Rozdział 129
Pierwsza wygrana
Harry źle spał tej nocy. Kiedy tylko zamknął oczy widział madame Malfoy udającą się do lasu. W tym śnie Narcyza udawała się do chatki w lesie wraz ze swoim kochankiem. W tym śnie był nim jej syn. Harry widział jak matka całuje się z synem i czuł się tym obrzydzony. Poczuł się jeszcze bardziej obrzydzony, kiedy zdał sobie sprawę, że oni go widza. Obudził się wtedy zlany zimnym potem.
- Porno sny… - wybełkotał sam do siebie - .. i to jeszcze o kim – dodał zrezygnowanym tonem i uderzył otwartą dłonią o czoło.
Po chwili poczuł, że było to głupie, bo mogło obudzić śpiąca obok niego Ginny. Na szczęście nic takiego się nie stało. Panna Weasley spała spokojnie niczym niemowlę. Położona na boku, miała lekko rozchylone usta i rozczochrane włosy.
Harry popatrzył na ukochaną przez chwilę i spróbował zasnąć jeszcze raz. Tej nocy budził się wielokrotnie i tak samo często zasypiał.
Poza
wątpliwymi moralnie rozrywkami Narcyzy Malfoy śniły mu się rozwiązane oraz
nierozwiązane afery aurorskie. Sprawa Changa. Wszystko co złe w biurze łączyło
się z ojcem Cho. On sam uciekł obecnie do Azji, gdyż uważał, że nie jest dla
niego bezpiecznie pozostawać w Anglii. Aurorzy napastowali jego rodzinę podczas
przeszukania. Najbardziej we znaki dali się zwłaszcza starszej córce.
Wszyscy aurorzy zostali odesłani
na badania do magicznego odpowiednika psychiatry. Zaraz po niej Dafne Greengras
złożyła mu propozycję reformowania Biura Aurorów. Na oko Harry’ego jego życie
stawało się coraz bardziej polityczne, uwarunkowane przez politykę. Kiedy był w
szkole tak nie było, wszystko było łatwiejsze.
Tego dnia Harpie miały grać trzeci mecz w tym sezonie. Po porażkach z Tajfunami i Zjednoczonymi ich sytuacja w tabeli nie była zbyt dobra. W dwóch meczach dziewczyny zdobyły łącznie 120 punktów, a straciły 400. Kolejny mecz rozegrać miały z Armatami.
Czas przed meczem upłynął Harry’emu samotnie. Co prawda zjadł z Ginny śniadanie, lecz była ona mocno nieobecna. Potem chłopak udał się do pracy, gdzie zajął się sporządzeniem kilku raportów i przygotował sobie notatkę dotycząca sugestii zmian w organizacji pracy jakie przedstawiła mu Dafne.
Punktualnie o 14 wyszedł z biura. Jeszcze w atrium dołączył do niego Ron. Czarodziej aspirujący do bycia aurorem był tego dnia w dobrym nastroju.
- Myślę, że zdam testy i niedługo zostanę aurorem! – entuzjazmował się rudy.
- Na pewno!
Chłopaki deportowali się w okolice stadionu Armat. Harry lubił ten zespół, lecz w tym meczu nie mógł im kibicować. Dziś jego serce było zdecydowanie po stronie Harpii. W pobliżu, chociaż do meczu była jeszcze godzina, przemieszczało się wiele osób. Niemal każda z nich miała kibicowskie akcesoria. W pamięci aurorom najbardziej zapadł starszy czarodziej ubrany w ogromny kapelusz wyglądający jak armata. Łudząco przypominał słynny „lwi kapelusz” Luny.
W tłumie kibiców nie udało się zidentyfikować zbyt wielu znajomych twarzy. Za bramą stadionu znajdował się, jednak, Syriusz Black. Ojciec chrzestny Pottera ubrany był w prostą, czarną szatę. Jako jedna z niewielu osób nie posiadał widocznych, kibicowskich gadżetów.
- Cześć! – krzyknął w jego stronę Ronald.
Black odpowiedział skinieniem głową. Gestem ręki zachęcił ich do podejścia. Wyraz twarzy miał beztroski, chociaż zdawał się skupiony na czymś.
- Nie wyglądasz jakbyś szedł na mecz – zauważył Harry.
- Idę, ale jakbym nie szedł.
