Syriusz Black

Syriusz Black
Cudowne Ocalenie

niedziela, 7 kwietnia 2019

114. Aurorska skarbówka

Rozdział 114
Aurorska skarbówka

          Zespół Proudfoota dostał zadanie skontrolowania konta Changa oraz kont należących do jego firmy. Sam dowódca był wyjątkowo znużony tym zadaniem jeszcze nim zabrali się za jego realizację. Było ono wyjątkowo ważne dla szefa Biura Aurorów, Robardsa jak i dobrego wizerunku samego ministra Shacklebolta. W związku z tym w dniu, w którym aurorzy mieli wejść do banku z samego rana zwołano zebranie zespołu.

          W salce służącej do omawiania akcji znajdował się wybrany do zadania zespół, Robards, Kingsley oraz Lee Jordan z Heleną Yronwood. Ostatnia dwójka należąca formalnie do innego zespołu została oddelegowana osłaniania całej operacji oraz ewentualnego zapewnienia wsparcia. Tej ostatniej czynności nikt nie brał pod uwagę jako realnej, jednak lepiej było się ubezpieczyć.

- Zaczynamy – oznajmił Robards – Jordan będzie w menażerii, Yronwood  pooglądasz sobie budynek po dawnej lodziarni Fortescue – wydawał polecenia – zespół Proudfoota wchodzi do środka.

          Helena i Lee pokiwali twierdząco głową. Była partnerka Syriusz od momentu wejścia do środka nie zaszczyciła Harry’ego spojrzeniem. Ich relacje generalnie były napięte, lecz w ostatnim czasie kobieta przejawiać zaczęła wrogość – niespecjalnie się z tym kryjąc przed chłopakiem.

- McCarthy zostajesz w holu – kontynuował Robards – obserwujesz gobliny i przemieszczających się czarodziejów. Williamson jedziesz sprawdzić zapiski na temat odwiedzin skrytek i przepływów pieniężnych – wymieniony auror jęknął z rozczarowaniem – mam nadzieję, że to nie problem dla ciebie? – warknął groźnie szef wszystkich aurorów.

- Nie, szefie – odparł zrezygnowany mężczyzna.
- Bardzo mnie to cieszy – sarknął Robards – Proudfoot bierzesz skarbiec rodowy, Potter należący do firmy. Wszystko jasne?

          Zamiast odpowiedzi ich wzrok skierował się na obecną w pomieszczeniu Azjatkę.

- A ja? – spytała się Chichi.
-  Ty.. – zaczął Robards, lecz przerwał mu Shacklebolt.
- … przejrzysz zapiski dotyczące przepływów pieniężnych pomiędzy Changiem a jego rodziną i partnerami biznesowymi w Azji. Nie chcemy angażować do tego zewnętrznego tłumacza.
- Tak, jest – odparła bezemocjonalnie kobieta.
- Teraz już jasne? – powtórzył pytanie Robards.

          W odpowiedzi siódemka aurorów krzyknęła „tak, jest” i była gotowa do akcji. Nie zostali, jednak jeszcze wypuszczeni z sali odpraw.

- Słuchajcie… - zaczął przemowę minister – Chang dowiedział się o naszych planach. Gobliny rzekomo mają obowiązek poinformować klientów o takich przedsięwzięciach. Zrobiły to wczoraj, na nasza prośbę, już po zamknięciu banku. Dzięki temu Chang nie mógł niczego ukryć. Jeśli znajdziemy tam coś podejrzanego robimy nalot na wszystkie miejsca powiązane z nim w jakiś sposób. Oczywiście te leżące na terytorium mojej jurysdykcji – oświadczył swoim basowym głosem – Mam nadzieję, że wszystko pójdzie pomyślnie. Jeżeli, jednak tak się nie stanie – jego głos stał się ostrzejszy – czeka nas drobny skandal. Chang poinformował media o naszych działaniach wobec niego. Zgrywa pokrzywdzonego. Twierdzi, że to zemsta szlam nad czystokrwistymi…

- … przecież on nie jest Czystej Krwi! – zaprotestował McCarthy.

