Rozdział
54
Przesiadka
Po wyjściu nacjonalistów z domu
dziadków Heleny i Lucy, Syriusz nie wiedział co o tym sądzić. Po pierwsze nie
spodziewał się, że zamieszki - zwłaszcza wywołane z tak błahego powodu - mogą
przybrać taki rozmiar i formę. Po drugie nie docenił jak wrogie mogą być wobec
siebie te środowiska. I tu po raz kolejny nasunęła się mu myśl, że ci chińscy
nacjonaliści to muszą być lokalni odpowiednicy śmierciożerców. Wprawdzie coś
tam ich różniło, ale głosili kult czystej krwi i całej czarodziejskiej rasy! A
do tego nie interesowała ich przede wszystkim społeczność czarodziejska w ich
własnym kraju. Black nie wiedział jaki stosunek do czarodziejów z innych krajów
miał Voldemort i jego sługusy, ale był pewien, że może on być podobny.
Postanowił porozmawiać potem o tym z kimś lepiej zorientowanym w azjatyckich
realiach.
Państwo Prod wrócili do mieszkania
około trzy godziny po najściu Chińczyków. Zdziwili się widząc ustawione już w
przedpokoju kufry swoich wnuczek. Syriuszowi wydawało się, że nie zwrócili uwagi
na fakt, że walizek było o wiele więcej niż powinno.
Małżeństwo było w dobrych humorach. Wyszli
wczesnym rankiem, kiedy Black był jeszcze w swoim pokoju, a ich córki wciąż
spały po nocnych atrakcjach w "Złotym Smoku". Zostawili tylko kartkę,
że wybierają się na zakupy, ale jak się później okazało, wybrali się też w
odwiedziny do znajomych. Zabawili tam przez jakiś czas w bezstresowy sposób,
dopóki nie wtargnęli tam Nadrzeczanie.
-
Tak się przestraszyliśmy, bo nie wiedzieliśmy nic o nocnych walkach -
lamentowała pani Prod - od razu jak wyszli wyszliśmy i ruszyliśmy prosto do
domu. Dobrze, że wam nic nie jest - zakończyła rzucając się wnuczkom na szyje.
Kiedy Helena wreszcie wyzwoliła się
z objęć babci jej mina przyjęła bezbarwny wyraz. Zupełnie jakby nagle
wyparowały z niej wszelkie uczucia i emocje. Łapa domyślił się, że musi
przeprowadzić rozmowę z krewnymi i zaproponować im tymczasową ewakuację z
kraju. Wyszedł.
Postanowił pospacerować przez jakiś
czas w okolicach ich domu. Sam nie miał za wiele do spakowania, gdyż nie
posiadał żadnego dobytku, który musiałby zabrać ze sobą na zachód.
Wszystkie domy w okolicy były takie
same. Małe, w kształcie zbliżonym sześcianowi. Tu i tam znajdowały przydomowe
ogródki. Przy niektórych domach dostrzegł trzepaki. Sąsiedzi państwa Prod
zamiast ogródka mieli mały stawek, w którym dziecko właśnie beztrosko się
taplało. Towarzyszył mu wielki, kudłaty pies. W pewnym momencie pies spojrzał
Syriuszowi prosto w oczy i prychnął. Najwyraźniej brytyjski animag nie przypadł
mu do gustu. Przed innymi domami rosły duże akacje, klony, dęby oraz pojedyncze zarośla bambusa.
Ludzi na ulicach nie było zbyt wielu. Pewnie bali się, że Nadrzeczanie wrócą tu
przeprowadzić kolejne przeszukania.
-
Black! - z domu jego gospodarzy rozległo się wołanie Lucy.
-
Idę - odparł Black, ale nie był pewien czy kobieta go usłyszała.
Włożył ręce w kieszenie i ruszył
nonszalanckim krokiem do domu państwa Prod, gwiżdżąc po drodze jakąś melodię
pod słyszaną wcześniej w mieście. W progu domu wpadł - i to dosłownie - na
Helenę. Obojgu odrzuciło do tyłu. Syriusz zatoczył się lecz nie upadł,
natomiast Yronwood obiła sobie odrobinę swoje pośladki.
-
Uważaj jak łazisz - fuknęła rozeźlona kobieta.
-
Przepraszam.
