Rozdział 114
Aurorska skarbówka
Zespół
Proudfoota dostał zadanie skontrolowania konta Changa oraz kont należących do
jego firmy. Sam dowódca był wyjątkowo znużony tym zadaniem jeszcze nim zabrali
się za jego realizację. Było ono wyjątkowo ważne dla szefa Biura Aurorów,
Robardsa jak i dobrego wizerunku samego ministra Shacklebolta. W związku z tym
w dniu, w którym aurorzy mieli wejść do banku z samego rana zwołano zebranie
zespołu.
W salce
służącej do omawiania akcji znajdował się wybrany do zadania zespół, Robards,
Kingsley oraz Lee Jordan z Heleną Yronwood. Ostatnia dwójka należąca formalnie
do innego zespołu została oddelegowana osłaniania całej operacji oraz ewentualnego
zapewnienia wsparcia. Tej ostatniej czynności nikt nie brał pod uwagę jako
realnej, jednak lepiej było się ubezpieczyć.
- Zaczynamy – oznajmił Robards – Jordan będzie w menażerii,
Yronwood pooglądasz sobie budynek po
dawnej lodziarni Fortescue – wydawał polecenia – zespół Proudfoota wchodzi do
środka.
Helena i Lee
pokiwali twierdząco głową. Była partnerka Syriusz od momentu wejścia do środka
nie zaszczyciła Harry’ego spojrzeniem. Ich relacje generalnie były napięte,
lecz w ostatnim czasie kobieta przejawiać zaczęła wrogość – niespecjalnie się z
tym kryjąc przed chłopakiem.
- McCarthy zostajesz w holu – kontynuował Robards –
obserwujesz gobliny i przemieszczających się czarodziejów. Williamson jedziesz
sprawdzić zapiski na temat odwiedzin skrytek i przepływów pieniężnych –
wymieniony auror jęknął z rozczarowaniem – mam nadzieję, że to nie problem dla
ciebie? – warknął groźnie szef wszystkich aurorów.
- Nie, szefie – odparł zrezygnowany mężczyzna.
- Bardzo mnie to cieszy – sarknął Robards – Proudfoot
bierzesz skarbiec rodowy, Potter należący do firmy. Wszystko jasne?
Zamiast
odpowiedzi ich wzrok skierował się na obecną w pomieszczeniu Azjatkę.
- A ja? – spytała się Chichi.
- Ty.. – zaczął
Robards, lecz przerwał mu Shacklebolt.
- … przejrzysz zapiski dotyczące przepływów pieniężnych
pomiędzy Changiem a jego rodziną i partnerami biznesowymi w Azji. Nie chcemy
angażować do tego zewnętrznego tłumacza.
- Tak, jest – odparła bezemocjonalnie kobieta.
- Teraz już jasne? – powtórzył pytanie Robards.
W odpowiedzi
siódemka aurorów krzyknęła „tak, jest” i była gotowa do akcji. Nie zostali,
jednak jeszcze wypuszczeni z sali odpraw.
- Słuchajcie… - zaczął przemowę minister – Chang dowiedział
się o naszych planach. Gobliny rzekomo mają obowiązek poinformować klientów o
takich przedsięwzięciach. Zrobiły to wczoraj, na nasza prośbę, już po
zamknięciu banku. Dzięki temu Chang nie mógł niczego ukryć. Jeśli znajdziemy
tam coś podejrzanego robimy nalot na wszystkie miejsca powiązane z nim w jakiś
sposób. Oczywiście te leżące na terytorium mojej jurysdykcji – oświadczył swoim
basowym głosem – Mam nadzieję, że wszystko pójdzie pomyślnie. Jeżeli, jednak
tak się nie stanie – jego głos stał się ostrzejszy – czeka nas drobny skandal.
Chang poinformował media o naszych działaniach wobec niego. Zgrywa
pokrzywdzonego. Twierdzi, że to zemsta szlam nad czystokrwistymi…
- … przecież on nie jest Czystej Krwi! – zaprotestował
McCarthy.
Harry chciał
zrobić dokładnie to samo, lecz pohamował swój temperament i nie przerwał mowy
ministra.
