Rozdział
59
Szturm
- Z
czego się tak cieszysz? - spytał cicho Black, chociaż w wszechobecnym
zamieszaniu i tak nikt by ich nie podsłuchał.
-
Śmierć brudasom - odparła Lucy.
Łapa wpadł w konsternację. Na
zewnątrz około trzydziestki czarodziei prowadziło ostrzał skłotu Sabat.
Broniący go ludzie odpowiadali z okien raz po raz salwami śmiercionośnych
klątw. Do tej pory nikt nie oznajmił dwójce Brytyjczyków, że ktoś zginął.
-
Nie rozumiem dlaczego to zrobiłaś - wyznał Black.
Absurdalność sytuacji w jakiej się
znaleźli przekroczyła wszelkie znane normy. Sprzedając - prawdopodobnie -
narkotyki znaleźli się w samym sercu wygasłej wojny subkultur, a raczej mówiąc
precyzyjniej sami przyczynili się do wznowienia walk. Siedzieli teraz na
zniszczonej kanapie, a reszta obecnych w tym samym pokoju ludzi rozpaczliwie
walczyła o życie i obronienie swojego skłotu. Dodatkowo gawędził sobie z Lucy,
zamiast drżeć o życie.
-
Dawne porachunki - odparła mu lakonicznie kobieta, wyrywając z zamyśleń.
Kilka sekund później potężna
eksplozja dobiegła z niższego piętra. Black domyślił się co to oznacza, ale nie
ośmielił się wypowiedzieć żadnego słowa na głos. Zrobiła to za niego Lucy - ku
własnej uciesze.
-
Wejście sforsowane!
-
Crucio! - ryknęła młoda Rosjanka wchodząca właśnie do pokoju.
Klątwa trafiła Blueford prosto w plecy.
Pod wpływem siły z jaką została rzucona Angielka poleciała kilka metrów i
uderzyła ciałem w ścianę z głuchym łoskotem. Już w locie jej ciało wyginało się
pod nienaturalnymi kątami, ale dopiero po zsunięciu się po ścianie
zaprezentowało co potrafi sprawić wprawnie rzucony Cruciatus. Jeszcze kilka
minut cierpiała, aż wreszcie szturchnięte przez kogoś wybiegającego na
zewnątrz, Rosjanka przerwała działanie czaru.
Syriusz nie myślał długo, tylko nie
zważając na zagrożenie pobiegł do niej. W między czasie minęły go dwa groty
nowych uroków rzucanych przez napastników zza oknem.
-
Enervate - syknął i przywrócił funkcje życiowe czarodziejce.
Lucy otworzyła zamknięte oczy i
zaczęła zwijać się z bólu zadanego jej przez skłoterkę. Syriusz przykląkł obok.
Ujął delikatnie jej głowę i przytulił do klatki piersiowej. Jej twarz i czoło
były tak rozgrzane, że omal nie odrzucił jej. W porę się, jednak opanował.
Przywołał do siebie jedną z leżących w pobliżu szmat. Za pomocą magii odkaził
ją, wysterylizował i zrobił okład na płonące czoło kobiety.
W tym samym czasie ostrzał przez
okna wyraźnie osłabł. Co jakiś czas co prawda wpadały tu i ówdzie oszołamiacze,
tłukące ozdoby na ścianach, ale nie było to już tak groźne jak choćby kilka
minut wcześniej. Po upływie kolejnych sekund do Blacka dotarło co jest
przyczyną takiego stanu rzeczy. Rosjanie szturmowali Sabat. W pokoju, gdzie
Lucy prowadziła negocjacje nie było już absolutnie nikogo poza nimi.
-
Syriuszu... - wycedziła obolała Blueford.
-
Słucham...
-
Musimy wyjść.
-
Nie mamy jak.
-
Musimy.
-
Walki toczą się we wejściu - zaprotestował Łapa.
Lucy wyraźnie poczuła się
przygnębiona zachowaniem towarzysza. Zamknęła na moment oczy i zbierała siły
żeby coś powiedzieć. Syriusz poczuł jak jego mięśnie stają się coraz bardziej
napięte - tak wielkie było jego wyczekiwanie na słowa Lucy.
-
Oknem -wydusiła wreszcie słabym głosem - użyj swojej różdżki... umieść nas... -
mówiła z przerwami - bezpiecznie... za oknem i... wtedy zajmą się nami...
-
Kto?
-
Napastnicy.
Syriusz przez moment pomyślał, że
tortury wywołały u niej obłęd, lecz po chwili zdał sobie sprawę, że przecież
Sabat szturmują osoby wezwane przez Lucy. Skoro tak, to na pewno udzielą im
pomocy.
-
Levicorpus! - syknął celując różdżką w kobietę.
Pani Blueford uniosła się pod sufit
i prowadzona przez różdżkę Blacka lewitowała za okno. Tam sytuacja trochę się
skomplikowała, gdyż będący kilka metrów od budynku napastnicy natychmiast
posłali salwę uroków prosto w nią. Na szczęście zgrabny manewr Syriusza
uratował ją. Teraz za pomocą magii obniżał stopniowo jej tor lotu, aż w końcu
mógł wyszeptać przeciwzaklęcie, które zakończyło działanie poprzedniego. Lucy
była cała i chyba bezpieczna na ziemi.
Łatwiejszy fragment ucieczki był już
za Syriuszem. Teraz musiał jeszcze wykombinować jak samemu opuścić budynek. Nim
do tego doszło, do jego nosa dotarł duszący zapach. Ogień - pomyślał. Rzeczywiście temperatura wewnątrz stała się
cieplejsza. Po chwili kłęby dymu zaczęły dostawać się do pokoju, w którym
przebywał. Nie miał za wiele czasu na myślenie jak opuścić płonący skłot.