Gdzieś za plecami rozległ się śmiech
Lucy. Młodsza siostra stała oparta o ścianę i zanosząc się od śmiechu
spoglądała na siedzącą na progu drzwi siostrę i zgiętego w pół Blacka. Ubrana
była w zwiewną, sięgającą jej do połowy ud, bladożółtą sukienkę i buty na
wysokim obcasie o ciemniejszym odcieniu tego samego koloru. Łapa zauważył też,
że pomalowała paznokcie w morskim kolorze.
-
Uważaj, bo pękniesz jak balon - warknęła Helena.
- To
ty uważaj, bo jak sobie uszkodzisz ten piękny kuperek, to już żaden facet na
ciebie nie spojrzy - odcięła się siostra, a mówiąc końcówkę zdania wyraźnie
spoglądała z podtekstem na Blacka.
-
Trudno - odrzekła Yronwood wstając.
Spojrzała jeszcze na mężczyznę z
wyrazem oburzenia, obróciła się z rozmachem i wycofała w głąb domu.
- Czy
ty właśnie nie wychodziłaś? - zawołała za nią siostra.
-
Rozmyśliłam się!
Lucy znów roześmiała się serdecznie.
Syriusz nie dostrzegał w całej tej sytuacji nic zabawnego. Nie odezwał się,
jednak ani słowem.
-
Jak tak dalej będzie robił to nie wyrwiesz mojej siory - powiedziała Lucy konspiracyjnym
tonem.
-
Nie podrywam jej - zaprzeczył Black zdecydowanie zbyt raptownie żeby kobieta mu
uwierzyła.
-
Jasne - potwierdziła od niechcenia Blueford, wywracając przy tym wymownie
oczami.
- Po
co mnie wołałaś? - spytał Łapa chcąc zmienić temat.
Lucy uśmiechnęła się ironicznie. Nie
odpowiedziała ani słowem. Przybliżyła się do Syriusza i nachyliła głowę w jego
stronę. Black nie miał pojęcia co ona chce zrobić. Wyraz twarzy kobiety nie
zdradzał jej intencji, za wyjątkiem determinacji. Tymczasem jej twarz była
coraz bliżej jego. Mimowolnie Black przypomniał sobie, że ona ma męża, a to
Helena jest tą bardziej urodziwą siostrą... Lecz Lucy skierowała swoje usta ku
uchu mężczyzny i wyszeptała:
- Bo
się stęskniłam - i zaśmiała się po raz kolejny wciągu chwili.
Syriuszowi ulżyło. Zaczął nawet
obwiniać samego siebie w myślach jak mógł pomyśleć, że ona chce go pocałować.
Ale, ale, ale... Czy ona właśnie nie powiedziała, że się za nim stęskniła?
-
Słucham? - spytał wyraźnie zmieszany.
- No
tęskniłam i dalej tęsknię.
- Za
kim - dopytywał ponownie przerażony Anglik.
- Za
ojczyzną, za mężem i tak dalej - wyrecytowała Lucy śmiejąc się jeszcze głośniej
niż przed kilkoma minutami.
-
Aha.
Za nimi pojawił się pan Prod. Ubrany
był w płaszcz podróżny, a w dłoni trzymał różdżkę. Za jej pomocą zmusił bagaże
do wyfrunięcia przed dom.
-
Nie aha tylko wyłazić - polecił młodemu pokoleniu niecierpliwym głosem.
-
Tak dziadku - przytaknęła Lucy - tylko wezmę co moje.
-
Jak chce pan przenieść te rzeczy do Anglii? - spytał Łapa.
- Za
pomocą magii.
-
Nie mógł pan użyć sieci Fiu? - dopytał zdziwiony.
- Ona
działa wyłącznie na terenie Brytanii.
Powiedział zniesmaczony niewiedzą młodego czarownika. Mimo to ujął go pod ramię
i wyprowadził przed budynek. Za nimi podążyła Blueford, która wciąż chichotała.
Stali przez pewien czas w milczeniu, aż wreszcie po chwili z domu wyszła
Helena. Ona również przebrała się do podróży. W odróżnieniu od siostry wybrała
mniej elegancki strój. Ubrała krótkie niebieskie szorty i fioletową bluzkę z
ramiączkami i sporym dekoltem. Na zgrabnych stópkach nosiła baleriny w tym o
tej samej barwie.
-
Gotowa? - spytał ją dziadek.
-
Zawsze i wszędzie - odparła radośnie.
-
Gdzie babcia? - spytała ją z kolei Lucy.
-
Zaraz będzie. Pakuje jeszcze jakieś ciasto dla ciotki.