- To znaczy? – zdziwiony Ron podrapał się po głowie.
- Interesy – odparł zdawkowo Black.
- Sprawdź tylko wynik nim wrócisz – zmienił temat Harry.
Ron stał się jeszcze bardziej osłupiały.
- No wiesz żeby Ginny nie urwała ci głowy za nietaktowne zachowanie – dodał z łobuzerskim uśmiechem.
- Jasne – zgodził się Black – teraz pozwolicie, ale muszę lecieć.
Pożegnali się i Syriusz odszedł w tylko sobie znanym kierunku. Ron zaczął w tym czasie gadać o zbliżającym się meczem, ale Harry zauważył w jakim kierunku idzie jego współlokator. Black zmierzał w stronę szatni.
Na trybunach Harry przez chwilę zastanawiał się jaki sektor wybrać, lecz Ron pociągnął go w z góry zamierzonym kierunku. Po drodze zaczęli mijać coraz bardziej znane twarze. Potter zidentyfikował kilkoro uczniów młodszych klas w Hogwarcie.
Wreszcie dotarli na sektor zajmowany przez niezbyt zaangażowanych kibiców. Tutaj w spokoju mogli pooglądać mecz i nie zajmować się kwestiami związanymi z dopingiem. Harry był zdziwiony takim wyborem kolegi.
- Dlaczego tutaj?
- A wiesz, tutaj można pogadać.
I faktycznie oglądając początek meczu rozmawiali o przygotowaniach Rona do aurorskich testów. Rudowłosy chłopak wydawał się zdecydowany na taki wybór kariery i chociaż Harry nie podzielał jego zdania, starał się nie mówić o tym. We własnej opinii wydawało mu się, że robi to dobrze.
- Nie wierzysz we mnie? – spytał w końcu Ron.
- Cooo? – bąknął Harry.
- Nie wierzysz we mnie! W to, że zostanę aurorem! – palnął Weasley.
- To nie to – odparł Harry siląc się na lekceważący ton – Jak miałbym nie wierzyć w kogoś, kto w 1 klasie pokonał w czarodziejskie szachy samego Dumbeldore’a.
To ostatnie zdanie wyraźnie podłechtało ego Rona. Chłopak dał się zbyć i resztę meczu rozmawiali już tylko o wydarzeniach na boisku. Tam działo się sporo. Początkowo Armaty wykorzystały niepewność w szeregach Harpii i szybko wyszły na prowadzenie 5 golami. Wtedy jednak Ginny przeprowadziła błyskotliwą indywidualną akcję i zdobyła pierwsze punkty dla swojej drużyny. Wtedy nadzieja na wygraną i wiara we własne umiejętności wróciła do reszty dziewcząt. Udało im się zdobyć kilkanaście goli, na które Armaty były w stanie odpowiedzieć podobną ilością. Przez cały ten czas nigdzie nie było widać znicza.
Wreszcie przy wyniku 150 do 90 dla Armat pojawił się on – cały na złoto. Mała trzepocząca piłeczka znikąd wyfrunęła na skraju boiska, tuż obok łydki pałkarza Armat. Ten próbował odbić go w stronę swojego szukającego, lecz nie wyszło mu to zbyt dobrze. Znicz pomknął bowiem w przeciwną stronę niż zamierzał wysłać go pałkarz. Pech chciał, że w tych okolicach znajdowała się Cho Change. Szukająca Harpii nie miała problemów ze złapaniem znicza i przypieczętowaniem pierwszej w sezonie wygranej swojej drużyny.
Moment, w którym dziewczyny lądowały rozradowane na płycie boiska był jednym z radośniejszych i weselszych jakie Harry widział w ostatnim czasie. Zawodniczki zgromadziły się w okrąg i we wspólnym uścisku świętowały wygraną.
W drugim miejscu boiska lądowali gracze Armat. Nie było wśród nich cienia zadowolenia. Wszyscy trzej ścigający mieli pretensje do nieszczęsnego pałkarza, który defacto zapewnił wygraną dziewczyn.
Kibice powoli rozchodzili się z trybun, podczas gdy Harry wiedział już co nastąpi zaraz po meczu. Miał już żegnać się z Ronem, kiedy pojawił się Syriusz.
- To co świętujemy? – spytał retorycznie.