- Nie przerywaj mi – Kingsley pouczył swojego podwładnego –
Chang nie pochodzi z Brytanii. – jego głos znów był spokojny - Nie uwzględniają
go z tego powodu pisma wydane na temat starych, brytyjskich rodów na początku
obecnego stulecia. To tyle w tym temacie. Jeżeli coś spaprzecie – ponownie
przeszedł na agresywny ton – to media będą sobie na nas używać przez długi,
dłuuuugi czas. Zrozumieliście?
- Tak, jest! – odparli chórem.
- Nie zawiodą, panie ministrze – zapewnił Robards.
- To do roboty! – wypalił Kingsley.
Proudfoot
wyprowadził ich z sali. Za jego przykładem wyszli kolejni członkowie zespołu.
Pochód zamykali Helena i Lee. Migiem dotarli do atrium. Tam ustawili się przed
zabezpieczonym i wyłączonym z ogólnego ruchu na czas akcji kominkiem. Dowódca
podszedł do niego jako pierwszy.
- Gringott – rzekł rzucając garść proszku w płomienie.
Ogień
zamigotał, a on sam wszedł w płomienie po czym zniknął. Następnie to samo
zrobili Williamson i McCarthy.
- Nie lubię Fiuu – oświadczyła Chichi.
- Nie jesteś sama – szepnął w odpowiedzi Harry.
Nim
ktokolwiek zdążył jeszcze coś powiedzieć na temat braku sympatii do
podróżowania w ten sposób, Harry był już w płomieniach. Poczuł znajomy skurcz w
żołądku, a popiół wdzierał mu się do nosa. Kichnął potężnie, kiedy świat mu zawirował.
Gdy otworzył oczy klęczał w małej komnacie w banku.
Z góry
patrzył na niego z politowaniem Proudfoot. Harry podniósł się szybko, co nie
zapobiegło zderzeniu z podróżującą po nim Azjatką. Dziewczyna wpadła na niego i
ponownie skończył na kolanach – tym razem dalej od kominka. Zrobił
przepraszającą minę do dowódcy, który był coraz bardziej zażenowany i wyszedł.
- Przepraszam – bąknęła za nim Chichi.
- Nic się nie stało – zapewnił ją automatycznie.
W holu
znajdowało się jak zwykle mnóstwo czarodziejów, czarownic oraz kilkoro
goblinów. Potter dostrzegł wśród zgromadzonych kilkoro znajomych twarzy, m. in.
Hannę Abbot, Oliviera Wood oraz Dafne Greengras. Z satysfakcją odnotował, że w
kolejce za Dafne stoi Narcyza Malfoy. Towarzyszył jej mężczyzna, który na pewno
nie był jej mężem. Jego satysfakcja wynikała z lichej nadziei, że uda się
powiązać Changa z rodziną Narcyzy co doprowadzi do zamknięcia co najmniej głowy
rodu na kilka lat w Azkabanie.
- Profesjonalista nie ma takich myśli – szepnął sam do
siebie.
- Coś mówiłeś? – spytał McCarthy.
Harry
zaprzeczył ruchem głowy, a tamten tylko wzruszył ramionami. Czekali na środku
holu skupiając na sobie uwagę klientów banku, podczas gdy dowódca udał się do
jednego z goblinów.
Proudfoot
miał wyraźnie problemy z dogadaniem się z bankierem. Co prawda Harry nie
słyszał jego słów, ale co raz bardziej ekspresyjna gestykulacja oraz wyraz
twarzy zwiastował, że goblin nie miał zbyt wielkiej chęci do współpracy.
- Powinniśmy zabrać kogoś znającego ich zwyczaje – rzucił
półgębkiem Williamson.
- Nie ma za wielu takich osób – odparł McCarthy.
Harry chciał
już wtrącić, że jest przecież Bill, ale natychmiast przypomniał sobie, iż
mężczyzna pracuje dla Gringotta, więc nie mógłby sobie pozwolić na jawne
wspieranie ich, jeśli nie chciał dla siebie kłopotów w pracy.
- Wraca – syknęła Chichi.