I rzeczywiście po chwili dołączyła
do nich seniorka. W dłoni trzymała blachę z ciastem wyglądającym jakby było
dopiero co wyjęte z pieca - i jak wyjaśniła później pani Prod faktycznie tak
było. W drugiej ściskała wieszak. "Świstoklik" - pomyślał Syriusz.
-
Masz wszystko? - spytał jej mąż.
Skinęła głową.
-
Gotowe? - to pytanie skierował do wnuczek.
Kiedy one również potwierdził
gotowość, spojrzał znacząco na Blacka. Ten teoretycznie był gotowy, ale nie był
pewien czy dobrze rozumie intencje swoich gospodarzy. Mimo to postanowił
zaryzykować i aby nie przedłużać dalej, on również poruszył sztywno karkiem w
dół i górę. Prod spojrzał wtedy na magiczny zegarek na swojej lewej ręce.
-
Mamy jeszcze minutę - oświadczył.
Obrócił się ku stosowi walizek,
kufrów i innych bagaży. Wyszeptał kilka zaklęć i po chwili znikły. W tym czasie
upłynęło kilkadziesiąt cennych sekund.
-
Łapcie - ponagliła zebranych jego żona.
-
Szybko! - zawtórowała Helena.
Yronwood i jej matka już od dawna
trzymały wieszak. Lucy instynktownie złapała obok siostry. Syriusz migiem do
nich dołączył. Angelos zdążył jeszcze schować różdżkę w kieszeń jeansów i
chwycić przedmiot, nim Black poczuł niemiły skurcz w żołądku i szarpnięcie
odrobinę wyżej. Przed oczami mu pociemniało, a świat wokół zawirował. Jego
stopy oderwały się od ziemi, a on sam poczuł się dziwnie lekki. Nie minęła
nawet sekunda, kiedy uderzył stopami o twarde podłoże.
Cały był obolały i leżał w wysokiej
do pasa trawie. Wstał i rozejrzał się dookoła. Wszędzie były trawy. Znajdowali
się w samym środku morza trawy. Kawałek od niego leżeli państwo Prod. Metr
dalej Helena otrzepywała nogi z pojedynczych źdźbeł. Lucy stała już na nogach i
również przyglądała się otoczeniu.
-
Gdzie my jesteśmy? - spytała.
- W
stepie - odpowiedział Black.
- Co
to step? - dopytywała najmłodsza kobieta.
- To
co widać kochanie - odpowiedzi udzieliła Lysana.
-
Kazachstan - oświadczył Angelos, kiedy stał już na nogach.
Widać było, że podróż mu nie
służyła. Stał się blady i ciężko oddychał. Czoło obficie mu się pociło, a oczy
szkliły. Żadna z córek nie zwróciła na to uwagi. Pani Prod także zajęta była
otrzepywaniem się z trawy.
- W
którą stronę teraz? - spytała Helena.
Pod jej dziadkiem nogi się załamały.
Usiadł na ziemie, ścięty jak drewno przez watahę drwali.
-
Angeos? - wydukała Lysana.
-
Nic mi nie jest.
Syriusz widział, że tak nie jest.
Mężczyzna mówił tak żeby nie niepokoić swojej rodziny.
-
Dajcie mu wody - powiedział dziewczętom.
- Nie
mamy naczyń - odparła Lucy.
- Jesteś czarodziejką czy nie? - oburzyła się
Yronwood - Aquamenti! - krzyknęła, a z jej różdżki trysnął cienki strumień
wody. Starzec rozwarł usta i chełpliwie łykał wody, mocząc przy tym całą swoją
twarz.
Po chwili Angelos stwierdził, że
czuję się już lepiej. Mimo to posiedzieli jeszcze chwilę, kiedy rozpadał się
deszcz. Syriusz mógłby przysiąść, że jeszcze chwilę temu nic nie zwiastowało
ulewy, a jednak do niej doszło. Helena rzuciła na siebie i babkę jakieś
zaklęcie dzięki, któremu nie mokła aż tak bardzo. Tak samo postąpiła Lucy z
sobą, Syriuszem i dziadkiem.
-
Dokąd teraz? - spytała Helena.
- My
na zachód - odpowiedział cicho Prod - twoja siostra i on na północ i do Rosji. Tam
musicie udać się do Jakucka, potem do Nowosybirska - tłumaczył powoli i jeszcze
ciszej nim przed chwilą - stamtąd do Moskwy.
Deszcze lał coraz mocniej i
zagłuszał głos zmęczonego staruszka.
-
Nie rozdzielajmy się teraz - zaprotestowała Blueford - dziadek jest słaby i
pada deszcz...
