wydał się Łapie najbardziej interesującym.

            Znajdujący się przy Placu Lenina budynek zbudowany był z białych cegieł i zwieńczony był ogromną kopułą w tym samym kolorze. Dach wsparty był na potężnych kolumnach.  Po schodach do środka wchodził strumień mugoli ubranych w najlepsze fraki, garnitury. Ich partnerki miały pozakładane sukienki wieczorowe i liczną, kosztowną biżuterię.

- Dokąd teraz? - spytał swojej towarzyszki Black.
- Dobre pytanie.
- Nie wiesz?!
- Tak trochę.

            W tym momencie Syriusz poczuł się jakby miał zaraz zemdleć, lecz po chwili uczucie te zastąpił gniew. Zacisnął, jednak zęby oraz pięści i nic już nie powiedział, nie chcąc wywoływać kolejnych dni bez rozmów z kimkolwiek.

- Chodźmy.

            Kobieta szarpnęła go za sobą i ruszyła dalej. Black nie wiedział dokąd, ani co prowadziło ją do celu. Szli przez kolejne wąskie, brudne uliczki, aż do dużego budynku bez szyb w oknach. Część otworów w ścianach, które niewątpliwie kiedyś służyły za okna, teraz była zabita dechami. Z małych drzwi na parterze wystawały wielkie gwoździe, które mogły bez trudu zranić nieostrożnego przechodnia. Nad nimi wisiał jakiś wielki transparent na białym prześcieradle oraz tablica informacyjna, taka jakie można napotkać przy każdej budowie albo większym remoncie. Ku zdziwieniu Blacka, pani Blueford zatrzymała się właśnie przed tym rozpadającym się pustostanem.

- Dokąd teraz? - zapytał Syriusz.
- Do środka.
- Co?

            Lucy szarpnęła jego dłoń i wyjęła różdżkę z kieszeni. Skierowała ją na drzwi i wyszeptała prawie niedosłyszalnie "alohomora". Drzwi otworzyły się z głośnym skrzypnięciem. Nie zdążyli jeszcze wejść do środka, kiedy wybiegło stamtąd kilku mężczyzn w czarnych skórach z ćwiekami, bojówkach oraz ciężkich, czarnych buciorach. Wszyscy mieli długie, przetłuszczone włosy - w większości czarne. Migiem otoczyli samotną parę Brytyjczyków

- A chto vy khotite? - spytał ten w najdłuższych włosach.
- Jesteśmy a Anglii - odpowiedziała spokojnie Lucy.
- Macie nasz odpowiednik? - dopytał blondyn z wyraźnym wschodnim akcentem, patrząc na włosy Syriusza.
- Nie rozumiem - odsapnął ten ostatni.
- Długo siedział w więzieniu - wyjaśniła wymijająco Lucy - wejdziemy do środka czy będziemy tu pieprzyć cały dzień?

            Mężczyźni rozstąpili się i równie szybko jak wyszli, wrócili do budynku. Za nimi weszła Angielka i Syriusz, który uważnie rozglądał się we wszystkie strony. Po przekroczeniu progu jego nos przesłał do mózgu sygnały nakłaniające do wymiotów. Powodem tego był smród i odór zgnilizny jaki wypełniał budynek. Ściany pokryte były odpadającą bladą farbą, której kolorem mógł być kiedyś fiolet. Gdzie niegdzie wisiały mugolskie obrazy, poprzeplatane z tymi stworzonymi przez czarodziei. Mężczyźni doprowadzili gości do schodów, których poręcze były połamane, a tu i tam brakowało kilku szczebli. Na górze w miejscu brakujących szczebli znajdowały się kilkukilogramowe kamienie, których przeznaczenie było bliżej nieznane Syriuszowi.

- Gdzie my jesteśmy? - spytał towarzyszki.
- Skłot Sabat wita - odparł dziarsko jeden z mężczyzn w czerni.
- Skłot? - zdziwił się Black.
- Zaraz wyjaśnimy - zawtórował lider komitetu powitalnego.

            Wreszcie weszli do jednego z pokoi. Jego wystrój nie odbiegał od standardów Sabatu. Kilka krzeseł, zniszczona kanapa, a przy niej ława, zaniedbane szafki, zakurzony dywan. Wewnątrz znajdowały się dwie kobiety. Jedna z nich miała nie więcej niż 17 lat. Na głowie miała irokeza, którego pofarbowała na różowo. Ubrana była w czarną, skórzaną mini i kamizelkę z tego samego materiału i w identycznym kolorze. Druga była około dwa razy starsza i nosiła pocięte w kilku miejscach spodnie - oczywiście czarne - i dżinsową kurtkę.

            Lider grupy skłotersów wskazał pozostałym gestem ręki, że mają usiąść. Zajęli miejsce gdzie kto mógł. Syriusz z Lucy przysiedli na kanapie, a Rosjanie na krzesłach obok. Łapa z zainteresowanie przyglądał się tym ludziom.

- Myślałam, że więcej jej tu nie spotkamy - powiedziała po angielsku siedemnastolatka.
- Ostatni raz - wycedził przez zęby blondyn.

            Syriusz nic z tego nie rozumiał. Miał już coś powiedzieć, kiedy Blueford kopnęła go pod stołem, dając znak żeby milczał.

- Cicho - nakazał lider grupy - najpierw wyjaśnimy temu tu gdzie i kim jesteśmy. - rzekł i zwrócił się do Blacka - Jak już wspomniałem jesteśmy na skłocie Sabat. Skłot to opuszczona nieruchomość, która zostaje zajęta przez takich jak my. Kiedyś była tu siedziba jednej z mugolskich firm, ale zbankrutowała ona kilka lat temu i budynek niszczał. Zajęliśmy go. Zrobiliśmy tu centrum kultury i edukacji dla biednych czarodziejów.