          Harry chciał zrobić dokładnie to samo, lecz pohamował swój temperament i nie przerwał mowy ministra.

- Nie przerywaj mi – Kingsley pouczył swojego podwładnego – Chang nie pochodzi z Brytanii. – jego głos znów był spokojny - Nie uwzględniają go z tego powodu pisma wydane na temat starych, brytyjskich rodów na początku obecnego stulecia. To tyle w tym temacie. Jeżeli coś spaprzecie – ponownie przeszedł na agresywny ton – to media będą sobie na nas używać przez długi, dłuuuugi czas. Zrozumieliście?
- Tak, jest! – odparli chórem.
- Nie zawiodą, panie ministrze – zapewnił Robards.
- To do roboty! – wypalił Kingsley.

          Proudfoot wyprowadził ich z sali. Za jego przykładem wyszli kolejni członkowie zespołu. Pochód zamykali Helena i Lee. Migiem dotarli do atrium. Tam ustawili się przed zabezpieczonym i wyłączonym z ogólnego ruchu na czas akcji kominkiem. Dowódca podszedł do niego jako pierwszy.

- Gringott – rzekł rzucając garść proszku w płomienie.

          Ogień zamigotał, a on sam wszedł w płomienie po czym zniknął. Następnie to samo zrobili Williamson i McCarthy.

- Nie lubię Fiuu – oświadczyła Chichi.
- Nie jesteś sama – szepnął w odpowiedzi Harry.

          Nim ktokolwiek zdążył jeszcze coś powiedzieć na temat braku sympatii do podróżowania w ten sposób, Harry był już w płomieniach. Poczuł znajomy skurcz w żołądku, a popiół wdzierał mu się do nosa. Kichnął potężnie, kiedy świat mu zawirował. Gdy otworzył oczy klęczał w małej komnacie w banku.

          Z góry patrzył na niego z politowaniem Proudfoot. Harry podniósł się szybko, co nie zapobiegło zderzeniu z podróżującą po nim Azjatką. Dziewczyna wpadła na niego i ponownie skończył na kolanach – tym razem dalej od kominka. Zrobił przepraszającą minę do dowódcy, który był coraz bardziej zażenowany i wyszedł.

- Przepraszam – bąknęła za nim Chichi.
- Nic się nie stało – zapewnił ją automatycznie.

          W holu znajdowało się jak zwykle mnóstwo czarodziejów, czarownic oraz kilkoro goblinów. Potter dostrzegł wśród zgromadzonych kilkoro znajomych twarzy, m. in. Hannę Abbot, Oliviera Wood oraz Dafne Greengras. Z satysfakcją odnotował, że w kolejce za Dafne stoi Narcyza Malfoy. Towarzyszył jej mężczyzna, który na pewno nie był jej mężem. Jego satysfakcja wynikała z lichej nadziei, że uda się powiązać Changa z rodziną Narcyzy co doprowadzi do zamknięcia co najmniej głowy rodu na kilka lat w Azkabanie.

- Profesjonalista nie ma takich myśli – szepnął sam do siebie.
- Coś mówiłeś? – spytał McCarthy.

          Harry zaprzeczył ruchem głowy, a tamten tylko wzruszył ramionami. Czekali na środku holu skupiając na sobie uwagę klientów banku, podczas gdy dowódca udał się do jednego z goblinów.

          Proudfoot miał wyraźnie problemy z dogadaniem się z bankierem. Co prawda Harry nie słyszał jego słów, ale co raz bardziej ekspresyjna gestykulacja oraz wyraz twarzy zwiastował, że goblin nie miał zbyt wielkiej chęci do współpracy.

- Powinniśmy zabrać kogoś znającego ich zwyczaje – rzucił półgębkiem Williamson.
- Nie ma za wielu takich osób – odparł McCarthy.

          Harry chciał już wtrącić, że jest przecież Bill, ale natychmiast przypomniał sobie, iż mężczyzna pracuje dla Gringotta, więc nie mógłby sobie pozwolić na jawne wspieranie ich, jeśli nie chciał dla siebie kłopotów w pracy.

- Wraca – syknęła Chichi.

          Tak jak powiedziała Proudfoot kroczył w ich stronę. Teraz był już całkiem opanowany i spokojny. Potrafił się zadziwiająco szybko wyciszyć. Nie był już młodziakiem,  doświadczenie robiło swoje.

- Głupi, goblin – sapnął pod nosem dowódca – Zastępca dyrektora banku musiał mi przypomnieć kilkukrotnie jak to wielka jest autonomia tego… banku. Nieważne! – machnął ręką widząc ich wyrażające niezrozumienie miny – Do roboty!

          Harry u boku szef podążył do miejsca, z którego ruszała kolejka dowożąca klientów do skrytek. Krótka droga upłynęła im w milczeniu.

          Przy starym wagoniku czekał niski, wyglądający na bardzo starego, siwy goblin. Patrzył na nich podejrzliwie, aczkolwiek nie wyglądał na wrogo nastawionego. Mimowolnie Harry przypomniał sobie Gryfka i to czego nauczył się o przedstawicielach tej rasy na jego przykładzie. Postanowił zachować bezwzględną czujność. „Moody to był, jednak wielki auror” – pomyślał nie po raz pierwszy odkąd rozpoczął pracę w Biurze Aurorów.

- Jadę pierwszy – rzekł Proudfoot.

          Dowódca zespołu zgrabnym ruchem wskoczył do wagonika i już po chwili rozległ się trzask zwalnianej blokady. Następnie wagonik ruszył z oszołamiającym przyspieszeniem w czarną otchłań podziemi Gringotta.

          Nim Harry przestał tępo wpatrywać się w miejsce, w którym zniknął jego zwierzchnik, pojawił się kolejny goblin. Podjechał na identycznym wagoniku do tego, którym podróżował jego kolega i auror. Ten goblin był nieco młodszy, a przynajmniej sprawiał takie wrażenie.
- Skrytka, pana Changa? – bardziej stwierdził niż spytał.

          Harry potwierdził ruchem głowy i wszedł do wnętrza pojazdu. Ze wstyd przed samym sobą musiał przyznać, że zrobił to mniej zgrabnie niż jego znacznie starszy pryncypał.

          Nie miał, jednak czasu się nad tym zastanawiać, gdyż poczuł świst w uszach i łzy w oczach. Po chwili uszy zatkały mu się, więc i świstu nie mógł już słyszeć. Kiedy wagonik zaczął zjeżdżać gwałtownie w dół głowa opadła chłopakowi pomiędzy kolana. Nie zdążył jeszcze wrócić do pozycji siedzącej, wyprostowanej, kiedy wagonik zatrzymał się co poskutkowało uderzeniem przez niego głową o przód pojazdu.

          Potarł głowę z grymasem na twarzy. Zdał sobie sprawę, że bez siniaka się nie obejdzie. Obiecał sobie poznać zaklęcie, które usuwa siniaki i wstał. Świat w jego oczach wirował. Podparł się na wagoniku, który na jego szczęście nie odjechał.

- Jesteśmy na miejscu – oznajmił goblin, a ton jego głosu wskazywał, że z trudem powstrzymuje się by nie parsknąć śmiechem.
- Tak, tak – odrzekł Harry poprawiając mundur.

          Wyszedł – teraz już z trudem – na zewnątrz. Stał przed drzwiami wykonanymi z olbrzymiego głazu. Były pomalowane na niebiesko. Na wysokości czubka głowy Pottera znajdowała się czerwona tabliczka z czarnym numerem 2034. Coś w wyglądzie skalnych drzwi nie pasowało aurorowi.

- Nie otworzysz? – spytał pracownika banku.

          Goblin nie odpowiedział, tylko włożył dłoń do kieszeni. Poszperał w niej i wyjął mosiężny klucz. Harry zdał sobie sprawę, że w ten sposób nie otworzy drzwi. Spojrzał na nie jeszcze raz. Nigdzie nie dostrzegł zamka ani klamki. Nic co mogłoby posłużyć do otwarcia skarbca.

- Jak… - chciał już zapytać, lecz goblin uciszył go ruchem ręki.