-a
po za tym nie wiesz gdzie jest północ - zakpiła Helena.
-
Wcale nie! - obruszyła się młodsza.
-
Nie kłóćcie się - przerwała im Lysana - dziadek, ja i Helka polecimy dalej na
miotłach, a potem zrobimy szybką teleportację na przedmieścia Baku.
-
Ale... - zaczęła ponownie Blueford, lecz Angelos przerwał jej.
-
... nie ma na co czekać. Im szybciej ruszysz, tym szybciej do nas dołączysz.
Dasz sobie radę. Pomyśl o mężu - polecił młodej kobiecie - a ty odwdzięczysz
nam się jeśli przypilnujesz jej - zwrócił się do Blacka.
-
Dobrze - zgodził się Anglik - mam tylko do państwa prośbę. Nie chcę żeby jak
narazie ktokolwiek wiedział o tym, że żyję. Zrobią to państwo dla mnie? -
spytał z nadzieją.
-
Tak - odpowiedziało równocześnie podstarzałe małżeństwo.
Yronwood milczała. Syriusz spojrzała
na nią wyczekująco. Tak samo postąpiła Lucy i reszta zgromadzonych. W końcu
kobieta także skinęła głową na znak zgody.
-
Dobra Black! - odezwała się Blueford - na nas pora.
-
Kilkaset metrów na północ stąd mieszka jeden z tutejszych magów - poinformował
ich jeszcze na odchodne Angelos - idźcie do niego. Tam możecie przenocować i
dowiedzieć się jak iść dalej.
-
Tak zrobimy - oświadczyła jego wnuczka.
Lucy uściskała jeszcze na pożegnanie
każdego ze swoich członków rodziny i ruszyli. Black na pożegnanie jeszcze raz
podziękował wszystkim za przygarnięcie pod swój dach w Chinach i pożegnał ich
uściskiem dłoni i życzeniami pomyślnej podróży. Pani Prod powiedziała, że kiedy
już obie eskapady dobiegną końca, mogą spotkać się na herbatkę w Anglii.
Droga do domu znajomego pana Prod
upłynęła im deszczowo. Milczeli przez całą trasę. Pogoda i krajobraz nie
działał na nich zbytnio pobudzająco. Wszędzie znajdował się step i bombardujące
go krople deszczu.
Łapa szedł pogrążony we własnych
myślach. Cieszył się, że jest już o kilka tysięcy kilometrów bliżej swojego
chrześniaka, przyjaciół i frontu walki z siłami Lorda Voldemorta. Zastanawiał
się ile jeszcze czasu upłynie nim uda mu się przedrzeć do ojczyzny. W tym
momencie był dobrej myśli. Po cichu liczył, że nawet za tydzień lub dwa z
powrotem zamelduje się w Londynie i oświadczy całemu Zakonowi i magicznemu
światu, że żyje i nie jest zbrodniarzem za jakiego go powszechnie uważano.
Potem mimowolnie w jego głowie zagościł widok Heleny Yronwood ubranej w krótkie
szorty i bluzkę na ramiączkach z sporym dekoltem, mokrą od padającego wszędzie
deszczu. Na tą myśl jego serce szybciej zabiło. Wiedział, jednak że nie ma za
wielkich szans u dwudziestosześciolatki.
-
Słyszysz mnie?! - na ziemię sprowadziły go wrzaski Lucy.
- Co
jest?
Zamiast odpowiedzi kobieta wskazała
ręką na znajdujący się kilka metrów od nich dom. Black był tak pogrążony własnymi
refleksjami, że nawet nie zauważył kiedy pokonali całą drogę od miejsca swojej
aportacji do domu znajomego pana Prod.
Dom wykonany był w całości z
drewnianych desek. Nie wyglądał trwały i gwarantujący schronienie przed
deszczem, wiatrem i chłodem. Był mały, jednokondygnacyjny. Dach wykonany miał
również drewna, spod którego wystawały witki. Jedynym nie drewnianym elementem
były szyby w małych oknach oraz murowany komin, z którego unosił się blady dym.
Oznaczało to, że ktoś jest w środku. Domostwo otoczone było czymś w rodzaju
palisady z zaostrzonych kołków, nie wyższych niż 120 centymetrów. Syriusz
domyślił się, że musi to być ochrona przed dzikimi zwierzętami.
-
Wchodzimy? - spytał Lucy.
Kobieta skinęła głową i podeszła do
małej bramki w palisadzie...