Tak jak
powiedziała Proudfoot kroczył w ich stronę. Teraz był już całkiem opanowany i
spokojny. Potrafił się zadziwiająco szybko wyciszyć. Nie był już
młodziakiem, doświadczenie robiło swoje.
- Głupi, goblin – sapnął pod nosem dowódca – Zastępca
dyrektora banku musiał mi przypomnieć kilkukrotnie jak to wielka jest autonomia
tego… banku. Nieważne! – machnął ręką widząc ich wyrażające niezrozumienie miny
– Do roboty!
Harry u boku
szef podążył do miejsca, z którego ruszała kolejka dowożąca klientów do
skrytek. Krótka droga upłynęła im w milczeniu.
Przy starym
wagoniku czekał niski, wyglądający na bardzo starego, siwy goblin. Patrzył na
nich podejrzliwie, aczkolwiek nie wyglądał na wrogo nastawionego. Mimowolnie
Harry przypomniał sobie Gryfka i to czego nauczył się o przedstawicielach tej
rasy na jego przykładzie. Postanowił zachować bezwzględną czujność. „Moody to
był, jednak wielki auror” – pomyślał nie po raz pierwszy odkąd rozpoczął pracę
w Biurze Aurorów.
- Jadę pierwszy – rzekł Proudfoot.
Dowódca
zespołu zgrabnym ruchem wskoczył do wagonika i już po chwili rozległ się trzask
zwalnianej blokady. Następnie wagonik ruszył z oszołamiającym przyspieszeniem w
czarną otchłań podziemi Gringotta.
Nim Harry
przestał tępo wpatrywać się w miejsce, w którym zniknął jego zwierzchnik,
pojawił się kolejny goblin. Podjechał na identycznym wagoniku do tego, którym
podróżował jego kolega i auror. Ten goblin był nieco młodszy, a przynajmniej
sprawiał takie wrażenie.
- Skrytka, pana Changa? – bardziej stwierdził niż spytał.
Harry
potwierdził ruchem głowy i wszedł do wnętrza pojazdu. Ze wstyd przed samym sobą
musiał przyznać, że zrobił to mniej zgrabnie niż jego znacznie starszy
pryncypał.
Nie miał,
jednak czasu się nad tym zastanawiać, gdyż poczuł świst w uszach i łzy w
oczach. Po chwili uszy zatkały mu się, więc i świstu nie mógł już słyszeć.
Kiedy wagonik zaczął zjeżdżać gwałtownie w dół głowa opadła chłopakowi pomiędzy
kolana. Nie zdążył jeszcze wrócić do pozycji siedzącej, wyprostowanej, kiedy
wagonik zatrzymał się co poskutkowało uderzeniem przez niego głową o przód
pojazdu.
Potarł głowę
z grymasem na twarzy. Zdał sobie sprawę, że bez siniaka się nie obejdzie.
Obiecał sobie poznać zaklęcie, które usuwa siniaki i wstał. Świat w jego oczach
wirował. Podparł się na wagoniku, który na jego szczęście nie odjechał.
- Jesteśmy na miejscu – oznajmił goblin, a ton jego głosu
wskazywał, że z trudem powstrzymuje się by nie parsknąć śmiechem.
- Tak, tak – odrzekł Harry poprawiając mundur.
Wyszedł –
teraz już z trudem – na zewnątrz. Stał przed drzwiami wykonanymi z olbrzymiego
głazu. Były pomalowane na niebiesko. Na wysokości czubka głowy Pottera
znajdowała się czerwona tabliczka z czarnym numerem 2034. Coś w wyglądzie
skalnych drzwi nie pasowało aurorowi.
- Nie otworzysz? – spytał pracownika banku.
Goblin nie
odpowiedział, tylko włożył dłoń do kieszeni. Poszperał w niej i wyjął mosiężny
klucz. Harry zdał sobie sprawę, że w ten sposób nie otworzy drzwi. Spojrzał na
nie jeszcze raz. Nigdzie nie dostrzegł zamka ani klamki. Nic co mogłoby
posłużyć do otwarcia skarbca.
- Jak… - chciał już zapytać, lecz goblin uciszył go ruchem
ręki.