Podszedł do okna. Spojrzał w dół.
Byli na pierwszym piętrze, lecz i tak było to dość wysoko. Skacząc na pewno
połamie sobie nogi. Nie było szans żeby wyjść cało z takiego skoku. Lucy leżała
w trawie, z góry wyglądała jakby była martwa... Nie mógł na to pozwolić - bez
niej nie uda mu się wydostać z tego dzikiego państwa. Wtem wpadł na pomysł.
Transmutacja go ocali. Przypomniał sobie właśnie użyteczne zaklęcie jeszcze z
czasów szkolnych - za jego pomocą może zmienić cokolwiek w puchate poduszki.
Wycelował różdżkę w jakieś drobne gałązki i kamienie. Po kolei zamieniał je w
poduszki. Po upływie minuty na ziemi znajdował się stos poduszek. Będzie musiał
go wykorzystać nim ktoś go podpali. Ponownie wycelował różdżkę w dół.
-
Engorgio - mruknął kilka razy. Powiększył część poduszek, ale kilka razy chybił
i powiększył również np. trawę i kamyki. - Engorgio! - syknął po raz drugi,
żeby jeszcze bardziej powiększyć poduszki.
Wreszcie były gotowe żeby zapewnić
mu względne bezpieczeństwo przy lądowaniu. Nie będąc dalej przekonanym do tego
pomysłu ewakuacji, wszedł na parapet. Spojrzał jeszcze raz w dół i tym razem
wydawało mu się, że jest jeszcze wyżej niż wcześniej. Zamknął oczy i skoczył.
Nim zdążył się zorientować co się
dzieje z jego ciałem lub chociaż otworzyć oczy, uderzył z ogromną siłą w
miękkie poduchy. Nie minęła jeszcze kolejna sekunda, a do jego uszu dotarł
dźwięk dartego materiału. Kolejna sekunda i uderzył głową w twardą glebę.
Zabolało. W uszach mu zadźwięczało.
- Nic
ci nie jest? - dobiegł go po chwili głos Lucy.
Nie odpowiedział - nie był jeszcze w
stanie. Po prostu leżał na glebie i czekał co się z nim stanie. Odgłosy walki
oddaliły się gdzieś hen w siną dal. Stracił przytomność.
Gdy się obudził leżał w namiocie. Na
jego oko namiot był dwuosobowy. Obok niego leżała rozłożona pałka teleskopowa,
jego własna różdżka oraz kilka noży. Nie miał pojęcia gdzie się znajduje i co
się z nim działo przez czas, kiedy nie był świadomy. Spróbował wstać. Coś mu
chrupnęło w plecach.
-
Leż spokojnie - powiedziała Lucy wkładając głowę do namiotu.
Ubrana była w krótkie, wytarte,
niebieskie spodenki z jeansu i luźny biały T- Shirt. Jej twarz nie zdradzała oznak tego, że właśnie
co uciekła z pola bitwy. Zdawała się być naturalna, zrelaksowana.
- Co
mi jest? - spytał jej.
- Przetransportowałeś
mnie na dół i zostałeś u góry, w oknie. Wyczarowałeś ogromne poduszki i jeszcze
je powiększałeś. Niestety nim były dostatecznie wielkie aby skoczyć miała
miejsce ogromna eksplozja, która wyrzuciła cię za okno. Spadłeś nim wszystko na
dole było gotowe.
- A
jak tu trafiłem? - spytał marszcząc brwi.
-
Eksplozja przez, którą wypadłeś z budynku zakończyła bitwę. "Sabat"
padł.
Syriusz poczuł nieoczekiwaną radość
na myśl o tym, że twierdza magicznych anarchistów padła. Niby rozumiał co nimi
kieruje, jednak sposób w jaki tamtejsze kobiety traktowały Lucy zraził go do
całego środowiska. Handel i zażywanie przez squatersów narkotyków tylko
pogłębił to uczucie.
-
Gdzie teraz jestem? - spytał próbując zmienić temat rozmowy.
- W
tajnym obozowisku łysych - odparła mimochodem Lucy.
-
Kogo?
Kobieta westchnęła zrezygnowana.
- W
świecie mugolskim jest coś takiego jak subkultura skinheadów - zaczęła
tłumaczyć - golą głowy na łyso, zakładają ciężkie buty i bojówki. Chodzą po
mieście, piją i szukają zadymy. Nie biją bez powodu. Powód zależy od tego do
jakiej podgrupy tej subkultury należy - mówiła, ale widząc niezrozumienie na
twarzy Syriusza postanowiła nie wchodzić w szczegóły. - W każdym razie, w Rosji
kilkuset czarodziejów zaadoptowało dla siebie i swoich potrzeb ten styl ubioru,
życia itp.
-
Mugolska moda? - dopytał Black.
-
Obecnie sporo mugoli jest "łysymi" - odpowiedziała głosem znawcy
Blueford.
W tym momencie do pokoju weszło
kilku "łysych". Rzeczywiście wszyscy ogoleni na zero, ubrani tak jak
opisywała Lucy. Z kieszeni bojówek wystawały im butelki ruskiego piwa, a jeden
z nich miał na pięści założone metalowe obrączki, które były ze sobą połączone.
-
Zdrowy? - spytał jeden z nich, a Lucy potwierdziła skinieniem głowy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz